Codzienność

Codzienność

czwartek, 30 maja 2013

Kolejna nalewka, codzienność, pokusy i przelewanie wosku



Pogoda ostatnio u mnie jest  taka jak lubię czyli przelotny deszcz, czasem lekka burza, ciepło i w dzień i w nocy ale brak zabójczo przypiekającego słońca. I wszystko byłoby cudowanie gdyby nie problem ze zbiorem ziół bo ta czynność bardzo deszczu nie lubi. A koniczyna przepięknie zakwitła i prosiła się o zerwanie. Chodziłam koło niej i chodziłam aż dopiero wczoraj po południu udało mi się zerwać po kilkugodzinnej suszy. I dziś zrobiłam wreszcie pierwszą porcję nalewki. Druga za kilka dni jak więcej kwiatów rozkwitnie. Przepis jest prosty. Litrowy słoik wypełnić kwiatami koniczyny i zalać 1/2 litra wódki. Zamknąć i odstawić w ciemne miejsce na 4 tygodnie. Codziennie mieszać. Po tym czasie odsączyć i trzymać w ciemnym miejscu. Pić 2 razy dziennie po 30 kropli przez około pół roku. Działa wzmacniająco, poprawia przemianę materii, oczyszcza organizm z toksyn, leczy nerki i obniża poziom cholesterolu.

Na obiad miałam  zupę kalafiorową z pieczarkami

mały kalafior
4 duże ziemniaki
6 sporych pieczarek
2 kostki bulionowe z grzybów
pieprz
śmietana
mąka 

Pieczarki i kalafiora pokroić, zalać wodą, dodać pokrojone w kostkę ziemniaki, pieprz i kostki bulionowe, ugotować, zaprawić mąką rozmieszaną w wodzie i śmietaną. Można dodać zółtko.


Po południu spałam prawie 2 godziny i wstałam kompletnie połamana bo sześć rozłożonych kotów, pies i mąż na wersalce to stanowczo za dużo dobrego na raz...
Teraz mam zamiar poczytać trochę a później pomedytować z aniołami...Może jeszcze zrobię zakupy...Kusi mnie parę rzeczy i pewnie niektóre kupię...ale po kolei...




 A późnym wieczorem jestem umówiona na zabieg przelewania wosku z tym, że na odległość. Zabieg ten jest stosowany od wieków przez wiejskie szeptunki i jest bardzo skuteczny ale rewelacyjnie działa  gdy wykonuje się go bezpośrednio nad czakrą korony. Wtedy często pomaga natychmiast na depresję, lęki także u dzieci, nerwice czy klątwy. Wykonywany na odległość już nie zawsze jest tak skuteczny. Czasami trzeba go powtarzać a bywa i tak że całkowite uwolnienie przynosi dopiero inny zabieg np. wahadłem. W tym przypadku zabieg bezpośredni nie jest raczej możliwy bo kobieta mieszka dość daleko a dojechać nie bardzo może. Proponowałam reiki nie zgodziła się, na wahadło też nie ani na rytuał magiczny. Uparła się na wosk bo już kiedyś miała taki zabieg i bardzo jej wtedy pomógł uporać się z problemami psychicznymi i lękami.  Zobaczymy...




poniedziałek, 27 maja 2013

Zakupy, jadeit, czytadła, haiku i zdjęcia...




Porobiłam ostatnio sporo zakupów w internecie i teraz zaczynają po trochu przychodzić. Dzisiaj kurier przyniósł sukienkę, poncho i naszyjnik z jadeitu. Z wszystkich rzeczy jestem bardzo zadowolona. Sukienka i poncho leżą doskonale a trochę się obawiałam czy dobre rozmiary wybrałam. Martwiłam się zwłaszcza sukienką bo noszę rozmiar 54 a zamówić mogłam albo 52-54 albo 56-58. Wybrałam 56-58 bo doszłam do wniosku, że w 52 z pewnością nie wejdę a poza tym lubię ciuchy luźne i to był strzał w dziesiątkę.  Sukienka jest bardzo wygodna i z  fajnego materiału z dużą domieszką bawełny. Myślę, że będzie odpowiednia i na dni upalne bo jest przewiewna i na troche chłodniejsze z bolerkiem lub blezerem. Spodobała mi się do tego stopnia, że myślę o kupnie drugiej w innym kolorze. Poncho jest też śliczne- lekkie, ażurowe, pięknie wykonane i z delikatnej, mięciutkiej wółczki. Z pracownią jestem w kontakcie bo pani, która je wydziergała ma do sprzedaży jeszcze drugie, które mnie bardzo kusi bo jest oryginalne fioletowo-czarne typu pelerynki i w moim rozmiarze. A poza tym sprzedaje też piękne czapki, chusty i szaliki o czym będę pamiętać jesienią. No i można też u niej ciuszki zamówić w ulubionym kolorze i w swoim rozmiarze. W dodatku ceny są umiarkowane tak, że tylko wybierać i kupować...a później z radością nosić.

Naszyjnik kupiłam i ze względu na urodę i na promieniowanie jadeitu. Jest piękny i na tyle długi, że go nie trzeba rozpinać do założenia a wibracje kamienia od razu do mnie trafiły...

Właściwości między innymi

- przeciw czarom i złym duchom
- koi bóle
- pomaga na nadciśnienie
- wzmacnia ciało i daje długowieczność
- usuwa depresję
- wzmacnia kości
- harmonizuje cały organizm
- koi nerwy
- dobrze wpływa na odchudzanie
- pomaga na choroby tarczycy
- dobrze wpływa na związki z Matką Ziemią
- daje cierpliwość
- pomaga czerpać wiedzę z poprzednich wcieleń
-  wpływa na dobry sen
- dobrze wpływa na pożycie małżeńskie
- pomaga na bóle kostne


Kilka dni temu znalazłam przypadkowo na Chomiku kilka książek jednej z moich ulubionych autorek Patrici Shaw. Książki są przygodowe, ciekawe i pisane lekkim językiem. Czyta się jednym tchem. Nie są to oczywiście jakieś wielkie dzieła ale można się przy nich doskonale zrelaksować i oderwać od codzienności...
Czasem więc do nich wracam...Tak było i tym razem choć niektóre już znam prawie na pamięć...









Zaczynam już pomału przygotowywać haiku do antologii, która ma się ukazać jesienią. Mają być o zwierzętach i wszystkie w języku polskim i całe szczęście bo z tłumaczeniem bywają czasem problemy. Każdy autor ma przesłać po kilkanaście haiku do wyboru z tym, że wydrukowane będzie tym razem po siedem. Haiku to bardzo wdzięczna forma i uwielbiam je pisać.  Trochę ich już mam. Myślę nawet o tomiku ale chyba dopiero w przyszłym roku...A te powstały ostatnio...

krzak bzu
w gąszczu wonnych kwiatów
szczebiot wróbli

ranek nad rzeką
obok wierzby w trawie
kępka kaczeńców

ścieżka nad rzeką
za zakrętem w krzakach
gniazdo kaczki

No i jeszcze parę zdjęć...Nic specjalnego ale moje oczy cieszą...Kwiaty są z mojego ogrodu a zdjęcia robione były tuż przed zmrokiem...










