Codzienność

Codzienność

niedziela, 28 lipca 2013

Wspomnienia o dziadku Edku, angelit, aforyzmy i coś na ząb...

Wczorajszy dzień był dla mnie szczególny  bo wczoraj minęło 17 lat od dnia  pożegnania na zawsze dziadka Edka/Edwarda/ czyli taty mojej mamy. Dziadek odszedł w wieku 81 lat na zapalenie płuc co było dla niego wybawieniem bo pozwoliło mu uniknąć bólu i cierpienia czekającego go z powodu raka na którego zapadł  jakiś czas wcześniej. Dziadek sporo w życiu przeszedł. Pracował intensywnie i był inwalidą wojennym odznaczonym kilkakrotnie za odwagę i dzielność w czasie  obrony Warszawy. Był patriotą, odznaczenia nosił z dumą i często o wojnie opowiadał a także o pobycie w wojsku czyli czasach gdy pełnił warty pod Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Na rentę przeszedł wcześnie ale  pracował za to w domu i obejściu, remontował, ulepszał, rozbudowywał po wiele godzin dziennie. Pielęgnował ogród i sad, który sam założył. Kochał sport/grał w piłkę nożną/motocykle, psy, pszczoły  i gołębie a także owce, które przez kilka lat hodował w celu pozyskania mleka i wełny. Pamiętam z jakim trudem co roku szukał nowych  domów dla podchowanych jagniąt i to domów zdecydowanych na pozostawienie ich przy życiu. Na sprzedaż w celu uboju się nie zgadzał nawet wtedy gdy potencjalny kupiec kusił dużym  zyskiem. Mnie kochał i rozpieszczał po swojemu czyli wsuwał mi  ukradkiem, żeby babcia nie widziała do ręki pieniądze np. na wymarzoną bluzkę czy książkę i to nawet wtedy gdy byłam już dorosła i miałam własne dochody. Kochał też swój samochód i choć rzadko nim wyjeżdżał poza podwórko często wyprowadzał go przed garaż i polerował i czyścił i pucował a my z babcią i mamą podśmiewałyśmy się z niego a on się tym nie przejmował i pieścił ,,swoje autko"dalej...Tyle lat już dziadka nie ma fizycznie obok mnie a ja wciąż wspominam i wspominam i nasłuchuję jego kroków w sieni...I tak już pozostanie bo jestem sentymentalna i wcale się tego nie wstydzę...
















Wczoraj oprócz wspomnień i palenia świec, prawie przez cały dzień, w intencji dziadka pracowałam też intensywnie nad książką z aforyzmami i napisałam prawie  połowę czyli zatrzymałam się na 100 aforyzmach a mam napisać 200 tak, żeby powstała książeczka około 70-80 stron. W takim tempie jakie sobie wczoraj narzuciłam skończę szybko. Gorzej będzie z wydaniem bo wydawcy jeszcze nie znalazłam i nawet nie zaczęłam jeszcze szukać i specjalnie mi się z tym nie śpieszy...

Łatwiej drzwi do serca
otworzyć czułym gestem
niż wyważyć taranem

Trudna rozmowa z głuchym
i kochanie z orężem w dłoni

Im cięższy oręż zdobywcy
tym twierdza serca
grubsze mury stawia

Ogień w sercu
łatwiej zgasić złym słowem
niż wiadrem wody


A dziś prawie cały dzień leniuchuję, trochę czytam, trochę dziergam, trochę śpię, trochę medytuję tym razem z angelitem...



Angelit to bardzo szczególny kamień i od dawna planowałam go nabyć ale tak jakoś mi schodziło. Kusił mnie zwłaszcza z tego powodu, że reklamowany był jako ten, który pomaga nawiązać kontakt z aniołami. No cóż co prawda kontakt z aniołami nawiązać można i bez niego ale, właśnie ta jego właściwość w moim przypadku sprawiła, że kamień kupiłam. I się z tego cieszę bo kamień ma bardzo przyjemne wibracje i rewelacyjnie mi się z nim pracuje. I faktycznie częściej anioły widzę gdy z nim medytuję...Kamień przydaje się osobom pragnącym rozwijać się duchowo a także astrologom, uzdrowicielom i wszystkim tym, którzy są nastawieni na kontakty z ,,drugą stroną".



Obiad był dziś prosty jak zawsze no może prawie zawsze, smaczny i bezmięsny...

sos warzywny

kawałek papryki
spora cebula
2 pieczarki
starta marchew
koncentrat pomidorowy
ząbek czosnku
mąka
listek laurowy
sól
pieprz
olej
przyprawy ziołowe/chili, papryka słodka i ostra np./

Warzywa i pieczarki pokroić a co się da zetrzeć na tarce i dusić na oleju z przyprawami. Po chwili zalać wodą i ugotować. Zaprawić koncentratem i mąką. Podawać do klusek np.kładzionych albo z ziemniakami czy też z makaronem. Z ryżem nie próbowałam jeszcze ale może...


