Codzienność

Codzienność

sobota, 31 października 2015

Ciężkie dni, powrót do diety, historia mojej otyłości i nadzienie do quiche...

Dziś sobota. Mam zamiar maksymalnie odpocząć i zmobilizować siły, bo czekają mnie trzy ciężkie dni po rząd. Ciężkie, bo z wyjazdami. Jutro jadę oczywiście na cmentarz, w poniedziałek do miasta. We wtorek zapisałam się do lekarza, bo zmienił mi się lekarz i ten nowy, a w zasadzie nowa chce mnie poznać. Ciekawe czy zgodzi się nadal przepisywać mi leki przez telefon?Jeśli nie to będę chyba musiała zmienić przychodnie na taką bliżej przystanku. Ta w której jestem wymusza spacery i to kilku kilometrowe czasem. Nie mam na to ani siły ani zdrowia, bo nogi nosić nie chcą, a kręgosłup podczas stania i chodzenia boli jak diabli. Przyszły tydzień też lekki nie będzie. Będą trzy wyjazdy w tym jeden przyjemny, bo na warsztaty pisania ikon, ale jechać trzeba. Rady nie ma...
Ten generator bodźców podprogowych chyba zadziałał, bo postanowiłam znowu powalczyć z moją wagą. Wykupiłam dietę na Vitalii i działam. Tym razem nastawiam się na powolne dochodzenie do celu. Przyda mi się cierpliwość, której mi niestety brak. Ostatnio zmierzyłam się z moją podświadomością. Chciała współpracować tym razem. Przypomniałam sobie wszystko co mogło zaważyć na moim podejściu do jedzenia. Jako dziecko byłam regularnie tuczona. Moi bliscy chwalili mnie i nagradzali gdy jadłam dużo, karali gdy jeść nie chciałam. Pamiętam ich smutek i obawy czy nie jestem chora, gdy nie byłam głodna. Pamiętam też zabawę w jedna łyżeczka za babcię, druga za ciocię itd. Pamiętam również powiedzenie,, Zanim ten gruby schudnie tego chudego diabli wezmą". Jedzenie stało się dla mnie też kartą przetargową, gdy nie dostawałam czego chciałam przestawałam jeść. Bliscy szybko dawali to na czym mi zależało. Teraz jedzenie jest dla mnie bardzo ważne. Bardzo lubię jeść. Jedzenie mnie uspokaja i cieszy. Ciężko mi z niego zrezygnować. Myślę o hipnozie...Coraz poważniej...

A na koniec farsz do quiche. Tym razem oszczędny, ale bardzo smaczny.
7 średnich pieczarek
spora marchew
4 ziemniaki
tymianek 
sól
pieprz
olej
Pieczarki pokroić, dodać starta na tarce marchew, przyprawy i udusić na oleju. Wymieszać z ugotowanymi i rozdrobnionymi ziemniakami. Wyłożyć na ciasto i zalać jajkami rozmąconymi ze śmietaną. Piec tradycyjnie 40 minut w 220 stopniach.




 

środa, 28 października 2015

Problemy z energią, olejki eteryczne, wena i coś dobrego...

Ostatnio mam problemy z równowagą energetyczna organizmu. Raz jestem klapnięta i przesypiam w dzień po kilka godzin, a jak się podładuję to znowu mnie nosi i staje się nerwowa. Kilka dni temu tak sobie dołożyłam energii, że nie mogłam sobie miejsca znaleźć. Na dodatek byłam spięta i zdenerwowana. Już miałam parzyć melisę, albo zażyć coś mocniejszego, ale najpierw postanowiłam sobie zrobić medytację z kryształami górskimi. Na szczęście pomogła. Energia ulotniła się, a ja się uspokoiłam. Z dwojga złego wolę mieć nieco za mało energii niż za dużo, bo wtedy jestem trochę klapnięta, ale za to spokojna. Gdybym była typem bardziej ruchliwym tobym ten nadmiar energii po prostu spaliła i byłoby dobrze, ale nie jestem.
Ostatnio kupiłam sobie olejki eteryczne - eukaliptusowy i sandałowy. Oba są przydatne dla osób pracujących z energią. Eukaliptusowy czyści aurę, a sandałowy pogłębia medytację i też czyści między innymi czakry. Kusi minie Aura Soma, ale na razie mnie nie bardzo stać. Kiedyś jednak wypróbuję na pewno. Podobno fajnie działa.
Wena na malowanie zaczyna tak jakby wracać. Wczoraj były w użyciu akwarele i kredki akwarelowe. Dziś też pewnie coś podziałam. Ptaki z internetu już sobie zgrałam.


Dziś jadę do miasta. Muszę kupić wstążkę do wiązanek na Wszystkich Świętych, zatyczki do uszu i jeszcze trochę nawozu bydlęcego, bo mi brakło. Bardzo mi się nie chce. Chętnie bym posiedziała z książką przy piecu, a tu się trzeba stroić i jechać. Po południu może zrobię oczyszczanie mieszkania. Tym razem solą za pomocą żywiołów albo wahadłem. Pewnie też rozsypię trochę soli po kątach. Mój nerwowy pan trochę tych złych fluidów nasieje, gdy wrzeszczy.

A na koniec nadzienie do quiche. Robiłam ostatnio. Wyszedł bardzo smaczny.

