Codzienność

Codzienność

poniedziałek, 31 października 2016

Wspomnienie o bliskich...

Jutro święto. Moi bliscy śnią mi się od kilku dni. Cieszy mnie to choć nie zawsze są w tych snach pogodni. Tęsknie jednak za nimi i nawet wizyty na smutną nutę mnie cieszą. Dziś może spróbuję się z nimi  skontaktować. Może też zrobię im jeszcze raz Reiki na moment śmierci, by im ulżyć...Ja bardzo w życie pozagrobowe  wierzę, bo miałam wiele przypadków po których nabrałam pewności, że istnieje.
Od wczoraj mama robi wiązanki. Nasze iglaki znowu straciły gałązki. Wiązanki będą z tui, świerka srebrnego, bukszpanu, marcinków i sztucznych chryzantem. Mamy 9 grobów plus dwa na które nosimy jedynie znicze. Chodzimy też pod krzyż gdzie palimy lampki za zmarłych, których odwiedzić nie jesteśmy w stanie. W tym roku Krzysiek do Ryk nie jedzie. Pojedzie więc ze mną. Będzie mi łatwiej wszystko roznieść. Muszę się spieszyć, bo korzystamy z uprzejmości sąsiada, który nas zawozi i nie chcę by za długo czekał. Po powrocie świece przez cały dzień będą płonąć w moim domu.
W tym roku przybyła mi jeszcze jedna dusza o której będę pamiętać. W lipcu zginął tragicznie pierwszy opiekun mojego Józka. Oddał mi go gdy wyjeżdżał do pracy za granicę. Pojechał po śmierć. Wstrząsnęło to mną. Był jeszcze taki młody i był dobrym człowiekiem. Kochał koty. Myślę, że teraz czuwa nad Józkiem tam z góry, bo bardzo go kochał. Co jakiś czas wysyłałam mu zdjęcia Józka i pisałam co u niego słychać. W zeszłym roku go odwiedził. W tym roku nie zdążył. To niesprawiedliwe... Ja o nim nie zapomnę choć nie było nam dane poznać się bliżej...

sobota, 29 października 2016

Horoskopy, nerwy i problem z szafą

Wstałam dziś z trudem po 10. Pracować mi się nie chce, a powinnam, bo mam do zrobienia horoskopy. Zostały mi jeszcze dwa z trzech. Niby mogę je zrobić w poniedziałek, ale nie lubię gdy robota leży odłogiem, a ja bąki zbijam. Nie mogę wtedy odprężyć się na tyle by odpocząć. Pewnie więc te horoskopy jednak zrobię po południu jak Krzysiek będzie w pracy.

Ostatnio się na niego okropnie zdenerwowałam. Wszystko zaczęło się z miesiąc temu gdy tego telefonu, który mu kupiłam na imieniny naładować się nie dało. Zamiast być wdzięczny za prezent to wyzywał mnie, że dziadostwo kupiłam. Do naprawy oddać nie chciał i kazał mnie się tym zająć. Wreszcie do punktu dotarłam. Okazało się, że telefon jest dobry i trzeba tylko kupić nową ładowarkę. No to kupiłam. Sprzedawca sprawdził i wszystko było ok. Gdy przyszło do ładowania w domu wyszło na jaw, że stara ładowarka jest dobra, a on próbował telefon ładować ładowarką od innego telefonu i stąd problemy. Usiłował ładować przez wejście do słuchawek. Teraz mamy trzy takie same ładowarki, bo i moja pasuje. On oczywiście zwali winę na mnie twierdząc, że mogłam naładować sama. Może i tak, ale ja już mam dość prowadzenia go za rączkę. W końcu to mój mąż czy dziecko?

Od kilku dni mam problem z szafą w sypialni. Popsuły się mianowicie drzwi i się już nie zamykają. Szafa ma 80 lat i trzeba by ją wymienić. Problem w tym, że jest ciężka, drewniana i będzie problem z usunięciem jej, bo przez drzwi nie przejdzie. Przez okno też nie. Trzeba by ją chyba rozbić na kawałki w pokoju co mi się nie uśmiecha, bo kto niby ma to zrobić? Ja? Nową szafę muszę kupić drewnianą, bo w pokoju jest wilgoć i wszystkie okleiny po prostu nie będą trwałe. No i kto nową szafę skręci? Ja nie potrafię takich rzeczy robić, bo siły nie mam, a Krzysiek ma to delikatnie mówiąc w nosie. Jemu zepsuta szafa nie przeszkadza. Mnie to gryzie, bo dom powoli zmienia się w jakąś melinę... 

A na koniec ostatnia zawieszka...

czwartek, 27 października 2016

Garść nowin...

Wstaję coraz później. Dziś grubo po 10. Im dłużej śpię w nocy tym krócej w dzień. Zauważyłam jednak, że poza sezonem letnim 9-10 godzin muszę spać, bo jak nie to jestem padnięta i ciągle ziewam. Ostatnio pracuję sporo. Dziś np. piszę teksty na portalu z pożyczkami. Mam też do zrobienia horoskopy. No i wróżę. W tym miesiącu zarobiłam na tarocie całkiem niezłe pieniądze, bo trafili mi się na chat klienci z zagranicy. Oni przeważnie rozmawiają długo. Wczoraj napisałam dwa teksty na portal z wróżbami. Dziś napiszę kolejny. W sobotę i niedzielę tym razem chyba odpocznę.

