Codzienność

Codzienność

piątek, 27 grudnia 2013

Po świętach i tomik

No i już po świętach. Nawet na swój sposób, mnie to cieszy, bo normalność i codzienność lubię. Święta spędziłam spokojnie. Wszystko biegło swoim torem, leniwie i cicho. Na pasterce znowu nie byłam, a żałuję, gdyż mogłam zamówić taksówkę i do kościoła pojechać. Szkoda. Zawsze wprawdzie marzyłam sobie pojechać na pasterkę saniami, ale i taksówka dobra, gdy śnieżne święta już się w obecnych czasach nie zdarzają często. Muszę koniecznie pojechać w przyszłym roku. Nigdy jeszcze nie byłam, a to podobno inna msza niż wszystkie. Ma klimat i warto choć raz wziąć w niej udział. Pierwszy dzień świąt spędziłam oczywiście w domu na kanapie i w piżamie. Tak jak lubię. Obejrzałam po raz setny trylogię w telewizji. Przejadłam się i wyspałam. W drugi dzień świąt byliśmy u brata Krzyśka i nawet przyjemnie spędziłam czas. Na szczęście był tylko Darek i jego pani. Był więc spokój i względna cisza. Przyjęcie na prawie 20 osób z udziałem dzieci było u Darka dzień wcześniej, ale ja nie zgodziłam się wziąć w nim udziału.
Dzisiejszy dzień też jest spokojny i leniwy. Krzysiek był na zakupach, a ja leżę i odpoczywam. Nawet obiadu nie było i nie będzie, gdyż resztki po świętach zalegają jeszcze w lodówce. W przyszłe święta mam zamiar przygotować mniej jedzenia, a część sałatek, śledzi i ciast kupić. Trudno, smak gorszy, ale ja już energii do przygotowań nie mam i zaharowywać się przez kilka dni nie mam zamiaru. W tym roku prawie płakałam w czasie wieczerzy ze zmęczenia i już nigdy więcej nie chcę tego przeżywać. Przecież to nie o to chodzi...
A po południu przypomnę sobie wiersze z mojego tomiku, który właśnie przyniosła listonoszka...



niedziela, 22 grudnia 2013

Praca i opowiadanie...

Dzień szalony i pełen pracy tzn taki powinien być, a był spokojny i mimo to wszystkie zaplanowane prace zostały wykonane. Działaliśmy oboje z Krzyśkiem - ja pitrasiłam a on sprzątał w sypialni, a później wspólnie ubieraliśmy choinkę. Upieczony został sernik i pasztet. Zrobiłam 2 rodzaje śledzi i sałatkę śledziową. Mam jeszcze zmienić pościel i naszą i zwierząt. Jutro dalsza praca i w kuchni i sprzątanie pokoju dziennego oraz ubieranie  stroików, a właściwie ,,bukietów"z gałązek, które będą u mnie w tym roku zdobiły stoły oraz ubieranie szopki. Jutrzejsze gotowanie to pestka i przyjemność, gorsze sprzątanie, ale Krzysiek na szczęście łaskawie zgodził się pomóc. Dobrego mam męża, choć czasem jest bardzo trudny we współżyciu ostatnio...
A po południu w trakcie picia kawy napisałam opowiadanie...

Wigilia i Mruczek


Dziś Wigilia, uświadomiłam sobie natychmiast po przebudzeniu czyli siódmy dzień odkąd  po raz ostatni  widziałam Mruczka. Pamiętam ten dzień, jakby to było dziś. Przeanalizowałam dokładnie każdą minutę, każdy moment, wielokrotnie przesuwałam taśmę pamięci, w tą i z powrotem, obwiniając się przy tym i torturując w myślach. Pamiętam szalony pośpiech przy wnoszeniu toreb z zakupami i nie zamknięte przez Krzyśka drzwi gdy wyszedł jeszcze na chwilkę z domu by zamknąć furtkę. Pamiętam moją wściekłość na Krzyśka i głupie stwierdzenie,, Sam sobie go teraz szukaj skoro przez ciebie uciekł`. Pamiętam narastający niepokój, gdy poszedł szukać i długo nie wracał. I strach, gdy wrócił po godzinie, zmarznięty i obsypany śniegiem, ale bez kota. To wtedy dopiero wyszłam szukać i ja. Dopiero wtedy, a powinnam była wyjść wcześniej, znacznie wcześniej, bo Mruczek to mój pupil, mniebardziej kocha i do mnie ma większe zaufanie. Kocha? A może już powinnam pomyśleć, kochał?  Boże jaki on musiał być przerażony w pierwszym momencie. Domowy kot, kastrat, który nigdy nie był na dworze i nawet nie znał śniegu, a tu nagle zimno, wilgoć, przestrzeń, nieznana okolica i ciemności. Co musiał przeżywać? Gdybym tylko wyszła od razu wtedy i zawołała go, może by usłyszał i wrócił, bo po godzinie gdy wybiegłam z domu pewnie był już daleko. Za daleko, żeby mój głos do niego dotarł i za daleko by znaleźć drogę powrotną do domu. Od tego fatalnego dnia szukałam go wielokrotnie. Zaglądałam pod wszystkie okoliczne krzaki, do komórek, do piwnic, na strych. Odwiedziłam sąsiadów bliższych i dalszych. Wołałam, aż prawie ochrypłam i w dzień i w nocy. Powiadomiłam okoliczne schroniska i fundacje, bo może ktoś go znalazł i oddał. Wywiesiłam ogłoszenia w okolicy ze sporą nagrodą dla znalazcy. I nic. Nawet śladu po Mruczku nie ma jakby zapadł się pod ziemię, jakby nigdy nie istniał. Gdyby to było lato to miałby teoretycznie jeszcze jakąś szansę, ale teraz zimą, gdy jest mróz i śnieg, w dodatku bez jedzenia. On taki piecuch, po całych dniach wylegujący się albo na moich kolanach albo w koszyczku pod piecem. Taki kochany, wspaniały i tak do mnie przywiązany. Zawiodłam go i straciłam, pewnie na zawsze. Już nie zamruczy, nie poliże mnie po dłoni, nie wtuli kosmatego, pręgowanego pyszczka w moje ramie, nie połaskocze po nosie wąsami. Połykając łzy zabrałam się za przygotowywanie kolacji. Pracowałam mechanicznie, jak w transie przez cały dzień. Nie  potrafiłam się jednak cieszyć ani z nadchodzących świąt ani ze wspaniałych prezentów, które czekały na mnie pod choinką, bo cóż mi po książkach skoro straciłam przyjaciela, cudownego przyjaciela, który mi ufał i za którego byłam odpowiedzialna. Nawet szopkę, którą odziedziczyłam po dziadku ubrałam w tym roku jakoś tak obojętnie bez celebrowania chwili, beznamiętnie. Tuż przed kolacją Krzysiek wyszedł z psem i jak szybko wyszedł tak jeszcze szybciej wrócił: 
- Chodź prędko i zobacz jakiś kot kręci się koło domu, bo jest pełno śladów - powiedział 
- Kot? 
- Gdzie?- wybiegłam jak, stałam w kapciach i bez swetra, nie czekając na odpowiedź. 
Faktycznie, świeży śnieg był pełen kocich tropów. Najwięcej ich było na schodach, na ścieżce do ogrodu i wokół rozłożystego świerka. Schyliłam się szybko, podniosłam, obsypane śniegiem, gałęzie i spojrzałam w olbrzymie oczy maleńkiego, czarno- białego kotka. Wyciągnęłam rękę, a maleństwo ufnie przylgnęło do mojej dłoni, a po chwili zaczęło cichutko mruczeć. Przytuliłam trzęsące się z zimna, biedactwo do piersi i dopiero teraz dostrzegłam mysz leżącą pod krzakiem. A więc musi gdzieś być i mama. Rozejrzałam się wokoło i na ścieżce spostrzegłam biegnącego do mnie co sił Mruczka.  
Przygarnięty maluszek okazał się koteczką, cudowną, łagodną i spragnioną pieszczot. A Mruczek opiekuję się nią nadal, choć koteczka od dawna jest już dorosła. 