poniedziałek, 20 maja 2013

Reiki,adopcje kotów i leki z mniszka



Zabrałam się ostatnio za pisanie skryptu  reiki bo jako mistrzyni reiki czuję, że powinnam taki skrypt przygotować tz. nie tylko napisać po swojemu tekst ale i zrobić swoje zdjęcia z układami rąk. Do tej pory wszystkie inicjowane przeze mnie osoby dostawały kopię tego skryptu, który sama dostałam od swojej mistrzyni. Niby taka praktyka to norma ale nie koniecznie bo niektórzy mistrzowie jednak swoje skrypty piszą. Zawarta w nich jest często nie tylko wiedza o reiki ale i umieszczona w dodatkach, wiedza o medytacjach, czakrach czy mudrach. Coś takiego właśnie chcę stworzyć dla wszystkich osób, które zdecydują się na inicjację u mnie. Tylko na inicjację bo obecnie typowych 2 dniowych kursów dla wielu uczestników nie przeprowadzam a sama inicjacja na odległość i samodzielna nauka ze skryptu to bardzo fajna sprawa a przy tym oszczędność i czasu i pieniędzy. Oczywiście po inicjacji jestem dostępna np.na skaypie i odpowiadam na wszystkie pytania. Przygotowanie skryptów trochę mi  czasu zajmie bo inicjuję do 1 i 2 stopnia a więc potrzebme mi są dwa odrębne skrypty. Dochodzą do tego jeszcze zdjęcia, które najlepiej by było zrobić na łóżku do masażu a ja go nie mam i nie planuję kupić. No i niezbędne są 2 osoby chętne do wzięcia udziału w sesji zdjęciowej w tym jedna do robienia zdjęć a drugą w charakterze modela. Myślałam o Krzyśku i Adrianie ale czy się zgodzą trudno przewidzieć...

Zauważyłam, że ostatnio adopcje kotów dorosłych i młodzieży prawie zupełnie ustały bo wszyscy chętni na przygarnięcie kota dopytują się o maluchy i to im młodsze tym lepiej. Nie bardzo rozumiem takie podejście i zupełnie go nie popieram bo maluszki są wprawdzie urocze ale nie nadają się do każdego domu i nie do każdego opiekuna pasują bo np. ludzie starsi i schorowani mogą sobie z młodym energicznym i często wręcz psotnym kociakiem po prostu nie radzić. Co innego dorosły kot. Przyzwyczajony już do zachowania się w domu, znający kuwetę, spokojny i zazwyczaj zrównoważony na codzień. On by był w takim przypadku najbardziej odpowiedni no ale niestety nie zawsze jest porządany. A dorosłe koty potrafią kochać i też potrafią być wspaniałe, bardzo przymilne, wdzięczne i urocze. Często też bardzo przywiązują się do nowego opiekuna. Przykładem  jest tu mój Józek, wzięty przeze mnie w wieku około trzech lat a więc dorosły już i ukształtowany a taki cudowny. Nie oddałabym go za żadne skarby i wcale mi nie przeszkadza, że to nie ja go wychowywałam od małego...Warto dorosłym a nawet starszym kotom dać szansę bo one też potrzebują domu, miłości i troski i potrafią się odwzięczyć i to jak...

Z kwiatów mniszka powstał miód i nalewka.

miód/6 słoiczków/

300 dużych kwiatów mlecza
1 kg cukru
11/2 litra wody
6 łyżki soku z cytryny

Kwiaty rozłożyć na papierze na 2 godziny aby owady zdążyły je opuścić. Następnie zalać wodą i gotować 15min. Odcedzić, dodać cukier i gotować co najmniej 30 minut. Sprawdzać na łyżce czy gęstnieje. Gdy gotowy rozlać do wyparzonych słoiczków, zamknąć. Nie pasteryzować.

Ma właściwości oczyszczające szczególnie wątrobę i woreczek żółciowy. Pomaga też na kaszel, gardło i zwiększa odporność. Zaleca się go przy miażdżycy, początkach cukrzycy, reumatyźmie, obniża  poziom cholesterolu.
Nie jest wskazany dla osób chorych na wrzody żołądka i nadkwaśność

nalewka

15 kwiatów mlecza
1/2 litra wódki
20 dkg cukru/niekoniecznie/

Kwiaty zalać wódką w słoiku, dodać cukier, zamknąć i odstawić na niecałe 2 tygodnie w ciemne, ciepłe miejsce. Mieszać. Przecedzić

Zalecana jest w żylakach nóg i odbytu, jako środek żółciopędny, lekko moczopędny, przeciwdziałający zaparciom, w nerwicach



dawkowanie- 3 x dziennie po 2 łyżki, profilaktycznie po 1 łyżce



piątek, 17 maja 2013

Nocne granie i bezsenność, trochę ziół, strachu i magiczne rytuały...


Już myślałam, że coś ze mną nie w porządku i gdyby nie wyjazd Krzyśka nie wpadłabym na to czemu od pewnego czasu mam problemy ze snem objawiające się trudnością z zaśnięciem i budzeniem się w nocy niekiedy kilka razy. Okazuje się , że to wszystko ,,wina'' mojego kochanego pana, który gra mi za uchem jakby głośniej niż kiedyś i otwartego okna wychodzącego na ulicę. Gdy go nie było spałam oczywiście z zamkniętym oknem i przespałam całą noc a usnęłam w 5 minut a przecież nie byłam ani bardziej niż zwykle zmęczona ani spokojna wręcz przeciwnie i na dodatek wypiłam w ciągu dnia  aż 4 kawy czego na codzień nie robię. A więc to okno i Krzysiek są sprawcami mojej bezsenności. Nie może być inaczej. Krzysiek oczywiście winny się nie czuje i żadnych środków na chrapanie typu areozole, maseczki, klamerki do nosa stosować nie będzie a o operacji nawet słuchać nie chce. Żadne argumenty do niego nie trafiają ani te, że chrapanie może być niebezpieczne dla niego ani te, że mi spać spokojnie nie daje. Do lekarza nie pójdzie i kropka. Nie wiem co robić. Wyrzucić go z sypialni nie chcę. Sama też do innego pokoju przenieść się nie mam zamiaru bo gdy tylko poruszyłam ten temat Krzysiek się przeraził jakbym mu co najmniej o rozwodzie wspomniała. Dla mnie spanie w osobnych sypialniach to norma bo moi rodzice spali osobno i dziadkowie też. A on ma inne wzory bo wychował się w ciasnocie i jego rodzice choćby z konieczności musieli spać razem. I teraz zupełnie mnie nie rozumie. Z kolei Reiki jest doskonałe na bezsenność bo pomaga i na skołatane nerwy i na natłok myśli i na podniecenie psychiczne i na stres ale niestety hałasu  nie wytłumi a w moim przypadku to właśnie hałas przeszkadza mi w śnie. Zatyczki do uszu w których latem przy otwartym oknie medytuję też się raczej nie sprawdzą bo są wykonane z twardego tworzywa i mogłyby mi podrażnić uszy gdybym je przez tyle godzin używała. Pozostają chyba tylko zioła. Są różne preparaty z kozłkiem, melisą czy chmielem i w tabletkach i w płynie i klasyczne mieszanki do parzenia. Mogę też zrobić nalewki. Tylko czy mnie to nie przytłumi, nie zamuli, nie otumani...Muszę spróbować innej rady  nie ma no chyba, że się z czasem do tych nocnych koncertów po prostu przyzwyczaję...

Wczoraj przeżyłam naprawdę ciężkie chwile bo myślałam, że Rozi wydostała się jakoś na dwór i zaginęła. Była rano o 10 u mnie na kolanach a później przepadła. Przeszukałam wszystkie kąty w całym mieszkaniu łącznie z szafkami i wersalkami. Wołałam aż prawie ochrypłam i nic. Wyszłam na dwór chodziłam wokół domu i dalej wołałam. Przeszukałam okoliczne krzaki i zarośla. I nic. A na dodatek przed domem był straszny hałas bo sąsiad remontuje dom i akurat wczoraj przed południem  przyjechała okropnie głośna betoniarka co kota nawykłego do spokoju i ciszy domu mogło przerazić na śmierć i zmusić do panicznej ucieczki w nieznane. Około 15 poddałam się i poprosiłam mamę, żeby przyszła do mnie z wahadełkiem i zaczęła jej szukać bo sama nie byłam do tego zdolna  no i mama ma w poszukiwaniu zaginionych większą wprawę. Znalazła już kilka osób i kilka zwierząt. Mama zobaczyła zdjęcie, skupiła się i od razu stwierdziła, że kotka jest w domu i mam być spokojna. No i była bo pojawiła się nagle tuż po 16. Gdzie była tyle czasu nie wiem i pewnie już się nie dowiem. Najważniejsze, że jest ...ale mnie przez te kilka godzin pewnie sporo siwych włosów przybyło...





