Codzienność

Codzienność

niedziela, 31 maja 2015

Prace koło domu, nowa dieta i to i owo do zwiedzania...


Pogoda od kilku dni zmienna - trochę deszczu przeplata się z pochmurną aurą i słońcem nieśmiało wyglądającym zza chmur. W ogrodzie jest masa pracy w tym oczywiście plewienia. Nie wszystko idzie tak jakbym chciała. Deszcze i ślimaki zmiszczyły mi koper, 12 sałat, kilka kalarep. Zimno wykończyło mi parę ogórków. Fasola kiepsko wschodzi. Pomidory też jakieś takie marne. Nie wszystkie kwitną, a miały być wczesne. Ostatnio wysiałam jeszcze trochę rzodkiewki, kopru, słoneczników i fasolki szparagowej, no i sałaty do doniczki. Plewienie mi nie idzie, bo trawa mokra. Zbieranie ziół też nie zawsze jest możliwe, a liście mleczu i czarny bez czekają. Dziś może w końcu ten mniszek zbiorę, o ile Krzysiek nie będzie za bardzo narzekał. Mniszek można używać między innymi przy odtruwaniu organizmu, cukrzycy i nadmiarze cholesterolu. Coś dla mnie.
Ostatnio zainteresowałam się młodym zielonym jęczmienem. Preparat, który kupiłam ma być pomocny np. podczas odchudzania i odtruwania organizmu. Łagodzi bóle stawów, stany zapalne, przyśpiesza metabolizm, obniża stężenie cholesterolu we krwi. Zobaczymy jak na mnie podziała.
Kilka dni temu kupiłam dwie książki o zdrowym odżywianiu i odchudzaniu. Jedną z nich już przejrzałam i muszę przyznać, że dieta wygląda rozsądnie. Produkty są naturalne, ale łatwo dostępne w sklepach. Dieta przyśpiesza metabolizm. Trwa 28 dni. Myślę, że ją zastasuję, gdy mi metabolizm spowolni i na mojej diecie przestanie mi waga spadać.



A na koniec będzińskie podziemia. Kusi mnie tam iść...Może kiedyś. Mam też zamiar wybrać sie na zamek. Zwiedzę też pałac. Kiedyś, bardzo dawno temu byłam i w zamku i w pałacu ale Krzysiek nie był. Może mu się spodoba.







niedziela, 24 maja 2015

Zielone Świątki, dieta Vitalii, coś dobrego i zdjęcia po odchudzaniu...


Dziś Zielone Świątki. W czasach mojego dzieciństwa cały dom był przybierany gałąkami brzozy, tatarakiem i polnymi kwiatami. Ciocia już kilka dni wcześniej znosiła bukiet za bukietem i rozstawiała je  w wazonach w domu. Obdarowywała też siostry i moja mamę. Często mnie zabierała na spacery z których wracałyśmy z naręczami kwiatów. Jakoś tak wiecej ich było niż teraz. Szkoda, że z tej tradycji niewiele pozostało. U mnie w wazonach dziś tylko bez i konwalie, a tak było kiedyś pięknie i pachnąco.
U mnie dziś normalna niedziela. Wstałam późno, poszłam na wybory i utonęłam w internecie. Siedzę dziś głównie na Vitalii, bo kupiłam sobie Prolavię i dostałam w prezencie 7 dni diety. Dziś przyszła i ja studiuję. Dieta jest fajna. Można potrawy wymieniać i dodawać swoje przepisy. Program liczy kalorie i zawartość białka, węglowodanów, tłuszczy, błonnika i cholesterolu. To bardzo wygodny sposób na zrzucanie kilogramów. Ja mam ustawiona diete na 1200 kalorii. Tyle mi wystarczy i głodna nie chodzę. Prolavia natomiast też mi przypasowała, bo dobrze syci i jest niezła w smaku. Oprócz Prolavi używam teraz błonnik witalny i ocet jabłkowy. Błonnik witalny świetnie czyści organizm, a ocet jabłkowy też warto pić. Ma on wiele zastosowań i tak między innymi oczyszcza, tłumi apetyt, wzmacnia system imunologiczny, wzmacnia kondycję, pobudza metabolizm, obniża poziom cholesterolu. Można go też wykorzystywać w kosmetyce.