A na kolację będą bułki z pikantnym nadzieniem z warzyw i pieczarek, rumiane i posypane ziołami...

Miłej niedzieli...



piątek, 26 lipca 2013

Sufit na podłodze, opał, szepty czyli magia i słodkie bułki bez wyrabiania





Tak mam dość remontów a czeka mnie jeszcze w tym roku dodatkowo remont przedpokoju i to remont niespodziewany i nieplanowany a konieczny bo dwa dni  temu sufit podwieszany spadł i wylądował z hukiem na podłodze razem z nowym karniszem, wieszakiem i lampą. Wieszak przetrwał, karnisz niestety nie a lampa niby jest cała ale czy będzie działać to się dopiero okaże. Tyle tylko było szczęścia w nieszczęściu, że nikogo wtedy w ganku nie było bo gdyby był kot albo pies mogłoby to się skończyć tragicznie. Wszystko zaczęło się już rano. Najpierw Pikuś zaczął przeraźliwie szczekać, później odpadł kawałek,, baranka" ze ściany i wylądował na mojej głowie, a za chwilę sufit się obsunął i zatrzymał na karniszu. A wieczorem spadł cały przy akompaniamencie jazgotu przerażonego Pikusia. Sufit był remontowany dwa lata temu. Chciałam go wyłożyć styropianem bo przemarzał i wykończyć deskami z dodatkiem grubszych kantówek takich trochę przypominających belki oczywiście montowanych na ruszcie drewnianym ale fachowiec mnie od tego pomysłu odwiódł argumentując, że taniej i szybciej będzie zrobić sufit z kasetonów drewnianych mocowanych na klej. No i tak zrobił a teraz jest kłopot...Mam tylko nadzieję, że sufit w pokoju nie spadnie bo to też kasetony z tym ,że mocowane na ruszcie z listewek...

Wczorajszy dzień był już spokojniejszy i obyło się bez wstrząsów choć też sporo się działo. Rano przyjechał węgiel, później miałam ,,spotkanie" ze znajomą a po południu piekłam słodkie bułeczki dla Krzyśka.

Węgiel zamówiłam już w poniedziałek ale dopiero wczoraj został przywieziony  bo pan od którego go kupuję miał zepsuty mały samochód a dużym u mnie na podwórku nie można manewrować. Tym razem przyjechały 2 tony a ile jeszcze w nadchodzącym sezonie zimowym będę musiała kupić trudno przewidzieć. Będzie to zależało i od temperatury i od długości zimy i od tego ile kupię drewna bo tak sobie myślę, żeby zacząć palić głównie drewnem w piecu kominkowym a węglem tylko w piecokuchni. Drewno w klockach chcę zgromadzić w sieni, żeby nie było problemu z przynoszeniem go do mieszkania a  te 2 wiadra węgla, które przeznaczałam codziennie na palenie w pokoju spalać w piecokuchni. Nie wiem czy to rozwiązanie się sprawdzi, czy będzie ciepło i czy nie zbankrutuję. Okaże się. W poprzednie lata paliłam codziennie, nieraz już od września, w pokoju dziennym a w piecokuchni tylko w siarczyste mrozy. I  było dobrze i takie rozwiązanie mi  odpowiadało bo po pierwsze jestem z natury raczej zimnolubna a po drugie noszenie  dużych ilości węgla do 2 pieców  do przyjemności nie należy i sporo wysiłku kosztuje o czym Krzysiek przypominał mi co chwilę. W pokoju dziennym przy kominku było cieplutko, w kuchni dało się wytrzymać a sypialnię dogrzewałam grzejnikiem elektrycznym. I tak szło rok po roku. Niestety ta metoda palenia na dłuższą metę jest nie do przyjęcia bo okazała się zabójcza dla mojego mieszkania i spowodowała pojawienie się wilgoci w kuchni. Ściany były mokre a w niektórych miejscach na szafkach pojawił się nawet biały nalot. Znajomi radzą mi pomyśleć o ogrzewaniu mieszkania  kominkiem bo to i taniej i węgla nosić nie trzeba a klocki można zgromadzić na zapas w sieni....Pomyślę może kiedyś...

