Codzienność

Codzienność

wtorek, 31 stycznia 2017

Codzienność, zakupy i akwarele

Wczoraj wstaliśmy wcześniej, bo nie dość, że Krzysiek musiał iść na zakupy to jeszcze miał przyjechać węgiel. Wreszcie, bo już ostatnie wiaderka pozostały w komórce. Obyło się bez problemów,  już jest i mamy czym palić. Teraz musimy jeszcze kupić parę worków drewna w klockach i będzie ok. Ostatnio nawet tak bardzo nie marznę. W domu jest trochę cieplej odkąd powiesiłam koce na drzwiach no i grzeję trochę rano grzejnikiem. Od wczoraj pali się lepiej w piecu, bo go wyczyściliśmy. Był z nim problem - dymił i ogień z niego buchał popielnikiem. Bałam się o koty i Pikusia, który też ostatnio pod piecem często leży . Długo nie wpadłam na to by go wyczyścić, bo czyszczony był dokładnie we wrześniu chyba. Niestety węgiel jest jaki jest. Strasznie zanieczyszczony. Koniec końców czyszczenie było konieczne. Teraz już koty mogą się wygrzewać bez zagrożenia.

Następna pozytywna nowina to to, że  Śnieżek zaczął się na strychu wreszcie pokazywać. Poczuł się chyba pewniej i teraz jak mu Krzysiek zanosi jedzenie czeka na nie na schodach. Złapać się jednak nie daje na razie. Dobre jest też to, że ze strychu prawdopodobnie wcale na dwór nie schodzi. Jest więc bezpieczny. Teraz musimy pomyśleć jak by go złapać i z powrotem zabrać do mieszkania. Trzeba będzie użyć chyba klatki łapki. Ta jednak stoi nadal na dworze. W dodatku przymarzła. Nie zabraliśmy jej wcześniej i teraz jest kłopot. Oby była sprawna. No i czy w nią Śnieżek zechce wejść? 

A na koniec książki o jodze, które mi wpadły w oko i akwarele. Pierwszą książkę kupiłam. Drugą kupię wkrótce...




niedziela, 29 stycznia 2017

Zakupy i zmiany...

Wstałam stosunkowo późno. Wyspałam się. W planach mam totalne lenistwo. Nic na siłę robić nie będę. Mam zamiar odpocząć po całym tygodniu i kilku wyjazdach. 

Wczoraj zrobiłam zakupy w internecie. Kupiłam herbaty w tym moją ulubioną zimową spiżarnię. Czekam też na sporą pakę ze sklepu ze zdrową żywnością. Kupuję w internecie odkąd mój sklep został przeniesiony. Kupiłam ryże dziki i brązowy, kasze jaglaną, kuskus, gryczaną i pęczak, miód, soję, soczewicę i ciecierzycę oraz soję i ciecierzycę w puszkach, kotlety, kostkę i granulat sojowy. Kiedyś kupowałam też pasztety sojowe ale teraz piekę je w domu. Czekam również na przesyłkę z przyprawami ziołowymi. Zamówiłam ich sporo, bo dużo używam. W sklepach w pobliżu nie ma prawie nic poza kminkiem, papryką, liściami laurowymi i pieprzem. Czasem trafi się majeranek i sól czosnkowa. To dla mnie za mało. Teraz chyba popularne są mieszanki z solą, których nie kupuję. Wolę sama dobierać przyprawy takie jakie mi odpowiadają. Jeśli chodzi o przyprawy to u mnie można je dostać tylko na targu gdzie nie bywam często z powodu tłoku, którego nie lubię.

