Codzienność

Codzienność

wtorek, 30 września 2014

Zwykły dzień, sałatka i ostatni obraz do dopracowania...

Dzień jak zawsze - spokojny i nieco leniwy. Rano napisałam tekst i poprawiłam ten, który napisałam wczoraj. Teksty były z wyższej półki więc musiałam się do nich przyłożyć. Za to pięniędzy za napisanie całkiem sporo wpłynęło na konto. Oby więcej się takich tekstów trafiało. Później pisałam teksty dla portalu z  którym współpracuję na stałe. Po południu przygotowałam obiad - kotlet schabowy z resztą fasolki szparagowej z ogródka i poszłam plewić w truskawkach, bo całkiem zarosły i to zielskiem wieloletnim. Zerwałam też trochę lawendy. Wieczorem zajmę się książką o rysowaniu z biblioteki. Zapowiada się dobrze... Kusi mnie też malowanie, bo podobrazia i farby już mam... Od kilku dni chodzą za mną wierzby tylko jeszcze nie zdecydowałam czy mają być w jesienniej szacie czy w innej... Obiecałam też mamie, że namaluję jej brzozy...



Jutro już taki fajny dzień nie będzie chociażby z powodu tego, że muszę jechać do miasta czego nie znoszę. Jedyną przyjemną chwilą będzie wizyta w księgarni.  Później pewnie będę robić sałatkę z cukini i marchwi do słoików. Popołudnie i wieczór będą już spokojne o ile coś niespodziewanego nie wyskoczy. Na szczęście dla mnie rzadko wyskakuje.

Sałatka

1,5 kg cukini
0,5 kg marchwi
4 cebule
liście laurowe
ziele angielskie
sól
pieprz ziarnisty 4,5 szklanki wody
szklanka octu
szklanka cukru

Cukinie i marchew pokroić lub zetrzeć na tarce. Cebulę pokroić. Przygotować zalewę - cukier, ocet, sól i wodę zagotować, dodać cebulę i marchew gotować 10 minut na wolnym ogniu. Dodać cukinię i gotować jeszcze 3 minuty. Do każdego słoika włożyć listek laurowy, 2 ziarenka pieprzu i ziela angielskiego. Napełnić słoiki gorącymi warzywami i zamknąć. Odwrócić do góry dnem...

Ostatni obraz malowany akrylami - brzozy na skarpie. Jeszcze mam go dopracować... Coraz częściej myślę o farbach olejnych, bo mają piękne, naturalne kolory doskonale się sprawdzające podczas malowania pejzaży. Waham się jednak, gdyż maluje się nimi wolniej ze względu na czas potrzebny na wysychanie. Chyba, że używa się sykatywy...









niedziela, 28 września 2014

Jesienna niedziela, książka i wiersz...


Od kilku dni zrobiło się zimno, zwłaszcza nocami. Dziś w nocy tak zmarzłam pod kocem, że usiłowałam zabrać Krzyśkowi jego kołdrę, a gdy mi nie chciał oddać obudziłam się i wyciągłam z szafy swoją. Nie da się już spać bez kołdry, tak jak się nie da chodzić bez skarpet. Marzną mi stopy i ramiona. Tak, że czasem okrywam się chustą jak staruszka.  Od kilku dni palę też już w piecu. Codziennie spalam wiaderko drzewa. Koty także już jesień czują, bo nie marudzą przy jedzeniu i wszystko z misek znika. Nie gubią też już sierści. Drzewa powoli nabierają ciepłych barw. Jesień w pełni. Przed zimą mam jeszcze zrobić ostanie przetwory czyli sałatkę z cukini. Może też zrobię jeszcze kapustę kiszoną. Sprzątam również z ogrodu. Tak, że pozostanie jeszcze tylko skopać grządki i rozrzucić nawóz. Pewnie też wsadzę czosnek.