2 czerwone papryki
3 duże cebule
4 jajka
1/2 szklanki śmietany
sól
pieprz
tymianek
olej

Cebule i papryki rozdrobnić i poddusić na oleju z przyprawami. Gdy miękkie wyłożyć na ciasto. Zalać jajkami wymieszanymi ze śmietaną. Można dodać startego żółtego sera i kiełbasy albo boczku wędzonego.

poniedziałek, 26 października 2015

Opiekun duchowy, witraż, czarny turmalin i to i owo o pichceniu...

Kilka dni temu po raz pierwszy zrobiłam sobie nową medytację z opiekunem duchowym. Założenie było takie, żeby go zobaczyć i zobaczyłam. Po raz pierwszy. Dotąd tylko czułam jego obecność. To mężczyzna około trzydziesto paro - czterdziestoletni o długich włosach i mądrych, dobrych oczach. Ciemny blondyn lub jasny szatyn. Ukazał mi się w stroju brązowym chyba z epoki wczesnego średniowiecza. To była coś jakby bluza do połowy uda z kapturem i wąskie spodnie. Na głowie miał opaskę. Moment był magiczny. Czułam się bardzo wyciszona i bezpieczna w jego obecności. To z pewnością nie była ostatnia medytacja tego typu. Nabrałam ochoty na częste kontakty. Czuję, że kiedyś był mi bardzo bliski. Tu na ziemi. Na tym świecie. Kim był? Kim byłam wtedy ja? Jak wyglądał wtedy świat? Przychodzą mi na myśl nieskończone lasy pełne zwierząt, strumienie z krystaliczna wodą, góry i polanki. Małe osady gdzieś na końcu świata. Bajka po prostu...Niestety nie tak całkiem, bo i ciężka praca dla niektórych by przetrwać, ale i wymagania ludzie mieli mniejsze. Życie było prostsze i chyba spokojniejsze, wolniejsze. Bardziej nastawione na kontakt z przyrodą, na przemijanie pór roku.
Powinnam wreszcie pomyśleć o odrobieniu ostatnich prac domowych z kursu rysunku i malarstwa. Ciągnie mnie zwłaszcza wiraż, a w zasadzie nie ten autoportret, który mam namalować na pracę domową, ale wiraże, które mam zamiar zrobić dla siebie. I tak umyślałam sobie wiraż do kuchni z owocami i do sypialni z aniołem albo z serduszkami czy gołąbkami. Te ostatnie wzory by były lepsze według feng szui. Ciekawe jak mi to pójdzie. Farby już kupiłam, ale z szybą mam problem, bo nie wiem gdzie zamówić. Pewnie się sprawa odwlecze do czasu gdy Adrian będzie zamawiał szklarza do swojego okna. Szklarz przyjedzie to przywiezie wszystko szkło hurtem.
Wczoraj kupiłam sobie bransoletkę z czarnego turmalinu. To bardzo silna ochrona przed złem skierowanym od kogoś typu złe myśli jak i własnym pesymizmem. Przyda mi się, bo pracuję z energią.
Ostatnio jem mniej, ale za to zaczęłam znowu przygotowywać bardziej pracochłonne dania. To nie są jakieś luksusy, ale proste dania typu klopsy z sosem grzybowym, musztardowym czy pomidorowym. Często robię kluski między innymi kopytka, śląskie, kładzione. Ostatnio były mieszane z bułki tartej i mąki. Te są pracochłonne, bo robi się je ręcznie - każdą kluskę osobno. Wczoraj był quiche z cebulą i papryką. Myślę o pierogach. Chodzą za mną takie z nadzieniem z kaszy gryczanej i twarogu. Częściej piekę chleb i bułki. Rzadko za to piekę ciasta. Nigdy za tym nie przepadałam, ale ciasto na niedzielę zawsze było. Ostatnio nie ma. Krzysiek zaczął marudzić. Chyba będzie trzeba zacząć piec z powrotem, bo lubi.
A na koniec nowy kalendarz...


 

sobota, 24 października 2015

Regresing, medytacje, łupanie w kościach, ćwiczenia i jesień.

 Ostatnio zainteresowałam się regresingiem. Jest ponoć bardzo skuteczny i pozwala to i owo odreagować. Chętnie wybrałabym się gdzieś do specjalisty w tym zakresie. Niestety dojazd jest poza moim zasięgiem. Kupiłam więc książkę Leszka Żądły i mam zamiar kupić drugą. Spróbuję sama choć niektórzy twierdzą, że to może być niebezpieczne. Powinnam popracować głównie nad moim podejściem do diety. Mam przecież do zrzucenia 30 kg. Inne tematy też by się pewnie znalazły.



Kilka dni temu buszowałam po Chomiku. Zgrałam kilka medytacji i książek. Do medytacji potrzebuję słuchawek. Muszę kupić, bo te co miałam pogryzły mi koty. Zostały kawałki. Myślałam, że się wścieknę. Szczególnie interesuję mnie medytacja spotkanie z aniołem i odchudzająca. Ostatnio sporo medytuję. Czasem nawet dwa razy dziennie. Zauważyłam, że dobrze mi to robi. Jestem spokojna i zrelaksowana. Robię też rozszerzone zabiegi Reiki, bo w kościach mnie łupie. Szczególnie oprócz kręgosłupa, martwi mnie ramię i biodro. Pewnie to sprawy reumatyczne. Niekorzystnie działający saturn w horoskopie też bez winy nie jest. Jak by nie było trochę się zaczęłam obawiać przyszłości. Nie jestem odporna na ból. Mam dopiero 51 lat i już dopadło mnie schorzenie staruszek. Co będzie dalej? Pewnie moja sprawność będzie spadać i coraz bardziej będę unikała ruchu. A co z ćwiczeniami? Chyba, że ćwiczenia cesarzy chińskich pomogą. Kurczę no i znowu niektórzy pomyślą, że marudzę, a ja po prostu stwierdzam fakty. Niektóre osoby zarzucają mi poza tym, że jestem pesymistką. Nie zgadzam się z tym. Uważam się za realistkę.