Poza tym wprowadziłam w życie trochę zmian. Po pierwsze dieta i po drugie ćwiczenia. Dieta mi idzie. Przez trzy tygodnie schudłam 7 kg co mnie cieszy. Jeśli chodzi o ćwiczenia to ćwiczę jak na mnie bardzo dużo. To dużo to 9-12 km na rowerku stacjonarnym dziennie i 30 minut jogi lub pilatesu też prawie codziennie. Kondycję mam już nieco lepszą i po ćwiczeniach czuję zadowolenie. Nadal jednak ćwiczeń nie lubię. Ćwiczę z konieczności, bo chcę być kiedyś sprawna i niezależna. Przeraża mnie perspektywa bycia niedołężną i stetryczałą. Oby nie. Imponuje mi sprawność 80 letnich i starszych joginek i też o takiej marzę. Na razie jestem okropnie zastana. Nie jestem w stanie zrobić kwiatu lotosu, a robiłam ani szpagatu, a też mi do niego kiedyś niewiele brakowało. Czy jeszcze kiedyś je wykonam. No cóż nie wiem tego ale ćwiczyć nie przestanę. Co gorsza w zeszłym roku robiłam kołyskę, a teraz nie daję rady. Zorientowałam się w ostatniej chwili, że moja sprawność fizyczna bardzo zmalała i teraz już nie popuszczę. Coś muszę z tym zrobić...






A na koniec myśl i znikam, bo kawy porannej jeszcze nie wypiłam..:)

Miłość jest ślepa; Właśnie dlatego ma tak wyczulony zmyśl dotyku. - Jayne Mansfield

piątek, 27 stycznia 2017

Marzenia i nowe smaki...

Dziś wstałam raczej późno. Nawet mimo mrozu w nocy nie zmarzłam. Śpię ostatnio pod kołdrą i dwoma kocami. W sypialni było 11 stopni rano, a wieczorem 15. Chyba się przyzwyczaiłam, bo przestałam na razie narzekać. Jedyne utrudnienie to to, że nie mogę w ciągu dnia wyjść do sypialni na medytację ani na Reiki. Muszę te sprawy załatwiać w pokoju dziennym, a nie zawsze się da, bo Krzysiek zachowuje się różnie. Gdybym postawiła ten piec ze ścianówką to by trochę podgrzał od rana i może już w dzień albo wczesnym wieczorem by z 15 stopni było. Krzysiek już się prawie dał przekonać do budowy pieca. Na piec chlebowy jednak się zgodzić nie chce. Marzę o takim, bo postanowiłam pieczywa ze sklepu nie jadać ani teraz ani później. Mogę jeszcze pomyśleć by zbudować piec do wypieku chleba w sypialni. Komin jest. Muszę tylko sprawdzić czy będzie się w piecu palić, gdy pali się w pokoju dziennym. Teoretycznie powinno, bo komin jest potężny 4 wlotowy. Kiedyś były do niego podłączone 4 piece i wszystko działało bez zarzutu. Można by też wybudować w sieni albo na dworze...Jeszcze wszystko przemyślę, bo to jednak kosztowna sprawa...

Ostatnio kuszą mnie nowe smaki. Na początek Krzysiek kupił mi bataty. Przejrzałam w internecie przepisy i za kilka dni coś podziałam. Myślę o nadziewanych pieczarkami oraz o kotlecikach z kaszą jaglaną i pieczarkami. Później może zrobię pasztet. Tylko kupię mniejszą foremkę. Przepisy pewnie wstawię gdy potrawy zrobię. Następny do wypróbowania jest topinambur. Można już ponoć bulwy kupić. Roślinkę tą chcę mieć posadzoną w ogródku. Jest bardzo wdzięczna i lubię jej kwiaty mieć w wazonie. Ma się ponoć rozrastać niczym perz i rosnąć na ugorach. Niestety u mnie rosnąć nie chce. Nie wiem czemu. Sadziłam już kilka razy i ciągle ginie. W tym roku też spróbuję...



 

środa, 25 stycznia 2017

Po Sylwestrze


Piec i stresy

Coraz bardziej dojrzewam do tego, żeby przy następnej zmianie pieca w pokoju dziennym wybudować piec kaflowy typu ścianówki. Grzałby pokój dzienny i dodatkowo trochę sypialnię. Zdun twierdzi, że bez remontu powinien wytrzymać 20 lat. Kosztowałby około 4000,00 zł więc nie tragedia, bo myślałam, że 6000,00. Ponoć taki piec gdy go się zakręci grzeje długo. Koleżanka ma i ma ciepło ale czasem pali dwa razy dziennie. Mimo wszystko jednak wolałaby centralne ogrzewanie. Drzwiczek szklanych niestety zamontować się nie da, bo nie można by wtedy palić węglem. Ja nie chcę palić tylko drewnem, bo nie mam go gdzie magazynować i boję się, że by za dużo go wyszło. Z tego też między innymi powodu nie zdecydowałam się na kominek z nadmuchem. Nie mam też zaufania do techniki zwłaszcza nowoczesnej. Sprzęty psują się zbyt szybko i trzeba je wymieniać, a to i koszty i utrapienie.