Dziś, jak to w niedzielę, mam zamiar odpocząć i poleniuchować. Może coś poczytam albo namaluję. Może też napiszę jakiś wiersz i pobuszuję po portalach poetyckich i po forach malarskich. Czymś przyjemnym na pewno się zajmę, bo na pracę mi Krzysiek w niedzielę nie pozwoli. On przestrzega tego, że w niedzielę jest dzień ,,święty".
Ostanio czytam powieści z Afryką w tle. Opowiadają o miłości Europejki i wojownika z plemienia Samburu. Teraz czytam drugi tom... Książki są ciekawe choć nie najwyższego lotu. Lubię tego typu książki, bo to coś nowego dla mnie odkrywać strona po stronie życie ludzi z innej kulury. Ich problemy, radości i smutki. Chętnie też czytam książki o życiu kobiet muzułmańskich oraz historyczne...



A na koniec ostatni wiersz...

Jesiennie

Spójrz
już drzewa stroją się
w złote sukienki

stary świątek
w kapliczce przy drodze
zasnął otulony mgłą

żurawie sposobią się
do lotu
zabierając z sobą
lato
noce tchnące ciepłem
i zapach maciejki

powitaj jesień
uśmiechem
i bukietem astrów

czwartek, 25 września 2014

Pierwsza lekcja kursu i malowanie i haiku

Dziś dostałam przesyłkę z pierwszą lekcją kursu rysunku i malarstwa. Lekcja jest bardzo ciekawa. Ćwiczeń jest sporo. Wykorzystany będzie i ołówek i grafit i węgiel. Muszę też kupić kredę, pisaki i sepię. Kredki akwarelowe już mam. Rysować mam na papierze A4 i A3. Nigdy nie rysowałam węglem ani grafiem. Nie robiłam też rysunków na tak dużych formatach. Ciekawe jak mi pójdzie. Muszę też zdobyć szary papier do wykonania dwóch rysunków, które mam zrobić jako pracę domową i zupełnie nie wiem skąd go wziąć. Zapowiada się dobrze, bo jak narazie jestem zainrygowana, zaciekawiona i zadowolona... Chyba było warto...

Po południu kończyłam obraz i skończyłam. Nawet jestem z niego zadowolona choć przydałoby się w nim troche więcej świała...Może to jeszcze dopracuję...



Wieczorem pobuszuję w internecie i pooglądam obrazy. To w końcu też nauka...

A na koniec jesienne już haiku...

sumak przed domem
wróble na gałęzi
czerwień liści


wtorek, 23 września 2014

Codzienność, zakupy, kurs i malowanie...

Mabon już minął i tym samym, nieodwołalnie skończyło się lato. Jesień powitała mnie chłodem i siąpiącym deszczem. Noce są bardzo zimne i od kilku dni śpię już przy zamkniętym oknie, naciągając koc na głowę. Chyba czas już wymienić koc na kołdrę. Dziś po południu rozpaliłam w piecu, żeby wilgoć z domu wygonić. Koty są szczęśliwe i grzeją się całym stadem. Też mnie rozgrzany, gadający piec cieszy. 
W ogrodzie niewiele już pozostało i przybywa pustych grządek. Wczoraj zebrałam resztę fasolki szparagowej. Dziś przyniosłam do domu papryki. Urosły mi 3 zielone. W tym roku posadziłam tylko na próbę. W przyszłym roku posadzę więcej, bo papryke bardzo lubię. Jutro będziemy jeść botwinkę z reszty buraków z ogródka.
Wczoraj sąsiad wyciął mi ostatnie suche drzewo. Za kilka dni Krzysiek wyrwie chaszcze w miejscu, gdzie mam posadzić zamówione wczoraj drzewka i krzewy. Zamówiłam papierówkę, czereśnię, ulenę, mirabelkę, 5 krzaczków malin i jeżynę bezkolcową.

Dziś na kolację będzie serek topiony, który wczoraj zrobiłam. Serek jest smaczny z ziołami.

Serek 

75 dkg twarogu najlepiej tłustego
łyżeczka sody oczyszczanej
kminek
tymianek
łyżeczka soli
3 łyżki jogurtu naturalnego

Twaróg rozdrobnić i wymieszać z sodą i solą. Odstawić na 2 godziny. Dodać jogurt i wymieszać, kminek i tymianek. Ustawić miskę nad garnkiem z gotującą się wodą i mieszać aż się rozpuści.