Dziś na obiad miałam kapustę młodą z makaronem. Pierwszy raz ją robiłam, ale że wyszła bardzo smaczna, robić będę częściej.

1/2 główki młodej kapusty
2 młode cebulki z piórami
1/4 szklanki jogurtu naturalnego
3 łyżeczki koncentratu pomidorowego
2 kostki rosołku warzywnego
mąka
sól
pieprz

Kapustę i cebulę rozdrobnić i ugotować z przyprawami i rosołkiem. Dodać koncentrat, mąkę i jogurt. Zagotować. Wymieszać z ugotowanym osobno makaronem i podawać.

A na koniec zdjęcia, które różni 10 kg. Ja tej różnicy nie widzę. Pierwsze zdjęcie to ponad 102 kg, drugie jest zrobione dzisiaj i ważę na nim 92,5 kg. Co prawda znajomi różnicę w realu ponoć widzą. Poleciały też wymiary.






czwartek, 21 maja 2015

Burza, o krok od nieszczęścia, odchudzanie i zakupy...


Wczoraj byliśmy na targu i złapała nas burza z ulewą. Przemokłam do suchej nitki. Z każdego włosa mi kapało i nawet bieliznę miałam mokrą. Najgorsza była burza, bo strasznie się jej boję, a tu otwarta przestrzeń była i metalowe stragany w koło. Pioruny waliły raz za razem. Przypomniałam sobie dawne czasy. Pamiętam jak w Kamesznicy w każdą burzę rozlegały się dzwony w kościele. Pamiętam też, że kobiety wystawiały do okien święte obrazki i zapalone gromnice.
Poza tym wczoraj o mało nie doszło do nieszczęścia czyli do pożaru w domu. Mianowicie zepsuł się przedłużacz i zaczął dymić. Na szczęście stało się to rankiem, nie nocą i Krzysiek usłyszał syk i wszystko odłączył. Jakieś dobre duchy czuwają nade mną za co jestem im bardzo wdzięczna. Swoją drogą zastanawiam się czemu korków nie wybiło.
Dalej się odchudzam. Ostatnio piję błonnik witalny. Bardzo dobrze oczyszcza organizm i nic nie zalega. Jest lepszy od tradycyjnych otrąb. Polecić go można osobom odchudzającym, bo tłumi poczucie głodu i zapobiega jojo. Likwiduje też zaparcia i usuwa toksyny z organizmu, poprawia samopoczucie i witalność, obniża ciśnienie i poziom cholesterolu, oczyszcza miedzy innymi wątrobę. Można go zażywać do 3 razy dziennie po 3 łyżeczki na pół litra wody. Ja piję 2x dziennie.
A na koniec przepis na zapiekankę, którą ostatnio robiłam i wzmianka o aparacie do masażu.

1 woreczek kaszy czarnej
25 dkg sera białego
cebula
6 dużych pieczarek
sól
pieprz
tymianek

Kaszę ugotować, dodać pokrojone pieczarki, przyprawy i rozdrobniony twaróg. Dokładnie wymieszać. Zapiekać 50 minut w 220 stopniach/piekarnik z termoobiegiem/

Kilka dni temu kupiłam sobie wreszcie aparat do masażu z funkcją podczerwieni. Aparat nie był specjalnie drogi i myślę, że mi się przyda do terapii kręgosłupa. Zależy mi zwłaszcza na podczerwieni, bo mam pas do masażu z którego jestem raczej średnio zadowolona. Z kręgosłupem mam problem od dawna. Wszystko zaczęło sie jeszcze wtedy gdy byłam szczupła. Odkąd utyłam jest jeszcze gorzej. Czasem dokucza mi rwa. Powinnam brać leki, ale nie chcę sie truć. Czasem tylko robie sobie serię masaży na gorącym łóżku. Trochę pomaga. Pomaga też na chwilę Reiki i zabieg uzdrawiania pranicznego.

wtorek, 19 maja 2015

To i owo o ziołach, olejek św. Hildegardy, coś do zjedzenia, wyprawa na targ i to co kwitnie...