Od piątku znowu ćwiczę. Na razie po 20 minut ćwiczenia cesarzy chińskich. Od przyszłego tygodnia chcę dołożyć  dwa razy po godzinie jogi. Ćwiczy mi się ciężko, bo pozapominałam ruchy, a niektóre ćwiczenia składają się z wielu i przez to są skomplikowane. Kupiłam drugą książkę o tych ćwiczeniach. Uważam, że jest lepsza niż moja, bo dokładnie opisuje na co dane ćwiczenie pomaga. Mam więc możliwość wyboru. Ostatnio wolę ćwiczenia wykonywane na stojąco. Hm. Coś nowego dla mnie. Zawsze wolałam dywanówki.


Jesień w pełni. Drzewa przystroiły się już w złoto - bordowe liście. Część już szeleści pod stopami. Kocham tą porę roku z jej barwami, temperaturą, nastrojem, ogniem gadającym w piecu. Zwierzęta szukają ciepła i ciągle są głodne. Oby tylko zima szybko nie przybyła w tym roku. Na razie czekam spokojnie na listopadowe szarugi. Kocham deszcz i szarugę. Lubię siedzieć przy piecu i słuchać szumu deszczu za oknem. Lubię gdy pali się w piecu. Lubie świadomość, że przez kilka miesięcy upały mi nie grożą.

A na koniec chlebak, który wreszcie zrobiłam. Dziś lakierowanie, a jutro może chustecznik...

czwartek, 22 października 2015

Przygotowania do zimy, generator bodźców podprogowych i kontakt z duszami przodków.

Jutro Krzysiek idzie już do pracy. Prace mające na celu przygotowanie dom i obejście do zimy są prawie ukończone. Warzywnik jest skopany i zasilony nawozem bydlęcym. Przetwory są zrobione z wyjątkiem kapusty. Tu się waham. Co prawda u mnie w domu zawsze kapusta była kiszona. Gdy byłam dzieckiem babcia i ciocie kisiły całą beczkę. Wychodziła różowa, bo dodawały buraków. Później tata kisił w garnkach kamiennych. Ja też kiszę, ale nie co roku. W tym roku nie wiem co zrobić, bo w zeszłym roku trochę kapusty mi spleśniało. Nie wiem czemu. Chyba moja spiżarnia zbyt ciepła jest. Poza tym zrobione jest już pranie wszystkich kap i prawie wszystkich koców. Umyte są okna. Drewno kupione i złożone w komórce, lektura kupiona czeka na półce. Trzeba by jeszcze tylko kupić trochę kartofli, jabłek i warzyw, ale warzywa to już w listopadzie tak pod koniec. Powinnam również kupić tonę węgla. Pieniądze są tylko przywieźć.




Kilka dni temu znalazłam na Chomiku generator bodźców podprogowych. Oczywiście zgrałam i teraz zaszczepiam sobie sugestie między innymi na temat odżywiania i odchudzania. Trzeba działać przez kilka godzin dziennie przez miesiąc. Zobaczymy co to da. Jednocześnie robię sobie zabiegi Reiki. Jak na razie po wilczym głodzie ani śladu. Oby na stałe. Karty anielskie radzą mi się poddać i przestać walczyć. Anioły mają podziałać w moim imieniu. Fakt jest faktem, że każda walka to dla mnie stres, a ze stresu to ja tyję nie chudnę.
Kontakt z duszami przodków idzie mi coraz lepiej. Czuję ich obecność, czuje ciepło w czakrze serca, wzruszenie i spokój. Wspomnienia napływają falami. Nie potrafię jeszcze z nimi rozmawiać, ale myślę, że to przyjdzie z czasem. Ćwiczę codziennie i już nie czuję się tak samotna. Czuję, że są obok i otaczają mnie miłością. Przestałam tęsknić. Jednak nie planuję nawiązywania kontaktów z duszami spoza rodziny. Nie wszyscy byli mili za życia i nie chcę się narazić na nieprzyjemności. Są co prawda sposoby ochrony, ale po co kusić los. Może dopiero z czasem nabiorę odwagi, wprawy i będę robić odczyty dla innych. Kto wie...
A na koniec jeszcze jedna książka na ten temat. Jeszcze nie dotarła do mnie, ale ponoć jest niezła...


 

wtorek, 20 października 2015

Koniec urlopu, złe wyniki, zmiana diety, hipnoza....