Wczoraj miałam dość stresujący dzień, dziś taki jest i jutro będzie. Wczoraj był stres, bo musiałam zrobić badania. Niby przebiegło wszystko dobrze ale jednak trochę mi się w głowie kręciło. Krew była pobrana z palca nawet na TSH. Wynik w piątek i oby było ok. Dziś stres, bo jestem umówiona do fryzjera. Muszę ufarbować włosy i trochę podciąć. Długo zejdzie, a ja z nudów chyba oszaleję. Jutro stres, bo mają mi przywieźć węgiel. Może być problem z wjazdem, ponieważ na podwórku śnieg leży. Po jutrzejszym dniu odetchnę.
W zeszłym tygodniu też lekko nie było, bo chodził ksiądz. Ja oczywiście udawałam, że mnie w domu nie ma. Nawet światła nie paliłam. Krzysiek był zgorszony. U mnie w domu była tradycja przyjmowania księdza, ale ja tego unikam. W boga wierzę i w drugi świat, ale katoliczką w zasadzie nie jestem. Do kościoła raczej nie chodzę i ślubu z Krzyśkiem kościelnego nie mam. Wolę więc uniknąć pytań.

 

poniedziałek, 23 stycznia 2017

No i poniedziałek...

Po wczorajszym lenistwie dziś ani śladu. Musiałam wstać wcześnie, bo jadę z Krzyśkiem do lekarza. Później mamy wstąpić do sklepu kupić nowy laptop. Chcę taki z Windows 8 i tani, bo do 1500 zł. Windows 10 nie chcę na razie. Chodzi mi o program Corel Draw x6, który to na Windows 8 działa lepiej. Droższego laptopa kupować nie zamierzam, bo mi szkoda pieniędzy. Czy uda mi się dziś kupić nie wiem. Jeśli nie to muszę poszukać gdzie indziej. Do wyboru jest jeszcze kilka sklepów. Dziś muszę kupić też witaminy. Chodzi mi o magne B6 cardio i kompleks witamin może Falvit lub vigor. Myślę też o witaminie D3. Co prawda z kośćmi problemów nie mam, ale ta witamina pomaga też na odchudzanie podobno i na zmęczenie. Jeśli chodzi o magnez to mi bardzo ostatnio pomógł w problemach z szybkim biciem serca i drżeniem powiek. Brałam trzy tygodnie i po problemach.
Ostatnio znowu maluję koty ze zdjęć. Wena wróciła tym razem na akwarelki. W tym miejscu nie będę podejmowała żadnych wyzwań, bo nie wiem jak długo wena zostanie. Kusi mnie obiecać sobie, że będę malowała choć trzy obrazy tygodniowo. Wreszcie bym się solidnie za naukę wzięła. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że brak weny to tylko wymówka. Malarze czy studenci malarstwa malują ciągle i nie zastanawiają się czy wena jest czy jej nie ma. Ja jestem jednak niestała no i mam tez inne artystyczne pasje z których nie chcę rezygnować. Jeśli chodzi o malowanie to tak jak mi powiedziała nauczycielka z kursu faktycznie najbardziej widzę się w akwarelach. Poza tym lubię pastele suche i kredki akwarelowe. No ewentualnie akryle. Oleje natomiast coś nie bardzo mi podchodzą. Pewnie to z tego powodu, że obraz maluje się długo, a ja chcę by był gotowy jak najszybciej. Nie zrezygnuję jednak z tej techniki, bo oleje to cudne naturalne kolory. Może z czasem się jeszcze do nich przekonam...





