Codzienność

Codzienność

środa, 26 czerwca 2013

Zaległe sprawy, przetwory i kolejna poduszka...



Od kilku dni  pogoda bardzo mi sprzyja bo jest chłodniutko i czasem pada mój ukochany deszcz. Wiem, że to egoistyczne podejście bo dla innych deszcze to katastrofa/ zalane piwnice, ogrody i siano/ ale ja w taką pogodę czuję się najlepiej i nic tego nie zmieni. Oczywiście wszystkim poszkodowanym przez deszcze bardzo współczuję ale to nie przeszkadza mi w działaniu i załatwieniu wielu zaległych spraw w mieście bo upały kiedyś znowu nadejdą i znowu będę ledwie żywa ukrywać się w domu. Dziś też wybrałam się do,, miasta,,i  odwiedziłam między innymi  urząd w sprawie zgłoszenia umowy na szambo i  Skok w celu załatwienia wreszcie polisy na ubezpieczenie domu z czym zwlekałam prawie 7 lat drżą w czasie każdej burzy i śnieżycy. A o nawałnicach i trąbach powietrznych nawet w telewizji nie chciałam słuchać. Teraz mogę spać spokojnie bo nawet szyby ubezpieczyłam. Sama nie wiem czemu nie załatwiłam tej sprawy wcześniej i niepotrzebnie tyle czasu się denerwowałam. Tym bardziej, że ubezpieczenie domu to dla mnie coś normalnego bo odnawiamy co roku ubezpieczenie domu w  Oszczywilku a i mój dom kiedyś był ubezpieczony jeszcze jak babcia była z nami...
W mieście wszędzie na ulicach i w sklepach jest z powodu deszczu mniej ludzi niż w ciepłe i pogodne dni. Większość się pewnie wilgoci  obawia i przeczekuje ulewy w domu. A to pozwoliło mi w większym komforcie zrobić zakupy i w pasmanterii i w księgarni i na ryneczku tak, że przytaszczyłam i 5 kg owoców na przetwory i  nową włóczkę i książkę dla mamy.

Po południu zrobiłam kompot z czereśni do słoików. Uwinęłam się z pracą szybciutko bo owoce były zdrowe i dorodne. Jutro będę robić dżemy z truskawek i truskawki w syropie...

czereśnie
woda
cukier
kwasek cytrynowy

Czereśnie obrać, opłukać i wsypać do słoików do 2/3 wysokości. Dodać cukier /2 łyżki na słoik 1/2 litra/, kwasek i ewentualnie przyprawy typu goździki, wanilia, cynamon i zalać wrzątkiem. Zamknąć. Pasteryzować 30 minut.




A po kolacji zszyłam kolejną czyli już czwartą zrobioną ostatnio przeze mnie poduszkę. Gdyby to była kapa to już zrobiłabym  połowę. No i chyba w końcu się za tą kapę wezmę bo nie taki diabeł straszny ale po kolei bo mam w planach jeszcze co najmniej 3 poduszki nie licząc tych do pracowni...A ostatnio spodobały mi się jeszcze kolorowe serwety robione na szydełku. Są bardzo urokliwe i przydałyby mi się takie. Jedna na stół do pokoju dziennego a druga do przedpokoju. A co ze stołem w pracowni? A włóczki są piękne i kuszą oj kuszą. Ostatnio odwiedziłam dwa sklepy, odkryłam też sklepy internetowe i zostałam oczarowana bogactwem barw i faktur...





Poduszka jest w barwach nielubianych przez aparaty czyli w fiolecie/dwa odcienie/ błękicie i ,,wściekłym" różu...

sobota, 22 czerwca 2013

Hałas, impreza, chleb i trochę magii...



Hałas, hałas, hałas, wszechobecny zwłaszcza w godzinach szczytu. W miesiącach ciepłych w  pokoju dziennym okna w dzień staram się nie otwierać mimo duchoty bo pędzące samochody, pokrzykujący rowerzyści itd. zatruwają życie. Dobrze chociaż, że dzieci od sąsiadów dorosły i przestały grać w piłkę pod moimi oknami i panowie, wielbiciele mocniejszych trunków, przenieśli się z degustacją w inne miejsce. Za miesiąc jak dobrze pójdzie będę już miała pracownię i to usytuowaną od strony podwórka. Będzie gdzie odsapnąć w dzień, pomedytować czy zrobić zabieg bo obecnie wszystkie tego typu zadania staram się przekładać na głuchą noc a nie zawsze jest to możliwe. Na dodatek w tym roku od kilku już miesięcy u sąsiadów z przeciwnej strony ulicy trwa remont. U jednych się skończył niedawno a rozpoczął się u drugich i jeszcze potrwa bo para, która dom  niedawno kupiła remontuje budynek od fundamentów po sam dach. Robotnicy i ciężki sprzęt pracują od rana do nocy a zachowanie przy tym ciszy jest niemożliwe. A ja już jestem na skraju wytrzymałości i marzę o ucieczce do krainy błogiej ciszy. Tak sobie myślę, że w tym roku jeszcze jakoś wytrzymam a w przyszłym przebuduję ogrodzenie od strony ulicy tz. postawię wysoki parkan lamelowy i posadzę gęsto wysokie tuje. A jeśli to nie pomoże to pozostaje tylko płot akustyczny podobno skuteczny ale jak dla mnie dość drogi...Muszę też pomyśleć o żaluzjach, choć za nimi nie przepadam, żeby zachować prywatność bo nowi sąsiedzi mogą się wprowadzić jeszcze przed zimą i co wtedy...I znowu tęsknię za spokojną wsią i domku na uboczu wśród pól, pod lasem z dala od ludzi, od szlaków, od dróg...