Urlop Krzyśka się kończy. W piątek już idzie do pracy. Jak to szybko zleciało. Trzy tygodnie, a minęły błyskawicznie. Sporo pracy zostało wykonane. Nie wszystka jednak. Dom na zimę jeszcze nie przygotowany całkiem. Ogród nie zaryty i nie zasilony. Najważniejsze, że Krzysiek odpoczął. Ja zresztą też. Nie musiałam prawie nic w domu robić przez ten czas, bo większość robił Krzysiek. Nawet poranną kawę i przy obiedzie pomagał. Lubię gdy jest w domu. Lubię gdy mnie budzi on, a nie budzik.
Zrobił też wreszcie badania i niestety nie wszystkie wyszły dobrze. Ma zbyt niski poziom litu i trochę podniesiony cholesterol. Musi przejść na dietę. Ma zakaz jadania mielonek, które tak lubi i kupnych pasztetów. Zaproponowałam nawet przejście na wegetarianizm, ale się nie zgodził. Będzie musiał jeść wędliny drobiowe, a ja będę musiała więcej wędlin przygotowywać w domu. Będą to wędzonki, mielonki i pasztety no i różne pieczenie typu schabu np. Myślę o kupnie szynkowaru. Coś jeść przecież musi. Też powinnam zrobić badania zwłaszcza hormony tarczycy, cukier, cholesterol, coś na reumatyzm i usg tarczycy. Ciekawe kiedy się za to zabiorę.
Powinnam się też wziąć za pisanie skryptów Reiki. Mistrzynią i nauczycielem Reiki jestem już 4 lata a skrypty nadal nie są gotowe i  nadal wysyłam do osób inicjowanych te, które mam od swoich mistrzyń. To wprawdzie nie zbrodnia, bo skrypty są dobrze napisane, ale kiedyś myślałam, że napiszę własne.
Dziś po południu mam zamiar zrobić sobie dłuższą medytację i ćwiczenie, które pomaga poznać swoje wcześniejsze wcielenia. Wygląda ciekawie. Czasem wcześniejsze wcielenia są odpowiedzialne za różne choroby i przypadłości w tym wcieleniu. Tak może być z moją otyłością czy chorobą kręgosłupa. Warto to sprawdzić. Przydała by się sesja regresingu, ale na wyjazdy się nie piszę, a nigdzie w pobliżu specjalisty nie ma. A może sama bym spróbowała? Materiały ma moja koleżanka w postaci książki na ten temat.
Myślę też o sesji  hipnozy na odchudzanie. Można teraz je zrobić przez skypa. Waham się, bo nie wiem czy hipnoza jest układana indywidualnie. Na mnie sugestia typu, że jestem zgrabna i atrakcyjna nie podziała. Ja potrzebuję sugestii, że jestem zdrowa i sprawna. Potrzebuję by ktoś mi wpoił sugestię, że jem tylko wtedy gdy jestem naprawdę głodna, a nie z nerwów czy chęci sprawienia sobie przyjemności. Zależy mi też, żebym zasycała się mniejszymi porcjami i żebym przestała lubić węglowodany. Swoją drogą mam książkę o hipnozie, a nawet dwie. Może sama spróbuję coś zdziałać, o ile instrukcje jakieś są, bo jeszcze nie czytałam tej nowej, a tą stara czytałam dwadzieścia lat temu i nic nie pamiętam.

 

niedziela, 18 października 2015

Karty anielskie, szczur, przerwany urlop i nowe książki....

Nowe karty anielskie są bardzo fajne. Dobrze mi się z nimi współpracuje. Kiedyś miałam za zadanie popracować nad czakrą serca. Przesłałam więc miłość od Boga do czakry, a później do wszystkich moich bliskich w tym zwierząt. Następnego dnia przesłałam miłość do wszystkich czakr i do mojego biednego kręgosłupa. Od razu lepiej się poczułam. Czakra lepiej pracuję, bo gdy się na niej skupię czuję ciepło. Inne zadanie polegało na zajęciu się czymś artystycznym. Pomalowałam więc mandalę i popracowałam nad skrzynką. Najtrudniej poszło mi z zabawą. Wyszło na to, że jej potrzebuję. A co jest zabawą? Czy to co się robi w wolnej chwili z przyjemnością? Takich przyjemności mam sporo, ale jeśli to jakieś imprezy, szaleństwa czy oglądanie komedii lub słuchanie dowcipów to tego w moim życiu nie ma, bo nie lubię. Za poważna po prostu jestem.
Mam znowu problem ze szczurem, bo wrócił na zimę do domu. Wiem, że jest, ponieważ coś rozrzuca puszki po kocim jedzeniu, które trzymam w worku w sieni. Myszy by nie dały rady. Nie wiem nawet czy jeszcze są, bo koty sporo wyłapały. Szczur niby mi nie przeszkadza. Nic nie niszczy i do domu nie próbuje wchodzić. Tylko te puszki Krzysiek wciąż musi zbierać i się złości. Chciał kupić łapkę ale się nie zgodziłam. Szkoda mi tego szczura. Tyle lat już u nas jest. Po co go zabijać.
Ostatnio narobiłam Krzyśkowi kłopotu. Przeze mnie został ściągnięty z urlopu i musiał iść w sobotę na cztery godziny do pracy. Wrócił zmęczony i zły. To moja wina, bo po odebraniu telefonu nie spytałam kto tylko od razu powiedziałam, że Krzysiek jest i oddałam mu słuchawkę, a miałam powiedzieć, że wyjechał. Tak ustaliliśmy, bo w zeszłym roku Krzyśka też z urlopu ściągali, a on chciał maksymalnie odpocząć.
Ostatnio zarobiłam trochę  pieniędzy i od razu kupiłam książki. Teraz na nie czekam...




piątek, 16 października 2015

Pogoda pod psem, ćwiczenia, cyrk u weterynarza i mandale....

