Codzienność

Codzienność

czwartek, 25 kwietnia 2013

kwiaty, krzewy i kurs vedic art...

Zawsze kochałam kwiaty z tym, że z uwagi na chory kręgosłup od kilku lat pielęgnowałam  już tylko te w domu. Miałam sporo,ładnych i rozrośniętych, we wszystkich pokojach, w ganku i w kuchni. Od pewnego czasu kwiatki są systematycznie niszczone przez koty. Zwłaszcza Rozi podgryza i zrzuca je z półek i parapetów a teraz nie są nawet bezpieczne  w sypialni bo je gnębi w nocy Józek. Zniszczyły mi na spółkę prawie wszystkie albo w całości albo tak pogryzły, że kwiatki są nie do odratowania. Przepadły stopniowo połamane: prawie metrowa begonia drzewiasta, fikus beniana o dwubarwnych listkach, aralia, szeflera, fikus dębolistny i ten o dużych gładkich barwnych liściach oraz drzewko szczęścia i geranium. Józek zjadł całego, dużego papirusa i chemedorę a Rozi jakiś czas temu wzięła się nawet za agawy. Zielistki i asparagus nie mają szans od dawna a bluszcze oddałam bo chociaż wisiały na ścianie nie były bezpieczne a są trujące. Została oskubana dracena, 2 choje/wprawdzie trujące ale tak niesmaczne,że ich nawet nie próbują/, fikus beniana, epyfilum i kliwia, wysoko pod sufitem. Nic nie pomagało ani karcenie ani wysiewanie trawy. Już się prawie poddałam...gdy zupełnie nagle koty prawie straciły zainteresowanie. Wystarczy je pogonić i odchodzą. I reszta kwiatków już od kilku miesięcy jakoś trwa. A ja zaczęłam kupować nowe bo bardzo mi ich brak. Zapisałam się na fora ogrodnicze i zamawiam sadzonki i szczepki takie hodowane w domu bo te z kwiaciarni często po przyniesieniu do domu po prostu marnieją. Za tydzień ma przyjść begonia drzewiasta i może jak dobrze pójdzie skrętnik i fuksja o 2 barwnych liściach. Kupiłam też  jeszcze przed świętami cyprysika i nadal stoi w stanie nienaruszonym na oknie w kuchni. W przyszłym tygodniu mam zamiar się jednak skusić i pójść do kwiaciarni a może coś kupię...Oby bo dom bez kwiatów zrobił się smutny i pusty...

