Codzienność

Codzienność

czwartek, 30 kwietnia 2015

Sok i nalewka z kwiatów forsycji, wspomnienia i dzicy lokatorzy oraz goście...

Pracujemy pilnie. Krzysiek był w domu więc go wykorzystałam do zerwania kwiatów forsycji, bo najwyższy czas na to by je przerobić. Kwiaty mają wiele zastosowań medycznych. I tak między innymi obniżają poziom glukozy we krwi, działaja uspokajajaco, rozkurczająco, przeciwzapalnie i przeciwalergicznie. Mają też zastosowanie w kosmetyce, bo opóźniają procesy starzenia. U mnie w tym roku kilka razy była robiona herbatka. Dodawałam też kwiatów do omletów i zapiekanek. Trzeba z tym uważać, bo kwiaty są gorzkawe. Dziś będzie zrobiona nalewka i sok, który mimo jego nierewelacyjnego zapachu używam do kawy. Trochę kwiatów też wysuszyłam. Schną bardzo szybko i zachowują kolor. Kwiaty forsycji należy suszyć w ciemności. Ja wykorzystuję w tym celu maszynkę do suszenia grzybów. Później zsypuję je do kopert i trzymam w pokoju nad piecem obok woreczka z suszonymi grzybami. Może to nie wygląda elegancko, ale jest za to klimatycznie i praktyczne, a to dla mnie najważniejsze...

Nalewka

10 dkg świeżych kwiatów forsycji
0,5 litra wódki
Zalać kwiaty i macerować przez 14 dni. Wstrząsać co 3 dni. Odcedzić. Zażywać 2 razy dziennie po 10 ml.

Sok

10 dkg kwiatów odłożyć na gazętę na 2 godziny, bo mieszkańcy zdążyli się ewakuować, zalać 1 literem wody, zagotować i odstawić na 12 godzin. Po czym odcedzić, dosypać kilogram cukru i gotowac 40 minut. Zlać do słoików, zamknąć. Nie pasteryzować. Można używać do słodzenia napoi zamiast cukru.





Wczoraj był brat Krzyśka. Wreszcie się zlitował i naprawił nam bojler. Byłam bez bojlera 6 dni. Myłam się w misce, chlapiąc przy tym niemiłosiernie i marzyłam o kąpieli. Wodę do mycia i mycia garów grzałam na kuchence w wielkim garze. Chciałam prymitywnych warunków pachnących zapadłą wsią z lat 80 ubiegłego wieku to je miałam. Los bywa czasem przewrotny.
Swoją drogą pamiętam czasy, gdy rodzice kupili dom w Kamesznicy. To były właśnie lata 80. Dom składał się z jednej dużej izby, małego pomieszczenia i dużej sieni. Oczywiście łazienki nie było. Nie było nawet wody. Nosiło się ją ze studni u sąsiadów i była na wagę złota. Do mycia służyła miska, a do kąpieli wanienka. Kąpać można się było też w potoku, który przez działkę płynął. Ubikacja była na dworze. Na początku ciężko mi było przyzwyczaić się do takich warunków. Zwłaszcza ciężko było wychodzić zimą i wieczorem do ubikacji. Nie było też codziennej kąpieli. Często wspominam deszcz stukający o powałę wygódki, zapach róży posadzonej obok i gniazdo os nad drzwiami. Osy bytowały przez kilka lat nie niepokojone, nie czyniąc nikomu krzywdy. Rodzice dopiero po dwóch latach rozbudowali dom. Dobudowali 3 pokoje i zrobili łazienkę. Wyszła piękna, niezwykle klimatyczna - z oknem, koronkową firanką, masą naturalnego kamienia, drewna i białymi ścianami. Dobrze sobie czasem tamte dni przypomnieć...Im jestem starsza tym częściej wracam do tamtych czasów smakując każdą chwilę.
A na koniec o dzikich lokatorach i gościach mojego ogrodu i podwórka. Przede wszystkim jest dużo żab i winniczków, czasem mignie jaszczurka. Są wilkie świerszcze i pasikoniki. Zdarzają się ważki i piękne motyle. Bywają chyba jeże, bo kora pod krzewami jest regularnie rozgrzebywana. Żmiji w tym roku jeszcze mama nie widziała, ale bytowała przez kilka lat pod schodami. Jest pewnie sporo myszy. Są i krety co widać po licznych kopcach. Gniazdują wróble i sikorki. Przylatują bażanty, cukrówki, sójki, kosy i czasem dzięcioły. Niekiedy nad domem krąży jastrząb. Czasem słychać sowę i mignie nietoperz. Przychodziły i sarny. Widziałam też lisa. Kiedyś przybiegała wiewiórka. Zawsze marzyłam, żeby mieszkać w takim miejscu gdzie w pobliżu domu kręcą się wilki. Fascynują mnie te zwierzęta...Chciałabym usłyszeć ich wycie. Cóż pewnie nie w tym życiu...Na razie cieszę się z tego co jest dla mnie dostępne...









wtorek, 28 kwietnia 2015

Ule, praca koło domu i problem z winobluszczem...