Wczorajszy dzień był dla mnie dość męczący zwłaszcza popołudnie bo spędziłam je na imprezie w bibliotece  miejskiej w centrum Będzina. Impreza była zorganizowana w klubie poetyckim Rymozaury. Dostałam zaproszenie więc doszłam do wniosku, że wypada pójść. No i poszłam a raczej potoczyłam się bo byłam ledwie żywa z gorąca. Na miejscu czekały napoje, ciasteczka i około 60 osób. Imprezę uatrakcyjniły występy wokalistek z domu kultury i recytacja wierszy. Wróciłam wieczorem kompletnie mokra i wykończona i tłumem i gwarem i upałem. Nie wiem kiedy pójdę znowu i czy wogóle bo wprawdzie,,bywać" gdzieś od czasu do czasu powinnam, żeby całkiem nie ,,zdziczeć"ale z drugiej strony w zaciszu domu czuję się najlepiej. No i mam dylemat...
A wieczorem obchodziłam Kupalnockę połączoną z Litha. Od kilku lat święta te obchodzę w jeden wieczór czyli 21 czerwca i to się sprawdza jak do tej pory. Wszystko przebiegło pomyślnie- ognisko się dobrze paliło, rano nazbierałam bez problemu w pobliżu domu potrzebne 9 ziół i do okadzenia i do bukietów, skoczyłam przez ogień a później wykąpałam się w chłodnej wodzie i nawet Krzysiek nie narzekał i nie straszył piekłem. Bukiety zrobiłam okazałe i powiesiłam w mieszkaniu. W tym roku po raz pierwszy powiesiłam też bukiet w rogu pokoju dziennego bo przestałam się przejmować tym co ludzie pomyślą.. Znalazły się w nich: bylica, krwawnik, piwonia, pokrzywa, powój, perz, paproć, koniczyna i jałowiec a więc rośliny wspomagające różne dziedziny życia bo i oczyszczanie i ochronę i miłość i dostatek. I wszystko by było cudownie gdyby nie komary. Te małe bestie fruwały tłumnie i gryzły tuzinami...

A dzisiaj upiekłam chleb. Wyszedł pyszny choć trochę wypłynął z foremki...

1/2 kg mąki 650
1/2 szklanki otrąb
1/2 szklanki nasion/słonecznik,dynia, siemię/
1/2 litra gotowanej letniej wody
50 gram drożdży
łyżka cukry
łyżka oleju
1/2 łyżki soli
tymianek

Mąkę z ziarnami wymieszać i dodać zaczyn czyli drożdże wymieszane z wodą, solą, cukremi olejem. Wyłożyć na keksówkę wysmarowaną margaryną i obsypaną tartą bułką. Posypać tymiankiem, makiem lub kminkiem. Piec około 1 godziny 15 minut w 190 stopniach.



A na koniec ostatni wiersz...

Poranek na łące

biegnę w dal  
pieszcząc śpiewną ciszę  
dłońmi pełnymi rosy  

chłodna zieleń  
tłumi westchnienia stóp  
spragnionych miękkości  

ciepły wiatr  
pachnący miętą  
igra z promieniami słońca  

poranna mgła  
odpływa  
wraz z szeptem strumienia  

dzień rozpostarł skrzydła  
obejmując ramionami świat



Miłej nocy...A ja zabieram się za kolejną poduszkę...

wtorek, 18 czerwca 2013

Lato i zima, trochę o zdrowiu i podusia...



Upał trwa  i trwa. Dziś było 33 stopnie w dzień i 19 w nocy. Te temperatury i brak wiatru sprawiają, że nie ma czym oddychać i ciuchy lepią się do ciała  a dezodoranty się nie sprawdzają. Krzysiek przychodzi z pracy ledwie żywy i coraz bardziej na pracę narzeka. Martwi mnie to ale nie dziwię mu się bo kilka godzin na takim słońcu może umęczyć i skutecznie zgasić chęć do życia i działania. Koty też są zmęczone bo dużo śpią  i pochłaniają całe hektolitry wody a Pikuś pyska prawie nie zamyka tak zieje. Za to na podwórku jest wspaniale zwłaszcza w cieniu drzew.  Skoszona  trawa pachnie cudownie i schnie błyskawicznie. Była już przewracana i jeśli pogoda się utrzyma wkrótce trzeba będzie ją zgrabić i gdzieś pod dachem zabezpieczyć żeby w zimie była do dokarmiania saren. Upał dokucza też  kwiatkom w doniczkach przed domem  bo ziemia schnie na pieprz a kwiatki omdlewają. Staram się jak najmniej wychodzić z domu zwłaszcza między 11 a 18 ale nie zawsze jest to możliwe. Dużo też piję i jakoś trwam marząc o rzeźkim chłodzie i mglistych jesiennych porankach ...Przyjemne są tylko wieczory. Lubię wtedy siedzieć na schodach od strony podwórka, patrzeć w niebo i słuchać odgłosów nocy, chłodząc ciało i kojąc nerwy...Żebym tylko jeszcze nie słyszała odgłosów samochodów to już by był raj...

