Codzienność

Codzienność

środa, 15 maja 2013

Koty, podróże, Ryki,zioła, lista leków ziołowych i obraz...


Dziś o trzeciej w nocy Krzysiek znowu wyjechał do Oszczywilka  tym razem tylko na dwa dni. Pojechał jak zwykle ostatnio razem z bratem samochodem bo mają coś zrobić koło domu/chyba poprawić dachówki /i w obejściu. Chcą też odwiedzić groby bliskich i zajrzeć do krewnych, którzy mieszkają w okolicach Ryk. Bardzo nie lubię tych jego wyjazdów i zawsze martwię się zwłaszcza wtedy gdy jedzie samochdem. Darkowi się przeważnie śpieszy i lubi szybką jazdę choć  bezpieczną na pozór. A o wypadek nie trudno...Oszczywilk to całkiem przyjemna wieś na Lubelszczeżnie i kto wie może gdybym była młodsza rozbudowałabym dom i przeniosła się tam choć na kilka lat, żeby poznać urok prawdziwej wsi. Pewna jednak tak całkiem nie jestem bo dom stoi w centrum wsi, w pobliżu innych domów i odległości około 2 kilometrów od lasu co dla mnie jest nie do przyjęcia bo chodzić nie znoszę a w lesie czasem chcę jednak bywać. Lubię zwłaszcza wyprawy na grzyby jeśli jest co zbierać i na jagody a jednego i drugiego w okolicach Ryk ponoć nie brakuje. Trochę tylko trzeba uważać bo w lasach bytują dziki a podobno nawet widywany był ostatnio  basior...

Pogoda jest dzisiaj od samego rana bardzo ładna, słonecznie, choć nie upał i sucho. Pozbierałam więc wreszcie młodych pędów sosny na nalewkę bo czas już najwyższy. Zrobię w tym roku tylko 1/2 litra i może też trochę syropu takiego jak się robi dla dzieci bez alkoholu. Sosna rośnie u mnie pod domem od prawie 20 lat i darzy co roku tym co ma czyli pędami, igliwiem a czasem gałązkami przed Bożym Narodzeniem i stadkiem pomarańczowych rydzy pod wdzięcznie zwieszającymi się ku ziemi gałązkami. Jest w tej chwili sporym drzewkiem a pamiętam ją jeszcze tak maleńką i kruchą, gdy wyrwana leżała w lesie na ścieżce i krzyczała. Zlitowałam się, zabrałam do domu a mama posadziła ją pod płotem i podlewała aż wrosła w podłoże i zaczęła bujać...

Nalewka/zrywam tylko trochę pędów i nie co rok aby drzewka nie osłabić i zawsze mu dziękuję za dobro którym mnie obdarza/

1 litr pędów
1 kg cukru
1/2 litra wódki

Pędy zasypać cukrem i zalać wódką tak by były przykryte i odstawić na dwa tygodnie. Mieszać przynajmniej raz dziennie. Po tym czasie wszystko należy przecedzić i zasypać cukrem ponownie i odstawić na dalsze dwa tygodnie. Zlać sok i połączyć z alkoholem. Odstawić na pół roku.

Nalewkę stosuje się w nieżytach dróg oddechowych, bólach gardła, anginie, zapaleniu oskrzeli i jamy ustnej, w kaszlu, w zapaleniu dróg moczowych, zaburzeniach przemiany materii, osłabieniu, wyczerpaniu nerwowym a czasem nawet przy problemach z pęcherzykiem żółciowym. Norma to pół kieliszeczka 2-3 razy dziennie w okresie choroby...



Przy okazji nalewki przygotowałam listę,,leków'/a właściwie cudzysłów jest zbędny/', które mam zamiar pozyskać z podwórka i najbliższej okolicy w tym sezonie wiosenno-letnim. Wprawdzie u mnie w domu większe problemy ze zdrowiem, poza moim kręgosłupem, nikogo nie trapią  ale ziołowe specyfiki się zawsze przydają bo różnie może być a łykanie,,chemi" obojętne dla organizmu nie jest. Trochę tego się nazbierało. Zwłaszcza nalewek no ale skoro surowiec jest to trzeba go zużyć a nalewki przecież mogą trochę czasu postać...

nalewka z koniczyny np. na cholesterol
nalewka z kwiatów np. bzu czarnego na przeziębienie
nalewka z szyszek chmielu oczyszcza płuca i pomaga np. na bezsenność
nalewka z krwawnika np. na kłopoty sercowo-naczyniowe
nalewka z rumianku pospolitego do płukania gardła i na zabużenia trawienne ale nie tylko
nalewka z melisy np. na nerwy
nalewka z dzikiej róży np. na wzmocnienie
nalewka z mniszka np. na początki cukrzycy, miażdżycy i oczyszczenie organizmu
pokrzywa na kąpiele/reumatyzm/ i włosy lecz nie tylko
liście dębu na przetłuszczające się włosy itd.
liście paproci na kąpiele przy problemach z kośćmi itp.
glistnik na uporczywą kurzajkę
liście brzozy na kąpiele na reumatyzm w moim przypadku
igły sosny na kąpiele na reumatyzm jw.