A po południu miałam ,,spotkanie''ze znajomą oczywiście przez skypa.  Ela działa podobnie jak ja w branży ezoterycznej i jest między innymi prawdziwą szeptuchą/wiedunką/z Podlasia. Znamy się już klika lat i czasem rozmawiamy ale spotkać się osobiście jakoś nie miałyśmy do tej pory okazji. A szkoda. Tak sobie czasem myślę, że może uda mi się kiedyś wybrać na wczasy znachorskie, które Ela organizuje co rok w lecie w pobliżu Białej Podlaskiej to może wtedy... Bardzo bym chciała bo bym i odpoczęła i nauczyła się sporo z dziedziny, która jest mi bliska. Może kiedyś pojadę, choć tak całkiem to pewne nie jest bo trochę się tej dalekiej drogi z przesiadkami obawiam a i moje futra zostawić mi trudno na całe 9 dni. Spotkanie jak zawsze przebiegło w cudownej atmosferze i było bardzo owocne bo Ela przekazała mi formuły,,szeptów''i sposób wykonywania rytuałów. Jej wiedza  jest bardzo rozległa a formułki,, szepty" i rytuały różnią się od tych, które ja praktykuję na co dzień. Obie potrafimy np. oczyścić dom i osobę ale działamy innymi metodami czyli jest tak jakbyśmy obie zdążały do jednego celu ale innymi ścieżkami.

A wieczorem piekłam bułki tym razem słodkie z dżemem, rodzynkami i anyżem bo Krzysiek miał imieniny a prezentu nie dostał. Wyszły smaczne ale cudem się nie spaliły z powodu awarii programatora w piecyku. Piecyk ma już kilka lat i swoje przeszedł ale do tej pory byłam w zasadzie z niego zadowolona choć jest niewielki i np. ani dużej blachy ciasta ani 2 chlebów nie mogę w nim zmieścić. No ale cóż... A tak  mi się marzy prawdziwy piec chlebowy a może i wędzarnia do mięs i serów ale już chyba nie w tym życiu...


bułki/4 sztuki/

3 dkg drożdży świeżych
2 łyżki letniego mleka
łyżka mąki
łyżka cukru

Zaczyn wymieszać dokładnie i odstawić na pół godziny

2 żółtka
pół szklanki ciepłego mleka
25 dkg mąki najlepiej 650
2 łyżki cukru
łyżka roztopionego masła
cukier waniliowy
rodzynki

Ciasto wymieszać w misce z zaczynem i odstawić w ciepłe miejsce na 1 godzinę pod ściereczką. Gdy wyrośnie odrywać po kawałku, spłaszczać i nadziewać dżemem, sklejać. Posmarować wodą i posypać anyżem. Piec około 25 minut/do zrumienienia/w 200 stopniach. Posypać cukrem pudrem.



A dziś...Dziś dzień na luzie. Trochę czytania, trochę dziergania, może haiku, może jakiś wiersz a może szycie lambrekinu do kuchni bo przyszły materiały i są przecudne...

poniedziałek, 22 lipca 2013

Zakupy, czar letnich wakacji i codzienność...





Laptop mi wysiadł tz. działa jeszcze ale sam podczas pracy się wyłącza albo wchodzi  co chwilę w stan hibernacji a uruchomienie go ponownie jest strasznie trudne i trwa nieraz i pół godziny. O ściągnięciu czegoś z internetu mowy nie ma. Filmów się oglądać nie da. Strony wchodzą bardzo powoli pomimo tego, że był dwa tygodnie temu formatowany dysk. Bateria oczywiście nie działa a obudowa coraz bardziej się sypie- wystają jakieś kable przy ekranie a klawiatura też jest w rozsypce i co chwila trzeba ,,literki" przyklejać. Był już naprawiany 3 razy co kosztowało mnie sporo i więcej inwestować w niego nie mam zamiaru bo teraz będzie wysiadać część po części. Szkoda mi go bo fajnie się na nim pracowało i  przyzwyczaiłam się do niego przez te prawie cztery lata użytkowania ale niestety zmuszona byłam go zastąpić nowym, niezawodnym sprzętem. Nowy laptop mam od piątku i jestem z niego bardzo zadowolona bo jest lekki i szybki. Poznałam przy okazji już dość dobrze windows 8 i okazało się, że nie różni się wiele od windows 7 i można go szybko opanować a kafelki mają swoje zalety. Ja jednak byłam zmuszona przejść na tradycyjny pulpit podobny do pulpitu windows 7 bo czytanie e-booków/po kilka na raz/ jest po prostu z pulpitu łatwiejsze no i nie wszystkie potrzebne mi programy mają swoje odpowiedniki w kafelkach.