Niestety sprzątanie domu już mi tak dobrze nie idzie. Zaczęłam się migać. Nie skończyłam sprzątać szafy i półek w kuchni. Ciekawe kiedy to zrobię. Święta coraz bliżej. Listopad zleci szybko. Obym się wyrobiła. 
W międzyczasie mam wyjazd na warsztaty. Może pojadę nawet dwa razy. Jeden warsztat mam już 9 listopada. Trochę się martwię, bo ma być już zimno. W grudniu też pewnie pojadę. Krzysiek już przestał się z tego powodu wściekać. Nadal jednak nie pozwoli mi jechać na dwa dni. Szkoda, bo są fajne kursy i inne imprezy trwające dłużej. Ostatnio np. było spotkanie poetów, spotkanie autorów haiku, plener malarski. Niestety trwały dłużej niż jeden dzień i musiałam zrezygnować. Nie mogę też jechać nigdzie dalej, bo dojazd też czas zajmuje. Krzysiek niby sobie ze zwierzętami radzi, ale sam z nimi zostać na dłużej nie chce.

Sebastian powoli samochód robi. Zrobił już maskę, okno, koło. Wczoraj coś robił, żeby lepiej palił, ale ja nie wiem o co chodzi. Aby to zrobić samochód musiał znaleźć się w warsztacie kilka ulic dalej. Jak się tam dostał? Pewnie Sebastian nim przejechał tylko się przyznać nie chce i twierdzi, że kolega prowadził. Ja go chyba zamorduję, bo przecież prawa jazdy jeszcze nie ma. Samochód chce zrobić, sprzedać i kupić coś lepszego. Mnie jest szkoda, bo lubię małe samochody. Tanie to, ekonomiczne i wszędzie się zmieści...Dziś Sebastian ma jazdy tym razem na placu i wykłady. Kupiłam mu też książkę...



wtorek, 25 października 2016

Jesienne krajobrazy i pokusy

W niedzielę byłam na spacerze i zrobiłam trochę zdjęć. Poszłam chyba za późno, bo już brzozy potraciły liście. Wszystko to przebiega w tym roku jakoś tak nierówno. Mój sumak jeszcze zielony, a u sąsiadki już bordowy. Podobnie winobluszcz. Jeszcze mnie jeden spacer czeka, bo nie zrobiłam ani jednego zdjęcia dębów. Zawsze zrywam gałązki do wazonu, ale nie wiem czy w tym roku już na to nie jest za późno. Tam gdzie byliśmy dęby nie rosną i nie wiem w jakim stanie są liście. Krzysiek mi zrobił zdjęcie w nowym swetrze i nawet mi się podoba. Chyba z powrotem zacznę nosić czarne ciuchy. Natomiast on na zdjęciu wyszedł fatalnie tym razem. Wszystko przez te jego ukochane wąsy. Wygląda moim zdaniem staro i ponuro. No ale jeśli mu to nie przeszkadza. Już dawno przestałam z nim walczyć. Chce wąsy to niech ma.









Ostatnio stwierdziłam, że w domu wyglądam fatalnie. Niby włosy ok, paznokcie i lekki makijaż, ale ciuchy w tragicznym stanie. Wszystko przez plamy od farb. Popaćkane są te moje ubrania, bo ja nie potrafię pracować ostrożnie. Przebierać do pracowni się nie mogę, bo wchodzę w ciągu dnia wielokrotnie. Niby mnie te ciuchy w takim stanie nie przeszkadzają, ale ostatnio nowy kurier patrzył na mnie dziwnie. Krzysiek też się złości. Tylko Sebastian mnie rozumie, bo sam cały dzień w roboczym ubraniu chodzi...

Kilka dni temu znalazłam w internecie fajną tunikę. Przydałaby mi się, bo ani tuniki ani sukienki cieplejszej nie mam. Może kupię jak nie zniknie ze sklepu zanim mi pieniądze na konto wpłyną...



Kuszą mnie jeszcze te swetry...






Dziś na obiad jest kapusta z pieczarkami i cebulą wymieszana z makaronem. To typowy zapychacz. Bardzo lubię tą potrawę, bo lubię się najeść do syta. Pewnie zjem solidna porcję i znowu jutro będę ze strachem stawała na wadze. Cały czas powolutku tyję. Niestety nie ma już wyczekiwanej i zdobytej z trudem ósemki z przodu. Na dodatek Krzysiek jedzie dziś na zakupy. Pewnie mi chipsy kupi, ptasie mleczko i krokiety. Trzymanie diety jesienią mnie po prostu przerasta.


Na koniec wiersz i zmykam do pracy...

Jesiennie

spoglądam w dal
 senne drzewa kapią
oranżem i złotem
winobluszcz przytulony
do brzozy
poczerwieniał ze szczęścia
a skulone z zimna trawy
szepczą o przemijaniu

jeszcze wczoraj
floksy pyszniły się w wazonie
dziś już marcinki
pieszczą oczy

poranki mgliste i ciche
zaskakują chłodem
już jesień

niedziela, 23 października 2016

Trochę o pracy, jesień i ciężki dzień...