Jestem ledwie żywa a szczególnie mój kręgosłup bo zawzięłam się i sama po południu narwałam grubo ponad 300 główek  mleczy na miód. Mleczy powinno być 300 ale, że niektóre były małe to zebrałam po dwie. Po wykonaniu zadania ociekałam potem i wracałam do domu zgięta wpół ale mlecze są i już czekają rozłożone na gazecie na przerobienie. Poczekają jeszcze trochę bo trzeba dać czas różnym żyjątkom na ewakuację...A wieczorem się zabiorę za przygotowywanie. Relacja, przepis, włąściwości i zdjęcia będą jutro jak wszystko będzie już gotowe.


Zbiory ziół są od jakiegoś czasu u mnie obarczone dość sporym ryzykiem bo pojawiły się w okolicach żmije i już w zeszłym roku był nawet wypadek śmiertelny z tym związany. Sąsiada znaleziono martwego w lesie i jako przyczynę podobno podano jad żmiji. Z tego co mówili ludzie  sąsiad był pod wpływem alkoholu i zasnął w czasie grzybobrania. Trochę się boję i nie jestem tu wyjątkiem. Tym bardziej, że żmij jest sporo i to nie tylko w lesie bo i  na polach i nawet w ogrodach. U mnie w zeszłym roku na podwórku jedna wygrzewała się w słońcu pod winogronem a w tym roku koleżanka znalazła też jedną na rabatce z kwiatami pod samym domem. Staram się oczywiście być ostrożna. Wkładam buty z wysoką cholewką i rozgarniam trawę patykiem zanim zacznę zioła zrywać, zachowuję się głośno i liczę na szczęście ale zioła zbieram i zbierać będę dopóki zdrowie mi pozwoli. Z drugiej strony są okolice gdzie żmije występują od dawna i ludzie też tam żyją i w domach z powodu żmij się nie chronią.

Na obiad zrobiłam rybę w ziołach. Wyszła wspaniała i z chrupiącą,  pięknie przypieczoną panierką bo wreszcie kupiłam nową maszynkę. Jest to maszynka  bez regulacji, zwykła spiralka ale do robienia kotletów czy naleśników niezastąpiona. A na kolację będą placki ziemniaczane z dodatkiem warzyw bo już zapomniałam jak smakują...

Księżyc z dnia na dzień staje się coraz grubszy bo niestrudzenie zbliża się do pełni. Widoczna jest już prawie połowa tarczy. Zaplanowałam sobie na wczorajszy wieczór rytuał przywoływania pieniędzy ale przejścia z Rozi tak mnie wyczerpały psychicznie, że przełożyłam go na przyszły tydzień też na czwartek bo to dzień jowisza czyli dzień najbardziej odpowiedni  dla spraw finansowych. A dziś po zmroku zajmę się sferą uczuć, którą coś ostatnio nieco zaniedbałam bo piątek się do tego doskonale nadaje jako dzień przyporządkowany wenus bogini miłości...
Rytuały magiczne stosowały kobiety wszystkich czasów. Magia istniała i będzie istnieć bo jakkolwiek to brzmi tak brzmi ale działa a rytuały są bardzo pomocne w przywracaniu zdrowia, ochronie np. domu, zdejmowaniu np. klątw czy uroków, w przywoływaniu miłości czy też dostatku materialnego ale nie tylko. Ja sama od lat zajmuję się magią typowo kobiecą/białą/ a więc tą wypływająco bezpośrednio z natury kobiety a trzymam się bardzo daleko od magi ceremonialnej, chaosu, vicca itd. Mam dar, pielęgnuję go i wykorzystuję tylko i wyłącznie w celu czynienia dobra. Nigdy nie wykonuję rytuałów mogących kogoś skrzywdzić, opętać, zniewolić czy unieszczęśliwić. Tak jest i tak będzie do kresu moich dni...Choć kiedyś gdy byłam jeszcze młoda i nie wszystkiego świadoma miewałam różne pokusy od  sił nie zawsze jednoznacznie dążącyh ku światłu ale ma je chyba każda wiedźma. Byłam młoda, niecierpliwa i czasem pod wpływem emocji zdarzało mi się rzucić nawet przekleństwo, które było skuteczne i naprawdę uderzało w osobę, która mi się w danym momencie naraziła. A tak robić nie wolno bo przekleństwo, zwłaszcza  rzucone na osobę niewinną wraca do osoby która je rzuciła...

A jutro z samego rana czeka mnie horror czyli wyjazd na targ na zakupy. Planuję kupić trochę nasion, przypraw i kwiatów zwłaszcza na dwór do doniczek. Z kwiatkami się zagapiłam bo z misiąc wcześniej można było kupić przepiękne rzadko, spotykane pelargonie w sklepie internetowym ale już się co ładniejsze skończyły...




środa, 15 maja 2013

Koty, podróże, Ryki,zioła, lista leków ziołowych i obraz...


Dziś o trzeciej w nocy Krzysiek znowu wyjechał do Oszczywilka  tym razem tylko na dwa dni. Pojechał jak zwykle ostatnio razem z bratem samochodem bo mają coś zrobić koło domu/chyba poprawić dachówki /i w obejściu. Chcą też odwiedzić groby bliskich i zajrzeć do krewnych, którzy mieszkają w okolicach Ryk. Bardzo nie lubię tych jego wyjazdów i zawsze martwię się zwłaszcza wtedy gdy jedzie samochdem. Darkowi się przeważnie śpieszy i lubi szybką jazdę choć  bezpieczną na pozór. A o wypadek nie trudno...Oszczywilk to całkiem przyjemna wieś na Lubelszczeżnie i kto wie może gdybym była młodsza rozbudowałabym dom i przeniosła się tam choć na kilka lat, żeby poznać urok prawdziwej wsi. Pewna jednak tak całkiem nie jestem bo dom stoi w centrum wsi, w pobliżu innych domów i odległości około 2 kilometrów od lasu co dla mnie jest nie do przyjęcia bo chodzić nie znoszę a w lesie czasem chcę jednak bywać. Lubię zwłaszcza wyprawy na grzyby jeśli jest co zbierać i na jagody a jednego i drugiego w okolicach Ryk ponoć nie brakuje. Trochę tylko trzeba uważać bo w lasach bytują dziki a podobno nawet widywany był ostatnio  basior...

Pogoda jest dzisiaj od samego rana bardzo ładna, słonecznie, choć nie upał i sucho. Pozbierałam więc wreszcie młodych pędów sosny na nalewkę bo czas już najwyższy. Zrobię w tym roku tylko 1/2 litra i może też trochę syropu takiego jak się robi dla dzieci bez alkoholu. Sosna rośnie u mnie pod domem od prawie 20 lat i darzy co roku tym co ma czyli pędami, igliwiem a czasem gałązkami przed Bożym Narodzeniem i stadkiem pomarańczowych rydzy pod wdzięcznie zwieszającymi się ku ziemi gałązkami. Jest w tej chwili sporym drzewkiem a pamiętam ją jeszcze tak maleńką i kruchą, gdy wyrwana leżała w lesie na ścieżce i krzyczała. Zlitowałam się, zabrałam do domu a mama posadziła ją pod płotem i podlewała aż wrosła w podłoże i zaczęła bujać...