http://www.youtube.com/watch?v=ajetxjirSyw

Upał i początek lata a u mnie przygotowania do zimy w toku. Wczoraj rozmawiałam z sąsiadem i  uzgodniliśmy,  że za kilka dni jak się zrobi nieco chłodniej przyjdzie do mnie i zrobi  mi wreszcie trochę porządku z drewnem tz. pozbiera drewno poupychane w komórkach i na stryszkach i w piwnicach, pozbiera pościnane drzewa z  sadu i ogrodu i potnie je na drobne szczapki nadające się do rozniecania ognia w piecu. Drewna jest sporo bo i  deski tu i tam i stare okna i drzwi i szafki i sporo klocków zbyt grubych do pieca kominkowego. Są też ze 3 podkłady kolejowe, które miały posłużyć jako wzmocnienie podwyższonych rabat na kwiaty. Nie wiem tylko czy wszystko się uda pociąć bo część drewna leżało na dworze i mogło spróchnieć. Zobaczymy. Sąsiad obejrzy i zadecyduje. Tak sobie jednak myślę, że tego drewna  starczy co najmniej na kilka miesięcy...A w przyszłym roku trzeba by pomyśleć o rozebraniu drewnianej komórki, która służyła  mojemu dziadkowi do przechowywania wszystkie rzeczy potrzebnych w pasiece. Są w niej jeszcze ramki i nadstawki do uli.  Jest prawie nowa wirówka do miodu. Ciężko mi podjąć taką decyzję bo mam wrażenie że jakaś cząstka dziadka wciąż się po niej krząta. Kiedyś planowałam, że przystosuję ją dla małego stadka kur ale już teraz chyba na to za późno bo popadła w ruinę - dach przecieka i zawiasy od drzwi ledwie trzymają. No i Krzysiek na kury zdecydowanie się nie zgadza i chyba go nie przekonam. Mogę go wprawdzie postawić przed faktem dokonanym i kury po prostu kupić ale nie wiem czy bez jego pomocy sobie poradzę bo kur nigdy nie miałam i nie mam w hodowli doświadczenia. Pojawiłby się też z czasem problem co z kurą kilkuletnią czyli taką, która już jajek nie niesie zrobić. Zabić nikt u mnie w domu nie zabije a i sąsiadzi z morderczymi instynktami też już pożegnali się z tym światem. Poza tym gdybym nawet kogoś znalazła to co później z tymi,,zwłokami" zrobić. Kto je oskubie i oporządzi bo ja napewno nie ani nikt z domowników. I szkoda ptaka bo on też chce żyć...Ech życie...

Na obiad przygotowałam jaskółcze gniazda...

20 dkg mielonego mięsa
3 jajka
bułka tarta
sól
czosnek granulowany
przyprawy ziołowe np. tymianek, chyzop, cząber
cebula


Mięso wyrobić z jajkiem, pokrojoną cebulą, bułką i przyprawami/jak na kotlety /podzielić na 2 części i każdą oblepić ugotowane na twardo i obrane jajko. Piec w piekarniku około 1 godziny.




Po południu  przygotowałam kolejną porcję grzyba herbacianego zwanego kombucha/kombucza/ , który pomaga między innymi na problemy z:
- przemianą materii
- zatruciem organizmu
- zakłóceniami równowagi kwasowo-zasadowej organizmu
- menopauzą
- przeziębieniami
- układem imunologicznym
- ciśnieniem krwi
- brakiem energii
- koncentracją
- reumatyzmem
- nowotwory
- układem nerwowym
- łuszczycą
- cholesterolem
- migreną

i skończyłam kolejną poduszkę tym razem  błękitno- różowo- fioletową/ 2 odcienie/...



A wieczorem będę się lenić i zbierać siły bo jutro czeka mnie dzień dość ciężki ale pełen wrażeń...


poniedziałek, 17 czerwca 2013

Co nieco o pogodzie, trochę pracy, przyjemności i magii...

 Nadeszły pierwsze upały i przez kilka dni ma być  u mnie po trzydzieści parę stopni w dzień i prawie 20 w nocy. Bardzo mnie to oczywiście martwi bo nie znoszę gorąca, duchoty ani nadmiaru słońca. Nie lubię się męczyć ani pocić. Nie lubię mieć przez cały dzień otwartych okien bo dokucza mi hałas z pobliskiej ulicy. Nie cierpię komarów i natrętnych much siadających na moim odsłoniętym ciele i topicych się w napojach. Nie cierpię lata  i nikt mnie nie przekona, że jest cudowne. A dopiero się zaczyna i jakoś będę musiała je przeżyć bo przed nim nie ucieknę ani się nie schowam  na dłużej w domu bo czasem jednak wychodzić czy wyjeżdżać do ,,miasta"muszę. Pozostaje mi tylko mieć cichą nadzieję, że nie będzie zbyt upalne i jakoś wytrwam do mojej ukochanej jesieni. No choćby do Anny bo wg. przysłowia,,Od Anki zimne wieczory i chłodne poranki"a to już coś...

Coś nie mam w tym roku szczęścia do truskawek i kupuję zupełnie nie ,,zjadliwe". I to już któryś raz z kolei. Niby są piękne, niby duże i czerwone a okazują się przejrzałe i kwaśne. Nie nadają się zupełnie do jedzenia.  Mogą być do ciasta, na kompot no ewentualnie do zjedzenia ale  tylko z cukrem. A i tak masa ich odchodzi. O przechowaniu choćby 2 dni mowy nie ma- wszystko kwaśnieje nawet w lodówce. Nie wiem czy przyczyną są deszcze czy coś innego ale na przetwory z pewnością ich nie kupię bo to by oznaczało stratę pieniędzy. A miały być w tym roku robione i truskawki w syropie i dżemy. Pożyjemy, zobaczymy może słoneczne dni poprawią ich jakość...A jeśli nie. No cóż są przecież jeszcze inne owoce...