Nie od dziś wiem, że chyba jestem nienormalna i do normalnej, systematycznej pracy typu od do dla kogoś się nie nadaję. Całe prawie życie byłam wolnym strzelcem i pracowałam kiedy chciałam. Normalnej pracy za biurkiem mam 3 lata i chociaż pracownikiem byłam bardzo dobrym, awansowałam i dobrze zarabiałam to czas ten wspominam jako koszmar. Nie samą pracę, ale wychodzenie z domu, codzienny rytuał porannego ubierania i malowania się. Poza tym ciągle trzeba było kupować ciuchy, chodzić do fryzjera i kosmetyczki. Teraz pracuję w rozciągniętym, wygodnym dresie z kotem na kolanach leżąc na kanapie i co najważniejsze wtedy kiedy mam na to ochotę. Ot chociażby ostatnio. Prawie cały tydzień nic nie pisałam, bo mi się nie chciało. Przyszedł weekend, a ja zamiast do odpoczynku nabrałam ochoty do pisania. Pracuję więc intensywnie od wczoraj i wszystkie zaległości odrobiłam z naddatkiem. Zapisałam się też na kilka aukcji.
Dziś pogoda całkiem ładna. Nie pada, ciepło i nawet słońce świeci. Kusi mnie wyjść z domu i porobić trochę zdjęć jesieni. Co prawda kolory jeszcze nie zachwycają, ale niektóre drzewa już zielone nie są. Ja obserwuję  głównie winobluszcz i sumaka. U mnie zarówno jeden jak i drugi ledwie zaczęły się przebarwiać. Pięknie teraz kwitną marcinki, ale jeszcze w piątek zerwałam bukiet floksów i dalii. Dziwna jakaś ta jesień w tym roku.

Ostatnio zrobiłam sobie przerwę w diecie. Znowu jem normalnie i tyję. Ja już chyba nigdy do tych 70 kg nie dojdę. Dziś mam kotlety typu mielonych z granulatu sojowego. Do tego będzie brązowy ryż i sos paprykowy ze słoika. Uwielbiam takie jedzenie. Krzysiek też już przestał się o schabowego w niedzielę upominać. Sos paprykowy robiłam w tym roku po raz pierwszy. Zrobiłam na próbę 6 słoiczków i już widzę, że mało. W przyszłym roku będzie więcej, bo bardzo mi ten sos smakuje.

Jutro mam bardzo ciężki dzień, bo dwa razy muszę jechać do miasta. Co prawda mam zamiar wracać taksówkami, ale jednak. Raz koło 13, bo muszę być na poczcie i w punkcie ksero. Mam jeszcze raz wypełnić i zeskanować dokumenty z firmy do wypłaty. Kobieta, która mi je przesłała poprzednio wpisała błędny adres i teraz ja muszę za jej błędy płacić. Pewnie uważa, że to moja wina, bo nie sprawdziłam. Ponoć poprawić odręcznie nie można. Jestem wściekła. Wieczorem jadę z Krzyśkiem do lekarza.

piątek, 21 października 2016

Majeczka, nowa kurtka i to i owo o Sebastianie...

Nadal mi się nie chce nic robić poza wróżeniem i rękodziełem. Ciekawe jakby to było gdybym mieszkała z Sebastianem. On jest energiczny, pracowity, otwarty, aktywny ale lubi też pospać w dzień. Czasem się zastanawiam czy obudziłby mnie do życia czy zgnuśniałby przy mnie. Nadal z nim jestem. Minęło już 5 miesięcy. Rozmawiamy często i piszemy esemesy. Widzieliśmy się kilka razy. Ostatnio był bardzo podekscytowany, bo złapał 1,5 kg szczupaka. Ryba była długa na 65 cm. Kupił też samochód. Ma zamiar go naprawić. Zna się przecież na tym. Będzie miał co robić. Później go może sprzeda i kupi lepszy.
Mam trochę problemu z Majeczką. Malutka jest szczuplutka, ale niezbyt chętnie je mięso i suchy pokarm dla kotów. Zauważyłam, że woli jedzenie dla ludzi typu mleko i to krowie, zupy, ziemniaki czy chleb. Tym musiała być karmiona. Jest jak Lwica. Lwica też mało je kociego jedzenia i upomina się o ludzkie. Nie dało jej się przestawić przez 8 lat. Ja oczywiście nie mam sumienia patrzeć jak prosi i ulegam. Daję jej czasem coś z mojego talerza lub kawałek kanapki. Na szczęście jej to nie szkodzi, bo trawi normalnie. Chyba z Mają będzie podobnie.
Od dwóch dni szukałam kurtki zimowej dla siebie. Był problem, bo nie jestem szczupła no i mam gigantyczny biust. To przez ten biust nie mogłam znaleźć. Nie ma dużo ciuchów w rozmiarze 54-56, a takie kupuję to znaczy góry, bo dół noszę zazwyczaj w rozmiarze 48. Ja jeśli chodzi o ciuchy to specjalnie nie wybrzydzam. Nie interesuje mnie moda, nie muszę ekstra wyglądać. Ważne by ciuchy były wygodne, nie dodawały mi lat i  by nie były drogie. Czasem kupuję używane. Całe szczęście, że i Krzysiek i Sebastian do kwestii ubioru podchodzą podobnie. Znalazłam w końcu taką kurtkę i chyba ją kupię...


 A na koniec ostatnia zawieszka i znikam. Czas się zabrać za pracę...Ech...
 