Nadal mam sporo pracy w ogrodzie. Po pierwsze przygotowaliśmy ule. Liczymy na to, że może przyjdzie jakaś rójka, albo zasiedlą je dzikie pszczoły. Co prawda na miód nie liczę, bo na pszczołach się nie znam i raczej mnie do pracy przy nich nie ciągnie, ale pszczoły w ogrodzie by się przydały. Byłyby większe plony. Kiedyś mój dziadek miał kilka uli i sporo miodu co rok było. Pamiętam z dzieciństwa smak chleba z miodem. Teraz miód kupuję ale raczej traktuje go jak lekarstwo. Dziadek się na pszczołach znał. Czytał książki na ten temat i kupował czasopisma. W tej chwili ocalały dwa ule. W zeszłym roku je pomalowałam i odnowiłam, a w tym roku czekam na pszczoły. Z tym, że dużej nadziei na to, że przyjdą nie mam, bo nikt w pobliżu pszczół nie ma.






Po drugie plewienie pod agrestami, porzeczkami i innymi krzewami. Pracy jest sporo, bo krzewy u mnie rosną wzdłuż ogrodzeń. Mam zamiar wysypać pod nimi korą. Może też wcześniej wyłożę warswę słomy. Z korą jest problem, bo jak ją przywieźć bez samochodu. Przecież nie na plecach po worku, bo kierowca do autobusu by mnie nie wpuścił. Potrzebuję kilka worków. Jest z przywozem na Allegro, ale trzeba kupić na raz conajmniej 25 worków, a tyle mi nie potrzeba i nie mam gdzie składować. Na razie 4 worki kupi mi koleżanka. Później dalej będę myśleć.
Poza tym szykuje mi się dużo pracy, a raczej Krzyśkowi. Sprawa wygląda tak, że chcę wysiać w sadzie mieszankę roślin łąkowych plus kwiaty łąkowe. Chcę się cieszyć pięknem łąki i rzadko kosić. Problem jest z tym, że w sadzie rośnie perz. To wprawdzie pożyteczne zioło, ale chcę się go pozbyć i nie wiem jak, bo jest go sporo. Byłby tu pomocny Randap, ale nie za bardzo uznaję tak drastyczne środki. Szkoda owadów. Z drugiej strony usuwanie ręczne będzie trudne i nie wiem czy Krzysiek da radę, bo przestrzeń duża, a on przecież młodzieńcem nie jest i w dodatku pracuje zawodowo. Nająć kogoś do roboty też ryzyko, bo może zrobić niedokładnie i wszystko zacznie rosnąć od nowa. Muszę to wszystko jeszcze przemyśleć...
I na koniec problem z winobluszczem. Kocham to pnącze, bo jest piękne zwłaszcza jesienią, gdy się przebarwia na bordowo. Jego owoce są poza tym pokarmem dla ptaków. Niestety winobluszcz zniszczył mi cały tynk na ścianie od strony ulicy. Remont będzie w maju, ale roślinę muszę przenieść, żeby problem za parę lat nie pojawił się z powrotem. Nie bardzo mam gdzie, bo na podwórku panoszy się chmiel, który też musi zostać. Myślę sobie tak, że posadzę go wzdłuż płotu tak by mógł się na nim wesprzeć. Powinno mu być tam dobrze...

niedziela, 26 kwietnia 2015

Ogrodowe plany, problem z nogą, to co kwitnie i domowe czary...