Ostatnio sporo maluję. Powstają obrazy akwarelowe  oraz malowane farbami akrylowymi. Jednym słowem pilnie się uczę. Bardzo lubie malowanie. Wycisza mnie i relaksuje. Zapisałam się też na kurs rysunku i malarstwa.









poniedziałek, 22 września 2014

Nieperfekcyjna Pani Domu

Małgorzata M zaprosiła mnie do zabawy ...

1. Dwa obowiązki, które lubię wykonywać.
- gotowanie
- robienie przetworów

2.Dwa obowiązki, których nie lubię wykonywać.
- mycie okien
- odkurzanie podłóg

3.Czy lubię gotować? Jaka jest moja ulubiona potrawa.
Bardzo lubię gotować. Ulubionych potrwa mam bardzo dużo z tym, że wszystkie to potrawy proste w przygotowaniu, raczej z niewielu składników. Nie lubię potraw wykwintnych.

4. Moje dwa triki ala Perfekcyjna Pani domu.
Nie mam takich.

5. Dwóch ulubieńców domu.
Kanapa w pokoju dziennym koło pieca kominkowego ulubiona szczególnie zimą i jesienią. Pracownia, szczególnie po południu, gdy przez okno wpada do niej słońce.

6.Zdecydowanie dom zwłaszcza na wsi takiej na uboczu, cichej i spokojnej.

7.Kto prowadzi budżet domowy?
Wspólnie czyli ja decyduję, a mąż myśli, że on...

8.Pedantka czy bałaganiara? Wypośrodkowane, bo bałaganu nie lubię, ale sprzątać też nie znoszę i dlatego u mnie w domu jest jak jest...O wiele bardziej cieszy mnie jednak porządek więc chyba do pedantki mi bliżej...

9.Jak wyglądałby mój wymarzony dom?
Raczej spory, ciepły, przytulny, nie za duże okna- raczej mroczny, dużo drewna i kamienia może cegły nietynkowanej. Dużo roślin doniczkowych, książek, tkanin i antyków raczej ciemnych, bo nie znoszę nowoczesnych mebli. Koniecznie kominek i spora kuchnia z przestronną spiżarnią, gdzie było by miejsce i na wędliny i na sery i na zapas mąki, bo piekę w domu chleb...

10.Tradycja wyniesiona z domu, którą praktykuję do dziś.
Robienie przetworów, urządzanie świąt np. Wigilia oraz ubieranie szopki - pamiątki po dziadku. Dużo zwierząt w domu, czytanie książek...


piątek, 19 września 2014

Gość, odpoczynek i wyprawa na grzyby...

Pogoda jest bardzo ładna. Od rana świeci słońce. Jest przyjemnie i ciepło. Pogoda jest w sam raz na wyjście do ogrodu i na pracę na świeżym powietrzu. Mam zamiar ją wykorzystać na robienie porządku na dworze, na pranie i mycie okien. Cóż i takie prozaiczne, nudne czynności trzeba wykonać. Muszę się z tym uwinąć do południa, bo o szesnastej mam gościa. Przyjechać ma poprzedni opiekun Józka, ponieważ jest w kraju i koniecznie swojego byłego pupila chce zobaczyć. Ciekawa jestem czy Józek swojego byłego,, pana'' pozna. To już w końcu ponad dwa lata jak jest u mnie. Przywiązał się do mnie i stał się pupilem. Cieszyliśmy się wspólnie dobrymi chwilami, przerwaliśmy też te trudne. Wiele tych dobrych  było. Będzie jeszcze więcej, bo jest młodym kotem. Ma dopiero 5 lat i mam nadzieję, że jeszcze wiele lat przed nim.
Wieczorem będę odpoczywać i zajmować się tym co lubię. Może coś poczytam, może namaluję. Będę też ćwiczyć malowanie trawy i drzew. Trawa w moim wykonaniu jest jak do tej pory fatalna, bo nie mam cieniutkiego pędzelka i nie mam wprawy. Pędzelek - rigger zamówiłam, a ćwiczyć będę wyrwale aż wyjdzie taka jak chcę...