Jakiś czas temu kupiłam nowy telefon i jak do tej pory jestem z niego bardzo zadowolona. Działa bez zarzutu i jest bardzo prosty w obsłudze. Chciałam model niedrogi i bez bajerów bo uważam je za zbędne ale za to zależało mi na w miarę dobrym aparacie fotograficznym. Telefon jest niezły a aparat ujdzie. Nawet trochę bajerów jest bo i radio i internet i budzik i kamera i stoper i dyktafon i lista spraw i minutnik i inne których raczej używać nie będę jak np. gry czy mapy. Teraz jestem na etapie namawiania na telefon Krzyśka ale idzie mi kiepsko bo do tej pory go nie przekonałam. Nie chce i już. A przydałby mu się bo czasem latem zostaje dłużej w pracy a ja  czekam i czekam i się denerwuję. Jak się to zdażyło po raz pierwszy obdzwoniłam i policję i pogotowie i szpitale a on się zjawił spokojnie po paru godzinach zły i zmęczony...Oczywiście by zadzwonić do domu z telefonu kolegi do głowy mu nie przszło. Cały on...

Wczoraj Krzysiek skosił  wreszcie trawę na podwórku a dzisiaj  po powrocie z,,miasta"ma się zabrać za sprzątanie komórki na węgiel. Czasu za dużo nie ma bo trzeba już teraz zacząć gromadzić opał na zimę. Niedawno zamówiłam 2 kubiki drewna w większości brzozy do pieca kominkowego w pokoju dziennym i sąsiad już się wziął za cięcie klocków. Węgiel też trzeba kupić w lipcu bo jest tańszy a od sierpnia pewnie ceny już wzrosną jak w zeszłym roku. Muszę kupić na początek 2 tony bo tylko tyle zmieści się w mojej komórce tz. weszło by więcej ale nie byłoby przejścia. A poza tym zostało mi jeszcze kilkanaście wiader z zeszłej zimy. W tym roku opału muszę mieć więcej bo mam zamiar przemóc lenistwo i częściej palić w piecokuchni żeby zwalczyć wilgoć w kuchni i w sypialni. A jest jej sporo co zdrowe nie jest. W kuchni marnują się przez nią sporo produktów a w sypialni zaczęły nawet pojawiać się początki pleśni na meblach.


 Szykuje mi sie zaraz po pełni czyli po 24  VI oczyszczanie domu  oraz mieszkańców czyli rodziców, babci i 8 miesięcznego chłopczyka a także obory i kurnika. Wczoraj przyjechała z prośbą znajoma znajomej mojej mamy ze wsi. Właściwie miała jechać moja mama /samochód ma być w obie strony podstawiony/ ale jechać nie chce i wysyła mnie.No cóż pojadę oczywiście bo pomóc trzeba  choć wyjazdów nie lubię. Zrobię rytuał na oczyszczenie domu i obejścia a mieszkańcom przeleję wosk. Z wyjątkiem ojca bo on  w zabobony nie wierzy i nie zgadza się na rzadne zabiegi. Trzeba będzie zrobić przelewanie na odległość bez jego wiedzy i zgody. W uzdrawianiu takie postępowanie jest  zabronione i każdy chory musi koniecznie wyrazić zgodę na przeprowadzenie zabiegu. No chyba, że zabieg ma być wykonywany dziecku lub osobie nieprzytomnej. Wtedy wystarczy zgoda udzielona przez najbliższą rodzinę ale jeśli chodzi o egzorcyzm, a tak można potraktować przelewanie, zgoda nie jest konieczna bo przyjmuje się, że osoba opętana nie jest w stanie odpowiadać za swoje decyzje i egzorcyzm się przeprowadza. I tak właśnie jest w tym przypadku bo to ojciec jest nadpobudliwy, agresywny, nadużywa alkoholu, złorzeczy i zakłóca spokój rodzinie co wpływa niekorzystnie na zdrowie, kondycję bliskich mu osób a także na dobrostan zwierząt. A te wyskoki zaczęły się całkiem niedawno po śmierci jego wója alkoholika. Wcześniej podobno wszystko było w porządku prawie sielanka. Miejmy nadzieję, że przelewanie i rytuał  pomoże i nie trzeba będzie sięgać po cięższą artylerię bo za to podobnie jak za walkę z siłami ciemności się nie biorę  i że to jest opętanie a nie  późno ujawnione negatywne cechy charakteru czy początki choroby psychicznej np....

Skończyłam woreczek na telefon i zabrałam się za kolejną poduszkę a dziś mam kupić więcej włóczki i może koronkę bawełnianą do obszycia lambrekinu do kuchni...


Idę spać a dzień dopiero przede mną...

sobota, 15 czerwca 2013

Pracowita sobota





Wstałam dziś stosunkowo wcześnie jak na sobotę bo o 9. Nie mogłam pospać dłużej z powodu natłoku spraw do załatwienia, które odkladałam i odkładałam w nieskończoność aż w końcu powiedziałam dość.
Na pierwszy ogień poszły jaśki, które kupiła mi koleżanka w sklepie za 2,50 już jakiś czas temu, a które okazały się twarde jak kamienie. W domu w którym poduszki się podziwia a nie używa mogły by od biedy zdać egzamin ale mój dom do takich nie należy. U mnie jasiek musi być mięciutki i przyjemny w dotyku bo ciągle jest w użyciu tak przeze mnie jak i przez zwierzęta a na twardym po prostu wylegiwać się nie da. A w dodatku pod wpływem nacisku twardy i ubity lubi się odkształcać. Postanowiłam więc z jaśkami zrobić porządek i część wymieniłam na jaśki tradycyjne z pierzem tz. kupiłam wsypy i wypełniłam pierzem z pierzyny po babci a części dałam jeszcze szansę i tylko ubrałam z nich część wypełnienia co sprawiło, że stały się bardziej miękkie. No i zobaczymy...Jeśli się sprawdzą to dobrze a jak nie to zastąpie je tradycyjnymi poduszkami wypełnionymi pierzem bo pierzyn u mnie w domu nie brakuje. Wisi ich na strychu z 6 bo przed laty każdy z moich bliskich miał swoją pierzynę, którą służyła mu w zimie. My z Krzyśkiem na zimę też pierzynę w nogi łóżka szykujemy...Sprawdza się doskonale dodając przytulności i ciepła. Na szczęście alergikami nie jesteśmy...