Lato w pełni a pogoda mnie od jakiegoś czasu po prostu wręcz rozpieszcza- słońce i ciepło ale nie upalnie. Od kilku dni chodzę więc z głową w chmurach i marzę o wakacjach. Kusi mnie zwłaszcza wyjazd na wieś, najchętniej do Oszczywilka choć na kilka dni. W Oszczywilku mój mąż ma mały domek, bez wygód ale w ładnym zacisznym i spokojnym miejscu wśród drzew, z  rozległym widokiem na łany zbóż, kwitnące łąki i pastwiska na których pasą się krowy. Można tam odpocząć i naładować akumulatory bo jest cicho, klimatycznie i swojsko. Można przez cały dzień wylegiwać się na kocu na podwórku pod drzewem i nie oglądać ani nie słyszeć ludzi czy samochodów. Można wędrować po rozległych polach, zbierać kwiaty i zioła. Można wybrać się do lasu, w którym bytują dziki a grzyby się zbiera a nie szuka. Można poczuć prawdziwą wieś, usłyszeć pianie kogutów i porykiwanie bydła wracającego z pastwisk. Można ale w moim przypadku chyba nie w tym roku bo Józek jeszcze musi przyjmować leki a nie znam osoby, która by zamiast mnie te leki mu podała. Rozmawiałam z mamą i z koleżanką z sąsiedztwa i obie zgodziły się karmić koty ale absolutnie leków nie podadzą  bo się Józka boją bo jest bardzo duży, bo startuje z łapą i fuczy. No i po naszych wczasach pod gruszą a mogło być tak fajnie...Może w przyszłym roku...

Na obiad była dziś zupa z soi. Gotuję ją czasem bo jest smaczna i prosta w przygotowaniu choć gotuje się długo.

szklanka soi
3 kostki bulionowe
marchew
kawałek selera
kawałek korzenia pietruszki
ząbek czosnku
cebula
ziemniaki
kawałeczek boczku wędzonego
liść laurowy
zioła np.majeranek lub mieszanka do dań z fasoli
mąka
śmietana
olej

Soję namoczyć i gotować z przyprawami, startymi warzywami i kostkami rosołowymi. Dodać podpieczoną cebulę z boczkiem i pod koniec gotowania pokrojone w kostkę ziemniaki. Można zaprawić mąką i śmietaną.

A po południu mam zamiar poczytać trochę i skończyć ostatnią już poduszkę do pracowni. Powinnam też odpocząć i wyciszyć się, może pomedytować bo wieczorem czeka mnie przelewanie wosku i zabieg reiki...

Ostatnio zrobione podusie...

kolor owczej wełny


róż, jasny fiolet, ciemny fiolet



róż, jasny fiolet, ciemny fiolet


róż, jasny fiolet, ciemny fiolet, błękit



czwartek, 18 lipca 2013

Praca koło domu, smakołyki, żmija i rośliny z mojego ogrodu...





Pracowity miałam dziś dzień, pełen ruchu i wysiłku fizycznego za czym nie przepadam. Zwłaszcza ranek i przedpołudnie wymagały ode mnie sporo mobilizacji, samozaparcia i wręcz walki i z sobą i z upartym winobluszczem, który wprawdzie się przepięknie rozrósł i uroczo ozdobił mi ściany domu ale i przy okazji uszkodził  rynnę co spowodowało istne potoki wody i w efekcie odpadnięcie dużej połaci tynku z frontowej ściany. No i klops. Panowie znający się na rzeczy, czyli na remontach dachów, polecili mi winobluszcz niezwłocznie wyciąć albo czymś żrącym podlać by go całkowicie zniszczyć i dopiero wtedy naprawić uszkodzenia. A ja mam mieszane uczucia bo mi rośliny szkoda, bo piękna, bo wdzięcznie zagląda mi do okien, bo mi nieco wnętrze wycisza i postanowiłam tylko pnącze przyciąć. Jak postanowiłam tak zrobiłam czyli przycięłam na dole a na górze przytnie Krzysiek jak  jutro wróci z pracy. I oby to pomogło...A później remont i rynny i ściany. Tak sobie myślę, że przy okazji tynkowania poproszę o ocieplenie ściany bo to podobno nie tylko wprowadza komfort cieplny do wnętrz ale i przy okazji troszeczkę wycisza... Zobaczymy...





Zerwałam dzisiaj na podwórku trochę ziela a przy okazji po raz pierwszy dostąpiłam zaszczytu spotkania oko w oko ze żmiją, strażniczką domu mojej mamy. Miałam okazję dokładnie ją sobie obejrzeć bo wygrzewała się spokojnie, jak ponoć często ostatnio,  na schodach i doszłam do wniosku, że jest piękna. Bardzo piękna, lśniąca i długa bo mierzy prawie metr. No i mam teraz dylemat bo obecność żmii w pobliżu domu stwarza poważne zagrożenie i dla nas i dla zwierząt czyli np. mojego Pikusia, który lubił w trawie pobuszować ale z drugiej strony żmija też ma prawo do życia i nasze podwórko to jej dom, którego nie chciałabym jej pozbawiać. Nie wiem jeszcze co zrobię czy pozwolę jej zostać i nastawię się na ostrożne korzystanie z podwórka czy zgłoszę ,,problem" do straży miejskiej  i poproszę o złapanie jej i przetransportowanie do ZOO co będzie oznaczać pozbawienie jej wolności...Szkoda jej ale szkoda też Pikusia, który teraz po podwórku biegać już nie może...No i kto mi zagwarantuje, że więcej żmij w wysokiej trawie nie ma?