Nadal dużo pracuję w ogrodzie i zbieram zioła. Ostatnio zabrałam się za kwiaty lilaka i pokrzywę. Lilak, olbrzymi krzak, znalazłam na łące i nazbierałam kwiatów na susz. Przydadzą  mi się na nadciśnienie i w razie kaszlu do którego ostatnio mam skłonność. Pewnie przez dietę. Ostatnio zrobiłam też z nim omlet.

2 jajka
łyżka startej marchwi
płaska łyżka kwiatów bzu
łyżka mąki
olej
sól
łyżka mleka
pieprz
bazylia

Mąkę rozrobić z mlekiem, dodać pozostałe składniki i smażyć na ostrym ogniu najlepiej na patelni teflonowej. Odwrócić.

Jeżeli chodzi o pokrzywę to można ją wykorzystac jako susz na napary. Można też przygotować z nią ocet. Można zrobić sok, nalewkę i miodek. Ja w tym roku jem ją na bieżąco. Dodaję do zapiekanek, tart, zup. Sporo ususzyłam. Ważne są dla mnie jej właściwości moczopędne. Oprócz tego jest też dobra między innymi na reumatyzm i anemię. Z pokrzywą trzeba uważać jeśli się ma skłonność do zbyt gęstej krwi. Przygotowałam również olejek według receptury św. Hildegardy z Bingen. Olejek bywa pomocny przy braku koncentracji i zapominaniu. Przyda mi się, bo ostatnio jestem coś rozkojarzona...

30 gram młodych liści trzeba utłuc w moździerzu. Dodać 2 łyżki oliwy i wymieszać. Smarować skronie i klatkę piersiową codziennie przed snem.

Jutro jadę na targ głównie po sadzonki. Muszę kupić pomidory, paprykę, sałatę, poziomki, kabaczki bo coś wyżarło, ogórki, bo wzeszły mi tylko 4 z dwóch opakowań i po dynie jak będzie. Może też kupię troche kwiatów. I tak chcę kupić goździki kamienne i białe pelargonie. Może też koleusa. Mam też zamiar kupić sobie trochę przypraw ziołowych i getry, ponieważ chodzę w nich po domu. Ciekawe jak mi się zakupy udadzą. Różnie może być, bo ma ponoć padać deszcz. No i dobrze. Niech wszystko rośnie...










niedziela, 17 maja 2015

Praca koło domu, zbiory ziół, topinambur i rozważania o modzie...


Pogoda w kratkę - troche słońca, trochę deszczu i dosyć ciepło. Noce chłodniejsze, ale narazie brak przymrozków. Wszystko to sprawia, że w ogrodzie jest masa pracy przy plewieniu. Ja jak to ja, żeby sobie troche pracy ująć wyściółkowałam słomą  kartofle i bób. Zawsze to kilka metrów do plewienia mniej. Ostatnio też siałam między innymi następną partię fasolki szparagowej i słonecznik. Powinnam wysiać po raz kolejny pasternak i buraki, bo nie raczyły wzejść. Przy okazji wysieje też trochę kopru i rzodkiewki. W piątek po południu zmobilizowałam się i zebrałam liście brzozy i pączki sosny. Pączki postawiłam na nalewkę, a liście brzozy wysuszyłam, bo mam nadzieję, że pomogą mi w odchudzaniu. Mają bowiem właściwości moczopędne i zwiększające przemianę materii. Pomagają też na reumatyzm co dla mnie jest ważne. Pączki sosny muszę również zebrać na syrop. Kilka dni temu zrobiłam jednak 3 słoiczki miodu z mniszka. Trochę słabszy będzie w tym roku, bo z 400 kwiatów, ale będzie.
Ostatnio zainteresował mnie toponambur. Myślę, żeby go gdzieś u mnie posadzić, bo i ładne kwiatki ma i ponoć bulwy są całkiem smaczne. Muszę poczytać na jego temat gdzieś więcej i sadzonki kupić albo zdobyć w inny sposób. Gdy byłam dzieckim sąsiadka obok go hodowała. Rósł też na łąkach. Teraz zniknął i nigdzie go w pobliżu nie widać. Szkoda. Lubiłam go w wazonie.
A na koniec w związku ze zbliżającym się u mnie remontem ściany zewnętrznej, rynny i kominów trochę rozważań o modzie. Co ma jedno z drugim wspólnego? Ano to, że powinnam umówić znajomego na remont łazienki, bo nie było prawie nic w niej robione od 20 lat i wygląda koszmarnie. Problem w tym, że nie cierpimy remontów i wolimy wnętrza niemodne, a nawet nieco zaniedbane, niż ruch w domu i później sprzątanie po remoncie. W ogóle jestem bardzo odporna na nowe trendy w modzie zarówno jeśli chodzi o wnętrza jak i o ubranie. Ciuchy noszę aż się zedrą. Meble kupuję jak się stare zniszczą i dobrze mi z tym. Wnętrza lubie przytulne, ponadczasowe i niechętnie coś w nich zmieniam. No oczywiście kocham antyki, ale wychodzę z założenia, ze lepiej poczytać książkę niż harować jak wół na serwantke czy komodę. Co będzie z tą nieszczęsną łazienką jeszcze nie wiem...Z jednej strony remont jest konieczny, a z drugiej scyzoryk mi się w kieszeni otwiera na samą myśl...