Pogoda jest ładna i sporo się u mnie w ogrodzie dzieje. Ostatnio Krzysiek działał ze szpadlem i widłami angielskimi. Powiększył mi warzywnik o dalsze metry, które mam zamiar zasadzić dynią i kapustą. Pomiędzy wsadzę sałatę. W sobotę byłam  w zakładzie ogrodniczym na sąsiedniej ulicy i trochę kwiatów kupiłam. Udało mi się podjechać z koleżanką samochodem więc się nie umęczyłam noszeniem. W maju pójdę jeszcze raz po pomidory i papryki. Swoją drogą muszę w przyszłym roku spróbować sama wysiać sobie pomidory, bo zawsze tak u mnie w domu kobiety robiły i pomidory rosły dorodne. Na podwórku są jeszcze dwa miejsca, które można by skopać i na coś wykorzystać. Problem jednak w tym, że mama nie może się zdecydować czy chce coś na nich zasadzić czy nie, a ja nie chcę naciskać. Jedno miejsce by było dobre na pory, bo jest oświetlone tylko przez część dnia, a drugie na kabaczki. Kiedyś chcę w tych miejscach posadzić różaneczniki i hortensje. To wprawdzie arystokracja i nie bardzo pasuje do wiejskiego podwórka, ale mi się te krzewy podobają i przejmować się nie będę.
Od kilku dni mam problem z nogą. Coś mnie ugryzło, łydka spuchła, zrobiła się czerwona i pojawił się bąbel. Okropnie swędzi. Ciężko zakładać gumowce. Krzysiek zaproponował mi użycie igły albo żyletki, żeby porządek z tym zrobić, ale się nie zgodziłam. Wysłał mnie więc na pogotowie. Oczywiście nigdzie się nie wybieram. O ile gorzej nie będzie. Samo przejdzie...Swoją drogą ciekawe co to za licho było, bo jeszcze takich problemów nigdy nie miałam...
A na koniec zdjęcia tego co kwitnie i domowe czary na dostatek.













Aby przywołać do domu dostatek trzeba uszyć własnoręcznie niewielki woreczek z naturalnej tkaniny najlepiej czerwony, zielony lub ostatecznie biały. Następnie codziennie wieczorem gdy księżyc rośnie trzeba przygotowywać ołtarz układając na nim kamień dla żywiołu ziemi, piórko dla żywiołu powietrza, miseczkę z wodą dla żywiołu wody i zapaloną świecę dla żywiołu ognia. Gdy to jest już gotowe trzeba pozdrowić wszystkie żywioły np. słowami ,,Ja/wstawić imię/ proszę żywioł ziemi o wsparcie, opiekę i dostatek materialny i tak kolejno. Po czym należy do woreczka włożyć monetę. Tak trzeba postępować przez 7 kolejnych wieczorów. Gdy monety są już w woreczku trzeba w dniu pełni woreczek zakopać przed progiem domu lub umieścić pod wycieraczką. Pieniądze powinny przybyć do domu. Warto jednak mieć świadomość, żeby nie oczekiwać zbyt wiele, bo na wygórowane wymagana nawet domowe czary nie pomogą...

sobota, 25 kwietnia 2015

Sklep objazdowy, pasztet, techniczny bubel i zdjęcia z ogniska...


Dziś wstałam przed 9. Wcześnie, bo chciałam zrobić zakupy w sklepie obwoźnym. Warto było wstać. Sklep jest dość dobrze zaopatrzony, a ceny są przystępne. Taki sklep to wygoda dla wszystkich, którzy do sklepów stacjonarnych dotrzeć z różnych względów nie mogą. Ja docieram rzadko, bo najbliższy sklep jest ponad kilometr od domu i to wtedy, gdy idzie się na skróty przez las. Z zakupami ciężko mi pokonać taki dystans i dlatego zakupy załatwia zazwyczaj Krzysiek.
Po południu idę do ogrodu wyplewić pod agrestami i w kartoflach. Później będę piekła pasztet z soi. Bardzo lubię pasztety wegetariańskie jeszcze z czasów gdy nie jadłam mięsa. Robię pasztety z soi, z soczewicy, z warzyw korzeniowych, z cukini i mieszane np. z dodatkiem pieczarek.

Pasztet

25 dkg soi
marchew
pietruszka
mały seler
koncentrat pomidorowy
cebula
sól
pieprz
przyprawy np. tymianek
jajko
3 łyżki otrąb owsianych
bułka tarta

Soję zamoczyć i ugotować. Zmielić razem z warzywami i podsmażoną cebulą. Dodać przyprawy, otręby, bułkę i jajko, koncentrat. Wyrobić. Wyłożyć do wysmarowanej i obsypanej tartą bułką formy - keksówki. Piec około 45 minut w 180 stopniach.

Im częściej piekę tym więcej narzekam na piekarnik, który kupiłam już jakiś czas temu. Chyba  w zeszłym roku. Piekarnik jest z termoobiegiem co mi zdecydowanie nie odpowiada, bo wszystko wychodzi nieprzypieczone i piecze się o wiele dłużej. Kiedyś np. schab był piękny rumiany i piekł sie około godziny, a teraz wychodzi blady i 1,5 nieraz siedzi w piekarniku. Strasznie mnie to denerwuje, ale starego typu piekarników już nie można nigdzie kupić i jestem skazana na to co obecnie jest produkowane. Nie znoszę gdy na siłę jestem zmuszana do nowoczesnych rozwiązań nawet wtedy gdy są gorsze. Tak samo jest z kuchenkami z termostatami. Też buble.
A na koniec zdjęcia z inauguracji sezonu z ogniskiem w tle. Były kiełbaski, sałatka i puszka piwa jeżynowego, którą wypiliśmy na pół z Krzyśkiem. Zwykle piwa nie pijam, bo nie przepadam za goryczką i zapachem, ale czasem te smakowe albo z sokiem jednak piję.





czwartek, 23 kwietnia 2015

Tarot, nadzienie do quiche, marzenia o wsi i zioła...