 

środa, 19 października 2016

To i owo i dziki

Dziś trzeba było wstać wcześniej, bo mam wyjazd do miasta. Nie chce mi się jechać i nie chciało mi się wstawać. Najchętniej zwinęłabym się w kłębek jak kot pod kocykiem przy piecu i spała, spała albo marzyła o Sebastianie oczywiście. No cóż nie da się niestety. Muszę jechać do banku, na zakupy głównie mięsne i do kawiarenki internetowej w celu wydrukowania obrazków do wyrobu kartek. Krzysiek idzie po południu do pracy to pojedziemy razem. Po powrocie trzeba będzie popracować trochę. Też mi się nie chce, zwłaszcza pisać. Czy ja już do wiosny w takim stanie będę? Ech...
W pracowni nadal działam. Cały czas robię bombki i zawieszki. To mi się chce robić a jakże. Dobre i to. Od jutra zacznę też robić kartki świąteczne. Jak skończę to pomyślę o malowaniu. Może jakieś obrazy akrylami lub olejami powstaną. Może coś w kolorach jesieni. Zawsze jesienią pisałam też kilka wierszy. W tym roku coś weny nie mam. Powstały tylko haiku. Nie piszę też opowiadań, a obiecywałam sobie, że zacznę, bo chcę kiedyś pisać do czasopism.

Zdjęcia jesieni nadal nie zrobione z powodu kiepskiej pogody i dzików, których całe stada włóczą się po okolicy. Ja się ich strasznie boję i w okolice łąk oraz lasu nawet nie patrzę. Niby wiem, że nikogo nie zaatakowały. Niby Sebastian mi tłumaczy, że to dzikie zwierzęta i ludzi się boją, ale ja tam wolę być ostrożna i ich nie kusić. Chyba bym ataku serca dostała ze strachu gdyby taki dzik stanął na mojej drodze. U mnie ludzie są na nie strasznie zawzięci. Zbierali nawet podpisy, żeby zrobić odstrzał. Nie podpisałam oczywiście, bo moim zdaniem maja prawo do życia skoro je natura stworzyła. To, że się boję to mój problem. Las to ich środowisko i nie muszę tam chodzić. One do mojego domu nie przychodzą...



poniedziałek, 17 października 2016

Artystyczne porywy i lis...

Miałam w tym roku zrobić tylko kilka bombek i zawieszek, ale nie dotrzymałam słowa danego sobie i zrobię więcej. Skusiły mnie papiery ryżowe, które odkryłam, a które do bombek pasują idealnie. Oczywiście kupiłam i będę dalej działać. Papierów kupiłam sporo i pewnie zostaną na następne lata. Co zrobię z bombkami i zawieszkami jeszcze nie wiem. Część zostawię sobie, a część pewnie przeznaczę na bazarki dla kocich bied. Trochę może sprzedam. W przyszłym tygodniu zacznę też robić kartki. W środę pojadę do miasta to sobie zrobię w kawiarence internetowej wydruki. Powinnam może coś wstawić na DaWandę i Srebrną Agrafkę, ale jeszcze się zastanowię, bo roboty z tym sporo, a zyski kiepskie. Powinnam też z myślą o bazarkach zacząć malować akwarele kotów, bo ładnie się sprzedają.

Dziś spałam do oporu. Zegarka nie nastawiałam na dzwonienie.  Zresztą ja ostatnio budziki lekceważę. One dzwonią, a ja je ignoruję i śpię dalej. Nie wiem co z tym fantem począć, bo nieraz muszę wstać wcześniej ze względu na kuriera np. a tu klops. Zmęczona specjalnie nie jestem, bo po czym. Chora też nie. Nic tylko lenistwo mnie opanowało albo jak suseł mam zamiar zasnąć na zimę. Ot co...
Pogoda kiepska i już jest strasznie zimno. Na dworze nie wszystko zdążyliśmy zrobić i pewnie nie wszystko zrobimy. Chyba w tym roku trzeba zapomnieć już o koszeniu podwórka. Nie zostały też przycięte iglaki. Czy będzie w przyszłym roku warzywnik? Jeszcze nie wiem. Ciągle się waham. Powodem mojej rozterki jest to, że do nowych sąsiadów przyjeżdża bardzo często, w zasadzie codziennie, 8 letnia siostrzenica. Dziewczynka jest rozwydrzona i okropnie hałaśliwa. Ciągle przebywa na dworze, krzyczy histerycznie i płacze. Ja tego znieść nie mogę i na dwór prawie nie wychodzę. Całe lato przesiedziałam w domu. Nie było ani ogniska, ani grilla. Nie wychodziłam prawie z kawą ani książką. Jak wychodziłam to szybko wracałam. Moja mama też nie wychodzi nawet okien nie otwiera w dzień. W przyszłym roku pewnie będzie tak samo. Trzeba przeczekać aż ten mały diabeł dorośnie i wyciszy się. 

Ostatnio dowiedziałam się, że do koleżanki mieszkającej po sąsiedzku przychodzi młody lis. Jest bardzo chudy i głodny. Widać sobie bez matki nie radzi. Był tak zdesperowany, że wszedł do piwnicy i wyjadł kocie jedzenie. Koleżanka dała mu mleka i kiszkę. Zjadł i wcale się nie bał. Nie wiem co z nim będzie dalej. Niby to dzikie zwierzę, ale mi go szkoda. Wiem, że lisy można nawet oswoić. Ją nie jest stać, by karmić go regularnie, bo ma koty i karmi psa od sąsiadki. Sąsiadka niby psu daje, ale za mało, za chudo i pies wiecznie głodny. Chyba będę musiała coś jej do tego dokarmiania dorzucać tak po kryjomu, żeby Krzysiek nie wiedział.
Kilka lat temu i do mnie lis przychodził. Był tak głodny, że nawet resztki z obiadu, które zostawiałam dla bezdomnych kotów wyjadał. 



sobota, 15 października 2016

To i owo wszystkiego po trochu...