 

sobota, 21 stycznia 2017

Codzienność, malowanie i coś jeszcze...

Dziś zaspaliśmy z Krzyśkiem oboje. Wstaliśmy dopiero za dwadzieścia jedenasta. Potem było wszystko w biegu, bo o 12:00 miał autobus do pracy. Trzeba było napalić w piecu, nakarmić stado, zjeść obiad. To ostatnie to Krzysiek, bo ja zjem dopiero koło czternastej. Teraz siedzę piję kolejną kawę i buszuję po blogach. Ostatnio nie pracuję rano i do południa. Wstaję późno i działam dopiero po południu. Spać chodzę koło północy. Wcześniej czas mi przecieka przez palce. Trwonię go beztrosko na przeglądanie blogów i Facebooka. Odpowiada mi taki rytm w zimie i zmieniać niczego nie chcę.
Ostatnio jestem na diecie i jeżdżę na rowerze. Schudłam ponad 4 kg co mnie cieszy. Kondycji jednak nadal nie mam i ta mi wcale ni wzrasta. Wręcz przeciwnie, słabnę coraz bardziej i energia mi ucieka. Zawsze tak mam gdy zabieram się za zajęcia ruchowe. Jeszcze nigdy nie udało mi się tego przetrwać. Może tym razem. Tak bardzo bym chciała wprowadzić na stałe ruch do mojego życia. Przecież nie można cały dzień leżeć i siedzieć. To zdrowiu nie służy.
Powoli myślę o wiosennych pracach w sadzie. Trzeba zasilać, wapnować i co nieco wyciąć. Do wycięcia są trzy drzewa, które już nie owocują z tym, że dwóch mama usunąć na razie nie pozwoli. W tym roku wytniemy tylko jedną gruszkę. W jej miejsce posadzę nowe drzewko. Myślę o gruszce. Nie lubię gdy odchodzą stare drzewa. Wtedy tracę jakby cząstkę siebie. Pamiętam je z czasów gdy byłam dzieckiem. Pamiętam jakie były piękne i jakie owoce rodziły...Szkoda, ale tak to już jest...Przemijanie...

A na koniec trochę o malowaniu. Od kilku dni mianowicie maluję z powrotem. Pierwszy był pejzaż, ale wyszedł tym razem koszmarek. Później z powrotem zaczęłam malować koty. Nawet jestem zadowolona. Wczoraj dostałam zamówienie na trzy obrazy akrylami. Jeden to samochód na bardzo dużym podobraziu, drugi to portret kota, a trzeci to portret dziecka. Tego ostatniego zlecenia się nie podejmę, bo się obawiam, że nie podołam. Portretów nie ćwiczę zupełnie, ponieważ do malowania ludzi mnie zupełnie nie ciągnie. Może jednak poćwiczę? W końcu to dobra szkoła...




 

czwartek, 19 stycznia 2017

Uroki zimy czyli kłopoty i plany

Zima w tym roku dała mi popalić. Piec kominkowy przy dużych mrozach, nie wydalał nawet przy wsparciu piecokuchni. Taki węgiel i lepszy nie będzie. Przy małych mrozach Krzysiek węgla nosić ne chce i w piecokuchni nie palimy. Marznę praktycznie na okrągło. Trochę cieplej mi jest odkąd zaczęłam treningi na rowerku stacjonarnym. Ciepła jednak w domu przez to nie ma. Rano jest w pokoju dziennym 14 stopni w małe mrozy i 12 w duże. Wieczorem temperatura rośnie odpowiednio do 20 i 18 stopni. Ja bym chciała z 23. Myślę sobie, że im będziemy starsi tym będziemy potrzebować więcej ciepła. Od kilku dni kombinuję co zrobić by było cieplej. Pomyślałam sobie, żeby pokój dzienny zmniejszyć o około 6 m2. Jest to możliwe, bo można aneks biblioteczny oddzielić ścianą i wstawić drzwi. Aneks jest bardzo urokliwy, ale ogrzewany być nie musi. Z biegiem lat uroda wnętrz przestała mieć dla mnie takie znaczenie. Wygoda i przytulność liczy się bardziej. Krzysiek się tak bardzo nie sprzeciwia. Będę też chyba musiała we wszystkich drzwiach, a jest ich 5 zamontować grube kotary.