A na koniec zdjęcia z lasu. Zrobione niedawno. Wtedy, gdy wybraliśmy sie z Krzyśkiem na grzyby. Znalazłam jeden i wróciłam do domu. Nie lubię grzybów szukać w moim lesie, bo nie znam miejsc i się sporo muszę nachodzić by coś znaleźć. Ja lubię grzyby zbierać z ławością. Tak np. jest w Oszczywilku. Krzysiek idzie na godzinę do lasu i wraca z pełną siatką. W moim lesie w tym czasie znalazłabym 2 grzyby...









środa, 17 września 2014

Wyjazdy, książki, akwarelki i awantura z Krzyśkiem...

Dzień dzisiejszy był dla mnie bardzo ciężki z powodu aż dwóch wyjazdów do centrum. Dobre w nim było chociaż to, że Józek nie musiał mieć zabiegu, bo rana się oczyściła sama i wystarczyły zastrzyki. Dostał też antybiotyk i witaminy, które to mam mu podawać przez 5 dni rano i wieczorem. To już nie problem, bo on pięknie tabletki połyka. Nie broni się przy tym ani nie drapie. Kochany jest po prostu pod tym względem. Ulżyło mi. Przyjechałam z przychodni taksówką i oczywiście padnięta. Po południu spałam jak zabita. Później czytałam te nowe książki, a jeszcze później pokłóciłam sie z Krzyśkiem  znowu o telewizor. Tym razem było ostro, bo ja już tego telewizora znieść nie mogę. Cały dzień gra i cały wieczór. Spokoju nie ma, a mnie w głowie aż dudni. Zupełnie nie mogę sie wyciszyć ani skoncentrować, jestem podenerwowana i zmęczona. Krzysiek ma urlop i ogląda wszystko po kolei jak leci, od samego rana do północy. Zupełnie jakby cisza go gnębiła i jakby robił wszystko, żeby ją zagłuszyć. Dziś już nie wytrzymałam i zagroziłam, że jeśli nie zgasi to utnę wtyczkę. Taka byłam zdesperowana. Krzysiek się oczywiście wściekł, a później się obraził i nie odzywa sie do mnie, ale telewizor wyłączył. Zupełnie nie wiem co z tym problemem mam zrobić, bo Krzysiek jest uparty i ani na drugi telewizor w sypialni, ani na słuchawki nie chce się zgodzić. Mnie telewizor przeszkadza, bo kocham ciszę. Czasami zupełnie nie mam do niego cierpliwości.

Przy okazji pobytu w mieście byłam w księgarni i kupiłam dwie następne książki z malowania. Pozycje są ciekawe i wiele spraw dzięki nim mi się wyjaśniło. Teraz mam co czytać i mam z czego się uczyć...




Jutro, a właściwie już dzisiaj będzie dzień spokojniejszy. Nigdzie nie jadę i spędzę czas w domu. Odpocznę. Może pójdę do ogródka, bo trzeba trochę  porządku zrobić... Pewnie też coś namaluję skoro wena krąży w pobliżu mnie i namawia do tworzenia...
Z ostatnich drzewek jestem już zadowolona- zyskały lekkość. Myślę, że taka forma wyrazu mi odpowiada. 






wtorek, 16 września 2014

Chory Józek, nowe farby i wiersz...

Wczorajszy dzień był dość nerwowy z powodu Józka, któremu się na szyi zrobił olbrzymi ropień. Zrobiłam mu oczywiście Reiki i coś z ropnia zaczęło wyciekać, ale i tak po południu, pojechałam do weterynarza po szybciej działające leki. Nie chciałam czekać aż mu się wygoi, bo nie jadł za wiele i bałam się problemów. Z kotami wolę nie ryzykować. Dostał więc trzy zastrzyki i po powrocie do domu zaczęło mu się z ropnia coś jeszcze bardziej sączyć. Jutro jestem umówiona na zabieg czyszczenia. Trochę się oczywiście martwię, bo zawsze boję się usypiania. No ale trudno. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i komplikacji nie będzie...