Na obiad miałam dzisiaj kotlet z warzywnymi dodatkami a na kolację będą bułki z pikantnym nadzieniem, które upiekłam jeszcze przed obiadem...

Kotlet

20dkg mięsa mielonego
kawałek cukini
cebula
łyżeczka musztardy
jajko
bułka tarta
czosnek
kawałek korzenia pietruszki
sól
zioła
łyżka sera żółtego/niekoniecznie/

Cukinię, pietruszkę i cebulę pokroić, udusić i wystudzić. Mięso doprawić, dodać jajko, pokrojony czosnek, bułkę i warzywa. Na koniec formować kotlety i umieścić w środku pokrojony ser. Smażyć na rumiano z obu stron.


Bułki

375 g mąki w tym 45g razowej lub gryczanej/niekoniecznie/
3/4 szklanki letniej wody
1/4 szklanki letniego mleka
łyżeczka soli
łyżeczka miodu lub cukru
paczka drożdży suchych lub 20g świeżych
cebula
czosnek
boczek
papryka
zioła/kminek, cząber/

Boczek, paprykę i cebulę poddusić i wystudzić.
Drożdże rozpuścić w mleku wymieszanym z miodem i wodą.Wlać do miski z mąką z solą i przyprawami, rozmieszać i zostawić do wyrośnięcia na godzinę/pod przykryciem/. Ciasto wyłożyć na stolnicę posypaną mąką i formować bułki wkładając do środka nadzienie, pomoczyć wodą i posypać ziołami. Wyłożyć na blachę podsypaną mąką i piec 20 minut/do zrumienienia/ w 200 stopniach. Z podanej proporcji wychodzi 6 sporych bułek.




A po południu czytałam Zeszyt literacki, który dziś przyszedł z wydawnictwa bo był  w nim zamieszczony mój wiersz i robiłam  poduszkę do pracowni wściekając się trochę  na hałas z powodu remontu u sąsiadów. Remont trwa i trwa z przerwami od maja o ile nie od kwietnia a dziś były wymieniane okna kolejny raz te same na przestrzeni 2 lat z tym, że poprzednio były wstawiane brązowe a teraz wstawiają identyczne tylko białe. I po co? Czemu? A przy okazji dziś wymienili jeszcze kuchnię i to zupełnie praktycznie nową bo 2 letnią. NIE ROZUMIEM ale ja po prostu jestem niedzisiejsza i taka sobie już pozostanę...I remonty będę przeprowadzać gdy mnie konieczność zmusi i meble będę wymieniać dopiero wtedy gdy stare się zniszczą...




A na koniec trochę roślin...Biedne takie i zaniedbane ale są i oko cieszą...








Pomidory mają być żółte i bardzo jestem ciekawa ich smaku...


poniedziałek, 15 lipca 2013

Remonty, dary i domowe smakołyki...

Długo mnie nie było bo mój biedny laptop po raz kolejny odmówił posłuszeństwa, dwa razy zawoziłam go do naprawy i  jak długo jeszcze mi posłuży nie wiadomo. Nie ma wprawdzie jeszcze 4 lat ale był eksploatowany dość intensywnie, cztery razy już naprawiany i w tej chwil nawet obudowa się sypie. Oby wytrzymał do przyszłej wiosny to będę mu wdzięczna...

Remont w pracowni okropnie się ślimaczy bo brat Krzyśka nie ma czasu i nie może w tym momencie pomóc w malowaniu a Krzysiek sam temu nie podoła bo trzeba jeszcze dodatkowo zlikwidować zbędne, zepsute gniazdka elektryczne i kontakty a później to i owo potynkować i połatać podłogę. Tak, że czekam i powoli rozglądam się za wyposażeniem. Brakuje mi wszystkiego. Muszę kupić i meble czyli wersalkę, niski chyba metalowy, ażurowy stolik, starą szafę chlebową na zioła i przybory,,magiczne" i gumolit bo na drewnianą podłogę mnie w tej chwili nie stać a paneli nie uznaję. Muszę też kupić nowy karnisz i chodniki, najlepiej ręcznie tkane. Urządzać będę stopniowo, pewne co najmniej do zimy bo pieniądze muszę zbierać a z renty i nieregularnych zarobków trudno a jesienią jeszcze chcę zmienić okno i kupić grzejnik...