We wtorek po południu wreszcie przesadzaliśmy z Krzyśkiem agresty. Wreszcie bo zabieraliśmy się za to już z 3 lata. Tym razem  miejsce zmienio 5 dorodnych krzaczków. Wszystkie młode z tym, że odrosty od tych, które pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Zostało jeszcze conajmniej 6 z tych bardzoo pilnie potrzebujących przesadzenia bo rosnących pod drzewami w gąszczu krzaków bez dostępu słońca.. Posadziliśmy niestety trochę za gęsto bo w odległości metra od siebie a powinno być 1,5 ale nie było możliwości inaczej bo nowe miejsce jest na podwórku pod siatką, a podwórko z gumy nie jest. No a oprócz tych oczekujących 6 jest jeszcze kilka też pod drzewami w starym sadzie. Wszystkie stare, cenne, odporne odmiany. Mam nadzieję, że się przymą i jeszcze się agrestów najem w tym życiu. Myślę jeszcze o czerwonych i białych porzeczkach ale może dopiero jesienią bo w tej chwili nie damy rady podlewać na raz tyle krzaków wiaderkiem bo wody na podwórku podłączonej już nie ma. Kiedyś oczywiście za dobrych czasów była porządna pompka ale rurki pordzewiały i trzeba było odłączyć. Porzeczki może dostanę od koleżanki jeśli będzie miała a jak nie to przykopiemy pędy i przesadzę jak się ukorzenią. Można oczywiście kupić ale mnie zależy na starych odmianach a takie pozostały już chyba tylko w przydomowych ogrodach.
 Trzeba by jeszcze pomyśleć o malinach. Mam sporo krzaków ale zaniedbanych i zdziczałych. Trzeba by je przyciąć, a młode odrosty przesadzić w inne miejsce. I dbać na bieżąco bo w tej chwili zbieram tylko z pół litra owoców a mogłabym znacznie więcej z tej ilości krzaków.Warto o nie zadbać bo to dobra, bardzo plenna odmiana jeszcze po mojej prababci.
W sadzie pod drzewami można też znaleźć  krzaczki truskawek. Takie biedactwa marniutki i wątłe. Oczywiście nie owocują bo zaniedbane, nie zasilane i wyciągnięte z braku słońca. No ale gdyby je przesadzić w lepsze miejsce i dopieścić może by jeszcze coś z nich było. To dobra odmiana rodząca wspaniałe, słodkie owoce. Pamiętam  ich smak z dzieciństwa a to przecież odrosty. Tyle lat przetrwały więc myślę, że warto im dać szansę...Może...
Kusi mnie też i to bardzo posadzenie wiśni może łutówki i śliwy najchętniej damaszki bo lubię się napić kompotu i podjeść ciasta a z kupować szczególnie wiśni nie mam gdzie. Z tym jest problem bo trzeba by najpierw wyciąć 3 stare, uschnięte, potężne drzewa i sporo chaszczy, żeby zrobić miejsce na nowe nasadzenia. Nie bardzo ma się kto za to zabrać. No i nie ma czym bo przecież siekierą się takich spraw nie załatwi. Trzeba by do tego piły spalinowej a my nie mamy.i nie mamy zamiaru też kupować na wycięcie kilku drzew. Muszę to przemyśleć i się z tym  raczej pośpieszyć bo młode drzewko zaczyna owocować dopiero po kilku latach po posadzeniu a ja młodsza przecież nie będę...Kiedyś za czasów mojego dzieciństwa i młodości był ładny sad przy domu. Mój dziadek posadził  sporo drzew i bardzo o nie dbał. Były śliwy damaszki i węgierko-damaszka, grusze, jabłonie letnie i papierówki, wiśnie normalne i szklanki, agresty czerwone, czerwone z włoskiem i zielone, porzeczki białe, czerwone i czarne, orzechy włoskie i winorośl. Owoców było w bród i do jedzenia i na przetwory. Później z czasem drzewa się wyrodziły i zaczęły umierać jedno po drugim. Teraz niewiele już zostało a mnie żal...i czasem złość chwyta, że muszę teraz owoce kupować i zamiast zdrowych soków i kompotów piję napoje ani zdrowe ani specjalnie smaczne...
Brakuje mi też swojego rabarbaru bo zawsze była potężna kępa. Teraz nie ma nawet śladu po nim. No chyba, że jeszcze z ziemi nie wyszedł...Poszukam za miesiąc i jeśli będzie przesadzę a później zasilę...A może w przyszłym roku będę miała własny na kompot i ciasto...

Uratowane kwiatki...biedaczki lichutkie takie...








Jestem już po pierwszym stopniu kursu Vedic art. Dziś miałam ostatnie zajęcia. Jestem bardzo zadowolona i szczęśliwa. Kiedyś pewnie jak wszystko pójdzie dobrze skończę stopień drugi. Nie może być inaczej.   Warto było bo bardzo dużo się nauczyłam we wspaniałej atmosferze, robiąc to co lubię. Otworzyłam się nie tylko pod względem artystycznym ale i duchowym. Nabrałam z powrotem entuzjazmu i rozpędu. Pokochałam malowanie z tym, że teraz ciągnie mnie w stronę abstrakcji. Przez cały kurs namalowałam 9 obrazów. To jeden z nich...Bardzo go lubię...Nosi tytuł Mrok




4 komentarze:

  1. A ja dopiero za działkę się wezmę :-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. u mnie musi iść po troszku bo całkiem sprawna nie jestem i szybko się męczę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Agatko cieszę się, że realizujesz siebie. Kotki psotki robią zamieszanie w ogrodzie.Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za odwiedziny i komentarze..pozdrawiam