Dziś wstałam wcześnie, bo kurier przywiózł mi przesyłkę ze sklepu dla plastyków. Od razu po rozpakowaniu, nie zwracając uwagi na narzekania Krzyśka, zabrałam się za malowanie. Powstały drzewka. Muszę stwierdzić, że farby są wspaniałe i cudnie się nimi maluje. Nie rozwarstwiają się i mają przepiękne kolory jakby stworzone z natury, a nie takie chemiczne jak te, kórymi malowałam do tej pory. Pędzle też sa dobre i szpiczaste. Jednak muszę jeszcze cieńszy pędzelek kupić. Kupię też przy okazji pędzelek wahlarzowy. Z drzewek jestem prawie zadowolona. Brakuje im co prawda jeszcze kunsztu i lekkości, brzozy nie mają cienia, a trzecie drzewko by lepiej wyglądało, gdybym liście namalowała częściowo plamą, ale cóż. Jeszcze o niektórych rzeczach zapominam. Zwłaszcza wtedy, gdy maluję z pamięci czego robić się nie powinno.  Ważne, że już sama widzę błędy, które popełniam. Uczę się stopniowo i mam nadzieję, że kiedyś będzie dobrze...Podobno robię postępy...






Jutro mam odebrać książki o malowaniu, które kupiłam. Zobaczymy...
 A na koniec wiersz, który napisałam na koniec lata...

Jeszcze lato

nie uśmiechaj się
do złotych liści
jeszcze jesień
nie wybuchła pełnią barw

jeszcze nie czas
wędrówek żurawi
nie czas dymów z ognisk
igrających z mgłami

popatrz na słoneczniki
grzejące twarze w słońcu
na malwy
i na szmaragdową trawę
pieszczącą stopy

nie żegnaj lata
ono wciąż trwa

niedziela, 14 września 2014

Powrót Onki, zakupy i akwarele...

Wczoraj rano wreszcie wróciła Ona. Była przerażona, bo przybiegła wprawdzie na wołanie, ale do domu wejść nie chciała. Później rzuciła się na jedzenie i jeszcze dziś pochłania wszystko co dostanie. Jeszcze dzisiaj jest trochę nerwowa i niespokojnie śpi, ale już próbuje mruczeć. Dobrze, że jest. Ulżyło mi, bo bardzo sie martwiłam i śniły mi sie w nocy koszmary. Oby tylko sie nie okazało, że jest kotna. Chyba ją wreszcie wykastruję. Nie powinnam z tym zwlekać, bo jest szansa, że po zabiegu straci pęd do włóczęgostwa. 
Dziś pogoda taka sobie - pochmurno i deszcz wisi w powietrzu. Niezbyt mi to na rekę, bo miało być ognisko i pieczone kiełbaski na obiad. Chyba jednak nic z tych planów nie wyjdzie i będe musiała coś na obiad ugotować. Coś mi się nie za bardzo chce pichcić ostanio. Gotuję proste, szybkie potrawy. Rzadko korzystam z przepisów i nie wymyślam nowych potraw. To pewnie dieta tak na mnie wpływa. Krzysiek i tak zje co mu ugotuję. Jemu bez różnicy. Nawet przypalone czy przesolone zje. Z drugiej strony dobrze, że taki jest, bo gdyby wymagał dwóch dań gorzej by było...

Ostatnio wszystkie pieniądze, które zarobię, od razu wydaję. I tak kupiłam nie tylko farby, ale i kolejne książki o malowaniu akwarelami. Mam zamiar kupić jeszcze dwie z tej dziedziny w tym jedną o malowaniu akwarelami i drugą o pejzażach. Nie przepadam za kupowaniem książek przez internet, ale trudno. Tym razem zaryzykowałam..


Po południu będę znowu malować. Tym razem może uda mi się namalowac jakiś pejzażyk i kilka małych obrazków z drzewami. Uczę sie pilnie malować drzewa, bo skoro mam tworzyć pejzaże to ta umiejętność jest niezbędna. Mam zamiar malować tylko typowo polskie krajobrazy, więc tylko drzewa rosnące w Polsce będę malować. To i tak bogactwo kształtów i barw...




piątek, 12 września 2014

Ucieczka Onki, szerszenie, myszy i akwarele...