Wczoraj skorzystałam z ładnej pogody i zerwałam resztę ziół do suszenia głównie rozmaryn. Wywiesiłam też na dwór do wietrzenia kołdry, poduszki i pierzyny. Zrobiłam pranie kociej pościeli. Miałam też trochę pracy głównie wróżenia. W domu nic nie posprzątałam. Nie chciało mi się. Zleceń pilnych na pisanie też nie miałam. Posiedziałam za to w pracowni. Powstały nowe wytworki i kilka haiku.

deszcz od wieczora
w kałuży pod brzozą
żółto od liści

Brzoza w deszczu
żółte liście spadają
jeden za drugim

brzoza przy brzozie
ścieżka przez zagajnik
złota od liści



Dziś może coś w domu już zrobię. Kusi mnie wreszcie posprzątać w toaletce, bo wciąż to odkładam. Muszę też trochę popracować na portalu z pożyczkami.
Później będę działać w pracowni i może napisze jakieś jesienne haiku albo wiersz. Mam ochotę wyjść na spacer i zrobić trochę zdjęć jesieni, ale to raczej nie dziś, bo Krzysiek idzie po południu do pracy. Może jutro wyjdziemy jak pogoda będzie ładna. 

Majeczka zadomowiła się już całkiem. Ostatnio nawet wspinała się po firankach. Mam trochę problemu z jej uszkami. Świerzbowiec jest bardzo zaawansowany i popuścić nie chce. Czyszczę jej uszy i smaruję maścią, ona strasznie płacze, a to draństwo nadal jest. Nie wiem już co robić. Można by podać Adwokate na kark, ale się boję, bo jest maleńka, a to mocny środek i specjalnych dawek takich małych dla kociąt nie ma. Trzeba by podać dawkę dla małych kotów. Tak mi powiedział weterynarz. Teoretycznie nie powinno jej to zaszkodzić, ale np. Filuś ma po tym środku biegunkę i to silną. Nie wiem jak ona zareaguję i wolałabym z tym poczekać aż będzie ważyć z 1,5 kg chociaż. Je ładnie, ale już nie tak łapczywie. Chyba już zrozumiała, że jedzenie jest i nie trzeba najadać się na zapas.

czwartek, 13 października 2016

Po warsztatach i codzienność...

No i jestem po warsztatach. Wróciłam kilka godzin temu padnięta, ale bardzo zadowolona. W przyszłym miesiącu też pojadę. Coś sobie znajdę. Kusi mnie jakiś warsztat typu spotkania kobiet. Może coś np. z energią seksualną albo z kobiecą mocą lub boginiami. Oby coś w pobliżu było organizowane. Po powrocie od razu rozpaliłam w piecu, dałam kotom jeść i poszłam spać. Wstałam przed chwilą. 
Dziś już chyba nic konkretnego robić nie będę. Na portale z wróżeniem nawet się nie loguję. Pisać tekstów też nie mam zamiaru, ale może bombkę lub zawieszkę zacznę robić. No i trzeba by jeszcze późny obiad przygotować. Może kotlety sojowe albo pęczak z sosem chińskim ze słoika, albo fasolkę szparagową z jajkiem sadzonym i ziemniakami z ziołami? Nie bardzo mi się chce gotować, ale głodna jestem, bo nic cały dzień nie jadłam. Wczoraj zjadłam tylko kotleta mielonego i paczkę chipsów. 

Kupiłam nowe karty. Tym razem wróżąc będę miała kontakt z energią kobiecą. Zetknęłam się już z nimi na kursie vedic art kilka lat temu. Są fajne i dają konkretne i trafne przekazy. Służą zwłaszcza kobietom. Już od dawna je chciałam kupić ale jakoś tak mi schodziło. Lubię książki tej autorki. Mam też karty anielskie z których jestem zadowolona.


Jutro czeka mnie już normalny dzień. Będzie pracowity. Oprócz pracy zarobkowej mam też zamiar coś posprzątać. Może jakąś półkę w kuchni albo toaletkę. Wypadało by wreszcie ściąć i wysuszyć rozmaryn. Może to zrobię choć pogoda raczej temu nie sprzyja. To ostatni moment, bo w nocy ma być tylko 1 stopień ciepła. Zioła mogą zmarnieć. Szkoda by było. Bardzo okazałe wyrosły w tym roku. Na razie wysuszyłam oregano, dziurawiec i czarny bez na herbatkę, trochę bazylii, mięty i tymianek. Kiedy zerwę jałowiec? Może w sobotę.
Trzeba by zrobić zakupy w internetowym sklepie ze zdrową żywnością. Kupię granulat sojowy, kostkę sojową, pęczak, kuskus, brązowy ryż, czarną kaszę, dziki ryż, soję, soczewicę, ciecierzycę i przyprawy ziołowe. Mama też pewnie coś będzie chciała.