Pogoda brzydka - pochmurno i deszczowo. Do tego zimno. Gdzie się podziało babie lato. Raczej aura listopad przypomina jak na razie. Jeszcze kilku dni pogody mi potrzeba, bo wszystko na dworze zrobione nie jest. Czas ucieka. Urlop Krzyśka też, a pogoda na dworze działać nie pozwoli. Wczoraj okno w czasie deszczu myliśmy. Dziś mam zrobić pranie i chyba nad piecem będę musiała suszyć. Mnie jest ciągle zimno i praktycznie wysiaduje pod piecem od rana do wieczora.
Powoli myślę o tym, żeby zacząć znowu ćwiczyć, bo ruch na dworze się skończył. Może na razie to będzie tai chi i ćwiczenia chińskich cesarzy, a później dołożę jogę i pilates. Mam zamiar ćwiczyć 5 razy w tygodniu po 20 minut w tym dwa razy po godzinie. Ćwiczyć będę, gdy Krzysiek będzie w pracy. Tylko wtedy, bo strasznie mnie denerwuje jak patrzy, albo leży, a ja muszę się męczyć. Ćwiczyć nie cierpię, ale chcę być bardziej sprawna. Myślę też o rowerku. Tak z 3 km dziennie chociaż. To mi z 10 minut zajmie.
Jak byliśmy u weterynarza w Pikusia wstąpił demon i zbliżyć się do siebie nie dał - warczał, gryzł, szarpał się. W efekcie został tylko zaszczepiony, bo pazurów sobie obciąć nie pozwolił. Obciąć trzeba, bo ma już bardzo długie i istnieje ryzyko, że o coś zahaczy i wyrwie. Trzeba będzie jechać z nim jeszcze raz i albo dostanie żel uspokajający albo go się uśpi na chwilę. Trzeba będzie załatwić samochód albo wrócić taksówką. Tylko kłopotu narobił drań jeden. Czasem mam go ochotę udusić.
Ostatnio mam trochę pracy z horoskopami. Dziś mam do skończenia jeden. Po południu będę może malować chlebak. Czas się za niego zabrać, bo w pracowni coraz zimniej. Mam też parę książek do przeczytania, a kilka mnie kusi kupić. Może coś z motywacji typu Obudź w sobie olbrzyma albo Potęga podświadomości czy nowe pozycje Louise Hay albo Doreen Virtue.





środa, 14 października 2015

Niewyjaśnione zjawiska, telewizja, kurs i mandale...

Ostatnio sporo czytam o życiu pozagrobowym. Kupiłam aż cztery książki na ten temat. Bardzo w życie po życiu wierzę i miałam sporo doświadczeń po których nabyłam pewności, że to co niewyjaśnione jest faktem. Miewam przebłyski jasnowidzenia. Czasem przeczuwam śmierć bliskich, wypadki, kłopoty i tragedie o których głośno w mediach. Widzę raczej wyraźnie i np. Krzyśka widziałam we śnie zanim go zobaczyłam osobiście. Jestem człowiekiem magnesem. Pomimo tego książki, które kupiłam uważam za wartościowe. No przynajmniej 3 z 4, bo tyle na razie przeczytałam. Warto się z nimi zapoznać, gdyż dają do myślenia. W jednej jest kilka fajnych ćwiczeń ułatwiających kontakt z drugim światem. Wypróbowałam i działają...
Ostatnio znowu zaczęłam ogladać telewizję. Oglądam głównie programy przyrodnicze i historyczne na Planete, Wild, Discavery, Discavery Historia, National Geographic. Za to wieki temu oglądałam ostatnie wiadomości. Zupełnie nie wiem co się w kraju i na świecie dzieje. Dawno też nie oglądałam filmu fabularnego. Pewnie znowu zacznę oglądać, bo lubię w jesienne wieczory. Oglądam jednak zazwyczaj w komputerze. Chyba już jest następny sezon Downton Abbey.
Przyszła ostatnia lekcja kursu rysunkowo - malarskiego. Praca domowa jest trudna, bo trzeba namalować dwa autoportrety w tym jeden na szkle. Miałam wprawdzie wypróbować farby do szkła, ale na pojemniczkach na przyprawy, a tu autoportret. Ciekawe skąd ja szybę wezmę...
Cały czas działam robótkowo. Ostatnio ozdobiłam skrzynkę. Mam ją jeszcze tylko polakierować. Czeka chlebak. Na razie nie wybrałam nawet serwetki i pomysłu nie mam...Działam też mandale. Staram się codziennie jedną, bo to jest jak medytacja.










poniedziałek, 12 października 2015

Jesień, przygotowania do zimy, koty, brak energii, robótki i mandale...

Dziś w nocy był przymrozek. Zważył liście. Zerwałam ostatnie dynie, pomidory i kabaczka. Wykopałam dalie. Krzysiek przeniósł krzesełka z dworu na strych. Już chyba ogniska też w tym roku nie będzie. Przeoczyłam nadejście jesieni. Zanim spostrzegłam liście winobluszczu zrobiły się bordowe, zaczerwienił się sumak, liście winorośli zwinęły się, uschły i spadły. Morcinki kwitną już na całego. Jeszcze tylko trzeba w tym roku sprzątnąć ziemię z donic, wnieść kwiatki do domu, zebrać orzechy, uprzątnąć psią  toaletę i skopać ogródek. Dobrze, ze Krzysiek ma urlop to szybko się to zrobi. Chcę też pójść choć raz do lasu i porobić zdjęć. Kocham drzewa w jesiennej szacie. Może przy okazji znajdę jakieś opieńki.