Ona znowu uciekła. Nie ma jej już kilka dni, a ja sie okropnie martwię. Wystawiam oczywiście jedzenie i nawołuję, ale kamień w wodę. Jedzenie wprawdzie znika, ale kotki jak nie było, tak nie ma. Od wczoraj mam otwarte drzwi do sieni. Najgorsze jest to, ze Ona miała ruję. Boję się, że to obce koty zjadają wystawione jedzenie. Boje się, bo okolica jest niebezpieczna - droga i psy. W nocy śnią mi się czarne koty bardzo podobne, a to raczej nie jest dobry znak. Wczoraj wieczorem wydawało mi się , że Ona leży jak zwykle na stole w kuchni, a to jeszcze gorszy znak. Czy w ogóle jeszcze żyje? Czy nie cierpi? Utrzymać jej w domu się nie udało, bo bardzo rwała się na dwór. Ciągle czatowała pod drzwiami. Przypuszczam, że kiedyś była kotem wychodzącym i kochała przebywać na zewnątrz. Dom jej nie cieszył. Ani na fotelach nie spała, ani pod piecem, ani na kaloryferze. Nawet nie wiem jak jej szukać, bo kto zwróci uwagę na zwykłego czarnego kota...

Szerszeni już nie ma. Wczoraj przyjechali strażacy i zniszczyli gniazdo. Przyjechać oczywiście nie chcieli i trzeba to było załatwić po znajomości. Od niedawna jeżdżą tylko do instyucji, a osoby prywatne muszą gniazda usuwać we własnym zakresie. Akcja trwała dwie godziny, a strażacy byli w takim specjalnym ubraniu. Kolonia była olbrzymia. Prawdopodobnie owady budowały ją przez kilka lat. Jeden problem z głowy, choć mnie jest tych nieszczęsnych szerszeni teraz trochę szkoda. W sumie mi nie przeszkadzały. Żyły obok mnie i nie niepokojone nie szkodziły mi.

Problem jest teraz z myszami, które najwidoczniej już wróciły na zimę i zdążyły się rozmnożyć. Wczoraj takie mysie dziecko wpadło do miski, w której myje garnki i prawie się utopiło. Oczywiście zabić  malucha nie pozwoliłam, koty z kuchni wygoniłam, a to biedactwo wyniosłam na dwór. Było przerażone i jeszcze teraz czuję te maleńkie czarne jak paciorki oczka wpatrzone we mnie. Ciekawe ile tych myszy jest teraz w kuchni. Ona by wyłapała, ale jej nie ma i nie wiadomo czy wróci...

Wczoraj uczyłam się malowac akwaerle. Miała być minimalistyczna i koniecznie miało być drzewo, bo już chodziło za mną dłuższy czas. Wyszła jak wyszła. Tragicznie nie jest i chyba wreszcie zaczęłam łapać o co chodzi w akwareli z ta wodą i plamą. Zamówiłam ostatnio nowe, lepsze farby i pędzle. Powinno pójść lepiej...Dziś dalsza nauka...


środa, 10 września 2014

Malowanie...

Od kilku dni maluję i maluję. Normalnie wpadłam w trans i wiele się uczę na własnych błędach. Wnioski są takie, że mnie się podobają obrazy nieco zgaszone, trochę rozmyte i raczej w ciepłych barwach. Do tego malowane lekką, miękką kreską. Akrylami jest to oddać dość ciężko. Powinnam się przerzucić na akwarele albo na farby olejne. Akwarela to bardzo trudna technika i potrzeba dobrych, profesjonalnych farb, żeby kolory wyszły ładne. Farby olejne z kolei mają intensywny zapach. Tak pachnie terpentyna. Nie maluje się też nimi na papierze, a podobrazi do nauki szkoda, bo tanie nie są. Niektórzy używają pociętej dykty, ale ja nie mam skąd takiej zdobyć. Zdążyłam tez zauważyć, że zarówno zdjęcia jak i obrazy nie wychodzą dobrze wieczorem przy sztucznym świetle. Powinnam malować w dzień, ale wtedy mam inne pilne zajęcia. No i problemów i dylematów się naroiło...Dobrze, że chociaż że szkicowaniem problemów nie mam...







wtorek, 9 września 2014

Malowanie, szerszenie i odchudzanie.