Niby zapuściłam korzenie, niby jestem już pewna, że miejsca zamieszkania nie zmienię, ale ostatnio znowu zaczęłam marzyć o wsi. Takiej prawdziwej zapadłej, sielskiej. Od nowa oglądam zdjęcia, studiuję mapy oczywiście wschodniej Polski, bo tylko tam widzę dla siebie miejsce. Wczoraj oglądałam zdjęcia domu, który był do sprzedania w Nowosielcach Kozińskich, a którego nie kupiłam. Moja fascynacja Podlasiem, pogórzem bieszczadzkim, ostatnio Polesiem nie mija. Przestały mnie natomiast kusić Bieszczady i Mazury, bo za dużo tam turystów choć w zasadzie i tam są miejsca nieuczęszczane i dzikie. Zastanawiam się jakbym sobie dała radę bez samochodu na wsi. Jakbym przeżyła zimę. Jakie bym miała zbiory w ogrodzie.
Oprócz marzeń sporo działam w ogrodzie, choć w zasadzie ostatnio było zimno i sucho i to tak, że mało co mi w warzywniku kiełkuje. W domu też nie za fajnie w doniczkach się dzieje. Kiełkują pory, kalarepa i kiepsko ogórki. Selery nie wzeszły, a dynia i kabaczki od tygodnia leżą na talerzyku w wodzie i ani kiełka nie widać. Od wczoraj zaczęłam wszystko w warzywniku podlewać, a jutro ponoć ma być deszcz. Może ruszy...
Dziś czeka mne też praca innego typu. Mianowicie mam zrobić horoskop partnerski i postawić tarota. Horoskop jest skomplikowany, bo nie dość, że partnerski to jeszcze sporo aspektów, które trzeba zinterpretować. Związek jest dość trudny i pełno w nim napięć, ale bardzo dużo też się dzieje dobrego. Tarot natomiast ma być postawony na urodziny. Ma być to rozkład astrologiczny czyli na 12 domów - dziedzin życia. Troszkę mi te działania czasu zajmą. Jutro mam jeszcze zabieg Reiki w intencji zdania matury.
A na koniec zdjęcia zół, które wyrosły już u mnie na podwórku i przepis na nadzienie do tarty, która może być zrobiona tradycyjnie z serem żółtym na wierzchu albo jak quiche z jajkami i śmietaną...

2 pory
2 duże marchwie
cebula
sól
pieprz
tymianek
olej

Pory pokroić, dodać rozdrobnioną cebulę i startą na dużych otworach marchew. Dodać przyprawy i podsmażyć na oleju. Można dodać pokrojonej gwiazdnicy i parę listków pokrzywy.












środa, 22 kwietnia 2015

Targ, kiszenie żuru, kotlety z kalafiora i jajek oraz szeptuchy...


Dziś wybrałam się na targ po zakupy. Wyjechałam z domu autobusem tuż po 10 i wróciłam przed 12. Miałam zamiar kupić duże doniczki, bo chcę w nich posadzić pomidory i papryki. Dziwactwo trochę, ale w zeszłym roku zaraza zaatakowała mi wszystkie pomidory w gruncie i tylko te w doniczkach przetrwały. Chciałam również kupić trochę kwiatów na rabatkę od strony ulicy oraz nasiona między innymi rudbeki, margarytek, rumianków, maciejki, pasternaku i mieszanki kwiatów polnych. Kwiaty polne planuję wysiać na podwórku, bo chcę założyć łąkę zamiast trawnika, którego nie cierpię. Łąka jest piękna, pachnąca i kosi się ją tylko dwa, trzy razy w sezonie czyli coś dla mnie. Pasternaku jeszcze nigdy nie siałam, ale moja mama mnie namówiła. Podobno jest doskonały do zup. Można też z niego robić bardzo smaczne kotlety. Co prawda u mnie korzeniowe kiepsko rosną, ale spróbować nie zaszkodzi. Miałam również zamiar zdobyć mleko kozie na ser i mąkę na żurek. Nie wszystko mi się udało kupić. Nie miałam też czasu zajrzeć na giełdę staroci. Szkoda. Pojadę znowu za jakieś dwa tygodnie po kwiaty do doniczek i warzywa. To może wtedy... Nie lubię jeździć na targ. Przeszkadza mi tłok, hałas i często błoto. Rzadko jeżdżę i to błąd, ponieważ wszystko na targu jest znacznie tańsze. Ostatnio np. bratki kupowałam w sklepie po 1,9 zł, a na targu są po 1 zł. 
Dziś na obiad miałam zalewajkę ze swojskiego żurku, a wczoraj kotlety z jajek i kalafiora.