Kusi mnie też wybudowanie pieca kominkowego ze ścianówką, żeby ciepło szło na sypialnię i piecem chlebowym może. To już mniej realne, bo kosztowałoby majątek. Może kiedyś. Krzysiek mówi nie. No ale ja też zarabiam przecież. Tylko czy taki piec zda egzamin? Na razie mam problem, bo mi leje piec od centralnego, a właściwie piecokuchnia. Chyba trzeba kupić nową. Ta ma 6 lat i chociaż nie była intensywnie używana nawaliła. Nic dziwnego. Wszystko się w kuchni szybko psuje przez wilgoć. Piec cały zardzewiał i obudowa nawet się rozpadła. Chcę kupić taki sam. Producent nadal je wytwarza. Chcę to zrobić w lecie. Teraz drżę by mrozy nie wróciły, bo bym była ugotowana. Przy okazji może przerobię centralne czyli zrobię grawitację by w przypadku braku prądu nie trzeba było wygaszać. Kusi mnie też zrobienie grzejnika w łazience. Teraz jest nieogrzewana i goście mi marzną...

A na koniec myśl i zmykam na zabieg Reiki...:)

wtorek, 17 stycznia 2017

badania, rower i dylematy

Dziś wstałam bardzo wcześnie i pojechałam na badania. Niestety technika nie było, a panie będące na zastępstwie chciały mi pobrać krew ale z żyły. Nie zgodziłam się oczywiście. Poczekam na technika. Ma być w przyszłym tygodniu z tym, że trzeba dzwonić wcześniej by się upewnić.
Od kilku dni zabrałam się z powrotem za  jazdę na rowerku stacjonarnym. Kupiłam go kiedyś pełna zapału i przez dłuższy czas obrastał kurzem. Jeździć nie znoszę, bo to strasznie nudne. Poza tym wychodzę z założenia, że nie każdy musi poświęcać czas na ćwiczenia. Jest tyle ciekawszych zajęć przecież. Jeżdżę tak by spalić 150- 300 kalorii. Tyle to dość. Lepiej niż nic. Za jakiś czas dojdzie jeszcze joga. Może mi się uda zmobilizować. Joga jest dla mnie ważniejsza, bo dodaje sprawności i gibkości, a ja ostatnio no cóż taka ociężała się zrobiłam. Wstyd...

Nadal zastanawiam się nad tym czy założyć w tym roku warzywnik. Sporo nasion mam. Ważne są. Mogłabym dokupić sadzonki papryki, pomidorów, cukinii, dyni, ogórków, sałaty i kalarepki. Nie bardzo sobie z warzywnikiem radzę i zbiory mam kiepskie, ale okazja do wyjścia na dwór by była. Mam też trochę nasion do wysiania w lutym. Czy wzejdą? Kusi mnie uprawa cukinii i ogórków w pojemniku. Sałatę na pewno tak będę uprawiała, bo ślimaków u mnie jest sporo, a zwalczać ich chemicznie nie chcę. Myślę o tym by pomidory zapylać ręcznie specjalnym preparatem. Ponoć zbiory są większe.

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Katar, straty i byle do wiosny...