 Koty czują już chyba zimę, bo jedzą na potęgę i przestały gubić sierść. Cisną się też do pieca albo pod kołdrę. Okupują modem i dekoder oraz miejsce pod lampą, bo ciepło je wyjątkowo teraz nęci. Na parapecie już prawie nie siedzą.W piecu palę codziennie nie czekam na sezon grzewczy. Pikuś też wszystko zjada i przestał kłaść się na podłodze. Ptaki również zaczęły więcej jeść. Przylatują do pszenicy całymi stadami. Chcą się obtłuścić. Zima może nadejść wcześnie w tym roku. Trochę się jej boję. Sama nie wiem czemu. Do tej pory czekałam na nią ze spokojem w sercu, a nawet z radością wyczekiwałam pierwszego śniegu. W tym roku jest inaczej. Zastanawia mnie to. Czyżby następował  u mnie jakiś wyciek energii? Fakt, że po zabiegu bioterapii mam więcej siły i łatwiej mi przychodzi praca typu fizycznego. Chyba nie postarzałam się aż tak. Mam w końcu dopiero 51 lat, a faktycznie czasem czuje się jakbym miała z 70 albo i więcej. Nie można tego zrzucać na otyłość, bo moje grubsze koleżanki mają energii więcej i fizycznych zajęć nie unikają, a ja padam. Kiedyś szłam z koleżanką rówieśnicą z przystanku. Nie mogłam za nią nadążyć. Ona waży 10 kg więcej ode mnie, a jest sporo niższa. Jej kręgosłup nie boli i nadciśnienia nie ma... Nie ćwiczy, nie odżywia się zdrowo i do tego pali papierosy. Nic tylko to wina horoskopu. Ja jestem panną i nie mam w horoskopie wcale planet w żywiole ognia, a to on daje energię i animusz. Mam też tylko jedna planetę w żywiole powietrza, będącego pożywką dla ognia. Ona jest ognistym, pełnym temperamentu baranem. Prawdę mówiąc to mam mniej energii od mojej 74 letniej mamy, która dwa wiadra na raz węgla potrafi przenieść. Ja niosę ledwo jedno. Aż nie chcę myśleć co będzie dalej...



Nadal działam robótkowo. Jedna skrzynka już jest zrobiona, druga jest w trakcie. Następny będzie chlebak. Już kupiłam, bo mój stary się po prostu rozpadł. Ostatnio stwierdziłam, że moje mieszkanie jest przez te moje wytworki pstrokate.  Wszystko co zrobię staram się gdzieś umieścić bez zwracania uwagi na kolorystykę i styl. Ma być tylko przytulne. O elegancji nawet nie myślę.






A na koniec mandala. Nadal koloruję...

 

sobota, 10 października 2015

Opowiadania, awantura, głuchota i mandala...



Mam już ocenę moich opowiadań nie jest źle. Muszę tylko dodać trochę opisów i będzie ok. Teraz jest ich zbyt mało. Ludzie ponoć lubią czytać opisy jak wygląda główny bohater czy pomieszczenie. U mnie jest tego zbyt mało. Reszta jest raczej w porządku co mnie cieszy. Najbardziej obawiałam się, żeby dialogi nie były sztuczne, ale nie są na szczęście.
Krzysiek pojechał i wrócił. Nie bez kłopotu, bo Darek jego brat już będąc w Oszczywilku zmienił decyzję odnośnie powrotu. Mianowicie wymyślił sobie, że odwiedzi rodzinę w Warszawie i w Błoniu. Chciał wrócić kilka dni później, bez uzgodnienia z nami. Ja oczywiście się nie zgodziłam, bo dla mnie wcześniejsze ustalenia były wiążące. Nawrzeszczał na mnie w końcu i pokłóciliśmy się. Krzysiek miał wracać pociągiem. W końcu jednak Darek zmienił zamiar i Krzyśka przywiózł. Na mnie nawet nie patrzy tak się wściekł. Krzysiek przywiózł reklamówkę orzechów i drugą maślaków. Wczoraj było obieranie. Część maślaków już zjedliśmy, a część zamroziłam. Będą na zimę.
Wczoraj cały dzień przespałam, bo noc miałam z głowy. Bolały mnie wszystkie kości i brzuch. Nie mogłam spać, a jak już usnęłam to śniły mi się koszmary. To pewnie ta kłótnia z Darkiem tak na mnie wpłynęła. Do tego Krzysiek zmęczony po podróży okropnie chrapał. Dziś już na szczęście jest ok. Całą noc przespałam i jestem głodna. Wczoraj miałam mdłości i nawet kawy nie mogłam wypić. Dziś za to przygłuchłam po czyszczeniu uszu patyczkami. Problem z uszami mam już od dwóch lat - ciągle mi się przytykają. Chyba w końcu będę musiała iść do tego laryngologa na płukanie. To aż trzy wyjazdy i czekanie w kolejkach dlatego zwlekam. Głuchota ma jednak plusy, bo nie słyszę hałasu z ulicy i telewizji.
A na koniec mandala z książki, którą kupiłam. Mandal jest w książce 100. Są różne - bardziej skomplikowane i mniej. Mnie sprawia przyjemność kolorowanie i każdemu to polecam.


 

wtorek, 6 października 2015

Koloroterapia, jesienne tycie, warsztaty ikon, strachy i nowe książki...