Kiszenie żuru

3/4 szklanki mąki żurowej
2 listki laurowe
2 ząbki czosnku
3/4 litra gotowanej, letniej wody

Wszystkie składniki wymieszać w garnku kamiennym lub w słoiku, przykryć i odstawić w ciepłe miejsce na kilka dni. Można dodać kilka ziaren ziela angielskiego.

Kotlety z jajek i kalafiora

4 łyżki ugotowanego kalafiora
3 jajka na twardo
bułka tarta
sól
pieprz
tymianek
jajko
olej do smażenia

Kalafior rozdrobnić, dodać pokrojone jajka, przyprawy, jajko, bułkę i wyrobić masę. Formować kotleciki, obtaczać w bułce i smażyć na rumiano.

A na koniec filmy o szeptuchach. Przypadkowo znalazłam je w sieci. Warto je obejrzeć, bo zdradzają wiele sekretów... Szeptuchy pomagają nieraz nawet wtedy, gdy lekarze są bezradni... Moja znajoma od której uczyłam się tej metody jest uczennicą szeptuchy z Podlasia. Sama mieszka na Podlasiu i dość często pomaga w ten sposób...W innych regionach Polski metoda niekoniecznie jest popularna, a szkoda. 











poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Miejskie katusze, prace koło domu i coś na ząb...


Nowy tydzień zaczyna mi się nieprzyjemnie, bo od wyjazdu do miasta. Muszę być w biblotece i przy okazji pójdę z Krzyśkiem do kawiarni na ciastko. Pal licho dietę. Przy okazji załatwię zakupy. Mam kupić Werandę Country i herbatę z tych smakowych, piórkowych. Może też kupię jakieś roślinki do ogrodu i perfumy. Powinnam też kupić schab, bo mam zamiar wędzić w najbliższym czasie. Jak będzie czas to pójdę też do sklepu ze zdrową żywnością po soję, soczewicę i może kozie mleko. Będę też w sklepie zielarskim. Sporo tego i pewnie trochę czasu stracę. W jakim stanie wrócę jeszcze nie wiem, ale czarno to widzę. Przeważnie wracam padnięta i pozbawiona energii. Zazwyczaj bywa tak, że wychodzę z domu w pełni sił i ożywiona, a po krótkim pobycie w mieście energia mi umyka i już za parę chwil powłóczę nogami jak staruszka. Nie wiem czemu tak się dzieje i nie radzę sobie z tym. Próbowałam zakładać psychiczne osłony, ale niewiele to pomaga. Troche pomagał pierścień atlantów. Niestety odkąd przytyłam nie mieści mi się na palec. Najwyraźniej tłum mi szkodzi.
Po południu pewnie będę spać, a Krzysiek pójdzie do ogrodu, bo troche pracy go czeka. Powinien skopać grządkę dla mamy, ponieważ zdecydowała, że o ona w tym roku coś sobie wysieje. Powinien też powiększyć mi jedną grządkę. Zyskam około 3 m2 i posadzę w tym miejscu fasolkę szparagową. W przyszłym roku warzywnik będzie prawdopodobnie jeszcze większy o ile Krzysiek przeniesie kompost i wytnie trochę gałęzi i chaszczy. Krzyśka czeka też uprzątnięcie miejsca w którym mają być kury. Trzeba wyciąć dzikie maliny i ułożyć drewno. Nie wiem tylko czy w tym roku uda mi sie zrobić ogrodzenie, a od tego zależy czy kury kupię.
A na koniec dwa przepisy. Na nadziene do tarty i zupę. Tarta była wczoraj, a zupa będzie dziasiaj.

Nadzienie

8 dużych pieczarek
cebula
słoik fasolki szparagowej
4 jajka
3/4 szklanki śmietany
tymianek
sól
pieprz
olej
marchew

Pieczarki i cebulę pokroić, Dodać startą marchew, przyprawy i fasolkę. Podsmażyć. Wyłożyć na ciasto i polać śmietaną z jajkami. Można posypać startym serem. 

Zupa kalafiorowa z pieczarkami.

8 pieczarek
cebula
marchew
1/2 kalafiora
5 sporych ziemniaków
3 kostki warzywne
pieprz
olej
mąka
śmietana

Pieczarki, cebulę i marchew rozdrobnić i podpiec na oleju. Ziemniaki pokroić i ugotować z kalafiorem i rosołkiem. Dodać pieczarki i chwilę pogotować. Zaprawić mąką i śmietaną.




sobota, 18 kwietnia 2015

Kwiecień w ogrodzie, kocie uszy i rysowanie...