Na obiad miałam dziś mięso z kluskami kładzionymi.

2 kotlety schabowe
cebula
3/4 jabłka
olej
majeranek
sól
pieprz
maka
listek laurowy


Kotlety rozbić, pokroić i podsmażyć na oleju, dodać przyprawy, pokrojoną cebulę i rozdrobnione jabłko. Zalać wodą i dusić pod przykryciem.Na koniec zaprawić wodą z mąką. Można dodać odrobinę śmietany.

Po poobiedniej drzemce zabrałam się za przetwory czyli przelewanie do słoików wczoraj przygotowanego syropu z czerwonej koniczyny i za nalewkę z glistnika.

Syrop z koniczyny

250 kwiatów
1 kg cukru
1 litr wody
cytryna

Wodę z cukrem i pokrojoną cytryną zagotować i zalać nią kwiaty koniczyny oczyszczone z żyjątek. Zamieszać i zostawić pod przykryciem na 24 godziny. Po tym czasie przelać do słoików. Słoiki odwrócić do góry dnem w celu zamknięcia. Nie pasteryzować. Przechowywać w chłodnym i ciemnym miejscu.

Syrop jest  bardzo smacznym zamiennikiem cukru. Pomaga łagodzić męczący kaszel i objawy menopauzy.




Nalewka z glistnika na kurzajki i brodawki

Około 10 g świeżego glistnika zalać szklanką octu winnego i odstawić na miesiąc. Mieszać co 2 dni. Powstały płyn odcedzić i smarować brodawkę 2,3 razy dziennie.



A jutro będę przelewać do słoików syrop z czarnego bzu...Wyszedł pyszny...







Po wieczornym karmieniu futer zszyłam wreszcie skończoną kilka dni temu moją piękną poszewkę z kwadratów. Wylądowała na wersalce w pokoju dziennym i natychmiast została wypróbowana przez Pikusia...Położył sobie na niej główkę i spał słodko ponad godzinę aż sapał...

Aparat w telefonie niestety zmienia kolory...W oryginale to brąz, beż, fiolet, khaki i ciemna zieleń...



Kwadrat na szydełku

1 rządek     - łąńcuszek z 4 oczek zamknąć w kółko
2 rządek     - w każde oczko wykonać po 3 słupki/12 słupków/
3 rządek     - w każdy słupek 2 słupki/24 słupki/
4 rządek     - 3 oczka łańcuszka plus słupek w 1  słupek, oczko i dwa słupki w ten sam słupek następnie opuścić 1 słupek i w następny 2 słupki, następny słupek opuścić i ponownie 2 słupki w słupek plus oczko łańcuszka plus dwa słupki. Powtarzać/mają wyjść 4 boki kwadratu/
5 rządek     - 3 oczka łańcuszka plus 2 słupki plus oczko plus 3 słupki w róg kwadratu poprzedniegon rzędu następnie słupek w słupek aż do rogu i powtarzać...

Zaraz zabieram się woreczek z resztek włóczki w którym będę przechowywała telefon...

Dzień się jeszcze nie skończył...

















środa, 12 czerwca 2013

Codzienne to i owo, zioła i poduszki...


Pogoda dzisiaj od rana jest  całkiem fajna czyli słońce, sucho i nie za gorąco mogłam więc zerwać kwiaty koniczyny na kolejną porcję nalewki. Koniczyny jest bardzo dużo i nawet nie widać, że coś było zerwane. Tak sobie myślę, że zrobię jeszcze po parę słoiczków syropu i miodu bo szkoda tyle dobra zmarnować ale muszę się spieszyć bo trawa na podwórku wyrosła już prawie na metr i mama się bardzo denerwuje. Pewnie za kilka dni już nie wytrzyma i zamówi sąsiada z kosą do zrobienia z nią porządku. Sami nie kosimy bo nie bardzo ma kto a poza tym nie mamy w tej chwili kosiarki i chyba już nie kupimy gdyż zwykła się na wysokiej trawie po prostu nie sprawdza a u nas się kosi rzadko  tz.3 razy w sezonie. Częściej kosić nie będziemy bo ani ja ani mama niziutko koszonych angielskich trawników nie znosimy. Obie lubimy trawę wyższą z kwiatami polnymi i ziołami, pachnącą, typu łąki i raczej przyzwyczajeń nie zmienimy. Zresztą to by nie miało sensu by u siebie trawę ścinać a za ziołami wędrować daleko od domu...


 A jutro mam zamiar zrobić syrop z kwiatów bzu czarnego bo już w pełni rozkwitł i jeszcze parę dni a zacznie się sypać. Bez też w tym roku pięknie obrodził z tym, że ja go sporo potrzebuję bo robię nalewki, syropy i dodaję go do dżemów. Całe szczęście, że u koleżanki w ogrodzie też czarny bez rośnie bo by mi zabrakło a tak to mi kwiatów odstąpi...Jutro idę zebrać i może przy okazji usłyszę trochę ploteczek...Przydało by się trochę pobyć z ludźmi, tak na luzie dla przyjemności, bo ostatnio prawie z domu nie wychodzę i nikogo nie goszczę u siebie. Odludek się ze mnie zrobił.