Miłej niedzieli i owocnej pracy życzę...

czwartek, 19 grudnia 2013

Dzień jak co dzień i opowiadanie...

Dzień jak większość, spokojny i nieco leniwy. Wstałam dzisiaj późno, zrobiłam co miałam zrobić i po południu napisałam opowiadanie z cyklu Wspomnienia...Wymaga jeszcze oczywiście wygładzenia i dopracowania ale, to że coś zdziałałam mnie cieszy, bo ostatnio okropnie się rozleniwiłam...Teraz zmykam do pracy czyli do pieczenia pasztetu z warzyw, a właściwie w większości z cukinii...


Śnieg z furią zaatakował mi  twarz, gdy tylko opuściłam ciepłe wnętrze autobusu. Wiatr schwycił w objęcia, potargał włosy i o mało nie wyrwał mi torby z rąk. Zachwiałam się i momentalnie zdrętwiałam z zimna. Miękki puch, wirując, pracowicie zasnuwał wszystko wokoło - nawet ciemna ściana lasu po drugiej stronie drogi prawie ukryła się za  kurtyną bieli. Pociąg miał opóźnienie i przez to i ja spóźniłam się ponad godzinę i nic dziwnego, że sąsiada rodziców - pana Staśka, który miał na mnie czekać w saniach już nie było. Z pewnością pomyślał, że z powodu kiepskiej pogody zrezygnowałam z podróży i w tej chwili  już wygrzewał się przy piecu. Tata oczywiście po mnie nie mógł wyjechać, gdyż zasypana droga stała się nieprzejezdna dla jego fiata, który miał już swoje lata i krztusił się i charczał na górskich wertepach nawet w czasie bardziej sprzyjającej aury, a dziś i zimowe opony i łańcuchy niewiele by pomogły. Do chaty, którą rodzice nabyli kilka lat temu i wyremontowali, miałam jeszcze około 7 kilometrów i dwa wyjścia albo przebyć je pieszo grzęznąć w śniegu prawie po kolana, albo wrócić ponad kilometr do miasteczka i poszukać transportu, co było z góry skazane na niepowodzenie, lub noclegu co też łatwe nie będzie, bo w końcu w Wigilie kwatery  pewnie będą zajęte. No i co pomyślą sobie rodzice, gdy nie przyjadę. Zamartwią się przecież na śmierć. Z tych ponurych rozważań wyrwał mnie odgłos dzwoneczka i parskanie konia. Sąsiad opatulony w kożuch, w grubych rękawicach i walonkach,  nadjeżdżał właśnie od strony mieściny w czymś co przypominało sanie, ale było z pewnością wykonane przez jakiegoś domorosłego cieślę. To coś miało deski zamiast płóz i dwie jakby niskie ławki bez oparć przycupnięte jedna za drugą na platformie z desek. I jak tu zaufać temu czemuś i czego się uchwycić w czasie jazdy. Na dodatek potężny kary koń, rżał i  niespokojnie wierzgał, zarzucając zadem, a ,,sanki` tańczyły po drodze jak oszalałe.
Wsiadaj - rzucił lakonicznie sąsiad, pociągając jednocześnie z butelczyny, pewnie na rozgrzewkę - nie ma czasu, bo do domu daleko, a zaraz zrobi się całkiem ciemno.
Dzień dobry - odpowiedziałam, starając się zyskać na czasie, wystraszona nie na żarty.
No już, już - odburknął pan Stasiek - nie marudź koń się niecierpliwi.
Rozejrzałam się wokoło, rzuciłam okiem na pustą drogę, czarne świerki, na tarczę księżyca, który raczył na moment ukazać się na niebie, w końcu spojrzałam na konia, który faktycznie niecierpliwie grzebał nogą w śniegu i wsiadłam z duszą na ramieniu. Ławka za plecami woźnicy była wymoszczona jakimś kożuchem, który okropnie cuchnął, ale była też i zaskakująco wygodna. Usiadłam na niej, chwyciłam mocno za jej brzeg i po ,,Z Bogiem` - wymamrotanym pod nosem przez pana Staśka, ruszyliśmy. Wypoczęty koń rwał rześko do przodu i wnet wiata przystanku i odległe światła miasteczka zostały daleko w tyle. Śnieg przestał sypać i podróż zapowiadała się nawet przyjemnie, co ze zdziwieniem musiałam przyznać w duchu. Zmrok zapadał niepostrzeżenia oblekając w szarość majestatyczne, rozłożyste świerki rosnące tuż przy drodze, wąska droga wiła się i ginęła w mroku. Księżyc wyjrzał zza chmur i oświetlił białe połacie okolicznych łąk i łagodne stoki wzgórz. Co jakiś czas naszym oczom ukazywały się światła mijanych domów, a ja prawie słyszałam kolędy śpiewane przez mieszkańców, wszak pierwsza gwiazdka zabłysła już jakiś czas temu. Jechaliśmy w milczeniu, pogrążeni każde z nas, we własnych myślach. Pan Stasiek, ponury jak zawsze nie kwapił się do rozmowy, a i zajęty był butelką, którą co jakiś czas z zapałem, przykładał do ust, nie przejmując się ani moją obecnością, ani poczynaniami konia. Podróż przebiegała spokojnie - drzewa, zabudowania, przydrożne kapliczki to pojawiały się, to ginęły w mroku, koń parskał, śnieg chrzęścił. Niby - sanie sprawdziły się doskonale, pokonywały drogę bez przeszkód, tak że cel podróży przybliżał się coraz bardziej. Pozostał nam jeszcze do przebycia ostatni około 2 kilometrowy odcinek drogi, dość trudnej, biegnącej zakosami pod górę wzdłuż potoku, wezbranego teraz i huczącego, gdy nagle z zarośli po prawej stronie drogi wychynął jakiś ciemny kształt przypominający dużego psa i przebiegł drogę tuż przed koniem. Koń zwolnił, wspiął się do góry, po czym szarpnął sankami i wyrwał do przodu szybko jakby go gonił stado demonów. Spojrzałam w bok na łąkę pod lasem i dostrzegłam kilka podobnych ciemnych kształtów skupionych wokół czegoś leżącego na ziemi i w tym momencie dotarł do mnie, jęk pana Stasia,,Jezu wilki`. Zdrętwiałam, a płodna wyobraźnia natychmiast zaczęła pracować, przypomniały mi się też  wszystkie przeczytane i zasłyszane wiadomości o wilkach, te bardziej mrożące krew w żyłach oczywiście. Nie tylko ja się bałam, bo i pan Stasiek smagał konia batem, oglądając się co chwilę do tyłu, a i koń biegł szybko jak na wyścigi. Na szczęście wilki zajęte zdobyczą/chyba/, nie zwróciły na nas większej uwagi, choć kto wie może jednak, skoro z tyłu dobiegało przeciągłe wycie. Nie miałam czasu na dalsze karmienie wyobraźni strachem, gdyż za moment moim oczom ukazał się domek rodziców i tata stojący w furtce. W sekundę później utonęłam w jego ramionach, a już po chwili grzałam się przy kominku, opatulona chustą mamy z filiżanką gorącej herbaty w dłoniach.
W kilka dni potem, już po świętach przeczytałam w lokalnej gazecie o wilkach podchodzących z powodu ostrej zimy pod domy i niepokojących gospodarzy.

wtorek, 17 grudnia 2013

Leniwy poranek, prezenty i świecowanie uszu...