piątek, 15 maja 2015

Wieści z ogrodu, problemy ze zwierzętami i dieta...


Pogoda zmienna, ale jest ciepło. Tym razem przymrozków na zimnych ogrodników nie było. Wczoraj za to solidnie popadało. W ogródku wszystko pięknie rośnie. Chwasty też. Jest co robić. Nie wszystko co wysiane się udało. Dynię usiłowałam skiełkować 4 razy. Za każdym razem z nowego opakowania. Leżała na talerzyku z wodą, ale kiełków nie było. Ostatnią partię coś zjadło. Pewnie myszy. Tak, że dyni w tym roku prawdopodobnie nie będzie. Powinny być za to kabaczki, bo pięknie wyrosły. Ogórki siałam 2 razy i wzeszły 4 sztuki. Będę musiała kupić sadzonki. Pięknie za to wzeszły selery i sałata, którą niestety zjadła Rozi przez nieuwage zamknięta w kuchni. Ledwie uratowałam parę sztuk. W środę jadę na targ po sadzonki. Do tego czasu musi Krzysiek jeszcze zaryć pod poziomki, bo jeszcze tego nie zrobił. Chcę wsadzić z 15 krzaczków. Na razie tyle wystarczy. Więcej wsadzić nie mogę, bo mam zbyt krótki wąż do podlewania. Co prawda Krzysiek uważa, ze ich podlewać nie trzeba, ale ja myślę, że jednak troche wody w okresie kwitnienia by im się przydało tak jak truskawkom.



Dwa dni temu uciekł Pikuś. Zajęci byliśmy plewieniem, a on to wykorzystał i przez dziurę w ogrodzeniu zwiał na drogę wiodącą do domu sąsiada. Dobrze, że Krzysiek zauważył, że go nie ma i wybiegł za nim. Był już przy bramie i usiłował wejść na podwórko. Podejrzewam jednak, że gdyby zobaczył jakiegoś psa to by za nim pobiegł i mogłoby się to tragicznie skończyć, bo nie zna ulicy i samochodów się nie boi. Teraz już go na podwórko nie zabieramy jak coś robimy i nie mamy możliwości śledzenia jego poczynań na bieżąco. Dobrze, że tak się to skończyło.

Znowu jestem na diecie. Nie cieszy mnie to wcale, bo przez te 3 miesiące bez diety strasznie się rozpuściłam. Straciłam też motywację i niestety przytyłam aż 7 kg. Wszystko przez to, że jadłam chleb, kluski i ziemniaki. Teraz znowu jem mało, bo staram się nie przekraczać 1200 kalorii i chudnę, ale strasznie wolno mi to idzie. Zamówiłam dietę Allevo na 12 dni to może pójdzie szybciej. Problem jest taki, że odkąd zaczęłam ćwiczyć zaczęłam też odczuwac apetyt na jedzenie. Strasznie mnie to męczy, bo ciągle o jedzeniu myślę. Myślałam o jakiś preparatach zmniejszających apetyt, ale te skuteczne mogą podnosić ciśnienie. Często również powodują przyspieszenie akcji serca. W dodatku to są kapsułki i nie można ich przegryźć, żeby wypróbować reakcję organizmu na mniejszej dawce. No i klops...

poniedziałek, 11 maja 2015

Wybory, rozważania o fryzurze, codzienność, pasztet i anioły...