Wczoraj padał śnieg. Dziś jest pochmurno i ponuro. Odwilży nie widać. Niektórzy mimo to prorokują wczesną wiosnę, bo ponoć dzikie gęsi migrują. Oby już ta wiosna nadeszła. Mam dość zimy w tym roku. Przytłoczyła mnie zamiast ucieszyć. Ciągle też jestem zmarznięta.
Od kilku dni Krzysiek jest chory- kicha, kaszle, oczy mu łzawią. Śpi dla pewności osobno, żeby mnie nie zarazić. Nie potrzebne mi przeziębienie tym bardziej, że strasznie źle je ostatnio przechodzę. Trwa u mnie całe wieki. Mnie jednak zaczęło też brać. Już w piątek drapało mnie w gardle i rano trochę pokasływałam. Wzięłam leki czyli polopirynę, cerutin, miód i syrop z cebuli. Wypłukałam też gardło szałwią i solą. Zrobiłam inhalacje. Przeszło na chwilę. Niestety wróciło. Na szczęście tylko katar. Zawsze przy okazji przeziębienia przypominam sobie o tym, że trzeba by kupić dobre bańki bezogniowe. Mógłby mi je Krzysiek stawiać. Może bym szybciej dochodziła do siebie. Ja potrafię stawiać tradycyjne. Nauczyła mnie ciocia. Gdy byłam mała i chorowałam stawiali mi je. Szybko po nich choroba przechodziła. Też teraz tak chcę ale pewna nie jestem czy te bezogniowe są równie skuteczne.

Wczoraj zrobiłam trochę porządku w domu. Wyrzuciłam między innymi kilka roślin, które zmarzły. Zniszczyła mi się prawie cała monstera o biało-zielonych liściach. Co dziwne ta o liściach zielonych ma się zupełnie dobrze. Widocznie ta druga jest delikatniejsza. Tak sobie myślę, że już kwiatów dużo nie kupię. Co najwyżej kaktusy i sukulenty. Cierpią u mnie, a mnie jest ich po prostu szkoda. Może tylko pomyślę jeszcze o cytrusach. One lubią chłodne klimaty. Moje draceny i fikusy też dobrze się czują. Może coś dokupię. Kupię też więcej grudników i kaktusów wielkanocnych. Dobrze im u mnie. 

Mam zamówienie na horoskop i tarota na pół roku dla dwóch osób. Zejdzie mi z trzy dni, bo trochę tego jest. Będę musiała przysiąść... Sporo osób teraz wróży. To normalne na początku roku...Ludzie chcą zerknąć za zasłonę czasu, bo chcą wiedzieć co dla nich los przygotował.





sobota, 14 stycznia 2017

Trochę tego i owego czyli plany i problemy...

Nowy Rok minął już jakiś czas temu, a ja teraz dopiero kończę spisywać plany. Trochę ich mam. Czy się uda je zrealizować czas pokaże. Po pierwsze planuję trochę remontów - malowanie siatki od frontu, malowanie wnętrz i remont łazienki. Poza tym chcę ściąć drzewo i posadzić nowe. Myślę o gruszy, bo moje obie stare już nie owocują. Mają być wycięte chaszcze i zrobiony porządek na podwórku i w ogrodzie. Piła przyjedzie w lutym. Trzeba by też może kupić kosę spalinową, bo jak dobrze pójdzie będzie miał kto kosić. No chyba, że będzie kosić zwykłą. Muszę też zrobić wreszcie płytę na grobie taty. Powinnam wydać jeden lub dwa tomiki. Z zakupów chcę kupić laptop oraz może szafę i frytkownicę do smażenia na łyżce oleju. Na ten ostatni zakup Krzysiek się nie zgadza. Frytkownica tania nie jest, ale ja kocham frytki nie tylko z ziemniaków. Mam też zamiar przez cały rok być na diecie. Sporo tego. Rok powinien być owocny.

Teraz znowu muszę ponarzekać trochę. Już mi to wchodzi w nawyk. W kuchni u mnie dopust boży. Nie dość, że wilgoć mimo zrobionej wentylacji to jeszcze ostatnio zepsuła się kuchenka. Działa tylko jedna płytka. Dobrze, że ta duża. Druga nie grzeje wcale. Ponoć przepalił się jakiś drucik. Ja się na tym nie znam. Do tego jeszcze odpływ, który nawalił przed świętami nadal sprawny nie jest. Można używać tylko prawej komory, bo gdy użyję lewej cieknie. Krzysiek nie bierze się do naprawy i czeka nie wiadomo na co. Poza tym mój antyczny, piękny stół został uszkodzony przez korniki. Jest praktycznie do wyrzucenia, bo jedna noga została na dole zjedzona i stabilny już nie jest. Zniszczyło się też kilka kwiatków.

A na koniec przepis i myśli...