Obudziło mnie słońce układające się miękko na poduszce, ale gdy wstałam poczułam chłód. W sypialni było tradycyjnie 12 stopni, a w pokoju dziennym 15, chociaż żar jeszcze tlił się w piecu. Szybciutko rozpaliłam w piecu kominkowym, zaparzyłam kawę z cynamonem, dałam futrom jeść i wskoczyłam z powrotem pod ciepłą jeszcze kołdrę. Wypiłam spokojnie kawę i dopiero wstałam. Wychodząc z sypialni natknęłam się na stado kotów wygrzewających się już w cieple rozchodzącym się od pieca. Zupełnie zatarasowały mi drogę.
Z pod pieca ruszyły się dopiero wtedy gdy zaczęłam jeść śniadanie- obstąpiły mnie jak zwykle licząc na kawałek kanapki. 
Dzisiejszy dzień łatwy dla mnie nie był z powodu wyjazdu do,, miasta" po prezenty. Z jednej strony to przyjemność związana z świadomością obdarowania najbliższych a z drugiej strony koszmar w postaci tłoku w sklepach, hałasu, przepychanek, pośpiechu i niesienia ciężarów, które odczuwa mój kręgosłup. Prezenty w tym roku kupiłam tradycyjne- kosmetyki czyli zestawy woda plus dezodorant dla panów oraz pachnidła kąpielowe dla pań. Dla mnie i Krzyśka będą dodatkowo książki. Przy okazji kupiłam sobie rewelacyjnie pachnącą sól do kąpieli, którą już dzisiaj wypróbuję oraz świece o zapachu wanilii i cynamonu, kadzidełka i kilka olejków w tym jeden z  moich ulubionych- jabłko z cynamonem... Popołudnie zapowiada się bardzo spokojnie przy pachnącej świecy, w spokoju i cieple w towarzystwie bliskich czyli mojego pana i zwierząt oraz książki- poradnika o pisaniu powieści. Wprawdzie do pisania powieści mnie nie ciągnie, ale sama książka jest dla mnie niezwykle interesująca i sporo z warsztatu pisarza zdradza. Myślę nawet o kupieniu 2 następnych poradników tematycznie zbliżonych, a nawet kusi mnie kurs dla pisarzy i może kiedyś się na niego zdecyduję kto wie...Mam zamiar odpocząć, zrelaksować się i naładować akumulatory, bo wieczorem mam gościa, czyli panią z szumem u uchu, na zabieg świecowania uszu. Zabieg ma być już drugi i z uchem jest już trochę lepiej z tym, że chyba jednak nie na tyle, żeby 3 zabiegi wystarczyły i będzie trzeba przeprowadzić 5. Zobaczymy...


czwartek, 12 grudnia 2013

Święta, pisanie i książki...

Święta coraz bliżej. U mnie przygotowania na półmetku- porządki prawie zrobione, część zakupów już w domu, ozdoby  ściągnięte ze strychu, przejrzane i przygotowane. Nic nowego w tym roku nie kupiłam i nie kupię, bo wszystko jest i nie widzę potrzeby kupowania ani nowych ozdób ani choinki. Jestem, podobnie jak mój mąż, tradycjonalistką i do tego sentymentalną. Wszystkie ozdoby choinkowe mamy stare, niektóre pamiętają jeszcze czasy naszego dzieciństwa i nie mamy ochoty ich zmieniać skoro są dobre i niezniszczone. Planowałam wprawdzie zrobić wieńce z gałązek z sosny z dodatkiem szyszek i orzechów, ale, że nie znalazłam czasu na wyjazd do marketu budowlanego po pistolet na klej, to wianków nie będzie. Nie zrobiłam też śnieżynek szydełkiem, bo nie udało mi się kupić białej włóczki. Nie ma to nie ma trudno. Święta i tak przyjdą i będą mnie cieszyć jak zawsze, jak każdego roku. Nie wiem też czy w tym roku uda mi się kupić żywą choinkę w doniczce, ale pewnie nie, ponieważ nie będzie czym jej przywieźć, a taksówki w tym celu brać nie mam zamiaru. Będzie to dobrze, nie będzie to trudno, święta przy sztucznej też przecież mogą być, choć w zasadzie jestem przyzwyczajona do świąt przy pachnącym, wysokim pod sam sufit drzewku. Takie zawsze u mnie w domu było i takie najbardziej lubię. W tym roku, jak w poprzednim, planuję święta skromne tzn tylko siedem potraw na Wigilię i nie za dużo jedzenia na święta. Nie ma sensu szykowanie zbyt dużo jedzenia, bo nie ma kto później tego wszystkiego zjeść, a niszczenie żywności nie powinno mieć miejsca. Gości się nie spodziewam i sama nigdzie się nie wybieram. Będę siedziała w piżamie przez całe dwa dni, poleniuchuję, poczytam trochę, pośpię, odpocznę. Krzysiek albo będzie siedział ze mną albo pojedzie do brata, bo on bardziej towarzyski jest i gwarną imprezę rodzinną zniesie w przeciwieństwie do mnie...

Jadłospis na Wigilię będzie taki jak w zeszłym roku czyli takie potrawy jak przygotowywała moja babcia, a na święta przygotuje:

pasztet
schab pieczony
sałatka z fasoli
sałatka śledziowa
śledzie w śmietanie
śledzie z grzybami
śledzie w carry
sernik
piernik
makowiec

Obiadów w święta gotować nie będę ponieważ będziemy jeść to co w Wigilię. Tak u mnie w domu było zawsze i tak będzie w tym roku. Alkoholu nie mam zamiaru kupować i jak nabierzemy ochoty skosztujemy naleweczki...

Ostatnio sporo piszę i to nie tylko wiersze ale i książkę prozą. Przepisuje też tomiki wierszy i zaczęłam przepisywać książkę z haiku. Piszę też książkę z przysłowiami i aforyzmami. Trochę tego jest, a dwie pozycje są w trakcie wydawania. Pisanie mi idzie dobrze gorzej, ze sprzedażą. Poezja np. w ogóle sprzedaje się w ostatnich czasach raczej kiepsko, a już poezja autorów mało znanych, wręcz fatalnie. Chyba czas zacząć pisać pozycje na, które jest popyt np. poradniki. Czas też pomyśleć o ebookach, bo to podobno jest przyszłość. Niektórzy nawet prorokują, że za kilka, kilkanaście lat większość książek będzie wydawana w formie ebooków, a księgarnie tradycyjne i biblioteki wręcz będą zamykane. Szkoda by było...Nic przecież nie zastąpi tradycyjnej, papierowej książki, zapachu, szelestu kartek czy ponadczasowego piękna szeregu grzbietów książek w domowej bibliotece...

A na koniec zdjęcia moich futer Józka na stole i Malutkiej Czarnej w jej ulubionym pudełku...





Dobrej nocy...Zmykam na medytację tym razem z Archaniołem Michałem...

sobota, 7 grudnia 2013

Wiatr, piec ,Reiki i codzienność...