Wczoraj miałam na wybory nie iść, bo żaden z kandydaów nie miał programu, który by mi w całości odpowiadał. Zdecydowałam się jednak i poszłam o 20 35. Głos oddałam i na drugą turę też pójdę. Swoją drogą nie bardzo mam nadzieję na poprawę dla przeciętnego człowieka. Wszyscy kandydaci obiecują, a słowa nie dotrzymują. Poza tym prezydent jest w Warszawie, a moje problemy są tu. Nikt mi sklepu pod bokiem nie otworzy ani przychodni, którą zlikwidowano ze względów ekonomicznych. Wątpię by moja renta znacznie wzrosła i zarobki Krzyśka. Wątpię by wiek emerytalny został obniżony, a państwo stało się bardziej socjalne na czym by mi zależało. Ciekawie będzie na wybory jesienią.
Dziś miałam iść do fryzjera, ale zrezygnowałam i do miasta nie pojechałam. Tym razem też zdecydowałam się na krótką fryzurkę. Kiedyś nosiłam tylko włosy długie. Preferowałam rozpuszczone, końskie ogony i koki. Później były półdługie. Krótkich nie uznawałam, bo wychodziłam z założenia, że są mało kobiece. Teraz czarować już nie zamierzam więc wreszcie zdecydowałam się na to co mi pasuje czyli na o co jest wygodne. Jednak wiek dojrzały też ma swoje plusy.
Dziś powinnam zerwać i wysuszyć zioła. Może glistnik albo liście mlecza. Kwiatów w tym roku chyba zbierać nie będę, bo jest ich mało i postanowiłam zostawić je na rozmnożenie. Nie wiem jednak czy coś zbiorę, ponieważ pogoda jest niezbyt dobra. Wieje wiatr, a ja jeszcze kaszlę. Poza tym rosa długo leży na roślinach. Wszystko jest jeszcze wilgotne.
Po południu będę oglądać filmy i czytać. Zrobię też pasztet z soczewicy.

Pasztet

25 dkg soczewicy czerwonej
2 marchwie
otręby owsiane
jajko
sól
pieprz
kminek
tymianek
cebula

Soczewicę ugotować i zmielić razem z cebulą i marchwią. Dodać otręby, jajko i przyprawy. Wyrobić. Włożyć do posmarowanej i wysypanej bułką blaszki i piec około 50 minut w 180 stopniach.

A na koniec Poyel. Anioł ten opiekuje się dobrobytem i potrafi przynieść bogactwo. Uczy też zarządzania finansami. Można go poprosić o pomoc gdy szuka się pracy zwłaszcza tej lepiej płatnej. Czasem pomaga wygrywać pieniądze. Mnie wyszedł ostatno i zdecydowałam się wysłać kupon totolotka choć hazardzistką nie jestem. Nie wygrałam, ale za to zdobyłam dodatkowe zlecenie.



sobota, 9 maja 2015

Zioła do zebrania, filmy, trochę narzekania i sałatka z buraków...