Pogoda jest taka sobie, raczej jesienna. Deszcz pada od wczoraj z przerwami. Wczoraj nie obeszło się bez burzy. Pogrzmiało trochę, pobłyskało się i przeszło. Dziś jest cały czas pochmurno i ponuro. Jesień. 
Dziś od rana maluję. Na pierwszy ogień poszły rudbekie. Wyszły tak sobie, ale nienajgorzej. Nawet jestem zadowolona, choć uważam, że malowanie kwiatów akrylami to nie to co malowanie farbami akwarelowymi czy olejnymi. Ta technika nie oddaje tej lekkości i delikatności. No chyba, że nie natknęłam się jeszcze na obrazy artysty, który potrafi malować kwiaty akrylami. Coraz poważniej myślę o kursie malowania.



Dziś był u mnie sąsiad z rewelacją, że u mnie w ogrodzie lata masa szerszeni. Poszłam zobaczyć i faktycznie ich jest dużo. Okazało się, że u mnie na strychu od budynku gospodarczego jest gniazdo, bo wylatują otworami wentylacyjnymi. No i teraz problem, bo nie ma kto gniazda zniszczyć. Ani straż pożarna, ani straż miejska gniazd szerszeni już nie usuwa. Muszę to zrobić we własnym zakresie, a ja nie wiem jak, bo po pierwsze sie boję, a po drugie do gniazda nie ma dojścia. Trzeba będzie z akcją poczekać chyba do zimy, gdy będzie puste. Wtedy chociaż jeden problem odejdzie.

Wczoraj był dzień dla mnie szczególny, bo zrzuciłam 10 kg. Pierwsze. Najłatwiejsze do zrzucenia. Zostało mi jeszcze dwadzieścia parę, trzydzieści nadbagażu. Myślę, że zrzucenie reszty zajmie mi co najmniej 2 lata. Trochę czasu jeszcze. Potrzebuję cierpliwości. Całego morza cierpliwości, ale innego wyjścia nie mam, ponieważ zbyt jestem ociężała, żeby zrezygnować z  dalszego odchudzania. Ani posprzątać, ani iść na spacer, a zakupy to koszmar. Teraz i tak jest już lepiej. Wcześniej już wstanie z kanapy było dla mnie problemem...

niedziela, 7 września 2014

Malowanie, tarta i książki...

Dziś od rana bawię się farbami, a konkretnie akrylami. Najpierw namalowałam anemony. Dobrze, że jako podłoże tym razem wybrałam papier, bo anemony wyszły bardzo kiepskie. Zdjęcie jest oczywiście jeszcze gorsze. Zupełnie na nim nie widać cieniowania i przenikania się barw. Kwiaty są płaskie i brak im lekkości. Oczywiście wiem, że dopiero się uczę, ale czasem moje malunki mnie samą zaskakują, bo takie złe wychodzą. Nie znam po prostu techniki i błądzę po omacku. Mam wprawdzie kilka książek, ale te książki to w większości pozycje o malowaniu farbami akwarelowymi, a to niezupełnie to samo. Po południu wzięłam się za czytanie tych książek, a później uczyłam się malować kwiaty. Wychodziły różne, raz lepsze, raz gorsze. Cieniowanie mi jeszcze jakoś wychodzi, ale trójwymiarowość raczej nie niestety. Najgorsze są liście malowane akrylami. Tak sobie myślę, że dopóki nie kupię lepszego pędzelka, dobre nie wyjdą. Jak narazie te pędzelki co mam sa albo sztywne, albo się odkształcają, albo gubią włos. No i gdzie mam się tej techniki nauczyć. Od kogo?Potrzeba mi też wprawy. Tym bardziej, że zaczynają mnie kusić pejzaże...



Na obiad była tarta z kalafiorem, a na kolację będą kotlety z kalaepki. 

Nadzienie do tarty.

1 mały ugotowany kalafior, rozdrobnić, dodać pokrojoną i podpieczoną cebulę, 2 jajka ugotowane na twardo i pokrojone, tymianek, pieprz i sól. Wyłożyć na spód. Polać 2 jajkami wymieszanymi z 1/2 szklanki śmietany. Można posypać tartym serem żółtym. piec w 220 stopniach około 45 minut.