Nalewka/zrywam tylko trochę pędów i nie co rok aby drzewka nie osłabić i zawsze mu dziękuję za dobro którym mnie obdarza/

1 litr pędów
1 kg cukru
1/2 litra wódki

Pędy zasypać cukrem i zalać wódką tak by były przykryte i odstawić na dwa tygodnie. Mieszać przynajmniej raz dziennie. Po tym czasie wszystko należy przecedzić i zasypać cukrem ponownie i odstawić na dalsze dwa tygodnie. Zlać sok i połączyć z alkoholem. Odstawić na pół roku.

Nalewkę stosuje się w nieżytach dróg oddechowych, bólach gardła, anginie, zapaleniu oskrzeli i jamy ustnej, w kaszlu, w zapaleniu dróg moczowych, zaburzeniach przemiany materii, osłabieniu, wyczerpaniu nerwowym a czasem nawet przy problemach z pęcherzykiem żółciowym. Norma to pół kieliszeczka 2-3 razy dziennie w okresie choroby...



Przy okazji nalewki przygotowałam listę,,leków'/a właściwie cudzysłów jest zbędny/', które mam zamiar pozyskać z podwórka i najbliższej okolicy w tym sezonie wiosenno-letnim. Wprawdzie u mnie w domu większe problemy ze zdrowiem, poza moim kręgosłupem, nikogo nie trapią  ale ziołowe specyfiki się zawsze przydają bo różnie może być a łykanie,,chemi" obojętne dla organizmu nie jest. Trochę tego się nazbierało. Zwłaszcza nalewek no ale skoro surowiec jest to trzeba go zużyć a nalewki przecież mogą trochę czasu postać...

nalewka z koniczyny np. na cholesterol
nalewka z kwiatów np. bzu czarnego na przeziębienie
nalewka z szyszek chmielu oczyszcza płuca i pomaga np. na bezsenność
nalewka z krwawnika np. na kłopoty sercowo-naczyniowe
nalewka z rumianku pospolitego do płukania gardła i na zabużenia trawienne ale nie tylko
nalewka z melisy np. na nerwy
nalewka z dzikiej róży np. na wzmocnienie
nalewka z mniszka np. na początki cukrzycy, miażdżycy i oczyszczenie organizmu
pokrzywa na kąpiele/reumatyzm/ i włosy lecz nie tylko
liście dębu na przetłuszczające się włosy itd.
liście paproci na kąpiele przy problemach z kośćmi itp.
glistnik na uporczywą kurzajkę
liście brzozy na kąpiele na reumatyzm w moim przypadku
igły sosny na kąpiele na reumatyzm jw.

Rozważam jeszcze nalewkę na pędach świerka i z orzechów. Nie uda mi się niestety zrobić w tym roku nalewki z mięty i preparatów z nagietka  bo zbyt mało roślinek wzeszło by je tak eksploatować...

Koty, koty wszędzie. Koty porzucone, zagubione i niczyje. Do tego istne zatrzęsienie  maluchów. Schroniska, fundacje i domy tymczasowe zakocone po brzegi. Maluchy zbyt wcześnie zabrane od matki, nieodporne jeszcze i słabe chorują zwłaszcza w dużych skupiskach kotów i masowo giną, cierpiąc przy tym męki. Na facebooku wciąż nowe informacje a maleńkich kociaczkach porzuconych w krzakach, na parkingach w piwnicach, na działkach i o dorosłych, domowych kotach błąkających się i bezradnych, często chorych czy rannych. Wszystkie potrzebują pilnej pomocy i domu, wszystkie cierpię, wszystkie są zagrożone. Ile z nich otrzyma pomoc? Ile przeżyje? Niestety nie tak wiele. A wokół kłębiący się tłum ludzi obojętnych na krzywdę i zajętych własnymi sprawami. Obojętnych a czasem wrogich. Czy tak trudno jest dostrzec coś więcej niż czubek własnego nosa, pochylić się nad szukającym pomocy biedactwem często garnącym się do człowieka? Nakarmić a może przygarnąć, dać dom tymczasowy a może stały? To wbrew pozorom nie takie trudne o ile  ma się serce, kawałek miejsca i szczere chęci. A jaka satysfakcja później, jaka przyjemność z cudnego zwierzaczka mruczącego na kolanach czy zwiniętego w kłębuszek w pobliżu...Ile miłości można otrzymać w zamian...Ile szczęścia i radości daje obcowanie ze wspaniałym stworzeniem dumnym i niezależnym ale jednocześnie bardzo przywiązanym i wdzięcznym...

A u mnie w domu zawiązał się następny związek koci tz.zawiązał się już jakiś czas temu ale co zaskakujące nadal trwa. Mianowicie Filuś, co było dla mnie dziwne, polubił bardzo wszystkie moje zeszłoroczne maluchy i przygarnął je pod swoje opiekuńcze skrzydła. Pozwolił im się przytulać, wylizywał je i ogrzewał swoim dość pokaźnym ciałem. Z czasem kocięta dorosły i Śnieżek z Suzą stopniowo usamodzielniły się i odsunęły. Wyjątkiem jest Czarnusia, która nadal Filusia uwielbia i chętnie towarzyszy mu w drzemkach. Czarnusia z okropnego gryzącego i fuczącego dzikuska o nieco wyłupiastych oczkach przeistoczyła się w piękną i bardzo miłą koteczkę, chętnie pokazującą brzuszek i uroczo mruczącą. Niestety domu nie znalazła i nie znajdzie bo zrezygnowałam z wydania jej gdy tylko  zorientowałam się, że  zdarza jej się czasem pomylić kuwetkę z fotelem. Wypadki popuszczania przytrafiają jej się bardzo rzadko ale jednak a to  mogło by spowodować bardzo przykre konsekwencje dla niej łącznie z wyrzuceniem jej na bruk...A ja staram się podchodzić do tego spokojnie, tragedii z potknięć nie robię i po prostu kapę z fotela częściej piorę...a kicia jest szczęśliwa i bezpieczna...




A na koniec obraz do którego mam duży sentyment bo jest moim pierwszym obrazem namalowanym według zasad vedic art w tym z zastosowaniem struktury tz. w tym przypadku przyklejeniem między innymi brokatu... Obraz jest abstrakcyjny, błyszczący i jak widać kolorowy... Wisi u mnie w pokoju dziennym w rejonie sławy bo dobrze jest umieszczać w tym sektorze czerwone akcenty...Miał przedstawiać mój nastrój w momencie jego tworzenia.


Miłego dnia...





poniedziałek, 13 maja 2013

Bzy, zioła, wiersz, praca, boje w kuchni...i troszeczkę magii

I znowu kwitną bzy co mnie cieszy bo baaaardzo je lubię i czasem nawet zrywam do wazonu, choć nie przepadam za niszczeniem roślin bez potrzeby . U mnie na podwórku rosną w tej chwili dwa młode drzewka starej odmiany o jasnofioletowych, wonnych kwiatach i maleńki krzaczek, posadzony dopiero w zeszłym roku jesienią, z odmiany kwitnącej na biało. Te fioletowe już kwitną a ten biały w tym roku jeszcze  nie  ale i on zakwitnie jak przyjdzie czas, skoro się przyjął i ładnie rośnie. Bzy zdobiły moje podwórko od zawsze. Już gdy byłam dzieckiem pod oknem od kuchni mojej cioci rósł potężny krzak kwitnący co roku bardzo obficie na fioletowo. Krzak ten trwał, zdobił okolice domu i zapewniał schronienie nieraz kilku rodzinom wróbli a nam chłód w upalne dni lata aż kilka lat temu nagle bez powodu i zapowiedzi usechł pozostawiając gromadkę ,,dzieci'' i wspomnienia...Tak sobie czasem myślę, że moja babcia odchodąc zabrała go z sobą bo bardzo bzy kochała...