Infekcja mi przechodzi, ale jeszcze miewam ataki kaszlu. Wczoraj już nie wytrzymałam i wyszłam do ogrodu plewić. Przejrzały ziemniaki i bób. Nie rozchorowałam się z powrotem więc i dziś pewnie wyjdę jak pogoda pozwoli. Też trochę poplewię. Powinnam zerwać pokrzywę do suszenia, ale nie wiem czy dziś to zrobię, bo wykupiłam sobie konto premium na Kinomanie i powinnam to wykorzystać. Mój ulubiony serial czeka. Został mi jeszcze jeden sezon Downton Abbey. Już czekam na ostani finałowy, który ma się zacząć we wrześniu. Z drugiej strony szkoda mi będzie bohaterów pożegnać, bo się z nimi zżyłam...
W maju mam jeszcze zebrać pokrzywę, liście mniszka, liście porzeczki czarnej i brzozy, przytulię, bez czarny, koniczynę czerwoną. Zdecydowałam się też wysuszyć glistnik, którego jest u mnie cała masa. Zioło to trzeba używać bardzo ostrożnie, bo użyte w nadmiarze ma właściwości trujące. Mnie przyda się na uspokojenie i sen oraz na wątrobę. W późniejszym okresie chcę jeszcze zebrać szyszki chmielu, liście jabłoni, maliny, truskawek i orzecha włoskiego oraz nawłoć i może kłącza perzu. Pewnie też zbiorę trochę podagrycznika. Z nim mam sporo kłopotu, bo choć go używam sporo to wciąż go jest więcej i więcej i zarasta mi grządki.
A na koniec sałatka z buraka i trochę narzekania. Znowu mnie dziś dopadło po pierwsze dieta i po drugie brak samochodu. Samochodu nie ma i nie będzie, bo Krzysiek do zrobienia prawa jazdy się nie rwie. Kiedyś jeszcze w szkole trzy razy nie zdał egzaminu z jazd i powiedział sobie, że dość. Koniec. Basta. Ja też prawa jazdy nie zrobię, bo straszny ze mnie tchórz, a na jezdniach teraz okropny tłok. Sporo też szaleńców się kręci. No i wygląda na o, że jestem już skazana na jazdy autobusem i taksówkami. Strasznie to frustrujące jest i nadal mi ciężko, choć samochodu w domu nie ma już ponad 10 lat. Po drugie dieta. Mam jej już serdecznie dość. Zaczęłam jeść normalnie, zdrowo czyli około 1500 kalorii i przytyłam 6 kg w 2 miesiące. Nawet treningi nie pomogły. No i nie wiem co dalej...Nie myślę już o tym, żeby być zgrabną. Chcę schudnąć, żeby mi było łatwiej się ruszać...

Sałatka

1 burak
2 ziemniaki
2 jajka na twardo
sól
pieprz
majonez

Burak ugotować i pokroić , dodać jajka i ziemniaki ugotowane w łupinach i rozdrobnine. Doprawić, dodać majonez i wymieszać.






środa, 6 maja 2015

Wieści z sadu, ogródek ziołowy, problemy ze zdrowiem i placek z rabarbarem...


Przyroda oszalała. Wszystko kiełkuje, rośnie i kwitnie. Pięknie jest. U mnie w sadzie nie wszystko niestety jest tak jak być powinno, bo brzoskwinia posadzona dwa lata temu coś mi podsycha i kiepsko rośnie. Ledwie parę liści wypuściła. Zeszłoroczne maliny też jeszcze prawie nie wypuściły liści. Sterczą tylko patyki. Ładnie za to rośnie jeżyna bezkolcowa, porzeczki czarne, które w zeszłym roku rozmnożyłam i agresty. Niektóre agresty z tych posadzonych dwa lata temu będą owocować. Kwitną też niektóre młode drzewka i stare oczywiście też. Sporo kwiatów jest na śliwkach, gruszy i jabłoniach. Ciekawe ile będzie owoców. Śliwek w zeszłym roku było bardzo dużo to w tym roku może nie być. Jabłek prawie nie było, a gruszki chorowały i spadały niedojrzałe. Nie było też orzechów włoskich.




Zadowolona jestem z ogródka ziołowego. Całkiem nieźle mi zioła w ogródku rosną. Część przetrwało zimę i ładnie się rozkrzewiło. Szczególnie dużo mam tymianku i cząbru. Trochę ziół dokupiłam. Już się przyjęły. Część wysiałam. Świeżych ziół używam w ciepłe miesiące całkiem sporo. Dodaję je do sosów, zup, zapiekanek, pasztetów. Ostatnio były bułki z czosnkiem niedźwiedzim i makaron z sosem pomidorowym ze świeżą bazylią. Lubię też ziemniaki posypać tymiankiem jak koperkiem. To czego w lecie nie wykorzystam suszę na zimę.











Od poniedziałku znowu jestem chora. Mam katar i okropnie kaszlę, boli mnie głowa, gardło, ucho i mięśnie. Czuję się podle. Zaraził mnie oczywiście Krzysiek. Coś z tą moją odpornością jest nie w porządku ostatnio. Kiedyś chorowałam góra raz w roku, a teraz już
trzeci. Chyba czas przeprowadzić jakąś kurację wzmacniającą odporność. Może czosnkową. Pomocne też może być Reiki. Krzyśkowi też się przyda. Dziś miałam zbierać do suszenia liście maliny. Miałam również pikować sałaty, ale nie mam odwagi wyjść na dwór. Upiekłam tylko placek z rabarbaru i zrobiłam z liści preparat na mszyce.