Ostatnio jedna pani, której robiłam zabiegi reiki sprawiła mi wielką niespodziankę i obdarowała mnie świeżutką żywnością jeszcze pachnącą wsią czyli:
 świeżutkie jajka dwie wytłaczanki
spory kawałek schabu
3 litry mleka
litr śmietany
litr malin
reklamówka brzoskwiń chyba z 2 kg
Byłam bardzo szczęśliwa bo to dla mnie prawdziwy rarytas...

Z mleka zrobiłam ser, z malin sok a brzoskwinie pójdą na dżemy...

Ser

Litr zsiadłego mleka od krowy albo ze sklepu w woreczku/tłuste/ ogrzać/powoli nie gotować/ i wylać na ściereczkę ułożoną na cedzaku, dodać zioła np. kminek i bazylię/niekoniecznie/ odcedzić, odcisnąć i zakręcić w ściereczkę i przycisnąć czymś ciężkim na  około 3 godziny w celu uformowania.





A dziś na kolację były domowe bułki. Przepis jest oczywiście prosty bo tylko takie lubię i sprawdzony. Dostałam go od mamy już ponad 30 lat temu. Mama według niego piekła bułki  w Kamesznicy a robiła to często zwłaszcza zimą gdy nie można było dojechać do miasta bo drogi były zasypane...






Zaczyn

6 dkg drożdży
łyżka mleka
łyżka mąki
łyżeczka cukru

Wszystko wymieszać i odstawić w ciepłe miejsce na 30 minut do wyrośnięcia

Ciasto

3 żółtka
3/4 szklanki mleka
1/2 kg mąki
łyżeczka soli
można dodać zioła

Wszystko wymieszać w misce z zaczynem i odstawić pod przykryciem w cieple na 1 godzinę do wyrośnięcia. Uformować bułki, posmarować wodą i posypać kminkiem lub makiem i piec na blasze około 20 minut aż będą rumiane w 190 stopniach. Wychodzi 8 sztuk.

niedziela, 7 lipca 2013

Burza nie w porę, ser, ogniska czar i Mruczek zabójca...




W sobotę po południu nie tylko grzmiało ale i solidnie padało co spowodowało zalanie szamba i świeżo wybetonowanego dna.  Jeszcze dzisiaj stoi miejscami około 3 cm wody i nie wiem czy beton się teraz dobrze zwiąże. Jak pech to pech. Niby wylewka była robiona w czwartek  przed południem i niby wydaje się, że beton jest twardy ale czy szambo będzie szczelne trudno przewidzieć. Okaże się z czasem.  Przez ten deszcz musiałam też zrezygnować ze  zbierania ziela bo większość roślin ma wilgotne od spodu listki a miałam w niedzielę przejść się po okolicznych łąkach...A tak muszę to teraz odłożyć i cierpliwie poczekać na bardziej sprzyjającą aurę a perz, konwalie i liście piwonii czekają...

Zrobiłam za to ser/z połowy porcji/ i następne słoiczki dżemu czereśniowego...

Ser

1 kg twarogu
1litr  mleka
120 g masła
łyżeczka soli
jajko
łyżeczka sody oczyszczanej
łyżka octu
zioła/czosnek niedźwiedzi, tymianek/

Do gotującego się mleka wkryszyć twaróg i zamieszać. Odcedzić na ściereczce w momencie gdy powstanie serwatka. W garnku rozpuścić masło i nieco przestudzić, dodać ser. Zagotować mieszając, wbić jajko,dodać sól, ocet i sodę cały czas mieszając. Gdy zacznie rosnąć wylać do foremki. Wystudzić...





A przed wieczorem Krzysiek rozpalił na podwórku ognisko żeby spalić chwasty i trochę gałęzi a ja go namówiłam na upieczenie ziemniaków w popiele i kiełbasek na patykach. Wszystko się upiekło jak trzeba i było bardzo smaczne/zjadłam nawet kiełbasę/ a ja się poczułam jakby ktoś mnie przeniósł w czasie do okresu mojej młodości i dzieciństwa. Pamiętam jeszcze z tamtych czasów palenie ognisk na polach i w okolicy mojego domu i w Kamesznicy. Pamiętam smak ziemniaków wyciągniętych z popiołu i tych pieczonych w kociołku z dodatkiem wędlin pod liściem kapusty. Pamiętam zapach dymu i trzaskanie palących się drewienek i żaden nowomodny grill mi tego nie zastąpi choć więcej smakołyków można na nim upiec i sama czasem to robię...Lubię szczególnie ziemniaczki w majeranku, wegetariańskie szaszłyki i chleb czosnkowy. Może w przyszłym roku Krzysiek będzie częściej rozpalał grilla bo mam zamiar przygotować nowe miejsce do wypoczynku na podwórku. Muszę zmienić miejsce bo to co mam czyli schody jest doskonale widoczne z okien domu nowowybudowanego na sąsiedniej działce co mi bardzo przeszkadza. Mam zamiar przy okazji zmienić stare plastikowe krzesła na solidną ławkę, wygodną i z oparciem. Kupię też  nowy, duży parasol i nowy laptop bo chciałabym zacząć pracować na dworze o ile hałas mi nie przeszkodzi ...A mam pomysły na kilka książek...