Kotlety z sera żółtego

kawałek sera żółtego o grubości około 1 cm
bułka tarta
mąka
jajko
olej

Ser panierować najpierw w bułce, a później w mące. Smażyć na rumiano z obu stron. Powinien być miękki ale ser nie może się rozlać.


Miłość jest jak narkotyk. Na początku odczuwasz euforię, poddajesz się całkowicie nowemu uczuciu. A następnego dnia chcesz więcej. - Paulo Coelho

czwartek, 12 stycznia 2017

Zimowe narzekania...

Wstałam dziś późno. Trochę zmarznięta. Spałam oczywiście w sypialni, bo w pokoju dziennym się nie da. Próbowałam spać w czasie mrozów ale za dużo kotów chciało spać ze mną. Do tego strasznie się rozpychały. W sypialni śpię tylko z Józkiem i czasem z Mruczkiem. Ostatnio nie jest mi nigdy ciepło. Domu nagrzać nie mogę. Palę od rana. Solidnie. W piecu buzuje ogień i wczoraj było ledwie 18 stopni. Nie wiem już co zrobić. Nawet palenie węglem i drewnem nie pomaga. Krzysiek się rozchorował i kaszle, a z nosa mu cieknie. Ciekawe czy mnie zarazi. Zapobiegawczo wygoniłam go z sypialni. Dziś jadę do miasta to pewnie zmarznę jeszcze bardziej.
Kończy się węgiel i jeszcze w styczniu trzeba będzie kupić tonę. Problem będzie, bo wjazd jest pod górkę a tu śnieg leży. Ostatnio jak takie warunki były to kierowca nie wjechał i Krzysiek musiał nosić wszystko prawie od drogi czyli spory kawałek. Już teraz się wścieka. Nie wiem czy odśnieżanie coś da. Będzie musiał spróbować. Wysypie też podjazd popiołem. Mama też musi kupić węgiel choć próbuje kombinować. Wczoraj mi zakomunikowała, że będzie grzać grzejnikiem elektrycznym. Zamarznie przecież... Wczoraj mi sąsiad przyniósł 4 worki klocków do pieca. Może doczekamy odwilży?

Dieta przebiega bez zakłóceń. Chudnę stopniowo co mnie cieszy. Ostatnio zaczęły mnie znowu kusić ćwiczenia, a konkretnie joga. To na początek. Później może też tai chi. Nie mam zamiaru po tym schudnąć oczywiście. Czas jednak chyba pomyśleć o przyszłej sprawności. Trochę kondycji też się przyda. Co do jogi to planuję ćwiczyć po 30 minut co drugi dzień. Chcę ćwiczyć dywanówki i tu jest problem, bo na razie nie bardzo się da z powodu zimna ciągnącego od podłogi. Takie są uroki mieszkania w starym domu. Nieremontowanym domu tu trzeba zaznaczyć. Podłogi mają ponad 70 lat. Są drewniane. To dzieło mojego pradziadka, który miał zakład stolarski. Są solidne i niby na oko w dobrym stanie. Niestety deski się rozeszły, a pod nimi wiatr hula. Czy te przeciągi wytrzymam czas pokaże. Nie mogę przecież przerywać co roku ćwiczeń na zimę. To bez sensu. Kiedyś może położę na całej podłodze gumolit. To by trochę chyba ociepliło. O panelach nie myślę, bo nie lubię. O remoncie typu zrywania podłogi, ocieplenia i układania z powrotem nawet nie myślę. Chyba bym tego nie wytrzymała nerwowo.

A na koniec motywujące zdjęcie i znikam...