Przypomniał mi się wiersz napisany już chyba z rok temu...

Bez


wczesną wiosną
budzi się do życia
strojąc koronkę nagich gałęzi
w drobne jak kropelki pączuszki
zniechęcony chłodem
przysypia pod kołderką z resztek śniegu
czekając na ciepło
z czasem
ponaglany słońcem
wybucha
gąszczem żywo - zielonych listków
i kwiatami radującymi zmysły
pełnymi zwieszającymi się niczym winne grona
ciężkimi kiściami
i delikatnymi jak gwiazdki
o pięknej woni
wciąż przyciąga kusi i wabi
wiosną pszczoły spragnione nektaru
latem wszystkich złaknionych cienia
jesienią i zimą wdzięczne wróbelki
chętne posmakować nasion




Dzisiejszy obiad był smaczny i bardzo sycący a mianowicie kluski z fasolą z warzywami

kluski

2 szklanki mąki
szklanka bułki tartej
woda
sól
3 jajka

Mąkę i bułkę tartą wysypać na stolnicę,dodać jajka, sól i wodę/ostrożnie po trochu/ i wyrobić, stopniowo formuując w rękach każdą kluskę osobno. Kluski mają być podłużne, wielkości np. kopytek. Gdy wszystkie są gotowe, wrzucić na wrzątek i ugotować do miękkości około 6- 10 minut.

fasola jaś około szklanki
średnia marchew
średnia pietruszka
kawałek selera
sól
pieprz
tymianek
cząber
kolendra
duża cebula
olej

Fasolę zamoczyć i ugotować. Warzywa zetrzeć na tarce o dużych otworach, dodać pokrojoną cebulę, przyprawy i poddusić na oleju. Wymieszać z fasolą a następnie z kluskami.

Można podać też z kluskami kładzionymi albo w ostatecznośi z makaronem





A teraz kotleciki z pokrzywy.

listki pokrzywy sporo
sól
pieprz
jajko
bułka tarta
przyprawy ziołowe/gałka muszkatałowa u mnie/
olej

Pokrzywę opłukać, obgotować krótko i rozdrobnić, dodać jajko, przyprawy i bułkę tartą. Formować niewielkie kotleciki, obtaczać w bułce i smażyć na rozgrzanym tłuszczu.


Jakiś czas temu koty stłukły mi w drobny mak  lustro które używałam do wróżb, przepowiedni i pracy nad sobą między innymi z poprzednimi wcieleniami. Moja wina oczywiście  bo zostawiłam niezabezpieczone i nie w tym miejscu w którym powinno być. Lustro było stare, kryształowe i odziedziczone po bliskich. Miałam z nim doskonały kontakt.Teraz już takiego raczej nie kupię nigdzie a jeśli nawet to będzie  nie do użytku bo nie wiadomo po kim odziedziczone i czym zapaprane energetycznie. Od tego czasu wypróbowałam kilka ,,rekwizytów'' zastępczych takich jak np. miseczka kryształowa z wodą, szklana karafka i salaterka ale się nie sprawdziły bo obrazów nie widziałam. Nie wiem co się stało. Czy przedmioty były nieodpowiednie, czy tylko nieodpowiednie dla mnie. Fakt pozostaje faktem, że nie byłam w stanie się na tyle skoncentrować by odpłynąć i widzieć. Chyba kupię jeszcze tylko małe akwarium w kształcie kuli i jeśli i ono się nie sprawdzi to zaryzykuję i wykosztuję się na profesjonalną kulę. Wolałabym jednak tego uniknąć bo jest dość droga, bardzo ciężka i trudna do transportu a sklep jest w Warszawie.

Wczoraj wieczorem wypuściłam przed dom Pikusia i nie zauważyłam, że furtka jest niedomknięta a ten drań oczywiście natychmiast skorzystał z okazji i wybiegł sobie pohasać na pobliską  łąkę. Dobrze, że nie zostawiłam go samego na dłużej bo mógł zginąć albo wpaść pod samochód a tak zdążyłam go zawołać i na szczęście  natychmiast wrócił. Zdenerwowałam się okropnie bo mogło dojść do nieszczęścia i to przez głupie zaniedbanie. Pikuś to bardzo fajny pies ale zupełnie nie zna ulicy bo nigdzie nie wychodzi. Nie zna samochodów a w stosunku do innych psów, nawet dużych jest okropnie agresywny. Chciałam go nawet wykastrować z tego powodu ale Krzysiek się zdeydowanie nie zgadza a ja nie nalegam specjalnie skoro kontaktu ani z psami ani z suczkami nie ma. Nawet na smyczy nie bardzo potrafi chodzić i  tak okropnie ciągnie że aż się poddusza i charczy. Tak sobie pomyślałam, że chyba przy następnej wizycie  u weterynarza poproszę o zaczipowanie bo to pomaga psu wrócić do domu w razie zaginięcia o ile oczywiście inne nieszczęście się nie zdarzy...




Po południu czeka mnie kończenie wysyłki z zamówionymi niedawno krzyżówkami czyli w tym przypadku ręczne przepisywanie bo krzyżówki mają być przesłane do wydawnictwa na kartkach formatu A4. Nie znoszę tego robić w przeciwieństwie do układania, które lubię a kiedyś wręcz uwielbiałam. Krzyżówki tworzę już wiele lat i kiedyś gdy jeszcze nie byłam na rencie zajęcie to stanowiło moje główne źródło dochodu oprócz horoskopów i współpracy z wydawnictwami w zakresie astrologii, wróżb, psychotestów itp. Prawie  zawsze byłam wolnym strzelcem i pracowałam w domu bo codzienne wychodzenie do pracy i praca za biurkiem przez kilka godzin dziennie były dla mnie koszmarem. Wolałam pracować w domu chociaż wiązało się to z mniejszymi i nieregularnymi dochodami. No ale pieniądze nie były i nie są dla mnie najważniejsze  bo potrzeby mam raczej skromne i za luksusami nie tęsknię...

A wieczorem zaczynam serię kąpieli w wywarze z świeżej pokrzywy. Będą to kąpiele łacznie z włosami bo pokrzywa ma zabawienny wpływ mi. i na reumatyzm i na skórę i na włosy...Na razie planuję 10 kąpieli, co drugi dzień a później zobaczę co dalej...Pokrzywy wystarczy a skoro natura mnie nią obdarowała to trzeba okazać wdzięczność i dobrze dar wykorzystać...Do płukania włosów użyję też wywaru z liści dębu bo coś mi się ostatnio trochę przetłuszczają...