Sporo nowego u mnie. Po pierwsze miałam dwa dni temu zabieg koloroterapii wahadłem. To fajny zabieg dostarczający do aury potrzebnych w danym momencie kolorów. Często po nim następuje poprawa natychmiast. Wykonuje go wahadłem izis, które się do tego nadaje. Marzę o wahadle specjalnym do chromoterapii, ale ono dość sporo jak na mnie kosztuje. Może kiedyś kupię, bo te zabiegi wykonuję dość często.
Po drugie zaczęłam się niestety opychać kluchami i ziemniakami co spowodowało, ze już przytyłam kilogram. Wczoraj były kopytka, a przedwczoraj kartoflanka na wodzie z boczku z warzywami, makaronem, ziołami i śmietaną. Objadam się po pachy. Nawet pieczywo jem i nie wybrzydzam. Wczoraj do tego było pijaństwo. Wypiliśmy z Krzyśkiem pół butelki ajerkoniaku. Dziś wypijemy resztę, bo mi butelka potrzebna. Chcę ja ozdobić oczywiście decu. Pewnie znowu z 5 kg nabiorę przez zimę, a później będę zrzucać. Tak miałam całe życie z tym, że ważyłam około 60 kg, a nie 90 jak teraz.
Po trzecie zapisałam się wreszcie na warsztaty pisania ikon. Będą w listopadzie i w grudniu. W listopadzie będzie I stopień i już się nie mogę doczekać. Cena jest przystępna, autobusy pasują. Warsztaty będą trwały po trzy godziny/4 spotkania/. Tylko trzy godziny to mój kręgosłup wytrzyma. Wracać będę albo taksówką, albo Krzysiek będzie po mnie wychodził na przystanek. Nie wiem co w grudniu, bo to już będzie II stopień i też mi się marzy. Na tym może nie być koniec, bo w marcu mają być warsztaty akwareli, a w czerwcu olei.
Po czwarte u mnie w domu ,,straszy". Wczoraj późnym wieczorem Pikuś się zachowywał tak samo jak wtedy, gdy odchodziła mama Krzyśka. Później zaczęło mrugać światło. Po 15 minutach wszystko przeszło. Chyba trzeba będzie oczyścić mieszkanie.
Wczoraj kupiłam kilka książek...





 

sobota, 3 października 2015

Przysłowia, przygotowania do zimy, robótki i nieudana dieta...

Gdy październik ciepło trzyma, zwykle mroźna bywa zima
Gdy październik ze śniegiem przybieży, na wiosnę długo śnieg na polach leży.
Październik chodzi po kraju, cichnie ptactwo w gaju.
Liść na drzewie mocno trzyma, nie tak prędko przyjdzie zima.
Jesień zamglona to zima zaśnieżona. 

Pogoda jest ładna - ciepło i słonecznie. Noce już zimne tak, że prawie codziennie palę w piecu kominkowym. Jeszcze kilka dni i mogą się pojawić przymrozki. Trzeba by zerwać ostatnie dynie i kabaczka. Opału jeszcze nie mam w zapasie. Myślę w tym roku o kupieniu z dwóch kubików drewna. Byłoby na wczesne palenie. Węgiel bym zostawiła na większe mrozy.
Dziś Krzysiek sprząta resztkę gruzu z tynku zbitego z ocieplanej ściany. Sąsiad mu pomaga i wywozi gruz wózkiem. Trzeba trochę porządku od ulicy w ogródku zrobić. Choć i tak nie będzie idealnie, bo plewić nie ma kto.
W przyszłym tygodniu w środę Krzysiek wyjeżdża do Oszczywilka na dwa dni. Mają z Darkiem zrobić porządek na grobach i zabezpieczyć dom na zimę. Trzeba zakręcić wodę i ogacić zawór. trzeba też poprawić kilka dachówek, bo się do kuchni leje. Nie lubię jak jedzie z Darkiem. Za szybko jeżdżą. Nie ma ich kto stopować.
Ja ostatnio znowu działam robótkowo. Wczoraj zrobiłam obrazek i butelkę. Dziś następna butelka się moczy. Przyszły mi też skrzyneczki i chustecznik. Będzie co robić, ale to już chyba ostatnie decu w tym roku. Niedługo może być w pracowni zbyt zimno i trzeba się będzie przenieść z robótkami do pokoju dziennego. Przyjdzie czas na akwarele, pastele, może rysunki węglem i sangwiną, oleje na papierze, szydełko, hafty, kredki akwarelowe.





Dieta mi nie idzie. Nic nie chudnę. Motywacja mi uleciała z wiatrem. Chyba sobie zrobię dłuższą przerwę z tym terrorem. Ja mam dość i organizm ma dość.

piątek, 2 października 2015

Pracowity dzień, decu, lekcja tarota, urlop Krzyśka i felieton

Wczoraj miałam pracowity dzień - pisałam posty, dużo wróżyłam, skończyłam jedna butelkę świąteczna i zaczęłam drugą. Będą jeszcze co najmniej trzy, bo pomysły mam. Teraz tylko je zrealizować. Po południu uczyłam się tarota, ponieważ druga lekcja przyszła. Kurs jest ciekawy i sporo w nim psychologii. Są też medytacje. W tym akurat zeszycie jest też praca z kartą głupca i wewnętrznym dzieckiem. To dla mnie dość trudne jest, bo temat dzieci dla mnie nie jest łatwy. Za poważna jestem, dzieci nie rozumiem, unikam i szczerze mówiąc nie przepadam za nimi. Energie dziecięce są mi obce i niepokoją mnie. Dziś nauki dalszy ciąg. Do przerobienia został między innymi mag. Powinnam też jeszcze zrobić medytację z wewnętrznym dzieckiem. Może po niej te dziecięce energie zintegruję ze swoim ja?
Krzysiek ma trzy tygodnie urlopu. Trochę odpocznie, odeśpi, a i pracy w domu wykona. Musi skopać warzywnik, sprzątnąć gruz i opróżnić donice, w których rosły pomidory i papryki. Może też pomoże przy myciu okien.Trzeba będzie jechać na szczepienie z Pikusiem. Będzie też obcinanie pazurów i odrobaczanie stada. Znowu krew się poleje...Trudno...Cieszę się na ten jego urlop, ale tez i martwię trochę. On jest ożywiony - dużo mówi, śpiewa, pogwizduje. Jak ja to zniosę cały dzień?
A na koniec ostatni felieton. Uczę się pilnie pisać. Muszę kilka zebrać i wysłać gdzieś do oceny, bo błędy pewnie jakieś robię...Warto by wiedzieć jakie, by je wyeliminować...