Od dwóch dni wieje i to solidnie. Tuja i jałowiec pod oknem, przezornie przez Krzyśka przycięte, kładą się i trzeszczą, w kominie dmucha i huczy, a stertę gałęzi zgromadzoną przy domu, wiatr rozniósł po całym podwórku.  W czwartek były też problemy ze światłem, które najpierw mrugało, a później zgasło na kilka godzin. Musieliśmy w ogromnym pośpiechu wygasić pieco-kuchnię, bo mam pompę elektryczną i nie mam możliwości palenia w piecu gdy nie ma światła. Trzeba by instalację przerobić i kilka rurek puścić górą/grawitacja/ale tak mi jakoś te przeróbki schodzą, z roku na rok sobie obiecuję, że w tym roku już na pewno zrobię i nie robię. Przy okazji myślę założyć dodatkowy grzejnik do ganku, bo Pikuś marznie no i podciągnąć centralne do łazienki, gdyż obecnie nie jest wcale ogrzewana. Ciemności w domu tzn. świece i palący się ogień w piecu kominkowym stworzyły w domu cudowny nastrój. Tak spokojna i wyciszona dawno nie byłam i tak sobie myślę, że podobne seanse  będę serwować sobie częściej, co łatwe nie będzie z powodu Krzyśka, który, w przeciwieństwie do mnie, za ciszą nie przepada i telewizor włącza czy trzeba czy nie tylko po to, żeby coś grało. Gnębi mnie jednak tylko do czasu czyli do lipca przyszłego roku kiedy to skończy się wreszcie umowa na płatną telewizję i kiedy to przejdziemy z powrotem na telewizję naziemną. Nie będzie co oglądać to i będzie w domu spokój. Wytrzymam...
Zabiegi Reiki dla koteczek z Niemiec prawie skończyłam. Koteczki czują się lepiej tzn. jedna zaczęła jeść więcej, tyje i zrobiła się bardziej ruchliwa, a miała uporczywą biegunkę z którą leki sobie nie radziły, druga natomiast przestała mieć ataki szału i już nie kąsa sobie łapek. Jest dobrze i znajoma bardzo się cieszy. Pomyślała też o moich kotach i przysłała mi dwa spanka, które uszyła specjalnie dla nich. Legowiska są wspaniałe, mięciutkie i z miejsca zyskały uznanie moich futer. Moje koty zyskały też kilka zabawek z którymi szaleją przez pół dnia.




Ostatnio trafia mi się sporo takich wymian co mnie bardzo cieszy. Tydzień temu np. skończyłam serię zabiegów na problemy typu nerwowego w czasie klimakterium i dostałam sporo wyrobów typu kiszka, boczek, kiełbasa i schab. Wyroby są świeżutkie, pachnące i bardzo smaczne nie to co te kupione w sklepie, które strach jeść, bo nie wiadomo co w nich jest...Kiedyś znowu robiłam zabiegi dla dziecka i dostałam w zamian domowe przetwory- dżemy, ogórki i sałatki i słoiczek miodu...
Dzisiejszy dzień a właściwie popołudnie planuję spędzić spokojnie na czytaniu i medytacjach. Może też napiszę jakiś wiersz i posłucham muzyki np.relaksacyjnej. Powinnam w zasadzie sprawdzić tomik, który mi wydawnictwo przysłało do akceptacji ale skończę to robić jutro. Mam czas a jutro też jest dzień. Tomik zapowiada się fajnie...

Miłego dnia...



poniedziałek, 2 grudnia 2013

Adwent, Reiki i sprzątanie...



Od niedzieli już  trwa Adwent. Dla mnie to czas wyciszenia i wzmożonej pracy nad sobą. Zawsze w tym okresie serwuję sobie częściej Reiki z intencją przepracowania swoich problemów jak również długów karmicznych kładących się cieniem na obecne życie. W tym roku przesyłam energię w przeszłość, na moment odejścia moich bliskich, także zwierząt, żeby ta szczególna chwila była spokojna i pełna miłości. To bardzo ważne by dusze zaznały spokoju by nie cierpiały. Wysyłam też energię na moment odejścia bliskich jeszcze towarzyszących mi na tym świecie, nie tylko ludzi ale i zwierząt z intencją miłości, spokoju i pełnego zaufania przewodnikom, którzy pomagają w tym momencie...
Od kilku dni jestem jakaś taka nieswoja, senna i nie mam ochoty do żadnej pracy typu fizycznego a już do sprzątania w szczególności.  Dziś miałam posprzątać 3 półki a posprzątałam zaledwie 1, a i to z wielkim trudem. Na dodatek Krzysiek ma urlop i jeszcze mnie do lenistwa zachęca, jak to on. Wcale mnie to nie cieszy bo planowałam, że w trakcie urlopu sporo pracy wykonamy, a tu nic z tego. Mieliśmy trochę jeszcze popracować na dworze- zasilić drzewa i zabezpieczyć je słomą na zimę, a i pracy w domu czeka sporo np. sprzątanie w sieni, porządki w szafie, bo jeszcze letnie ciuchy panoszą się na półkach, gdy ciepła odzież w workach sobie leży, a i sprzątanie na strychu czeka. Praca w lesie a my czas trwonimy- Krzysiek na spanie i czytanie, a ja na spanie i przepisywanie książki, która ma być wydana dopiero wiosną. I gdzie tu sens, a święta coraz bliżej...
Robótkowo też mniej działam ostatnio choć chodzi już za mną ozdobienie skrzyneczki do przechowywania wszystkich drobiazgów potrzebnych do decoupage. Na razie jestem na etapie gromadzenia wszystkiego- skrzyneczkę i serwetki już mam. Poluję natomiast pigment w sklepie budowlanym. Wymarzyłam sobie zieleń w odcieniu żółtym i nic takiego znaleźć nie mogę, chyba trzeba będzie zamówić albo zdecydować się na kolor brzoskwiniowy, który też mi się nawet podoba...
Dziś Krzysiek był na zakupach i kupił już trochę żywności na święta w tym kapustę i grzyby na pierogi, które trzeba będzie zrobić już  jutro. A tak mi się nie chce...

czwartek, 28 listopada 2013

Zamieniam się w skowronka, zima, plany i książka...

Wstałam dzisiaj wcześnie jak na mnie bo już o 9. Obudził mnie dzwonek telefonu od mamy, którą wczoraj poprosiłam o budzenie o tej właśnie porze, ponieważ od kilku dni staram się wcześniej wstawać, a o północy jestem już w łóżku. Koniec więc z chodzeniem spać o brzasku i usypianiem przy głosach budzących się ptaków, a później wylegiwaniem się w łóżku do południa. To nie jest ani mądre ani nie przynosi pożytku dla organizmu. A wręcz przeciwnie, szkodzi. Od dawna  przecież wiadomo, że człowiek powinien usypiać przed północą i ja mam zamiar wprowadzić takie zwyczaje a raczej wrócić do nich, co łatwe nie będzie bo jestem typową sową. Kiedyś, jeszcze kilka lat temu usypiałam około 23 lub parę minut po i wszystko było dobrze, a później coraz później i później aż złapałam się na tym, że o 3 jeszcze siedzę przy komputerze, później jeszcze kąpiel i Reiki...
Zima chwyciła i nie odpuszcza. Śnieg jak popadał tak leży zwłaszcza na dachach i w miejscach mało uczęszczanych np. w lesie i u mnie w ogrodzie. Dzisiaj też chyba popada coś tak czuję bo dzień jest szary i chmury nisko. W nocy i rano był chyba spory mróz, Pikuś drżał, gdy go rano wpuszczałam do pokoju a teraz śpi na poduszce przy piecu i ani nawet miska z jedzeniem go nie zainteresowała. Śnieg ani lekki mróz mi w zasadzie nie przeszkadza ale nie wiem czy nie będzie przeszkadzał państwu, które sprzedaje warzywa. Oby nie bo nie wszystkie warzywa jeszcze na zimę kupiłam i jutro planowałam zrobić pozostałe zakupy w tym 2 worki ziemniaków i kostkę słomy do wyścielenia części grządek i okręcenia wokół pnia brzoskwini...
Wczoraj wysłałam do wydawnictwa książkę z aforyzmami i zabrałam się za przepisywanie następnego tomiku, który już czeka od kilku miesięcy na zainteresowanie z mojej strony. Zaczęłam też pisać następną książkę, tym razem prozą. Będzie to coś w rodzaju pamiętnika- dziennika. Planuję umieścić w książce trochę wiadomości o medycynie naturalnej np. o Reiki czy bioterapii, o astrologii, magii naturalnej, ziołach. Nie zabraknie też przepisów np. na nalewki, kosmetyki naturalne i receptur. Będzie też  trochę o codzienności i spokojnym, skromnym życiu w zgodzie z rytmami przyrody...
Nowa koteczka już się przyzwyczaiła i do domu i do nas i do stada ale fuczy i warczy nadal. Nie lubi też brania na ręce ani nie przepada za głaskaniem. To dziwna kotka- nigdy nie przychodzi na kolana, nie siada na kanapie ani na krześle a śpi na podłodze albo w pudełku pod piecem z tym, że w pudełku nie ma prawa być nic miękkiego typu poduszki bo nie położy się ani nawet do pudełka nie wejdzie. Boi się. Co ci dawni właściciele jej zrobili i jak ją ukształtowali bóg jeden wie, ale co łatwo przewidzieć raczej za nią nie przepadali. Dobrze chociaż, że się wreszcie zaokrągliła i przestała się rzucać tak łapczywie na jedzenie. Polubiła tez suchą karmę i ryż z mięsem, który jedzą moje koty na obiad. Tak, że jest dobrze...