A na koniec zdjęcia Majeczki i ostatnia zawieszka...








poniedziałek, 10 października 2016

Nowy tydzień i plany

Nowy tydzień zaczął się na dobre od telefonu od Darka, brata Krzyśka. Darek zadzwonił, bo zorientował się, że założył nam do komina plastikową klapę do wyczystki zamiast metalowej. Teraz trzeba będzie to zmienić zanim zaczniemy palić w centralnym. Kiedy to nastąpi trudno przewidzieć. Pewnie pierwszy raz piec rozpalę w Wigilię, żeby potrawy ugotować na wieczerzę. Sprawdzić trzeba będzie wcześniej. Zwłaszcza pompę. Na razie palę w piecu kominkowym i jest ciepło. Przed zimą mamy jeszcze trochę pracy na dworze. Trzeba zamknąć i uszczelnić okienka do piwnic i na strych. Trzeba też od razu otworzyć drzwi do komórki na wypadek jakby jakiś bezdomny kot szukał schronienia. Muszę zerwać jagody jałowca, ściąć rozmaryn i oregano. Powinnam to zrobić wcześniej ale mi zupełnie z głowy wyleciało. Mama chce jeszcze skosić podwórko. Ciekawe kto to zrobi. Krzysiek się nie kwapi i ma tępą kosę, a sąsiad, który by ewentualnie mógł ciągle pije.
Przed zimą musimy też to i owo kupić. Choćby wiadro na węgiel i szuflę do odśnieżania. Ciekawe jak ją w autobusie przywieziemy. Musimy też wkrótce kupić węgiel oraz dla mnie kurtkę zimową, a dla Krzyśka buty.

Dziś Krzysiek ma wolne i jedzie po zakupy. Ja będę pisać i wróżyć. W międzyczasie będę działać w pracowni. Bombki plastikowe bardzo mi przypasowały. Fajnie się je zdobi. Natomiast konturówki, które ostatnio kupiłam chyba będę musiała wyrzucić, bo nie mam siły naciskać buteleczek tak by równe wzorki wychodziły. Albo ja jestem zbyt słaba, albo substancja jest zbyt gęsta. Ech...

Jutro już będzie dzień bardziej aktywny, bo w środę wyjeżdżam i muszę się przygotować. Wrócę w czwartek. Trochę się tego wyjazdu obawiam. Nie bardzo wiem jak się ubrać, żeby nie zmarznąć. Boję się też zostawić Maję. Wprawdzie ona już jest zaprzyjaźniona z prawie wszystkimi kotami i z Pikusiem i nawet z kotami już je, ale trzeba ją jeszcze dodatkowo dokarmiać mięsem, bo musi nabrać ciałka przed zimą. Nie wiem czy Krzysiek nie zapomni. Kuszą mnie warsztaty 2 dniowe ale Krzysiek się nie zgadza. Nie zgadza się też na dwa warsztaty w miesiącu, a na zajęcia np. z malarstwa sztalugowego w ośrodku kultury też nosem kręci.

Maja nie ma już pcheł. Dostała pierwszą dawkę preparatu na robaki, a wczoraj po raz pierwszy miała czyszczone uszka i zaaplikowałam jej maść na świerzbowca usznego. Wszystko zniosła dobrze. Wczoraj odkryła piec i wygrzewała się pod nim kilka godzin. Odwiedza też kuwetę. Ulżyło mi...Jest dobrze... 




sobota, 8 października 2016

Maja, decu i coś smacznego...

Na początek o Mai. Maleńka jest ze mną od środy i już ze mną zostanie. Wszystko zaczęło się od telefonu koleżanki, że pod domem jej sąsiadki ktoś chyba wyrzucił małego kotka. Lało jak z cebra ale poszłyśmy łapać. Sąsiadka wziąć nie mogła, bo ma psa, który kotów nie znosi. Koleżanka też nie, bo niedawno przygarnęła porzuconego kocurka i ma kotkę agresorkę. Wypadło na mnie. Maluszka znalazłyśmy pod krzakiem. Był cały mokry, dygotał i strasznie płakał. Zabrałam malutką do domu, bo inaczej nie potrafię. To prawda mam niemało kotów, ale nie mogłam jej skazać na pewna śmierć. Jeszcze mnie stać na jednego kota, a mieszkanie jest duże. Maleńka okazała się cudowna- mruczy, liże po rękach i jest bardzo ufna. Od razu dogadała się z Pikusiem i kotami. Pierwszy dzień cały przespała u mnie pod swetrem. Teraz już się bawi. Jest raczej spokojna. Ma dobry apetyt, ale to nic dziwnego, bo jest chudziutka. Pewnie niedojadała. Ma też świerzbowca usznego, miała masę pcheł i pewnie robaki. Leki już dostała, by temu zaradzić. Chyba będzie łapać myszy, bo łapie muchy i ślady po myszach w spiżarce wąchała z wielkim zainteresowaniem...

Dziś na obiad miałam sos z pieczarek i kostki sojowej z brązowym ryżem. Lubię ten sos. Czasem go podaję do kaszy kuskus, pęczaku, czarnej kaszy lub ziemniaków. Robi się go szybko.