50 baldachów kwiatów
1 kg cukru
1 litr wody
2 cytryny

Baldachy rozłożyć na gazecie na dwie godziny, żeby się pozbyć mieszkańców. Wodę z cukrem zagotować, dodać plasterki cytryny. Kwiaty odciąć od gałązek bo zielone części nadają goryczy, zalać syropem i odstawić na 3 dni. Codziennie mieszać. Po tym czasie przecedzić i zlać do słoików. Przechowywać w chłodnym  i ciemnym miejscu.


Ostatnio na zabiegi Reiki mam tyle chętnych, że pojawił się problem z czasem a raczej jego brakiem bo mam zasadę, że w jednym dniu nie robię więcej zabiegów niż dla 2 osób. No chyba, że jest sytuacja awaryjna. Obecnie od kilku dni wysyłam energię dla chłopczyka z nawracającymi przeziębieniami z Krakowa i dla mamy na stłuczenie nogi a dziś zgłosiła się kobieta z wieloletnią nerwicą. Poprosiłam by zadzwoniła w niedzielę ale czy zadzwoni? Dobrze by było bo reiki bardzo dobrze działa na nerwicę ale czy będzie miała cierpliwość poczekać? Jeśli nie to chyba zacznę robić zabiegi Krzyśkowi bo ostatnio coś jest bardzo nerwowy, drażliwy i agresywny. Chyba ma nawrót choroby...Chad to chad...

Od tygodnia dużo czasu spędzam z szydełkiem. Zrobiłam do tej pory dwie poduszki z tym, że jedna jeszcze czeka na zszycie...Może jeszcze w najbliższym czasie zrobię pokrowiec na komórkę. Kusi mnie ciepłe jesienne poncho, torba i oczywiście kapa z kwadratów to wszystko w barwach ziemi a poza tym może coś z kwadratów w odcieniach niebieskiego, fioletu i różu do pracowni...Może z czasem...







piątek, 7 czerwca 2013

Deszcz, pelargonie i szydełko...







Jakiś czas temu zamówiłam w sklepie internetowym 5 pelargonii i wczoraj wreszcie przyszły. Roślinki są ładnie rozrośnięte  i niektóre już kwitną. Nie były najtańsze no i doszły jeszcze koszty przesyłki ale było warto bo takich pelargonii raczej na targu ani w przeciętnej kwiaciarni się  nie dostanie. Szczególnie mi się podoba pelargonia o żółtych liściach. Jest oryginalna i jeszcze takiej nie widziałam. Ładne też są pelargonie bluszczolistne jedna o fioletowo- białych płatkach a druga o biało- różowych. Dwie ostatnie jeszcze nie kwitną ale z tego co pamiętam ich kwiaty też do pospolitych nie należą. Pelargonie oczywiście od razu posadziłam i wyniosłam przed dom i solidnie przy tym zmokłam. Mam nadzieję, że ładnie się rozrosną bo jesienią mam zamiar zrobić trochę sadzonek. Liczę na to, że przetrzymają zimę na oknie w mojej pracowni.
Te kwiatki czyli pelargonie i werbeny, które kupiłam już jakiś czas temu kiepsko rosną bo brak słońca. Doniczki ustawiłam wprawdzie tuż pod ścianą, żeby je choć trochę ochronić przed deszczem ale to niewiele pomogło. Są liche a jedna z pelargonii wyraźnie klapnięta i zbrązowiała. Oby odżyła...

Deszcz pada i pada i nie ma zamiaru przestać. Ja wprawdzie taką pogodę bardzo lubię i na opady nigdy nie narzekam ale nadmiar wody zaczyna być kopotliwy dla innych. Mój pan ciągle moknie w pracy i klnie na całego i na pogodę i na pracę. Adrian też na deszcz narzeka bo moknie w drodze do i z pracy a moi sąsiedzi mają pozalewane piwnice. U koleżanki mieszkającej kilka domów dalej zalało nowy piec do centralnego ogrzewania a u drugiej i piec i pralkę, która stała w pralni w piwnicy. Nic więc dziwnego, że wszyscy tęsknią za słońcem. Poziom rzeki też jest bardzo wysoki a miejscami nawet wylała zalewając rosnące nad brzegiem drzewa. Powódź nam jednak raczej nie grozi bo są jeszcze wały i to bardzo wysokie no a poza tym mój dom stoi na górce. Na szczęście ale inni...

Od kilku dni buszuję z wielkim zaangażowaniem w internecie w poszukiwaniu dzierganej kapy i poduszek najchętniej w kwadraty choć niekoniecznie za to koniecznie ciepłych kolorach, może brązie albo w beżu czy zgaszonej zieleni. Nowe się trafiają ale przy moich futrach taki zakup nie wchodzi w grę. Używane narzuty też bywają ale coś nie bardzo mam szczęście na nie trafić bo gdy mi wpadają w oko to już jest za późno bo są już albo sprzedane albo zarezerwowane. Wczoraj wreszcie znalazłam odpowiednią narzutę i rozmawiałam w sprawie kupna a w tej chwili czekam na odpowiedź z numerem konta. Kapa jest dość spora i zrobiona szydełkiem. No i mam nadzieje, że  już moja. Oby bo tak na pewno to dopiero będzie moja gdy już ozdobi fotel w moim pokoju...Swoją drogą na jednej narzucie się chyba nie skończy bo potrzebna też będzie jakaś do pracowni a może i dwie jak wstawię oprócz wersalki fotel...