Przed chwilą kurier przyniósł paczkę z egzemplarzami autorskimi antologii haiku. bardzo się cieszę i czekam na następną przesyłkę z drugą antologią tym razem z wierszami o tematyce świątecznej, która będzie z płytą.




Miłego dnia...



niedziela, 24 listopada 2013

Wyróżnienie

Dostałam wyróżnienie Liebster Blog od Gabrysi z bloga Archanioły i ludzie http://archanioly-i-ludzie.blogspot.com/ co mnie bardzo cieszy...


Pytania dla mnie:

1. Twoje ulubione zajęcie w jesienne wieczory?
2. Najpiękniejszy prezent otrzymany w dzieciństwie?
3. Najstarsza zachowana pamiątka związana z przyjacielem z dzieciństwa?
4. Twoja wymarzona podróż, którą chciałbyś odbyć?
5. Preferujesz czytanie książek, czy oglądanie filmów?
6. Najweselsze przeżycie/psikus z lat szkolnych?
7. Wystrój domu - nowoczesność, czy starocie?
8. Wypielęgnowane rabatki i grządki, czy "dzicz" naturalnego ogrodu?
9. Najmilsza tradycja rodzinna?
10. Ulubiona praca domowa lub kuchenna?
11. Ulubiony rodzaj muzyki, której słuchasz zawsze i wszędzie?



Odpowiadam na pytania:
1. Czytanie albo coś z rękodzieła.
2. Małe 2 kotki.
3. Nie mam takiej.
4. Syberia albo Alaska/nierealne/
5. Raczej książki choć to zależy od nastroju.
6. Nie pamiętam psikusów bo ja bardzo poważna byłam od dziecka.
7. Tylko starocie.
8. Dziki ogród
9. Wigilia
10. Gotowanie
11. Spokojna do medytacji np. lub klasyczna.

Wyróżnione blogi przeważnie ,,wiejskie"to oczywiście nie wszystkie, które zasługuja na wyróżnienie...
1.Kresowa zagroda http://kresowazagroda.blogspot.com/2013/10/cukier-i-miod.html
2.Anthony Garden  http://anthonygarden.blogspot.com/2013/11/kwiatowe-smaki.html
3.Bukowy Las http://bukowylas.blogspot.com/2013/11/troche-grozy-i-duzo-szczescia.html
4.MarAsiowa Ostoja http://marasiowaostoja.blogspot.com/2013/09/wcale-mi-sie-nie-nudzi.html
5.Nasze Pogórze http://naszepogorze.blogspot.com/2013/10/koniec-spektaklu.html
6.Na górce http://domna-koza.blogspot.com/2013/11/listopad.html
7.Moje pomysły na życie z pasją http://ankaskakanka.blogspot.com/
8.Przez krótką chwilę http://przezkrotkachwile.blogspot.com/
9.Nocne dumania http://nocnedumania.blogspot.com/2013/11/zarobiona.html
10.Ogród Na Końcu Świata http://utygan.blogspot.com/2013/06/nic-nie-robienie.htm
11.Powrót do tradycji z kozami w tle http://powr-t.blogspot.com/2013/11/szoste-urodziny.html


No i moje pytania do wyróżnionych blogów...
1.Kot czy pies i dlaczego.
2.Miasto czy wieś i dlaczego
3.Telewizja czy komputer
4.Książka papierowa czy e-book
5.Lato czy zima
6.Potrawy normalne czy wegetariańskie
7.Zapach wanilii czy cytryny
8.Kolory ziemi czy pastele
9.Lasy czy łąki
10.Góry czy morze
11.Obieżyświat czy domowa istota

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania ”. Jest przyznawana dla blogów jeszcze nie rozpropagowanych na tyle, na ile zasługują, czyli o mniejszej liczbie obserwatorów. Daje więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

sobota, 23 listopada 2013

Listopadowe smutki, dieta, wytworki i kurczak dla Krzyśka...

Coś mi w tym roku listopad wyjątkowo nie pasuje, męczy mnie mgła, brak słońca, szare niebo i wcześnie zapadający zmrok, czekam na styczeń i czas gdy dnia zacznie przybywać i słońca będzie więcej tylko mrozów się boję. Na razie trwam i staram się nie poddawać smutkom ale melancholia nie odpuszcza. Maluję smutne obrazy i takie też piszę wiersze. Byle do wiosny a przynajmniej do pierwszych śniegów...


vedic art ,,Melancholia"


Posłuchaj

niebo szlocha
szarością
miesza krople i łzy


nagimi gałęziami
krzyczą drzewa
budząc tęsknotę
za słońcem
i ciepłem dłoni

wiatr
szepcze w kominie
to roznieca to tłumi płomień
szarpie włosy
chłodzi duszę

splatam warkocz
z sinych traw i wspomnień

czemu listopad
i twoje serce
są tak zimne


Odchudzanie mi  dobrze idzie, dieta dukana mi bardzo odpowiada i tak sobie myślę, że jeszcze jej  nie będę kończyć tak jak zamierzałam tylko pociągnę do osiągnięcia wagi 90 kilogramów. Może się uda te 3 kg jeszcze zrzucić przed świętami. Dobrze by było. Na Vitalii podjęłam zobowiązanie, że schudnę do wakacji do wagi 87 kilogramów co by mnie bardzo ucieszyło a później dalej do siedemdziesięciu paru kilogramów i dosyć bo ambicji większej nie mam i niższej wagi i tak nie utrzymam z powodu upodobania do gotowania i do jedzenia. W osiągnięciu celu powinien pomóc też rowerek stacjonarny bo te 6 kilometrów, które ,,przejeżdżam" codziennie to jak na mnie, osobę do tej pory unikającą wszelkiego ruchu, to dużo a nawet bardzo dużo. Jazda mnie specjalnie nie męczy i nawet się przy tym nie pocę. Może powinnam jeździć dłuższe dystanse albo chociaż 6 kilometrów na raz a nie na dwa razy jak to robię teraz? Trzeba będzie pomyśleć i rozważyć wszystkie z i przeciw...

Dzisiaj na obiad miałam ser z tuńczykiem we własnym sosie a Krzysiek kurczaka w warzywach z ryżem.