Po powrocie z dworu weszłam do kuchni i zastałam Mruczka kończącego posiłek czyli mysz. Mysz pojawiła się  na przełomie jesieni i zimy. Przeżyła  sobie w spokoju u nas całą zimę, wiosnę i już myślałam, że zostanie z nami do swojego naturalnego końca bo się do jej obecności przyzwyczaiłam. Nie przeszkadzała mi i nie zwalczałam jej bo nie miałam powodu. Niczego mi nie niszczyła i nie brudziła i tylko czasem widywałam ją jak umyka ze zlewu gdzie żywiła się resztkami. Była spora, tłuściutka i prawie oswojona bo uciekała ale tak jakoś opieszale a czasem nawet zatrzymywała się za suszarką i spokojnie czekała aż wyjdę z kuchni. I to ją pewnie zgubiło bo Mruczek nie wyszedł tylko zapolował. Mruczek to prawdziwy zabójca myszy skuteczny i bezwzględny. Nie tylko łapie tak jak Mega ale zabija w momencie i zjada co mi się nie podoba bo sąsiedzi wykładają w komórkach trutkę. Gdy był młodszy próbowałam mu myszy zabierać i wyrzucać. Teraz już mi się to nie udaje. Mam tylko nadzieję, że na zatrutą mysz nie trafi i nie rozchoruje się. Swoją drogą ciekawe jak długo jeszcze będzie polować bo w tym roku kończy już 7 lat. Wprawdzie wygląda i zachowuje się jak całkiem młody kot ale czas płynie i z roku na rok będzie coraz mniej sprawny. W tej chwili jest jeszcze szefem w stadzie, choć największy nie jest. Tylko czasem Filuś próbuje mu się przeciwstawiać ale zawsze po chwili rezygnuje i odchodzi . Pozostałe koty starć raczej nie prowokują i umykają gdy Mruczek zaczyna się denerwować. A on koty kocha i okazuje im to liżąc je po pyszczkach i uszkach. Kocha też Pikusia i ludzi a szczególnie mnie. Pamiętam tą upalną lipcową noc 7 lat temu gdy go znaleźliśmy z Krzyśkiem a właściwie to on znalazł nas i pędził na cieniutkich łapeczkach za nami bo miauczeć nie potrafi, żebyśmy nie odeszli i nie zostawili go samego na ulicy. Dogonił nas, minął w pędzie i przeraził mnie ale gdy spojrzałam w te wielkie oczyska zakochałam się w momencie, złapałam, przytuliłam i zabrałam mimo sprzeciwu Krzyśka. I został moim pupilem. I jest nim do dzisiaj mimo, że sporo kotów od tego czasu już do domu przybyło. I pupilem pozostanie bo jest wspaniałym, przymilnym, nakolanowym pieszczochem...






Od dziś mam remont w domu. Ma potrwać dwa dni oby jakoś je przeżyć...

Wróciłam po kilku dniach nieobecności...

środa, 3 lipca 2013

Magia ziela, coś dla ciała i dla ducha i Murzyn anorektyk...



Pogoda od kilku dni  jest całkiem niezła czyli wprawdzie ciepło ale da się wytrzymać i brak deszczu sprawiła, że zabrałam się za zbieranie ziela i robienie wiązanek. Zebrałam już paproć, bylicę, krwawnik, babkę, jałowiec a z płatków różę i powój. Wszystko już schnie porozkładane na oknach poza zasięgiem kotów i porozwieszane na ścianach i nabiera mocy. Jutro jeśli pogoda będzie sprzyjać nazbieram pokrzyw, koniczyny i liści piwonii. A w kolejnych dniach zerwę gałązki bluszczu, liście konwalii, perz i płatki jaskra. No i więcej róży i powoju. Mam zamiar też wybrać się gdzieś dalej od domu i poszukać innych roślin. Może coś znajdę przydatnego...Mam chrapkę na arcydzięgiel i dziurawiec...Ot takie marzenie...Zobaczę może w niedzielę jeśli  pogoda pozwoli i nic mi nie wypadnie to bogini poprowadzi...