 

wtorek, 10 stycznia 2017

Trochę problemów i dieta

Mrozy trzymają nadal. Ponoć do jutra. Śnieżek biedak na szczęście jeszcze przetrwał. Musi bidulek cierpieć, bo kocha ciepło. Zawsze wylegiwał się koło pieca albo w słońcu. Uwielbiał to. Czemu ze strychu nie chce zejść? Nie mam pojęcia... Dwa dni temu u mojej mamy zamarzła woda w łazience. Próbowała odmrozić grzejnikiem ale nie dała rady niestety. Co będzie dalej nie wiem. Dziś nie ma wody na całej ulicy, bo wywaliło rurę koło sąsiadki. Te zimna już mnie okropnie zmęczyły. Dziś wczesnym ranem koty otworzyły drzwi do ganku gdy spałam i rano tuż po ósmej obudziłam się skostniała z zimna, bo było 9 stopni w pokoju. Mruczek mój ukochany senior tak drżał, że mnie obudził do końca. Wstałam i od razu napaliłam w piecu. Braknie mi jednak węgla i będę musiała sama przynieść, ponieważ Krzysiek po pracy jedzie na zakupy i wróci późno. Dziś po raz kolejny dałam kotom ciepłego mleka, żeby się rozgrzały. Nie tak dużo ale jednak. Moje koty dobrze je trawią i nie mają biegunek. Muszę teraz o nie dodatkowo dbać, bo zimno. O Krzyśka też. Martwię się również jeszcze kimś oczywiście...

Od paru dni jestem na diecie niskowęglowodanowej. Jem do 50 g węglowodanów. To dla mnie mało, bo lubię kluchy, ziemniaki i dobre pieczywo. Zwłaszcza domowe. Muszę jednak wytrwać jakoś. Na razie chudnę. Schudłam sporo ale to przez grypę żołądkową, która mnie dopadła kilka dni temu. Najpierw chorował Krzysiek. Później ja.

Mam problem, bo lekarka rodzinna wysyła mnie na badania krwi. Po co nie wiem. Ja czuję się dobrze i badań robić nie chcę. Nie uważam lekarza za boga i nie pozwolę sobie narzucić sposobu dbania o zdrowie. Leczę się wtedy gdy muszę. Wolę oczywiście terapie naturalne i sposoby domowe. Lekarz to ostateczność. Biorę jednak leki na skoki ciśnienia, które mi się z emocji przytrafiają. Czasem skacze mi też puls. Leki brać powinnam i ktoś mi je musi przepisać. Myślałam wprawdzie o ziołach i może kiedyś... W tej chwili kusi mnie zmiana lekarza albo przychodni, bo przecież świadkowie jehowy badań nie robią i żyją. Ta lekarka mi nie odpowiada też z tego powodu, że do domu na wizyty nie jeździ. Sąsiad umierał na raka i kazała mu przyjechać do przychodni, a dojazd jest ciężki...

piątek, 6 stycznia 2017

Po przerwie...

Długo nie pisałam. Nie bardzo miałam czas. Poza tym mieliśmy z Krzyśkiem gościa. Gość został dłużej. Przyjedzie znowu, ponieważ spodobało mu się u nas. Może w lutym. Pewnie też na święta. Przez ten czas nie pracowałam i nadal nie pracuję. Zacznę od poniedziałku. Strasznie się rozleniwiłam, bo tylko spałam, leżałam, słuchałam muzyki i oglądałam filmy. Poza tym jadłam oczywiście i przytyłam. Wstyd, bo dużo. Muszę szybko to zrzucić.

Dziś wstałam dość późno. Od razu rozpaliłam w piecu, bo było okropnie zimno w domu. W pokoju dziennym 14 stopni, w sypialni 10, a w kuchni 7. Zaraz będę palić w piecokuchni.  Mrozy trzymają i śnieg leży. Jest pięknie. Krajobrazy jak z pocztówki. Mnie to jednak nie cieszy. Martwię się Śnieżkiem i Krzyśkiem, bo pracuje na dworze. Lekko mu nie jest. Musi sprzątać śnieg. Dziś też musiał mimo święta iść do pracy. Dzwoniłam do niego i pracuje intensywnie od rana. Pewnie przyjdzie zmarznięty i bardzo zmęczony.
Śnieżek się znalazł. Kilka dni temu gdy byłam w nocy w łazience usłyszałam miauczenie ze strychu. Krzysiek szybko poszedł i go zobaczył. Niestety biedak jest przerażony i ucieka. Jedzenie jednak zjada i wypija wodę. Nabrałam nadziei, że uda się go złapać.