Pierś kurczaka
1/2 marchwi
kawałek selera
kawałek korzenia pietruszki
ząbek czosnku
spora cebula
sól
łyżka koncentratu pomidorowego
łyżka oleju
chili
papryka ostra
papryka słodka
kawałek papryki
łyżka groszku/niekoniecznie/

Pierś i cebule pokroić, dodać starte warzywa i dusić do miękkości. Zalać wodą, dodać przyprawy, groszek i koncentrat, zagotować. Można zagęścić mąką.

A na koniec zdjęcia podkładek pod kubki, które ostatnio zrobiłam bo zauroczyły mnie te mini serwetki. Myślę, że to nie koniec i powstanie ich więcej...




Miłej niedzieli. Zabieram się za przepisywanie książki. A później medytacja i zabieg Reiki dla dwóch koteczek z Niemiec...

środa, 20 listopada 2013

Natłok spraw, rowerek treningowy, coś na ząb, aforyzmy i wytworki...



Jestem wykończona i psychicznie i fizycznie bo miałam bardzo ciężki początek tygodnia czyli dwa wyjazdy do,,miasta" dzień po dniu i to po kilka godzin. W poniedziałek byłam w centrum na zakupach między innymi w dwóch supermarketach a to jak dla mnie o dwa za dużo bo musiałam sobie kupić produkty potrzebne mi do diety czyli otręby owsiane, chudy ser, tuńczyka we własnym sosie, ryby do smażenia i makrelę. Przy okazji kupiłam też wreszcie nową patelnię teflonową. Wczoraj natomiast byłam w sąsiednim mieście na poczcie z wysyłką krzyżówek i w sklepie zielarskim po maść nagietkową i zioła na odchudzanie. Kupiłam też miód  do kawy i na pierniki bo święta już powoli zaczynam czuć. Wróciłam taksówką kompletnie padnięta i spałam po południu ponad godzinę. Tak to już ze mną jest i to od zawsze bo już jako młoda dziewczyna gwaru i hałasu nie lubiłam, podobnie jak miasta. Pamiętam jaka przychodziłam zmęczona ze szkoły, pamiętam wyjazdy na kolonie i ciszę poobiednią, gdy waliłam się na łóżko jak kłoda i miny innych dzieci zdziwionych tym, że śpię w dzień. Dziś też mi nie dane było odespać z powodu kuriera, który przyjechał tuż po 8 z kocim jedzeniem no i Mruczka, który władował się wczoraj wieczorem na moją poduszkę i przespał na niej do rana, spychając mnie na skraj łóżka a z drugiej strony spał Józek. Wstałam połamana i zgięta w pół i po południu odsypiałam zamiast sprzątać w szafie jak sobie zaplanowałam.
Od wczoraj jestem szczęśliwą posiadaczką rowerka stacjonarnego. Mam ale niestety nie mogę go używać bo rowerek przyjechał w małej paczce kompletnie rozłożony. Spodziewałam się wprawdzie, że będę musiała go złożyć ale myślałam, że to będzie kilkanaście śrubek do skręcenia a jest kilkaset chyba i masa części. Mój Krzysiek oczywiście już zapowiedział, że ani jednej śrubki nie dokręci a szczerze mówiąc i ja się trochę obawiam za to brać bo zbyt dużo tych elementów jest. No i czekam aż brat Krzyśka się zlituje i przyjedzie coś zaradzić może jeszcze w tym tygodniu.
Z odchudzaniem na razie trochę przystopowałam to znaczy przerwałam fazę I diety dukana i przeszłam jednak na II czyli dołożyłam sobie od dziś trochę warzyw do jadłospisu a od soboty wracam na fazę I ponownie na kilka dni. Dziś zjem trochę brukselki gotowanej i smażone pieczarki. Jutro kalafiora z wody i marchewkę a w piątek surówkę z kapusty i marchwi i jajecznicę z pieczarkami. I zobaczymy czy uda mi się coś jeszcze zrzucić do końca listopada bo od grudnia już zdecydowanie muszę wskoczyć na fazę stabilizacji, żeby wagę utrwalić przed świętami w które mam zamiar trochę pogrzeszyć bo i ciasta będą i trochę masła do wieczerzy i śmietany i mięsa...
Ostatnio jem codziennie placuszki z otrąb i bardzo mi smakują i dobrze sycą a przy okazji doskonale czyszczą jelita.


jajko
1/4 kostki chudego białego sera
3 łyżki otrąb owsianych
zioła lub w wersji na słodko można dodać cynamonu, olejków i słodzika

Wszystko dokładnie wymieszać i smażyć na patelni teflonowej i obu stron.

Takie placuszki to baza bo myślę sobie, że na stałe wejdą do mojego jadłospisu i będę je jadać z dodatkami np. marchewka czy przysmażone pieczarki np. Można je będzie też czymś smarować np. chutney czy tuńczykiem...



Kilka dni temu skończyłam na tip top książkę z aforyzmami i zaczęłam się powolutku rozglądać za wydawcą bo chciałabym jeszcze przed świętami książkę wysłać ale czy zdążę???

Nie każde puste serce do miłości się sposobi
Piękna kobieta rzadko z pustym sercem chodzi
Komu łatwo miłostki przychodzą temu się o miłość walczyć nie chce
 Nie każda stara panna z sercem w grubej zbroi chodzi

A na koniec zdjęcia bransoletek, które zrobiłam już jakiś czas temu jedna z granatami a druga z ametystami



a teraz jestem w trakcie kończenia 2 obrazów i kompletowania materiałów na skrzyneczkę na drobiazgi potrzebne do decoupage. Wymarzyłam sobie kolor zielony ale odcień bardziej żółtawy niż niebieski i klops bo farby kupić nie mogę ani pigmentów w budowlanym też nie ma...Muszę pokombinować...A szycie jak leżało tak leży i czeka sobie a nazbierało się go całkiem sporo bo i lambrekiny i zasłony i kocie poduszki a ostatnio kupiłam jeszcze cudny materiał na ,,boczki'' do drzwi od pracowni....

Przyjemnego popołudnia a ja znikam bo mam zamiar coś jeszcze dziś podziałać...





niedziela, 17 listopada 2013

Zbuntowany piec, pichcenie, postępy w odchudzaniu i niedzielny relaks...




Dzisiejszy dzień miał być spokojny i leniwy jak to niedziela. Mieliśmy z Krzyśkiem odpoczywać na całego, łapać energię i zajmować się tylko tym co lubimy czyli Krzysiek czytaniem a ja malowaniem, dzierganiem i czytaniem książki z tematyki zielarskiej, która mi ostatnio przybyła do moich zbiorów. Nic z tego, plany sobie a realia sobie. Realia czyli niemożność rozpalenia w pieco-kuchni. Za nic i nic nie pomagało ani otwieranie okna ani lanie węgla olejem. Kilka razy próbowaliśmy i nic. Okazało się, że niedawno czyszczony komin już jest zapchany po samą rurę i ciągnąć nie chce a wyczystki nie mamy bo zapomniałam w lecie zrobić. Na szczęście mam szczupłą dłoń i zdołałam ją jakoś wepchnąć do komina i sporo osadu wyjąć ale jakie miałam ręce aż po łokcie i paznokcie lepiej nie mówić. A ile nerwów przy tym straciłam. Dobry nastrój i relaks diabli wzięli i z rozpędu zrobiłam jeszcze pranie zwierzęcej pościeli bo słońce od rana pięknie świeciło i pranie wyschło prawie do sucha na sznurze na dworze. A w najbliższych dniach odpocząć się raczej nie da bo jutro czeka mnie wyjazd do centrum a po jutrze do sąsiedniego miasta po zioła i na pocztę. Jutro jadę specjalnie do centrum ogrodniczego po nawóz i do supermarketu po żywność dla mnie na następne dni diety. Kupię też może patelnię teflonową bo moja już zużyta jest i porysowana a teraz w trakcie diety patelnia jest wręcz niezbędna bo dieta bazuje na zakazie używania jakiegokolwiek tłuszczu. Odchudzanie mi bardzo dobrze idzie i schudłam już prawie 7 kg od 2 listopada a, że czuję się  dobrze bo nawet zaparcia mi przeszły dzięki otrębom, z diety nie mam zamiaru na razie rezygnować. Planuję schudnąć do 89-90 kg tym razem o ile się uda a później przerwa na kilka miesięcy w celu regeneracji organizmu. Zobaczymy...