Od kilku dni medytuję codziennie z agatem mszystym. To kamień niezwykły i bardzo mi bliski bo pozwala poczuć matkę naturę i to jest fakt bo po kilku dniach medytacji z nim wystarczy, że wezmę go do ręki i wyciszę się i odpływam do innego świata czyli świata natury. Prawie czuję zapach roślin, zbutwiałego drewna i ziemi. Słyszę głos  leśnych ptaków i plusk wody pod wpływem wskakującej do stawu żaby. Czuję lekki powiew wiatru na twarzy i  pieszczotę źdźbła trawy na nagiej stopie. Widzę  mech i korzenie  drzewa... Niezwykłe odczucie. Takie mistyczne...

Oprócz tego kamień ten pomaga na

- problemy z nerkami
- brak witalności
- osłabienie odporności
- wszelkie infekcje i zapalenia
- powrót do równowagi po porodzie
- problemy z ciążą




Wczoraj upiekłam bułki bo już  długo pieczywa nie jadłam...Przepis jest bardzo prosty i nie trzeba  ciasta wyrabiać...

3 szklanki mąki 650
25g świeżych drożdży
szklanka ciepłej wody
1/7 szklanki oleju
1 łyżka ziół/tym razem kminek i tymianek/
łyżeczka soli
łyżeczka cukru

Mąkę wsypać do miski, dodać sól i przyprawy i wymieszać. Wodę wymieszać z olejem, podgrzać, dodać cukiet i drożdże. Odstawić na 10 minut i dodać do mąki. Wymieszać i odstawić na 30 minut. Po wyrośnięciu wyłożyć na posypaną mąką stolnicę i króciótkoooo wyrobić. Pomoczyć i posypać ziołami.  Podzielić na 5 części. Piec na jasnozłoty kolor w piekarniku około 20 minut w 220 stopniach.




Ostatnia poduszka w barwach fioletu, brązu, bordo i błękitu...



Dziś przyszła karma dla kotów czyli dla Józka saszetka urinary i dla Murzyna saszetki convalescence czyli karmy między innymi dla kotów anorektyków a więc w sam raz dla niego. Józek oczywiście karmy nie tknął a Murzyn je bardzo chętnie i mam nadzieję, że zacznie wreszcie tyć. Z Murzynem jest problem bo wciąż jest chudy i nie tyje. Je chętnie ale widocznie zbyt mało. Brzuszek jest ciągle pełny a kości sterczą. Byłam z nim u weterynarza i brał leki i na problemy trawienne i  antybiotyki i to nic nie pomogło. Z kolei diagnostyki czyli badania krwi nie pozwolę zrobić bo jest zbyt chudy by go uśpić. Robaków oczywiście nie ma i nic go nie boli. I jaki chudy był taki jest. Nawet karma dla kociąt nie pomogła. Schudł bardzo po odejściu Czarnej, która była jego zastępczą matką i do której był bardzo przywiązany. A okrągły nie był już od kilku lat czyli od czasu gdy uciekł na dwór i wrócił a właściwie został złapany po prawie 2 miesiącach popytu na wolności. Wrócił wynędzniały, zapchlony z świerzbem w uszach i pogryziony. Dobrze, że się  wogóle znalazł. Murzyn to bardzo doświadczony przez życie kot. Urodził się w stodole u sąsiadki i wychowywał jako dzikusek. Nie był dokarmiany i ludzi nie widywał. Gdy miał kilka tygodni sąsiadka postanowiła kociaki pozabijać za pomocą kija i skasowała w ten sposób trójkę jego rodzeństwa a jemu złamała ogonek. Ocalał ale ze strasznym lękiem przed ludźmi. Złapałam go u mnie w komórce. Był maleńki, wystraszony i całkiem dziki. Fuczał, kulił się ale nie atakował. Zabrałam go do domu i tak żyje sobie u mnie już 7 lat w spokoju ale nieco na uboczu bo koty wprawdzie lubi ale nas już nie za bardzo. Dopiero od kilku miesięcy odważył się położyć obok mnie na kanapie i zaczął mruczeć gdy go głaskam...





A na koniec wiersz...

zabierz mnie
do krainy dzieciństwa
pachnącej świeżym mlekiem i sianem

pokaż
chatę z gliny
o słomianym dachu
i wysokim progu
przycupniętą u stóp
smukłych brzóz
i drewniany pochylony płot
zmurszały ze starości

odpocznę na ławce
w cieniu ganku
napiję się wody ze studni
złożę pokłon
wyniosłym malwom i słonecznikom

i odpłynę z nurtem
rzeki wspomnień
szczęśliwa i spokojna


A dziś jeszcze oczyszczanie domu bo nów tuż tuż...