niedziela, 12 maja 2013

Ziele, rytuały, elohimy, muzyka i proza życia w kuchni

Wyszłam sobie dzisiaj w trakcie gotowania obiadu przed dom w celu przeprowadzenia rekonesansu za zielem przydatnym do rytuałów. Przeszukałam spokojnie podwórko, sad i ogród i coś niecoś z przydatnych roślin znalazłam. Całe szczęście, że jeszcze te skarby nie zostały skoszone. Namierzyłam między innymi kilka ładnych kępek bylicy niezbędnej w trakcie najbliższego przesilenia. Jest jej na tyle dużo, że wystarczy i na przesilenie dla mnie i dla mamy i później na wysuszenie w celu zgromadzenia zapasów na cały rok. A bylicy idzie dużo bo doskonale oczyszcza ze złych wpływów i ludzi i zwierzęta i domy. Niestety dziurawca coś nie widziałam i nie wiem czy się zniszczył, czy go po prostu przeoczyłam. Będę musiała jeszcze poszukać bo jest niezbędny. Czarny bez na podwórku koło kompostnika, na szczęście przetrwał tak, że nie będę musiała biegać za nim po okolicznych ugorach. Jest też w tym roku bardzo dużo pokrzywy. Wystarczy i do rytuałów i do suszenia i na pyszne kotleciki. Znalazłam babkę, koniczynę, krwawnik. Przetrwał chmiel. Wyrosły też małe drzewka dębu. Matka natura mi wyraźnie darzy jakby chciała mi pomóc, wiedząc, że za sprawna nie jestem i zbyt daleko za zielem wędrować nie mogę. Wróciłam do domu zadowolona, choć z mokrymi nogami i przemoczonym skrajem sukni a Krzysiek od razu na mnie napadł i zaczął straszyć piekłem jak to on. Jest katolikiem,  uczęszczającym nawet do kościoła  i moich pogańskich zwyczajów znieść nie może a czasem odnoszę wrażenie, że się ich trochę obawia. A teraz czekają go ciężkie dni bo będzie cały czas w domu jak to w czasie urlopu a ja mam do wykonania aż dwa rytuały dla potrzebujących pomocy kobiet i nie da się ich przełożyć...Rytuału na moją pomyślność finansową też nie bo księżyc zmierza ku pełni...


Obiad był smaczny i znowu mięsny, choć rzadko mi się zdarza podawać mięso dzień po dniu bo to niezdrowe...Za to jak się Krzysiek cieszył...

2 kotlety schabowe
 serek topiony
trochę grzybów suszonych/u mnie opieńki/
olej
woda
sól
pieprz
1/2 szklanki mleka
mąka

Kotlety ubić i pokroić w paski, dodać przyprawy z grzybami oraz wodę z mlekiem i ugotować. Gdy miękkie dodać serek i pogotować aż się rozpuści. Zaprawić mąką. Można podać z ryżem na sypko ale smakuje też ziemniakami.


A po obiedzie malowałam farbami akwarelowymi liście. Długo i pracowicie. Całą masę zielonych, różnych liści. Liście samotne, jeden obok drugiego i splecione z innymi. Liście w różnych kształtach- smukłe i wydłużone i bardziej okrągłe i pierzaste. Drobniutkie i przeciwnie duże i masywne. Liście występujące w naturze i  te które widzę tylko w mojej  wyobraźni. Liście w barwach żywych i soczystych i liście z dodatkiem brązów, żółci, szarości a nawet czerni.  Jasne i ciemne. Liście z żyłkami ciemnymi i żyłkami w negatywie czyli rozbielonymi wodą. Powstawały jeden za drugim, na kolejnych kartkach papieru wręcz w natchnieniu niczym obrazy a ja czułam z nimi prawie magiczną więź...aż Filuś mi przerwał zrzucając z segmentu z wielkim hukiem, moją ostatnią szklaną rybę- pamiątkę...i po magii...


Teraz piję popołudniową kawę i słucham...

http://www.youtube.com/watch?v=2bosouX_d8Y


A później idę odprawić rytuał tym razem anielski i nawiązać kontakt z elohimami Vistą i Kristall bo mają mi co nieco do przekazania...

Miłej niedzieli...

sobota, 11 maja 2013

Kleszcze, samotność, pichcenie, wymarzone poncho i kocia miłość

Zima była lekka w tym roku i to jest pośrednio przyczyną prawdziwej inwazji kleszczy- niebezpiecznych tak dla ludzi jak i dla zwierząt. Psy i koty chorują masowo a nie leczone odpowiednio giną. Choroba ma przebieg gwałtowny i nie sposób jej nie zauważyć u pupila. Objawy są liczne i mogą wystąpić nawet w kilka tygodni po kontakcie z kleszczem. Należą do nich- apatyczność, brak apetytu, powiększenie węzłów chłonnych, wysoka temperatura, wymioty, biegunka/często z domieszką krwi/ gazy, zmiana barwy błon śluzowych jamy ustnej, problemy z oddawananiem moczu, niewydolność oddechowa i krążeniowa, zaburzenia ze strony układu nerwowego. Tylko natychmiastowy kontakt z weterynarzem i wdrożenie leczenia może zwierzę uratować. Chorobie można zapobiegać stosując preparaty w postaci kropli do nanoszenia na skórę, sprayu czy obroży....Dobry jest spray ten który zabezpiecza jednocześnie przed pchłami. Używam go dla całego stada od kilku lat bo chociaż koty na dwór nie wychodziły pchły czasem jednak miały i drapały się aż sierść fruwała w powietrzu...

Nigdy nie byłam specjalnie towarzyska a tłumu od zawsze  nie znosiłam ale ostatnio stałam się wręcz odludkiem. Unikam znajomych, bronię się przed każdym wyjściem z domu a rozmowy z bliskimi często mnie  po prostu nudzą. U koleżanki na babskich ploteczkach byłam chyba z miesiąc temu i to krótko a ze znajomymi z internetu gadałam też już przed wiekami. Ludzie zapomnieli jak wyglądam i niedługo przestaną poznawać mnie na ulicy. Prawie zdziczałam, zagrzebałam się w domu i pogrążyłam  w swoim wnętrzu, ignorując przy tym świat zewnętrzny. To samotnictwo sprawiło, że zyskałam sporo czasu, który wcześniej przeciekał mi przez palce. Dużo rozmyślam, medytuję i pracuję nad sobą. Sporo czasu poświęcam też na zajęcia twórcze czyli pisanie wierszy i malowanie. Większość to wpływ ponurego saturna, który przemierza  12 dom mojego horoskopu. Jeszcze jakiś czas to potrwa bo saturn się nie spieszy tak jak słońce czy wenus, że już o księżycu nie wspomnę. W moim przypadku jednak jest to wpływ korzystny bo saturn wprawdzie tranzytuje mój 12 dom ale jednocześnie tworzy pozytywne aspekty z kolejnymi planetami zgromadzonymi w moim 10 domu, który odpowiada za karierę w szerokim znaczeniu...Gdyby mi jeszcze tylko nie przeszkadzała nieznośna kwadratura jowisza z bliźniąt, dotykająca również planet w 10 domu to moja kariera  toczyłaby się, powoli wprawdzie ale pięknie do przodu...A tak wszystko się ślimaczy, to hamuje, to przyśpiesza...No ale tak to właśnie i w astrologii i w życiu zazwyczaj bywa...

Dziś na obiad był schab ale nie kotlet tylko duszony w sosie. Pycha nawet dla mnie choć za mięsem nie przepadam...

2 kotlety schabowe
suszony rozmaryn
średnia cebula
pieprz
1/2 kostki rosołowej
mąka
około 1/3 szklanki kukurydzy z puszki
szklanka wody
łyżka oleju

Schab ubić i pokroić w paski, dodać pokrojoną cebulę, przyprawy i podsmażyć na oleju. Następnie zlać tłuszcz i dodać wodę i rosołek, pogotować chwilę. Zaprawić mąką. Na koniec dodać odsączoną kukurydzę i jeszcze doprawić. Najlepiej smakuje z ziemniakami z wody.


Na kolację mam zamiar zrobić kotlety z ziemniaków bo ziemniaków w piwnicy jeszcze sporo zostało a już niedługo zacznę kupować młode więc oszczędzać zapasów nie mam zamiaru...Kotlety podam z domowym majonezem i chutnej do wyboru...W zasadzie powinna być jeszcze jakaś surówka ale kto by tyle jedzenia w siebie zmieścił i do tego wieczorem...