A z zakupu poduszek zrezygnowałam i sama zabrałam się za dzierganie. Idzie mi bardzo dobrze bo jedna poduszka okrągła  typu tęcza jest już gotowa i czeka na zszycie a na drugą /kwadraty/ kompletuję właśnie włóczkę. Niestety, tym razem, bez zakupów się nie obejdzie bo chcę zrobić poduszkę zielono-fioletowo-brązową a  brązowej włóczki już nie mam ani trochę. Mam zamiar do ,,miasta"pojechać na początku przyszłego tygodnia i do pasmanterii zajrzę o ile jej nie zlikwidowali tak jak ostatnio zlikwidowali  mój ulubiony od lat sklep z rękodziełem czyli dawną,,Cepelię". Niedługo już tylko same banki, apteki, bary i sklepy za 2,50 pozostaną w centrum miasta a reszta albo zostanie przeniesiona gdzieś w zaułki gdzie trudno trafić albo zlikwidowana...Tak jak np.sklep z ziołami i ze zdrową żywnością, antykwariat, księgarnia, papierniczy, gospodarstwo domowe a teraz Cepelia. Do czego ten świat zdąża?

wtorek, 4 czerwca 2013

Inwazja w kuchni, tęsknota i dziergana kapa...



 Strasznie już tęsknie  za lasem gęstym rozległym i dzikim pełnym zwierząt i zapachów, za polami hen po horyzont, za wonnymi łąkami za przestrzenią, za wsią ale taką prawdziwą z drewnianymi chatami, studniami na podwórku, drewnianymi płotami i ogródkami obsadzonymi słonecznikami i malwami, za widokiem krów na pastwisku. Kiedy ja widziałam ostatnio krowę? Już nie pamiętam. Tak mam dość widoku miasta, blokowisk, murowanych pudełek bez duszy, strzyżonych trawników, kłębiącego się tłumu i hałasu i samochodów, całej masy samochodów. Tak już jestem czasem zmęczona tym ruchem, tym pędem, że mam wrażenie, że jeśli się gdzieś nie przeprowadzę to zwariuję. Tylko czy gdzieś jeszcze są takie wsie, takie jak kiedyś, klimatyczne, gdzie czas się zatrzymał. Może jeszcze tylko na Podlasiu bo w górach, które zawsze kochałam już wszyscy stawiają na styl miejski czyli np. na brukowane podwórka plastikowe okna na całą ścianę, strzyżone żywopłoty i kolorowe tynki, których nie cierpię.
Moja mama też ma dość ,,uroków przedmieścia" i rozgląda się za domkiem z tym , że  koniecznie na wsi w Beskidach. Chce kupić i  przeprowadzić się na stałe ale jak ją znam zrezygnuje z tego pomysłu bo pieniędzy na dom w dobrym stanie nie ma a remonty jej się nie uśmiechają...Jest za wygodna i zbyt niecierpliwa...Chce kupić i mieszkać. Od razu bez kłopotu i nakładów...A może to normalne  w jej wieku...W końcu 20 lat nie ma i choć jest bardzo sprawna fizycznie i zdrowa i żadnych leków nie bierze to pewnie brzemię lat jednak jakoś odczuwa...

Wczoraj po południu dostałam wiadomość, że ktoś kupił mój obraz z tych malowanych według zasad vedic art. Cieszę się oczywiście i jednocześnie martwię jak ten obraz teraz wyślę bo gotowych opakowań w tym rozmiarze na poczcie niestety nie ma. Będę musiała pokombinować, pojeździć trochę po marketach  budowlanych a to wzrost kosztów i okropny dla mnie kłopot bo  i daleko i brak samochodu. A śpieszyć się muszę bo mam na wysyłkę tylko 7 dni. Będę chyba musiała dostosować wielkość malowanych  obrazów do dostępnych opakowań, żeby uniknąć podobnych problemów w przyszłości. Innego wyjścia nie mam. No chyba, że wpadnie mi do głowy jakiś  genialny pomysł na co się nie zanosi...

U mnie w kuchni plaga bo kilka szafek mam opanowanych przez owady. To chyba z tego co zdążyłam się zorientować mkliki mączne czyli mole spożywcze. Tak przynajmniej wyglądają. Skąd się wzięły nie wiem. Wiem, że pojawiły się nagle i że nigdy wcześniej w kuchni żadnych tego typu żyjątek nie miałam. Fakt faktem, że bardzo szybko się rozpleniły i fruwają całymi stadami. Obsiadły szafki, firankę i ściany i topią się w zupie. Walczę z nimi już kilka dni i narazie bez skutku bo wciąż jeszcze są. Musiałam przejrzeć żywność i większość niestety wyrzucić. Straciłam zapasy ryżu, mąki, makaronu, kasz a z takim trudem je zgromadziłam. Dobrały się do orzechów i produktów z soi i niektórych przypraw. Kokony były nawet w zamkniętych torebkach. Jak się tam dostały nie mam pojęcia. To co zostało przechowuję  teraz w lodówce bo to jedyne miejsce do którego nie wtargną z powodu zabójczego dla nich zimna. Szafki dokładnie umyłam i rozłożyłam w nich zioła, których zapachu nie znoszą  i spryskałam olejkiem o zapachu wanilii a te bestie dalej fruwają. Już nie wiem co robić i jeśli w ciągu kilku dni nie zginą będę chyba musiała kupić lepy...