Ja na obiad miałam dzisiaj kawałek ryby pieczonej w folii, smarowanej musztardą i posypanej ziołami a Krzysiek ,,coś'' bo nie wiem jak to nazwać potrawka czy po prostu sos z kurczakiem. Wyszło to coś ponoć smaczne...

kawałek piersi kurczaka
1/2 ogórka kiszonego
1 kostka rosołowa warzywna
ząbek czosnku
średnia cebula
łyżka kukurydzy z puszki
łyżka koncentratu pomidorowego
łyżeczka mąki
łyżeczka oleju
papryka słodka
papryka ostra
chili

Pierś pokroić i podsmażyć z rozdrobnioną cebulą na oleju, zalać wodą, dodać przyprawy, czosnek i rosołek i gotować do miękkości. Na koniec dodać kukurydzę , koncentrat i pokrojonego ogórka, zagotować. Zaprawić mąką. Podawać z ryżem, makaronem lub ziemniakami.


A na koniec dwa ostatnie obrazy vedic art i film z serii Dzika Rosja, który dziś ponownie obejrzałam bo chodził za mną od jakiegoś czasu...


 ,,Sennie"

,,Myśli"



http://www.youtube.com/watch?v=9eXAFhE89PU


Zmykam na medytację z kryształami a później na zabieg reiki dla 2 koteczek z biegunką i na następne filmy z serii Dzika Rosja...

Przyjemnej niedzieli...

czwartek, 14 listopada 2013

Senny dzień, dieta i wytworki...



Dzisiejszy dzień był jakiś taki senny i to mimo słońca wesoło wyglądającego zza chmur. Od rana nie zrobiłam prawie nic bo mi się po prostu nie chciało a zresztą już przy porannej kawie stwierdziłam, że robota nie zając i beztrosko przełożyłam większość spraw na jutro. Miałam robić porządek w bieliźniarce bo półki przypominają krajobraz jak po bitwie ze względu na to, że jest to ulubione miejsce do spania Czarnusi, Puni i  ostatnio Suzi a i mój pan ostatnio sam układał pranie i włożył wszystko byle gdzie byle weszło. Miałam też kończyć poprawianie książki z aforyzmami i też odłożyłam... Może to ta dieta tak na mnie wpływa bo organizm nie przyzwyczajony do takiej ilości białka buntuje się jak może co kiepsko wpływa i na psychikę. Dobrze, że chociaż chudnę i to nie tylko na wadze ale co ważniejsze ubywa mi i to bardzo szybko centymetrów w talii. Dietę fazy I znoszę dość dobrze, nic mnie nie boli, nie mam wcale zgagi ani zmieniony smak w ustach nie dokucza mi tak bardzo. Czasem wczoraj bulgotało mi w brzuchu i co chwilę miałam ochotę na jedzenie tak, że zjadłam w efekcie 5 posiłków i to nie małych. Jadłospis jest strasznie monotonny bo nie mam gdzie zrobić zakupów odpowiednich produktów np.serków czy jogurtów 0% tłuszczu a i moja patelnia teflonowa też już nie jest nowa i nieco tłuszczu jednak potrzebuje więc jej w trakcie diety nie używam. Dziś jadłam na śniadanie jajko z majonezem z oleju parafinowego, na drugie śniadanie pastę jajeczna z cebulą i tuńczykiem, na obiad pieczoną w folii z cebulą i szałwią rybę a na kolacje będzie chudy biały ser z makrelą wędzoną i pieprzem. Nie używam cukru i staram się nie używać soli. Piję dużo wody oprócz ziół, herbaty, kaw i napojów/bez cukru/ i trwam a nowa waga pomaga mi kontrolować postępy...Z rowerka się nie wyleczyłam i odkąd go wypróbowałam u koleżanki, kombinuję skąd wziąć na niego pieniądze ale to w tym momencie nie bardzo jest możliwe bo kupiłam już w tym miesiącu parę książek i wagę no i podobrazia i farby itp i choć pieniądze by się niby znalazły to mojego pana drażnić nie chcę... Poczekam...Kusi mnie też scrapbooking bo marzą mi się albumy i notesy oraz kurs ceramiki z tym, że tu poczekam znacznie dłużej...
Wczoraj zrobiłam kilka par kolczyków z serii litoterapia bo z naturalnymi kamieniami. Jedne z nich te z kwarcem różowym, mam właśnie w uszach i czuje się bardzo fajnie tak prawie błogo...


Ametyst i kwarc różowy
  awenturyn
 kwarc różowy


agat zielony

A na koniec zdjęcia skarpet zrobionych szydełkiem i abażuru ze sznurka, który najpierw zrobiłam a później musiałam przerobić czyli odpiąć koraliki bo kusiły koty



Zmykam do robienia kolczyków...Miłego wieczoru i spokojnej nocy...

poniedziałek, 11 listopada 2013

Reumatyzm, wiersz i duch alkoholika...

Od kilku dni pogoda jak na listopad przystało czyli słońca nie widać, niebo ołowiane, ciemno, pochmurno i ponuro. W domu, poza pracownią i łazienką oczywiście, mam ciepło bo palę prawie codziennie w obu piecach żeby wysuszyć  ściany i skasować pleśń ale jak na razie efektów specjalnych nie widzę i tylko się cieszę, że gorzej nie jest. Chyba jednak będę musiała kupić ten preparat do zwalczania pleśni, żeby wszystko nim wysmarować i ten proszek, który wilgoć absorbuje i ,,przerabia" na wodę ...
Dieta chyba jednak przynosi rezultaty chociaż waga/urządzenie/ głupieje bo w talii ubyło mi 3 centymetry. Od jutra dieta dukana, której się obawiam ale nie ze względu na nerki, które u mnie działają bez zarzutu, ale ze względu na reumatyzm bo w tym przypadku w czasie zaostrzenia objawów mięso należy ograniczyć. W tym roku, jak na razie w kościach mnie specjalnie nie łamie ale nie mam nadziei, że bóle przeszły na zawsze bo w moim wieku już raczej tak całkiem bezpowrotnie nie przechodzą. W celu złagodzeniu objawów stosowałam Reiki, uzdrawianie praniczne, zioła, kąpiele w pokrzywie i słomie owsianej i dietę czyli między innymi ograniczyłam spożycie mięsa, alkoholu, potraw smażonych i ciężkostrawnych. Nosiłam też ciepłe ubranie i bieliznę z tkanin naturalnych. Piłam dużo płynów w tym  sporo soku malinowego i wiśniowego. Dbałam też o codzienne wypróżnianie. Dobrze jest też jadać dżem z wiśni i czereśni i spać na materacu kokosowym albo na skórach baranich. Pomaga też podkładanie pod materac gałązek brzozowych. No i odpromiennik radiestezyjny jest wskazany bo bóle mogą być spowodowane ciekiem. Niektórzy stosują materace gorczycowe...Tak, że naturalnych metod jest sporo i można z łatwością znaleźć coś  dla siebie...