Wieczorem będę czytać książkę. Książka jest dla mnie bardzo ciekawa. To raczej poradnik ukazujący wieś od podszewki. Można z niej się dowiedzieć co nieco o ziołach i o wyrobie kropli Bacha. Jest w niej i o wyrobie naczyń z gliny i o budowie pieca do pieczenia chleba. Są też przepisy. Jest w niej wiele wiadomości, których nie ma w internecie. To jej niewątpliwy atut.


sobota, 6 września 2014

Pożegnanie Murzynka...

No i nie ma już Murzynka. Wczoraj w nocy zasnął i już się nie obudził. Odszedł spokojnie i cichutko. Spodziewałam się tego, bo od dawna chorował i chudł coraz bardziej. Ostatnio została sama skóra i kosteczki. Nie pomagały ani leki, ani specjalne karmy. Właściwie nie wiadomo co mu było. Pocieszające jest to, że nie cierpiał. No przynajmniej nic go nie bolało. Psychicznie jednak za dobrze z nim nie było, bo właściwie nigdy się nie pozbierał po odejściu Czarnej, swojej przybranej matki. Był bardzo fajnym kotem - miłym, łagodnym, spokojnym. Przyjaźnił się ze wszystkimi kotami i do wszystkich się tulił. Pamiętam ten jesienny dzień sprzed lat, gdy przyniosłam go drżącego i przerażonego do domu. Długo nie odważył się zaufać ludziom. Długo uciekał i chował się, gdy chciałam go wziąć na ręce i przytulić. Nigdy jednak nie drapał i nie przejawiał agresji. Po prostu się bał. Ten strach wziął się stąd, że został skazany na śmierć przez moją sąsiadkę. Miał zginąć od uderzeń kija tak jak zginęło jego rodzeństwo. Przetrwał jednak, choć miał złamany ogonek. Ocalał, by przeżyć u mnie godnie i w spokoju wiele lat. Wczoraj śnił mi się statek kosmiczny lecący ku słońcu. To była zapowiedź jego odejścia. Na zawsze pozostanie w mojej pamięci i myślę, że będzie na mnie czekał z moimi bliskimi za granica czasu. Teraz już pewnie biega ze swoją ukochaną Czarną za tęczowym mostem i już nie cierpi...












wtorek, 2 września 2014

Wrzesień, numerologia i irysy...

Wrzesień rozpoczął się ponurą aurą. Słońca nie ma i deszcz tylko wisi w powietrzu. U mnie sporo prac jeszcze nie skończonych. Jak chociażby remonty, a znajomy nadal nie ma czasu. Najważniejsze jest ocieplenie ściany, bo tynk spadł. Obawiam się zimna w domu w przypadku ostrej zimy. A co z łazienką? Jak ja nie znoszę takich opóźnień. Dziś będziemy działać w domu. Wyczyścimy piec kominkowy i z powrotem obsadzimy rurę. Wyczyszczę też piecokuchnię. Trzeba też wybrać sadzę z kominów. Nie znoszę tej roboty, bo poźniej jest problem z domyciem rąk, ale cóż trzeba to zrobić. 
Wczoraj analizowałam swój horoskop na przyszły rok. Nie jest źle i co nieco pewnie uda mi się zdziałać, jak sie postaram. Jeżeli chodzi o numerologię, to to będzie rok 4, a więc raczej rok siewu niż zbiorów. Powinnam się więc zająć tym co już rozpoczęłam, tym co jest mi znane, bo to nie jest dobry czas na rozpoczęcie czegoś nowego. Praca tak, ale raczej bez oczekiwania zysków natychmiast. Myślę o napisaniu książki. Nauka jak najbardziej, bo to dobra inwestycja na przyszłość czyli kursy to dobry pomysł. Powinnam też raczej działać w świecie materialnym, ponieważ to nie jest odpowiedni czas na zajmowanie się sprawami ducha. No cóż zdecydowanie bardziej wolę większy rozmach...

A na koniec ostatnie irysy. To podobrazie płocienne i farby akrylowe. W rzeczywistości kwiaty są oczywiście fioletowe, a nie granatowe. Zdecydowanie zdjęć nie potrafie robić, a i lepszy aparat by się przydał...