Ostatnio zachorowałam na kapę i poduszki dziergane ręcznie w kolorowe kwadraty. Sama sobie raczej takich nie zrobię bo do tego trzeba  cierpliwości i to dużo a ja jej aż tyle  nie mam. Może jeszcze ewentualnie poduszkę mogłabym zrobić bo wzór znam ale już  z pewnością nie kapę. Postanowiłam kupić z tym, że używane /zwłaszcza kapę/ bo przy takiej ilości zwierząt jaka jest u mnie w domu w nową, kosztowną  po prostu nie opłaca się inwestować. Szybko zostanie zniszczona i pozaciągana bo futra mają ostre pazurki a przecież  gonić ich z kanapy nie będę. Rozglądałam się na kilku bazarkach i kapy były ale bardzo szybko znalazły nowych właścicieli...Będę musiała poczekać może kiedyś trafię na ofertę i nikt mnie nie wyprzedzi...

sobota, 1 czerwca 2013

Czarna seria, Filuś, radiestezja i ciasto z rabarbarem

Wstałam dziś stosunkowo wcześnie, wyspana i w doskonałym humorze, zupełnie nieprzygotowana na to co się miało zdarzyć. Spokojnie wypiłam poranną kawę słuchając kojącego szumu deszczu a później się zaczęło. Prawdziwy pomór istna czarna seria. Najpierw wysiadł telefon stajonarny i pika zamiast dzwonić a regulacja głośności nie pomaga. Następnie wysiadła komórka i to chyba na amen bo nawet się nie świeci a o ładowaniu mowy nie ma. Później zepsuł się aparat fotograficzny i wprawdze zdjęcia robi ale ich nie można przegrać na komputer i bardzo szybko bo po zrobieniu 3 zdjęć trzeba go ładować ponownie. Trzeba będzie zawieźć do naprawy a punkt daleko i dojazd trudny. Bez Darka a raczej jego samochodu z naprawy nic by nie wyszło. Na szczęście zgodził się pojechać choć zadowolony nie był. Oby tylko można było naprawić w ramach gwarancji bo zakup nowego aparatu nie bardzo mi się uśmiecha. A na koniec jeszcze uszkodziłam odpromiennik radiestezyjny albo już wcześniej był uszkodzony tylko tego nie zauważyłam...No i klops.
Krzysiek się trzymał za głowę a później się wściekł i zaczął złorzeczyć a ja no cóż starałam się za wszelką cenę zachować spokój bo ani nerwy ani zamartwianie niczego przecież nie naprawią. Uspokoiłam się po zabiegu reiki a kąpiel z olejkiem waniliowym i kubek gorącej czekolady sprawiły, że poczułam się błogo...

Odpromiennik już kupiłam i mam nadzieję, że szybko przyślą bo wybrałam opcję za pobraniem. Tym razem wybrałam neutralizator o promieniu 25 m a więc obejmie i mieszkanie Adriana i domek mojej mamy. Urządzenie ma być wg. producenta dość wszechstronne bo likwiduje promieniowanie chorobotwórcze pochodzące i od cieków i od uskoków i złóż minerałów i od linii wysokiego napięcia i  od urządzeń elektrycznych. Mam nadzieję, że się sprawdzi i zabezpieczy nas przed przypadłościami typu np.

- wyczerpanie i brak energii
- odporność na leczenie
- depresja, nerwowość, choroby psychiczne
- alergie
- nowotwory
- bezsenność
- zły wzrost roślin
- koszmary
- bóle kostne

Po obiedzie upiekłam ciasto z rabarbarem i kakao. 

2 szklanki mąki
szklanka cukru
szklanka oleju
1/2 szklanki wody mineralnej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
cukier waniliowy
kilka goździków
cynamon
4 rabarbary lub kilka jabłek
margaryna i bułka tarta do formy
4 jajka
4 łyżki kakao

Wszystkie składniki wymieszać, dodać pokrojony rabarbar i wylać do formy. Piec około 40 minut w 180 stopniach. Posypać cukrem pudrem.

Ciasto się upiekło bez przygód i wyszło smaczne ale przy okazji pobytu w kuchni zamknęłam w szafce Filusia. I póżniej przez godzinę szukałam go w całym domu w wielkiej desperacji. Odnalazł się sam tz.wyskoczył z szafki jak z katapulty wraz z połową zawartości robiąc przy tym okropny hałas bo bardzo był  biedak przerażony i zamknięciem i ciasnotą. Filuś to fajny i miły kot. Ma w tej chwili 5 lat. Jest sporym na ogół dość spokojnym pingwinkiem bez skłonności do dominacji. Znalazłam go jako około 4 tygodniowego maluszka na rynku w centrum Będzina przy śmietniku. Był sam i okropnie krzyczał. Nie potrafił jeszcze pić i musiałam go karmić smoczkiem jeszcze z dwa tygodnie. Jako maluszek był okropnym darciuchem i cierpiał  chyba na kocie ADHD bo był ciągle w ruchu. Nie kładł się ani na chwilę i ani na chwilę nie siedział np. na kolanach. Ludzi na ogół ignorował i tylko Mruczek potrafił go zabawić i uspokoić. Wyciszył się dopiero po  kilku tygodniach pobytu w spokojnym, przyjazdnym zaciszu mieszkania. W tej chwili jest pupilem mojego męża. Uwielbia się do niego przytulać i łasić. Za mną natomiast od początku nie przepada i dlatego rzadko przychodzi na mizianki a wzięty na ręce potrafi warczeć i syczeć. I nic na to poradzić nie mogę ani tego nie rozumiem. Cóż jest jaki jest i ja to akceptuję...




Popołudnie spędziłam spokojnie na kanapie wśród zwierząt z książką Marion Zimmer Bradley ,,Mgły Avalonu". Uwielbiam tą książkę i czasami do niej wracam. Zwłaszcza gdy mam dość  codzienności albo gdy już  jestem bardzo zmęczona zabójczym tempem życia czy hałasem. Inne książki tej autorki o Avalonie też są niezłe a zanurzenie się, w tak bliskim mi, świecie kapłanek, pradawnej religii i magii, działa na mnie cudownie ożywczo...Podobno autorka była viccanką...Nie wiem czy to prawda ale jej wiedza na temat magii jest spora...