Ciasto

2 szklanki mąki
3/4 szklanki oleju
3/4 szklanki cukru
1/2 szklanki napoju gazowanego
kilka rabarbarów
3 łyżki kakao
4 łyżeczki proszku do pieczenia
4 jajka
cynamon
olejki
cukier waniliowy

Wszystkie składniki oprócz rabarbaru i kakao wsypać do miski i wyrobić gładką masę łyżką. Wylać do tortownicy połowę masy, a do połowy dosypać kakao i też wyłożyć. Rabarbar pokroić i rozłożyć na cieście. Piec około 50 minut w 220 stopniach w piekarniku z termoobiegiem. W normalnym krócej. 





poniedziałek, 4 maja 2015

Spacer po lesie, plany na zbiory ziół, kleszcze i jadalne kwiaty...


Chłodny maj dobry urodzaj
Jak burze w maju częste, snopki gęste
Jak w maju zimno to w stodole ciemno
Deszcz majowy czyste złoto. Chłopie pospiesz się z robotą.
Jaki będzie ten maj przewidzieć trudno. Prognozy mrozami nie straszą. Upałami też nie. Zobaczymy...
Wczoraj byłam z Krzyśkiem w lesie. Wybrałam się, żeby się zorientować jakie zioła mogę już zebrać. Chodziło mi głównie o mniszek, pączki sosny, świerka i pączki brzozy. Mniszka nie znalazłam. Pączki świerka jeszcze nie są gotowe do zbioru. Pączki brzozy zmieniły się w liście, które zbiorę w czwartek. Pączki sosny już też można zbierać. Będzie z nich nalewka oraz syrop na kaszel i przeziębienie. Liście brzozy natomiast są przydatne między innymi podczas przeziębienia, bo działają napotnie. Ja je zbieram głównie z powodu właściwości przeciwreumatycznych i poprawiających przemianę materii. Czyszczą też nerki i odtruwaja układ krwionośny. Wczoraj zerwałam liście lilaka mające włściwości napotne. Jutro będę zbierać przytulię. Po wycieczce znalazłam dwa kleszcze na Pikusiu, jednego na Krzyśku i jednego na sobie. Czas kupić psu jakiś preparat zabezpieczający. Myślałam o obroży. Przydało by się też kupić pompkę do odsysania jadu. Ponoć dobrze się sprawdza. W lesie został już wyłożony preparat dla lisów na wściekliznę. Niewiele brakowało, żeby się Pikuś do niego nie dobrał. W ostatniej chwili go Krzysiek odciągnął. Na szczęście był na smyczy, bo luzem w lesie go nie puszczamy ze względu na zwierzęta i myśliwych, którzy do psów w lasach strzelają.








Dziś jadę do miasta po suchy nawóz bydlęcy i sadzonki kapusty. Kupię zwykłą i włoską. Może też kupię parę sałat. Mam również mamie kupić pelargonię i werbenę oczywiście czerwone, bo tylko takie lubi. Kupię też kolejne nasiona dyni, bo już 3 opakowania kupiłam i nic nie kiełkuje. Kabaczki wysiane w tym samym czasie już są piękne. Jeśli mi się uda to kupię też mamie książkę Moniki Jaruzelskiej. Po południu jak nie będzie deszczu pójdę dalej plewić pod porzeczkami. Mam też zamiar upiec bułki z czosnkim niedźwiedzim.

A na koniec lista kwiatów, których smaku spróbuję w tym roku. Będę je dodawać do zapiekanek, tart i omletów. Oczywiście tak, żeby Krzysiek nie wiedział, bo chyba by nie zjadł. Choć kto go tam wie? W końcu ostatnio przekonał się do pokrzywy, którą dodałam do tarty. Sporo jej było. Przyznałam się dopiero wtedy gdy już zjadł i pochwalił...Wielkie oczy zrobił...
bez czarny
lilak,
begonia
bratek
czosnek
dziurawiec
floks
funkia
grusza
gwiazdnica
jabłoń
koniczyna
mniszek
nasturcja
nagietek
ogórecznik
rumianek
słonecznik
szczypiorek
śliwka
rzodkiewka
wiśnia

sobota, 2 maja 2015

Święto, kulinaria, marnowanie żywności i wspomnienia o wsi...