Ostatnio wyszperałam w internecie bardzo urokliwe dziergane z kwadratów poncho. Jest w uniwersalnym rozmiarze i nawet niedrogie tylko kolory mi zdecydowanie nie odpowiadają. Przydałoby mi się takie na jesień ale z frędzlami i w barwach ziemi- zgaszonych zieleniach może typu khaki, ciepłych brązach, beżach i zgaszonych oranżach. Piękne i mięciutkie. Urzekło mnie na tyle, że albo sobie sama zrobię z tym, że będzie gotowe pewnie za kilka lat albo kupię włóczkę i u kogoś zamówię...Prędzej jednak poproszę o zrobienie bo coś mnie ostatnio do szydełka nie ciągnie ale z drugiej strony kto to wie co mnie będzie bawić za miesiąc czy dwa...Mogę przecież do dziergania wrócić jak już nieraz bywało...Teraz szukam poncho ale ażurowego letniego...Ciekawe czy znajdę w odpowiednim kolorze i rozmiarze...




Jakieś 2 tygodnie temu zupełnie niespodziewanie Lwica zakochała się w Mruczku i to chyba z wzajemnością bo koty prawie się nie odstępują. Przez cały dzień śpią przytulone do siebie na fotelu i wylizują sobie wzajemnie futerka, pyszczki i uszka. Wyglądają przy tym uroczo. Nie wiem co je napadło bo żyły obok siebie kilka lat i do tej pory jakiejś większej sympatii do siebie nie czuły. Miłość kwitnie na całego aż mi się robi ciepło koło serca gdy je obserwuję. Czasem wprawdzie Mruczek Lwicę gryzie i to chyba dość dotkliwie bo koteczka miauczy ale po chwili ponownie ją pieczołowicie, miejsce po miejscu, liże. Ja nie interweniuję bo gdyby Lwicy ostre pieszczoty i humory Mruczka naprawdę przeszkadzały to by od niego uciekała a ona wytrwale siedzi obok. Czasami żal mi tylko bo Mruczuś więcej czasu poświęca teraz Lwicy niż mnie a to w końcu jest mój pupil...Nic innego tylko  zazdrość mnie dopadła...








Parę dni temu jak byłam w mieście odwiedziłam księgarnię bo mama mnie wysłała po autobiografię Moniki Jaruzelskiej,,Towarzyszka Panienka", którą koniecznie chciała mieć. Z początku się zdenerwowałam bo mogła sobie przecież zamówić przez internet a nie fatygować mnie tym bardziej, że księgarnia jest na drugim końcu miasta a droga do niej wiedzie pod górkę. Złość oczywiście szybko mi przeszła gdy tylko zobaczyłam książki, całą masę książek i w dodatku znalazłam na półce kilka fajnych pozycji o malarstwie. Przyjrzałam  na miejscu wszystkie i wybrałam 4, które mi się przydadzą. Kupiłam z miejsca jedną bo czułam, że będzie świetna co się potwierdziło...I przy okazji kolejny raz się przekonałam, że lepiej książki kupować w normalnej księgarni po uprzednim przejrzeniu bo opisy czasem bywają mylące i można wybrać pozycję, którą niekoniecznie kupiłoby się po przekartkowaniu...


piątek, 10 maja 2013

Ogródek ziołowy, przyprawy,rośliny doniczkowe,Rozi i polne kwiaty...

Jakiś czas temu zamarzył mi się ogródek ziołowy na parapecie w kuchni. Kupiłam więc w sklepie internetowym nasiona szałwi, tymianku, melisy, rozmarynu i innych wieloletnich. Cieszyłam się jak głupa i już czułam smak świeżych ziół. Przyniosłam doniczki z ziemią wymieszaną z piaskiem, wysiałam, przykryłam folią i bardzo dbałam ale nic mi nie wyrosło i chyba już nie wyrośnie bo za dużo czasu od wysiewu minęło. No i nie wiem co się stało bo tak mi się jeszcze nie zdarzyło, żeby nic kompletnie nie wzeszło, ani jedna roślinka na tyle nasion. Wniosek nasuwa się sam, że coś z tymi nasionami musiało być nie tak bo data ważności była do końca tego roku. Nowych wysiewów już w tym roku nie planuję więc zaczęłam się rozglądać za sadzonkami ale w sklepach internetowych zbyt dużego wyboru niestety nie ma. Trzeba będzie chyba poszukać gdzie indziej albo z pomysłu zrezygnować do przyszłego roku...
Narazie uzupełniłam swój pokaźny zapas suszonych ziół, dodając do tych od dawna stosowanyh nowe.
Po raz pierwszy udało mi się kupić czosnek niedźwiedzi w formie przyprawy bo do tej pory sądziłam, że jest używany tylko w celach leczniczych np.na obniżenie cholesterolu i miażdżycę no i oczywiście w celach tz. magicznych czyli np.zdejmowanie uroków. A tu okazuje się, że mogę go dodać do sałatek, zup i mięs co wybitnie poprawi smak...Spróbuję...
Trafiłam też wreszcie na hyzop o którym już prawie zapomniałam i na kolendrę w dodatku i zwykłą w kuleczkach i mieloną no i na rozmaryn, który dodaję do niektórych potraw z makaronu i do zapiekanek i schabu. Nie udało mi się za to kupić tymianku ani też kopru w nasionach będącego wspaniałym dodatkiem do sosu cebulowo-musztardowego. Będę wiec musiała wybrać się do sklepu zielarskiego z ziołami do parzenia ale to już dalsza wyprawa autobusem i tramwajem...Może przy okazji kupię miód prosto z pasieki do słodzenia kawy, sok z brzozy głównie na wiosenne oczyszczenie organizmu i sok z aloesu na kości...

 Ostatnio, zupełnie przypadkowo, znalazłam w interneie sklep z kwiatami doniczkowymi. Sklep jest doskonale zaopatrzony i oferuje  dużo ciekawych wg, mnie kwiatów jak np. monstery o dużych liściach, lipki, filodendrony czy też drzewka szczęścia o dwubarwnych liściach. Ceny są bardzo przystępne ale niestety tanio nie wyjdzie bo jest jeszcze opłata za przesyłkę za każdy kwiatek osobno. Mimo wszystko to mnie nie odstraszyło i już szykuję pieniądze na zakupy. Przesyłek planuję kilka, po trzy, cztery kwiatki na raz, żeby Krzysiek zawału nie dostał, co mogłoby się zdarzyć gdyby nagle dom zamienił się w kwiaciarnię. A tak powoli, stopniowo jakoś nowych lokatorów przełknie. A zielonych lokatorów będzie sporo bo najmniej około 10. A póżniej jak wszystko dobrze pójdzie dojdzie jeszcze parę doniczek z ziołami...

Nie poznaję od jakiegoś czasu mojej Rozuni, chyba ktoś mi ją zamienił. Zrobiła się bardzo a nawet wręcz za bardzo spokojna i z wcielonego diabła zmieniła się w słodkiego aniołka. Nie biega, nie szaleje, nikogo nie goni, nie atakuje, nie wspina się po segmentach i całymi dniami wyleguje się spokojnie, najlepiej na kolanach i albo cudownie mruczy albo śpi. Tylko w nocy dobija się jeszcze jak poprzednio do sypialni. Warczy też jak kiedyś gdy któryś kot próbuje jej zabrać z przed nosa jedzenie. Sama nie wiem co mam o tym sądzić i gubię się w domysłach. Już nawet myślałam, że jest chora ale chyba jednak nie bo nic jej nie boli i  apetyt ma normalny. Reakcje też ma normalne i normalnie chodzi do kuwetki. No i jestem w kropce...Jakaś ukryta choroba czy po prostu dorosła i uspokoiła się. Mruczek też był przecież szalony jako młodziutki kociak i demolował dom a teraz ciągle śpi. Z Megusią było podobnie,  najpierw wieszanie się na firankach i namiętne polowanie na muchy a teraz drzemka od rana do wieczora na miękkiej poduszce...