W ostanie dni spędziłam dużo czasu w ogrodzie. W czwartek wszystkie warzywa i część kwiatów posiałam. Zrobiłam też praktycznie od podstaw rabatkę w ogródku przed domem. Szło ciężko, bo była zarośnięta, a ziemia była ubita przez Pikusia. Pikuś się nie przejmuje gdzie biega. Ma wprawdzie toaletę, ale na rabatce mu wygodniej zwłaszcza wtedy gdy pada deszcz, bo rabatka jest bliżej domu i na głowę z krzewów nie kapie. Musiałam zrobić awanturę Krzyśkowi, że go nie pilnuje. Na nowej rabatce mają rosnąć kwiaty między innymi szałwie, słoneczniki ozdobne, stokrotki, śmierdziuszki. Może mi się uda zdobyć dalie niskie, ostróżki. Może też posadzę dynię. Jesienią wsadzę w ich miejsce kwiaty cebulowe kwitnące wiosną. Dałam wyższe obwódki z kamieni to może Pikuś wchodzić nie będzie. Wczoraj miało od rana lać, ale udało mi się wyjść do ogrodu trochę poplewić. Posadziłam też wreszcie ostatnie sadzonki porzeczek czerwonych. Późno, ale trudno.
Wczoraj było też mycie okien oraz odrobaczanie stada i czyszczenie uszu. Trochę krwi się polało chociaż uszy były czyszczone sposobem czyli kot w torbie podróżnej, żeby drań nie drapał. Trochę to drasyczna metoda i nie zabezpiecza całkiem, bo niekóre małpy gryzą. ,,Dzikie" osobniki miały podane preparaty na kark.
Wczoraj też trochę szkicowałam tym razem ludzkie ciało, bo takie miałam ćwiczenia na kursie rysunku i malarstwa. Co do tego tematu uczucia mam mieszane. Wprawdzie uczę się chętnie, ale początkowo planowałam, żeby malować tylko kwiaty i pejzaże no i ewentualnie koty i anioły. Ludzie to nie bardzo to o co mi chodziło. Muszę jednak poćwiczyć, bo pracę domową jakoś wykonać trzeba.
Dziś miałam iść plewić w truskawkach, ale jest tak zimno i ponuro, że chyba sobie odpuszczę i nosa z domu nie wystawię...





czwartek, 16 kwietnia 2015

Ogrodowo i kuchennie


Połowa kwietnia minęła nawet nie wiem kiedy. Pogoda była w kratkę - trochę ciepła, trochę zimna. Ma padać ponoć i śnieg czyli wszystko według przysłowia Kwiecień plecień wciąż przeplata trochę zimy troche lata. Ja wolałabym ciepło i troche deszczu, bo w ogródku sucho. Wczoraj byłam w mieście na zakupach. Miałam kupić nasiona kwiatów. I kupiłam. Planuję w tym roku oczywiście ogród raczej wiejski z małymi wyjątkami. Miały być łubiny, kosmosy, słoneczniki, nagietek, nasturcja  groszek. Szukałam też floksów i niskich dalii. Nie wszystko mi się udało kupić. Nie było np. pnącej nasturcji na której mi zależało. Nie było tez floksów i dalii. Zachwyciły mnie kolorowe niezapominajki i bratki. Już rosną u mnie w doniczkach na schodach. Później mam zamiar jeszcze zdobyć sadzonki stokrotek, szałwi, śmierdziuszków, werbeny, pelargonii i goździków kamiennych. Może się skuszę na malwy. Zobaczymy jak to wyjdzie w tym roku. Kwiatów może być trochę więcej, bo mam i węża i konewkę do podlewania. Wcześnej podlewałam butelką albo bańką...
Wczoraj wysiałam warzywa do doniczek. Dziś idę siać warzywa w ogródku, bo już najwyższa pora. Warzywnik w tym roku będzie wiekszy to i pracy będzie wiecej. Na razie jestem pełna zapału i optymizmu, a jak to będzie później czas pokaże. Obym tylko z plewieniem się wyrabiała. Krzysiek podchodzi sceptycznie i uważa, że chwasty będą po pas. Ja sobie chcę ułatwić pracę i część warzywnika np. bób, kapustę i ziemniaki wyściółkuję słomą. Wyściółkowałam też truskawki. Nie wszystko można, bo w ściółce lubią bytować ślimaki. W zeszłym roku obłożyłam grządki z kabaczkami i dynią i wszystko mi ślimaki zjadły.
Po południu będę piekła chleb. Tak sobie myślę, że tym razem zrobię taki z otrębami i ziołami. Powinien wyjść smaczny. Mam też zamiar nastawić żuru, bo zalewajka taka z czosnkiem, boczkiem i grzybami od dawna za mną chodzi. Lubię proste, niewyszukane potrawy. Takie jak gotowało się u mnie w domu gdy byłam dzieckiem. Nie przepadam za nowoczesnym gotowaniem gdzie składników jest dużo, porcje małe, a potrawa ma cieszyć przede wszystkim oczy...
Zmykam do czytania. Tym razem to Siedlisko. Kupiłam to czasopismo po raz pierwszy i mi się spodobało. Będę kupować.



wtorek, 14 kwietnia 2015

Oczyszczanie, problemy ze zwierzętami i fiołki...