6 średnich pieczarek
pół cebuli
pół szklanki kostki sojowej
pół rosołku warzywnego
śmietana
mąka
ulubione zioła u mnie tym razem tymianek i estragon
pieprz

Pieczarki i cebulę rozdrobnić i poddusić chwilę na oleju, zalać wodą, dodać przyprawy i rosołek. Pogotować chwilę. Gdy prawie gotowe dołożyć kostkę i gotować pod przykryciem do miękkości. Zaprawić mąką i śmietaną. Można dodać kiełbasy albo boczku wędzonego. Czasem w mrozy tak robię...

Od kilku dni działam trochę w pracowni. Robię na razie ozdoby do siebie na stół wigilijny. Wigilia będzie oczywiście i tym razem w kuchni przy palącym się piecu. Tradycyjnie jak dawniej na wsiach bywało. Robię też bombki. Tym razem kupiłam plastikowe medaliony i serca. Po 15 będę robić też kartki. Działania artystyczne sprawiają mi dużo radości. Jednym słowem powróciłam do życia i mam nadzieję, że już tak zostanie na dłużej. Kusi mnie jeszcze zrobić ozdoby ze słomy np. łańcuchy, ale skąd tu wziąć nieprasowaną słomę? Podobają mi się też pająki...



piątek, 7 października 2016

Piątek


Ostatnio przeszłam jakiś kryzys. Nie chciało mi się nic robić, nie mogłam się skupić na pisaniu. Byłam śpiąca, było mi zimno. Po całych dniach tylko leżałam na kanapie i oglądałam Wild albo spałam. Już myślałam, że to nawrót problemów z tarczycą, ale nie. Uczucie zimna mi przeszło. Chyba po prostu potrzebuję urlopu i wypoczynku. Tylko po czym? Nie pracowałam zbyt intensywnie ostatnio. Czyżby to pogoda miała na mnie taki wpływ? Dziś już koniec tygodnia to odpocznę. Muszę dojść do siebie, bo w przyszłym tygodniu jadę na warsztaty. Powinnam być przytomna. Poza tym strasznie tęsknię za Sebastianem. Czyżby to było toksyczne? Może, ale jakie przyjemne...Tak leżeć pod ciepłym kocykiem przy gadającym piecu i marzyć...
Krzysiek mi ostatnio nawet pomaga choć klnie. Przedwczoraj przez cały dzień mnie wręcz obsługiwał, bo i kawę podawał i herbatę i obiad mi przyniósł do pokoju na kanapę, na której spędzam całe dnie. Strasznie mu jestem za to wdzięczna.
Dziś już jestem bardziej aktywna. Mam zamiar posprzątać w pracowni, a później zrobić może bombkę. Mam na to ochotę nawet.

Dzisiaj na obiad mam sos z dyni. Do tego ziemniaki. Uwielbiam dynię, ale rzadko ją robię, bo nie mam siły jej obierać, a Krzysiek mi nie chce pomagać. Woli nie jeść. W tym roku miałam zamiar zrobić sos do słoików, ale kto by mi tyle dyni na raz obrał. 

Sos z dyni do obiadu

2 szklanki pokrojonej dyni
pół sporej cebuli
plasterek boczku wędzonego
pół kostki rosołku warzywnego
tymianek
pieprz
papryka ostra
kawałek startej marchewki
mąka
śmietana

A na koniec ostatni wiersz/ach ten Sebastian/ i zdjęcia Mai. O niej w następnym poście...


Tęsknota



dotykam twoich ust

przez woal porannej mgły

jesteś tak daleko



jak pokochać pachnące samotnością wieczory
i puste noce
obleczone w bezsenność
ciche jak niemy ptak
pozbawione rozkoszy
i szczęścia

czy jeszcze zamkniesz mnie w ramionach
popieścisz ciepłym oddechem
czy posmakujesz moich warg
przytulisz
 




wtorek, 4 października 2016

Środa

Mam problem z uszami, bo oba mam uszkodzone. Przerwane w miejscu dziurek od kolczyków. Kolczyków nie da się założyć i śmiesznie to wygląda. Co ciekawe nie wiem co mi się przytrafiło. Wieczorem kładłam się spać z kolczykami, a rano znalazłam je w pościeli, a uszy były przerwane. Nie wygląda na to by miały się same zrosnąć. Trzeba by chyba zgłosić się do chirurga plastycznego co mi się wcale nie uśmiecha, bo i koszty i daleko. Chyba zostawię to tak jak jest i zamiast kolczyków zacznę nosić klipsy. Już kupiłam w internecie cztery zaciski to przerobię kolczyki, które mam. Tak na próbę. Problem może być z tymi nowymi srebrnymi, bo są ciężkie i z naturalnymi kamieniami. Boje się, że mi zginą. Szkoda by było.
Krzysiek ma telefon komórkowy już ponad dwa tygodnie i nadal nie potrafi się nim obsługiwać. Wcale się do tego nie rwie. Do tej pory nauczył się tylko odbierać. Zaczynam wątpić w jego inteligencję. Ostatnio jak był w pracy coś z nim zrobił i nie mogłam się do niego dodzwonić, bo zgłaszała mi się poczta głosowa. Okropnie się zdenerwowałam. Okazało się, że telefon się rozładował. Próbowałam naładować, ale niestety nie dało się. Zepsuł się. Miał ledwie miesiąc. Gwarancją się gdzieś zapodziała. Muszę jeszcze sprawdzić, bo może to tylko ładowarka. Jeśli nie trzeba będzie wyrzucić i kupić nowy. Krzysiek nie chce i się wścieka.
Wścieka się też okropnie, bo Sebastian chodzi na kurs prawa jazdy. Kiedyś Krzysiek dwa razy egzamin oblał i zrezygnował. Teraz pewnie mu zazdrości. Sebastianowi idzie nieźle. Po mieście śmiga, ale na placu gorzej, bo przy cofaniu do tyłu po łuku wjechał w słupek. Klął jak szewc. Później dwa razy już pojechał dobrze. Teraz musi się skupić na placu.
Wczoraj wreszcie skończyłam sprzątać w szafie. Sporo rzeczy poszło do wyrzucenia. Zrobiło się luźniej. Dziś może posprzątam w toaletce. Trzeba by też zrobić porządek w kuchni i w pracowni. Tylko kiedy? 
Dziś czekam na kuriera, bo przygotowałam paczkę do sklepiku Fundacji Jadwigi Adamowicz. Fundacja zajmuje się zwierzętami bezdomnymi i krzywdzonymi, a ich los nie jest mi obojętny. Tym razem wyślę książki, ubrania i rękodzieło - decu, czapki szydełkowe i kartki. Przymierzam się do robienia bombek i kartek świątecznych. Jak zrobię to też do sklepiku prześlę.