Zachwyca mnie uroda polnych kwiatów i pospolitych roślin zwanych potocznie chwastami. Zwłaszcza kwitnące, choć nie tylko, są urocze. Mam do nich sentyment od czasów dzieciństwa kiedy to zbierałam je w dużych ilościach dla cioci Resi, która je kochała i ustawiała w wazonach. Wazonów miała sporo w różnych rozmiarach bo lubiła i niziutkie zawilce i podbiały, podobnie jak np.gałązki brzozy z młodymi listkami, popularne rumianki i mniej popularny, wyniosły tatarak. Pamiętam nasze wspólne przechadzki po polach, miedzach i łąkach w celu poszukiwania co ładniejszych roślinek. Pamiętam błękitne chabry, fioletowe kąkole i żółte kaczeńce. Sama rośliny rzadko zrywam bo mi ich raczej szkoda ale za to je fotografuję a później podziwiam...






wtorek, 7 maja 2013

Malowane anioły,sprzedaż obrazów,begonie i koty...no i dieta

Zaczęłam wystawiać obrazy do sprzedaży na allegro  vedic art i  niektóre akwarelki. A ostatnio wysłałam też zdjęcia kilku obrazów vedic art do galerii internetowej i już ukazały się na stronie. Z jednej strony cieszyłoby mnie gdyby komuś przypadły do gustu na tyle, że zdecydowałby się na kupno a z drugiej strony bardzo mi żal się z nimi rozstawać bo są częścią mnie i pięknie wyglądają  na ścianach mojego domu. Ceny ustaliłam  bardzo niskie zwłaszcza na vedic art więc pewnie niektóre znajdą nowych właścicieli a mnie zostaną na pamiątkę tylko zdjęcia...i pustka...No ale ciągle maluję nowe...
Ostatnio znowu wzięło mnie na  malowanie aniołów. Maluję na papierze do akwareli z tym, że w technice własnej czyli farby akwarelowe w połączeniu z akrylami...Powstało kilka obrazków i kilka szkicy... Pomału zaczynam szkicować inne anioły już  nie w tych witrażowych, balowych szatach...tak, że ten cykl chyba powoli się kończy...Może jeszcze tylko powstanie anioł miłości na płótnie...i anioł dostatku...






Przyszły mi książki o malowaniu akwarelami i dopiero teraz na serio zaczęłam się uczyć techniki. Ćwiczę i kwiatki wychodzą mi oraz lepsze. Mam nadzieję, że z czasem będzie jeszcze lepiej bo liczy się tu wprawa i pewna ręka a ja takiej oczywiśie jeszcze nie mam bo niby skąd...
Przyszły mi też zarobione niedawno pieniądze i to tyle, że wystarczy  na zakup sztalugi /wreszcie/ i opłatę za przesyłkę, która jest niemała ze względu na rozmiary. Muszę teraz tylko poszperać po sklepach internetowych i zamówić. Problem w tym, że zupełnie nie wiem jaką wybrać a wybór jest spory...Ostatnio przeczytałam też o pędzlach do malowania akwareli z włosia kuny ze szpicem i chciałabym takie ze dwa kupić tylko nie wiem gdzie bo do tej pory się na takie nie natknęłam a przeszukałam już kilka sklepów...

Pogoda ostatnio jest jak dla mnie wręcz wspaniała. Trochę słońca i trochę deszczu. Nie za gorąco i nie za zimno czyli równowaga pod każdym względem. Niedawno posadzone agresty też widocznie tak uważają bo jak do tej pory wygląda na to , że wszystkie się przyjęły co mnie bardzo cieszy. Wczoraj poszliśmy za ciosem i przesadziliśmy 4 ładne  krzaczki porzeczek. Zostało jeszcze z 6 agrestów, konwalie i parę kępek śpiących kwiatków rosnących na ścieżce...Czeka mnie jednak jeszcze sporo pracy na dworze bo sąsiad zaofiarował się  pomóc mi pościnać  wyschnięte drzewa. Naliczyłam kilka śliwek i 3 rozłożyste jabłonie. Bardzo się oczywiście ucieszyłam bo będzie i opał i miejsce na posadzenie młodych drzewek jesienią. Myślę o wiśni i śliwie a może i jabłonce bo nasze 2 jabłonie już są bardzo stare i słabo owocują a więcej owoców by się przydało tak do zjedzenia jak i na przetwory. Tak sobie czasami myślę, że dziadek tam na górze czuwa i pomoże mi w tym dziele, wesprze siłą i wszystko ułoży się dobrze na tyle, że jeszcze doczekam się dostatku  owoców z własnego ogrodu...
Kurier przyniósł dwie begonie, które kupiłam jeszcze przed świętami. Sadzonki są śliczne i na szczęście droga im nie zaszkodziła. Posadziłam je oczywiście natychmiast i teraz bardzo o nie dbam. Myślę, że się zadomowią u mnie i szybciutko zaczną rosnąć bo mama już mi wspominała o odszczypkach. Teraz stoją na oknie w kuchni więc ich koty nie powinny wypatrzeć ale z tego co zauważyłam wcześniej koty za bardzo begoniami nie przepadają...
W ogrodzie i na podwórku kwitną następne kwiatki. Zachwycają mnie choć są raczej nie za bujne i trochę zaniedbane...




Wiosna w pełni więc koty potraciły apetyt i jedzę o wiele mniej niż zimą a kapryszą przy tym okropnie. Chrupki zostawiają niedojedzone a  i obiad kończy za nie Pikuś. Jeszcze tylko mięso skubią i zupę z mojego talerza wyjadają jak im się uda. Czasami zastanawiam się czym niektóre żyją bo ich wcale przy miskach nie widuję. Mruczek zjada dziennie tylko marną garstkę suchego bo do mięsa  nawet nie podchodzi a Rozi trwa na granicy życia chyba bo nie je nic poza kawałkiem psiej kiełbasy i ewentualnie kęsami mojej kanapki. Jeszcze tylko Murzyn, Filuś i Śnieżek mają normalny apetyt no i Józek z tym, że on pochłania sporo i czasem zwraca bo je zbyt szybko i zachłannie.
Mruczek piecuch z braku rozgrzanego pieca wyleguje się po całych dniach albo u mnie na kolanach albo przytulony do kogoś byle w cieple...Tu w czułych objęiach mojego męża...



Tak sobie myślę, że skoro koty już wyczuły pismo nosem i przeszły na dietę to i ja bym mogła. Przydałoby się zrzucić trochę kilogramów jeśli nie dla urody to chociaż dla zdrowia. Nie wiem tylko czy to ma sens bo próbuję schudnąć od kilku lat i nic  z tego nie wychodzi. Owszem, chudnę parę kilogramów nawet dość szybko i łatwo ale tylko kilka a później przestaję chudnąć i mimo diety zaczynam tyć z powrotem. To już pewnie problem spowodowany wiekiem bo i przemiana materii już nie ta co kiedyś i zaburzenia hormonalne dokładają swoje. Tak, że nie wiem czy warto się jeszcze katować i łudzić. Mam wprawdzie i zioła Klimuszki i saszetki diety cambridge z zeszłego roku ale czy zrobię następne podejście czas pokaże...A swoją drogą pamiętam jeszcze dobrze czasy, nie tak dawne przecież, gdy ważyłam mniej. Taka leciutka wtedy byłam, zwinna i gibka a teraz zgroza. Mimo wszystko jednak nie żałuję rzucenia papierosów, warto było. Nawet jeśli teraz ruszam się z trudem...