Wiosna w pełni i zabrałam się za oczyszczenie organizmu. Kupiłam błonnik witalny na oczyszczenie jelit, ocet jabłkowy mam. Ten jest doskonały na odchudzanie i czyszczenie żył. Myślę o sylimarolu, bo składnikiem jest ostropest plamisty, który bardzo dobrze działa na oczyszczenie wątroby. Oprócz oczyszczania zabrałam się też za nastrój i kupiłam arktyczny korzeń. Robię też sobie zabiegi Reiki. No i zobaczymy. Na razie jest kiepsko. W dodatku okropnie przytyłam. Nabrałam ponad 4 kg w miesiąc. Masakra. Już jestem zmęczona dietą i teraz to już tylko myślę o tym jak wagę utrzymać. Za długo to trwa. Odchudzam się ponad rok i zrzuciłam tylko 14 kg, a teraz z tego zostało 10. Tyle wysiłku i samozaparcia, a wynik kiepski. Teraz żeby wagę utrzymać potrzebuję około 1200 kalorii, a to głodowa dawka. Muszę też unikać węglowodanów i przez to energii nie mam. Nie wiem co dalej...
Od kilku dni mam trochę problemów ze zwierzętami. Po pierwsze Ona uparła się, żeby uciec na dwór. Ciągle siedzi pod drzwiami i kilka razy już uciekła na korytarz. Całe szczęście, że drzwi na dwór były zamknięte. Teraz uważamy, ale ona jest tak sprytna, że podejrzewam kłopoty. Nie wiem co ją napadło, bo rui nie ma. Ostatnio oberwała w sieni szmatą i dalej zwiewa. Po drugie szczur, który bytuje od kilku lat u mnie w piwnicy zrobił się odważniejszy i zaczyna pokazywać się w sieni. Ostatnio dobrał się do pszenicy, którą mamy dla gołębi i sporo zjadł. Wsypałam więc pszenicę do kotła, przykryłam pokrywką i położyłam cegłę. Na razie jest spokój, ale Krzysiek sie denerwuje. Chyba trzeba będzie coś z tym szczurem zrobić. Do tej pory wprawdzie mi nie przeszkadzał, ale skoro zaczyna sprawiać kłopoty...Trudno mi podejmować takie decyzje, bo szanuję wszelkie życie.
Dziś po południu o ile nie będzie padać mam zamiar wyjść do ogrodu podziałać trochę. Może w końcu przesadzimy te porzeczki...A na koniec zdjęcia moich roślinek. Zdjęcia są kiepskie i roślinki marniutkie, ale i tak oko cieszą. Miodunka/chyba/ dopiero zaczyna kwitnąć, a fiołki, które kilka lat temu przeniosłam z lasu juz przekwitają. Jeszcze tydzień temu w cieniu pod gruszką było aż fioletowo. Zebrałam sobie bukiecik do kieliszka i postawiłam w sypialni koło łóżka. Stał kilka godzin i Józek je zjadł... No cóż koty...




niedziela, 12 kwietnia 2015

Kiepski nastrój i zdjęcia....


Pierwszy weekend po świętach powoli mija. Rano pogoda była kiepska - pochmurno i ponuro. Wstałam i wróciłam do łóżka. Później wyszło słońce. Obudziłam się późno, bo przed 12. Wstać mi się nie chciało i dopiero Krzysiek mnie zmobilizował zabierając mi kołdrę. Nastrój miałam kiepski i nic mi się nie chciało robić nawet czytać. Już myślałam, że trzeba kupić arktyczny korzeń na depresje, ale wyszłam na dwór i poczułam się lepiej. Słońce, zieleń, śpiewające ptaki i leciutki wiaterek obudziły mnie do życia. Czuję się już trochę lepiej, ale to jeszcze nie to. Czyżbym po chorobie całkiem jeszcze energii nie odzyskała. Strasznie długo to trwa, bo ponad miesiąc. W ogrodzie wszystko budzi się do życia. To i owo kwitnie. To i owo rośnie np. mój czosnek...