Mania narzekania

Narzekanie na brak pieniędzy stało się ostatnio niemalże tak powszechne, jak  jadanie ziemniaków na obiad, ale częstsze. Narzekają prawie wszystkie moje koleżanki i to niezależnie od dochodów. Okazji ku temu nie brakuje. Ot, chociażby ostatnio na babskim spotkaniu przyznałam się, że co miesiąc przeznaczam trochę pieniędzy na pomoc dla zwierząt. Wpłacam drobne kwoty na delfiny, ochronę wilków czy chociażby na dożywianie bezpańskich kotów. No tak, ale najpierw trzeba pieniądze mieć, stwierdziła jedna i to akurat ta, która ma o wiele wyższe dochody ode mnie. Ta, która najbardziej narzeka, a stać ją na utrzymanie dwóch samochodów, wczasy zagraniczne i to nie w Chorwacji, ale w Meksyku, na co rusz nowe ciuchy. Też bym wpłacała, gdybym miała, dodała druga, ale nie mam, bo utrzymanie kosztuje, a ostatnio kupiliśmy z mężem dom w Bieszczadach. Będziemy tam wyjeżdżać na weekendy i wakacje.  Zaoszczędzimy trochę, bo pensjonaty są przecież drogie. Cudne miejsce. Trzecia też nie ma. Ma za to na fryzjera, kosmetyczkę i zabiegi SPA, którymi  rozpieszcza swoje naznaczone przez czas ciało.
Ja nie mam na remont łazienki, a do fryzjera chodzę rzadko, o zabiegach SPA mogę sobie tylko pomarzyć. Nie mam też na wczasy zagraniczne, ani na nowe ciuchy co miesiąc. Mam za to na zwierzęta, które potrzebują pomocy. To kwestia priorytetów. Wybrać nową bluzkę czy życie bezdomnego kota, super fryzurę czy dofinansowanie sterylizacji bezpańskiej suki wyniszczonej porodami. Tej biegającej po ulicy, której szczeniaki są bestialsko zabijane.  Inna moja koleżanka ma, choć stać ją tylko na wynajęcie kawalerki. Ta rzadko narzeka, a wiem, że łatwo jej nie jest.
Narzekać potrafi każdy no może prawie każdy. Czyżby stało się to modne? Bardziej modne niż działalność typu charytatywnego? Bardziej modne od prostych odruchów serca?


czwartek, 1 października 2015

Felieton

Usiłuję się nauczyć pisać felietony. Wychodzą twory dziwne, ale wychodzą. Trudno idzie. Tak sobie myślę, że trzeba by pomyśleć o kursie albo korepetycjach.

Niedzielne nicnierobienie

 No i znowu niedziela. Jak ja jej nie znoszę. Ten odgórny przymus odpoczywania i nicnierobienia mnie dobija. Z natury jestem leniwa i zmienna i gdy dopada mnie chęć do roboty powinnam to wykorzystać. Niestety  jest niedziela i pracować nie należy. Dziś np. chciałam zrobić pranie. Nazbierało się go, a w tygodniu nie miałam czasu. Pogoda też była niepewna.  Mój mąż niepraktykujący katolik mi na to nie pozwolił. Jego argument co ludzie powiedzą, gdy zobaczą sznur pełen suszącej się pościeli był nie do odparcia. Kłócić się nie chciałam.
Albo zakupy. W niedzielę pobliski sklep jest zamknięty na głucho. Ten następny na sąsiedniej ulicy też. Niby rozumiem, że właścicielom też się chwila oddechu należy, ale mnie z drugiej strony wkurza to, że nie mogę zrobić zakupów. Trzeba by pojechać do centrum, a tu autobusy kursują rzadko. Pieszo przecież nie pójdę, bo za daleko. Mąż mnie nie zawiezie, bo odpoczywa. Nic w tym temacie zdziałać nie jestem w stanie.
Dobrze chociaż, że mąż nie wymaga ode mnie w niedzielę na obiad rosołu i schabowego z kapustą, jak mąż koleżanki. Obiad musi biedaczka przygotować sama, bo pan i władca w niedziele odpoczywa. W końcu cały tydzień pracuje. Jej się to niby też należy, ale dopiero wtedy, gdy swoje przy garach wystoi. Stoi całe pół dnia, bo i ciasto musi być w niedziele na podwieczorek. Luksusowe z kremem nie byle gnieciuch czy babka na oleju.
Druga znowu odpoczywa wieczorem, bo całą niedzielę niańczy wnuczka. W końcu syn i synowa muszą odpocząć. Odpoczywają w każdą niedzielę.