Beltane już za mną. Jutro święto państwowe. U mnie jako, że dom był zawsze patriotyczny, odkąd tylko stało się to dozwolone, w tym dniu musiała zawisnąć flaga. Kiedyś pilnował tego zwyczaju dziadek. Teraz pilnuje mama i Krzysiek. Ten zwyczaj nie jest u mnie w okolicy zbyt populary, bo flagi powiewają zaledwie w 3 domach. Cóż. Ja nawet sąsiadów rozumiem, bo sama niekoniecznie bym flagę wieszała. Nie jestem specjalnie patriotką. Może jestem taką trochę, ale nie aż taką by wieszać flagę. Pamiętam czasy gdy na 1 maja flaga wisieć musiała. Pamiętam czyny społeczne, malowanie krawężników, sprzątanie przed domami, pochody. Kiedyś pozostawienie flagi na 3 maja było karalne. Teraz każdy robi jak uważa i to moim zdaniem jest dobre. Nie ma przymusu. 
Święto świętem, ale ja specjalnie tego dnia akcentować nie będę. Nawet kolację będę miała skromną, bo chleb panierowany w bułce i w jajku i pieczony na patelni teflonowej. Czasem takie potrawy jemy, bo nie znoszę marnowania jedzenia. Chleb wykorzystuję do ostatniej kromki. Robie kotlety z chleba, wodzianki, grzanki z dodatkami i grzanki do zupy. Zwykle to czego nie zjemy na obiad zjadamy na kolację, a to czego nie zjedzą moje zwierzaki wynoszę dla bezdomnych zwierząt. Wszystko znika. Nie kupuję też zbyt dużo jedzenia, a tylko tyle ile zdołamy zjeść. Tak było zawsze u mnie w domu i tak jest teraz...
Dziś w nocy śniła mi się Kamesznica i okres gdy były tam hodowane kury kaczki i świnia. Pamiętam, że były wtedy wakacje, a moja mama skręciła nogę i nic nie mogła robić. Przyjechała więc do domu do Będzina, a mnie tata zabrał do Kamesznicy prawie na dwa miesiące. Wszystko przy zwierzętach musiałam zrobić i bardzo tą pracę lubiłam. Pamiętam jak karmiłam świnię koniczyną i jabłkami, bo przepadała za tym. Pamiętam całe gary parzonych pokrzyw i gotowanych ziemniaków. Pamiętam maleńkie żółto-brązowe kaczuszki pływające w taczce pełnej wody i kurczaki siadajace mi na ramionach gdy drobiłam dla nich chleb. Fakt, że żadnego mięsa po ubiciu przychówku nie tknęłam mimo, że był kryzys. To były wspaniałe czasy i tak właśnie chciałabym żyć. Cóż nie udało mi się...Brakło mi odwagi i na nadmiar gotówki też nie narzekałam, a dom na wsi kosztuje...Nie miałam też partnera z którym tego typu życie mogłabym planować. Z Krzyśkiem jesteśmy dopiero razem od 10 lat, a teraz to już za późno na zmiany...

A na koniec przepis na schab wędzony, a raczej na solankę. Schab wędziliśmy w piątek i wyszedł rewelacyjny. Jemy jutro...

1kg schabu bez kości
8-10 dkg soli do wędzenia
3 ząbki czosnku
2 liście laurowe
kminek
majeranek
pieprz
ziele angielskie

Wodę zagotować z przyprawami i solą. Ostudzić i włożyć schab na 3 dni. Codziennie przewracać. Następnie osuszyć, związać i wędzić.
Myślę o wyrobie wędlin na większą skalę. Może nawet kupię szynkowar i maszynkę do mielenia mięsa i napychania jelit, żeby wyrabiać kiełbasę...Może jesienią? Na razie myślę o wyrobie i wędzeniu serów. Dostawcę mleka już mam.