Myślę o zebraniu soku z brzozy, ale chyba na to już za późno w tym roku. Przydałaby mi się taka kuracja, bo to i oczyszczenie i wzmocnienie. Kilka dni temu zamówiłam sobie błonnik aktywny. Czekam na przesyłkę. Coś muszę z sobą zrobić, bo energii za grosz nie mam. Wiosna wiosną, ale już powinnam się obudzić, a tu nic z tego. Nastrój niefajny, motywacji do działania brak. Nawet ćwiczenia nie pomagają, a i ochoty do nich nie mam. Ruszam się więc jak mucha w smole i okropnie się przy tym pocę...
Dziś po południu wyjdziemy z kawą na podwórko. Później będę czytać. Jutro jadę do miasta kupić czasopisma i nasiona.

piątek, 10 kwietnia 2015

Ogrodowo i książkowo....

Dziś wreszcie posadzilimy kartofle. Trochę ich w tym roku powinno być. Szkoda, że tak późno je posadziliśmy. W zeszłym roku na 1 kwietnia były już w ziemi. W tym roku jakoś tak schodziło z dnia na dzień. To co zeszłej jesieni wysadziłam i wysiałam ładnie wschodzi. Powinna być marchew, pietruszka, cebula i koper. Najładniejszy jest czosnek. Pięknie się już zieleni na grządce. ładnie ukorzeniły się sadzonki czerwonych porzeczek. Mam 8 sztuk. W poniedziałek jak będzie czas posadzimy je na stałe miejsce. Tyle krzaczków nam wystarczy. To stara odporna odmiana. Dla mnie bardzo cenna. Wysiałam też koper i rzodkiewkę.
Ostatnio znowu opanował mnie demon czytania. Czytam książkę za książką i nic innego nie robię. Krzysiek też czyta. Kilka dni temu byliśmy w bibliotece i przynieśliśmy zapas na miesiąc. Oprócz tego mam sporo ebooków i kilka książek, które kupiłam. Za tydzień idziemy do biblioteki powiatowej. Praca na dworze już w toku, ale do książek mnie ciągnie i nie ma zamiaru przestać. Można to przecież pogodzić.
Od dziś będę mogła już jeść w większej ilości warzywa i owoce, bo objazdowy sklep zaczyna jeździć. Brak mi ich było. Od dawna już marzyłam o świeżych jabłkach i gruszkach. Myślę o przejściu choć na kilkanaście dni na dietę warzywno owocową w celu oczyszczenia organizmu. Kusi mnie dieta doktor Dąbrowskiej, ale nie wiem czy 6 tygodni wytrzymam. Przydałoby się, bo podobno jest bardzo dobra i skuteczna.
Dziś wypiłam popołudniową kawę na podwórku. Jest ciepło, słonecznie i bardzo przyjemnie. Czuć wiosnę. Aż się chce żyć.
Kilka dni temu przyszła z wydawnictwa paczka z antologią haiku. Planowałam też w tym roku wydać tomik, ale czy mi się uda?



czwartek, 2 kwietnia 2015

To i owo i Sulejman


Kilka dni temu miałam problem, bo zepsuł mi się ten nowy laptop. Pękł ekran. Naprawa trwała dwa dni, a ja używałam starego. Stary jeszcze działa, ale wyłącza się gdy go się lekko ruszy. Miałam też kłopot z kotami, które narobiły mi troche szkody. Po pierwsze znowu pogryzły książkę, po drugie dostały się do ganku i zjadły żonkila. Wreszcie wywaliły na dywan prawie całe wiadro węgla i miału. Wściekłam się. No ale cóż. Kocham te bestie i wszystko im wybaczam...
Ostatnio sporo czasu spędzam na czytaniu powieści historycznych. Oglądam też filmy w tym serial o Sulejmanie. Z zasady unikam seriali, a telenoweli nie oglądam wcale. W tym się jednak zakochałam i patrzę z wielkim zaangażowaniem. Może dlatego, że jest historyczny. Bardzo mi się podobają wnętrza, w których toczy się akcja. Są urokliwe i przytulne. Gdybym miała fundusze to bym sobie w takim stylu urządziała jeden pokój.


U mnie przygotowania do świąt są na ukończeniu. Trochę posprzątałam, a Krzysiek zrobił zakupy. Kupiłam nawet ciasta. Będzie sernik, makowiec i szarlotka. Łącznie jest 1,5 kg. Nie piekę, bo nie mam małej blaszki, a 3 kg ciasta nie ma kto zjeść. Święta będą skromne. Mięsa będzie dużo, ale nie planuję śledzi i sałatek. Nie chcemy przytyć. Gości oczywiście nie będę miała. Poleniuchuję i zrelaksuje się. Do Darka też nie pójdziemy. Jak luz to luz...