Rozważam jeszcze nalewkę na pędach świerka i z orzechów. Nie uda mi się niestety zrobić w tym roku nalewki z mięty i preparatów z nagietka  bo zbyt mało roślinek wzeszło by je tak eksploatować...

Koty, koty wszędzie. Koty porzucone, zagubione i niczyje. Do tego istne zatrzęsienie  maluchów. Schroniska, fundacje i domy tymczasowe zakocone po brzegi. Maluchy zbyt wcześnie zabrane od matki, nieodporne jeszcze i słabe chorują zwłaszcza w dużych skupiskach kotów i masowo giną, cierpiąc przy tym męki. Na facebooku wciąż nowe informacje a maleńkich kociaczkach porzuconych w krzakach, na parkingach w piwnicach, na działkach i o dorosłych, domowych kotach błąkających się i bezradnych, często chorych czy rannych. Wszystkie potrzebują pilnej pomocy i domu, wszystkie cierpię, wszystkie są zagrożone. Ile z nich otrzyma pomoc? Ile przeżyje? Niestety nie tak wiele. A wokół kłębiący się tłum ludzi obojętnych na krzywdę i zajętych własnymi sprawami. Obojętnych a czasem wrogich. Czy tak trudno jest dostrzec coś więcej niż czubek własnego nosa, pochylić się nad szukającym pomocy biedactwem często garnącym się do człowieka? Nakarmić a może przygarnąć, dać dom tymczasowy a może stały? To wbrew pozorom nie takie trudne o ile  ma się serce, kawałek miejsca i szczere chęci. A jaka satysfakcja później, jaka przyjemność z cudnego zwierzaczka mruczącego na kolanach czy zwiniętego w kłębuszek w pobliżu...Ile miłości można otrzymać w zamian...Ile szczęścia i radości daje obcowanie ze wspaniałym stworzeniem dumnym i niezależnym ale jednocześnie bardzo przywiązanym i wdzięcznym...

A u mnie w domu zawiązał się następny związek koci tz.zawiązał się już jakiś czas temu ale co zaskakujące nadal trwa. Mianowicie Filuś, co było dla mnie dziwne, polubił bardzo wszystkie moje zeszłoroczne maluchy i przygarnął je pod swoje opiekuńcze skrzydła. Pozwolił im się przytulać, wylizywał je i ogrzewał swoim dość pokaźnym ciałem. Z czasem kocięta dorosły i Śnieżek z Suzą stopniowo usamodzielniły się i odsunęły. Wyjątkiem jest Czarnusia, która nadal Filusia uwielbia i chętnie towarzyszy mu w drzemkach. Czarnusia z okropnego gryzącego i fuczącego dzikuska o nieco wyłupiastych oczkach przeistoczyła się w piękną i bardzo miłą koteczkę, chętnie pokazującą brzuszek i uroczo mruczącą. Niestety domu nie znalazła i nie znajdzie bo zrezygnowałam z wydania jej gdy tylko  zorientowałam się, że  zdarza jej się czasem pomylić kuwetkę z fotelem. Wypadki popuszczania przytrafiają jej się bardzo rzadko ale jednak a to  mogło by spowodować bardzo przykre konsekwencje dla niej łącznie z wyrzuceniem jej na bruk...A ja staram się podchodzić do tego spokojnie, tragedii z potknięć nie robię i po prostu kapę z fotela częściej piorę...a kicia jest szczęśliwa i bezpieczna...




A na koniec obraz do którego mam duży sentyment bo jest moim pierwszym obrazem namalowanym według zasad vedic art w tym z zastosowaniem struktury tz. w tym przypadku przyklejeniem między innymi brokatu... Obraz jest abstrakcyjny, błyszczący i jak widać kolorowy... Wisi u mnie w pokoju dziennym w rejonie sławy bo dobrze jest umieszczać w tym sektorze czerwone akcenty...Miał przedstawiać mój nastrój w momencie jego tworzenia.


Miłego dnia...





8 komentarzy:

  1. Uwielbiam takie podejście do zwierząt. U nas też częściej wiele rzeczy pierzemy, ale za to jesteśmy szczęśliwi:).

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety wiosna i pełno kotów...
    Sterylizacja i sterylizacja nic innego niestety...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to jest problem niestety nawet mam takie osoby wśród znajomych, które koty kochają, rozpieszczają a nie sterylizują bo nie chcą okaleczać i działać wbrew naturze...taka jest niestety mentalność...a potem problem z wydaniem maluszków...

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Tak niby powinno być bo jestem Reikowcem ale czasem tak się potrafię wściec, że zdarza mi się w to wątpić...

      Usuń
  4. I chyba przedstawił nastrój. Obraz jest bardzo czytelny, jak dla mnie. Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię go choć za czerwienią raczej nie przepadam

      Usuń

dziękuję za odwiedziny i komentarze..pozdrawiam