Wczesnojesienne nastroje

upalne noce
odfrunęły za tęczowy most
późne lato
przesyła pocałunki
poranki mgliste i ciche
żegnają wrzesień


dalie jeszcze
pysznią się w ogrodzie
a już marcinki
rozdają uśmiechy

chłodne noce
kołyszą w ramionach
głosy lecących gęsi

już jesień

A na koniec myśl i zmykam do pracy...

 

poniedziałek, 3 października 2016

poniedziałek

Wczoraj zaspaliśmy z Krzyśkiem oboje. Obudził mnie Józek ciągnąc za włosy. On to potrafi. Łapie w pyszczek kilka moich włosów i solidnie ciągnie. Robi to tylko rano gdy nie wstają długo, a on jest głodny. Ostatnio Józek stał się prawdziwym zabójcą myszy. W jeden dzień złapał aż trzy. Wszystkie zabija od razu. Oczywiście nie zjada tylko gdzieś porzuca. Raz znalazłam mysz na oknie, a raz na łóżku w sypialni. Krzysiek go już naturalnie lubi. Zwłaszcza za te myszy. Jest praktyczny. Według niego kot jest po to, żeby myszy łapać. Nic dziwnego, że ma takie podejście wychowywał się na wsi, gdzie koty były trzymane właśnie po to by myszy łowić. Sebastian jest tego samego zdania. On uważa na dodatek, że kot powinien mysz zjeść. A fe. Dla mnie koty są do kochania, przytulania i towarzystwa. Staram się nie myśleć, że są drapieżnikami, a myszy mi szkoda. Czasem mnie drażnią gdy robią szkody, ale generalnie je lubię. Kiedyś miałam nawet białą. To było słodkie stworzonko. Przystawiałam ją do nosa, a ona smyrała mnie swoimi maleńkimi wąsikami. Lubiła siedzieć u mnie na dłoni. Miała różowe uszka w środku, nosek i łapki oraz czarne jak onyksy oczka.



Wczoraj odpoczywałam. Sporo spałam, gadałam z Sebastianem. Napisałam haiku. Przeczytałam swoje stare opowiadania, poczytałam wiersze na portalach. Trochę wróżyłam, a po południu zrobiłam ostatnie w tym roku przetwory- sos pomidorowy.
Dziś już pracuję - wróżę i piszę teksty. Na razie tylko te na portalu z pożyczkami. Czy coś innego się trafi nie wiem. Po południu powinnam zrobić oczyszczanie czakr i aury wahadłem komuś kto jest w potrzebie. 

Jesień zagościła już na dobre. Słońce już nie przypieka. Dziś jest chłodniej, pada deszcz. Winobluszcz zaczął przebarwiać się na bordowo, a i sumaka liście powoli zmieniają kolor. Liście winogronu, paproci i orzecha zaczęły przysychać. Nawłoć zbrzydła, dalie tracą liście. Coraz więcej marcinków kwitnie. Noce są już chłodne. Ja nie marznę, bo śpię już pod kołdrą, a nie pod kocem. Pikuś ostatnio drżał jak wrócił rano z dworu, a wyszedł przecież tylko na moment. Chyba czas aby do koszyka w sypialni w którym śpi włożyć pierzynę. Niech mu będzie ciepło. Młodzieńcem już nie jest.
Czas też zadbać o moich mężczyzn. Obaj pracują na dworze i obaj o siebie nie dbają. W dodatku są uparci i nic na odporność brać nie chcą. Sebastian ostatnio kasłał przez dwa tygodnie i żadnych leków brać nie chciał. Stwierdził, że samo przyszło samo pójdzie. Przeziębia się często i dość ciężko chorobę przechodzi. Choruje nawet w lecie. Chyba muszę kupić mu chociaż cerutin i zmusić go do brania. Krzysiek znowu od deszczu i zimna dostaje kataru i chodzi z załzawionymi oczami przez kilka dni. Też mu kupię cerutin. 


winobluszcz przy drzwiach
pierwsze czerwone liście
w twojej dłoni

czerwień liści
winobluszcz przy domu
zagląda w okna

szkarłat liści
winobluszcz przy płocie
drży na wietrze