Od jakiegoś czasu mam problem z myszami bo jest ich w tym roku wyjątkowo w domu dużo i to we wszystkich pomieszczeniach co podobno zapowiada ciężką zimę. Obecnie myszy są i w kuchni i w sypialni za boazerią i nawet w łazience i w spiżarni. Gryzą wszystko co popadnie i pszenicę dla gołębi w sieni i warzywa w mojej spiżarni i ziemniaki w piwnicy. I mnożą się na potęgę co niepokoi koty a szczególnie Rozi i o dziwo Józka. Józek, kot wychowany w blokach, nie znający myszy od kilku dni czatuje w sypialni pod łóżkiem i drapie boazerię aż miło. Nawet w nocy czasem pod łóżkiem siedzi zamiast się wylegiwać na kołdrze. A Rozi zupełnie oszalała i poluje na całego, szczególnie w łazience, gdzie już 2 myszy złapała z czego jedną chyba o zgrozo skonsumowała...Za to Mruczek i Mega coś nie polują w tym roku i raczej śpią na kanapie niż siedzą przy dziurach w podłodze. Pewnie się starzeją i zamieniły upodobanie do sportu na uwielbienie dla ciepłej i miękkiej poduszki...



A na koniec wiersz i...alkoholizm czyli moje dziwne upodobanie ostatnio a mianowicie upodobanie do popijania a to kieliszeczek naleweczki a to prawie pół butelki advokata i to bez okazji. Krzysiek jest prawie zaszokowany bo do tej pory alkoholu unikałam i to każdego a tu takie numery. Nic tylko duch wujka alkoholika opuścił  pana Jacka , po moich zabiegach bo już miesiąc nie pije, a pił prawie codziennie, a w zamian za t to próbuje mnie kusić do złego. Nie dam się oczywiście choć ten alkoholizm w moim wydaniu na razie mnie śmieszy i cieszy bo tak mi wesoło i cieplutko jest...


Jesienne smutki

jeszcze wczoraj radość
całowała mnie w czoło
a dziś smutek
mości się w sercu
a skulone emocje łkają w ciszy

czy wieczór
z powrotem gwiazd i ciebie
sprowadzi szczęście

a może to jesień
tłamsi myśli
i rozplenia cierpienie
jak chwasty

i  dopiero wiosenne grzmoty
rozjaśnią twarz
i pomalują wargi uśmiechem




Miłego dnia...









sobota, 9 listopada 2013

Odchudzanie, maliny i marzenie o książkach...

Od kilku dni znowu jestem na diecie co specjalnych rezultatów nie przynosi. Łącznie schudłam najwyżej 20 dkg a powinnam co najmniej 1 kg. Strasznie mnie to frustruje a dziś się wręcz wściekłam i postanowiłam od wtorku przejść na 10 dni na fazę proteinową diety dukana. Mam zamiar jeść chudy biały ser, jajka, tuńczyka w sosie własnym, makrelę wędzoną i pieczone w piecyku oczywiście bez tłuszczu ryby. Spróbuję diety ale bez mięsa bo drobiu nie jem a cielęcina i wołowina są dla mnie trudno dostępne i nie bardzo mnie też na nie stać. Wiem, że dieta dukana jest niezdrowa ale nie mam zamiaru być na niej długo bo po zakończeniu fazy proteinowej czyli I planuję od razu przejść na fazę III czyli utrwalenie i dopiero od stycznia ponownie rozpocząć fazę I. Będę też pić zioła i robić sobie Reiki. Nie zapomnę też o wizualizacji i afirmacjach. No i zobaczymy...We wtorek jadę też do centrum oddać moją wagę, która choć nowa nie waży dobrze czyli pokazuje co pięć minut inny wynik. Muszę też kupić nową tym razem droższą ale bez bajerów typu pomiar tłuszczu. Bardzo chcę schudnąć i jestem zmotywowana ale coś czuję, że mój organizm wcale nie ma na to ochoty tym razem...Może to klimakterium a może zima ale zdecydowanie coś przeszkadza mi schudnąć...

Powoli kończymy z Krzyśkiem prace w ogrodzie. Wczoraj przesadziliśmy na próbę kilka młodych krzaków malin z podwórka. To stara odmiana jeszcze po mojej prababci i chciałabym bardzo je zachować ale nie wiem czy uda się je uratować dużymi dawkami nawozu i czy będą dobrze rodzić czy tylko po kilka owoców na krzaku jak ostatnio. Malin chcę posadzić rządek na około 15 metrów bo sok malinowy i dżemy bardzo oboje lubimy. Muszę jeszcze zasilić śliwy i grusze i przygotować sadzonki porzeczek czarnych a także obwiązać słomą brzoskwinię i rozsypać słomę w warzywniku i to już wszystko w tym roku...

Ostatnio przejrzałam oferty księgarni internetowych i zachorowałam na kilka książek z których część już zamówiłam a kilka pewnie zamówię z czasem...Będę miała co zimą robić...












Dziś zrobiłam znowu trochę biżuterii i abażur ze sznurka, który nawet fajny wyszedł...

A na koniec będzie o zamiarze uduszenia Pikusia, który zaczął od jakiegoś czasu znaczyć mi moczem fotel i to ten na którym sadzam gości. Nic nie pomaga ani pranie narzuty ani karcenie ani zamiana foteli. Nie wiem co zrobić bo na kastrację Krzysiek się nie chce zgodzić i nie wiadomo czy to by coś pomogło a zapach jest powalający...I co teraz???

wtorek, 5 listopada 2013

Codzienność i dieta...

Wstałam dzisiaj wcześnie bo wczoraj sobie zaplanowałam, że oprócz codziennych prac w domu posprzątam jeszcze biblioteczkę czyli wymyję wszystkie cztery półki i przetrę każdą książkę z osobna bo już spod kurzu tytułów nie widać a książek jest sporo. Miałam też zamiar skończyć wreszcie przepisywanie książki z aforyzmami o miłości bo czas najwyższy pomyśleć o szukaniu wydawcy. Planowałam też przesadzenie choć kilku młodych krzewów malin z podwórza i ogrodu gdzie się okropnie rozpleniły do nowo zakładanego mini sadu. Malin oczywiście nie przesadziłam bo zanim Krzysiek wrócił z pracy rozpadało się i pada do tej pory i to solidnie. Pozostałe prace jak zaplanowałam tak wykonałam z czego się cieszę. Szczególnie mnie cieszy porządek w biblioteczce bo zabierałam się za to już chyba od miesiąca i zawsze coś innego było ważniejsze a to obiad, a to wyjazd, a to praca czyli wszystko tylko nie sprzątanie. Swoją drogą nie cierpię takich prac bo urobiłam sobie ręce po łokcie a za tydzień kurzu będzie tyle samo bo półki odkryte a w piecu się pali. Czas najwyższy kupić prawdziwą bibliotekę z oszklonymi drzwiczkami tylko kiedy bo pieniędzy nadmiaru jak nie było tak nie ma...
Pracy było sporo ale za to obiad przygotowałam w tempie iście ekspresowym. Były ziemniaki z sosem z parówki sojowej, marchwi, cebuli, czosnku i papryki z dodatkiem koncentratu pomidorowego czyli danie proste, smaczne i sycące...Na kolację będą placuszki z kalarepy z chutney. Ostatnio jem bardzo mało z powodu diety, którą się katuję od prawie 2 miesięcy z tym, że z przerwami. Schudłam w tym czasie 4 kg i dalej ani deka. Organizm zastrajkował i odchudzić się nie chce. Wiem, że jesienią człowiek nie powinien się odchudzać bo to nie pora na to ale przy tak dużej ilości kilogramów do zrzucenia każda pora na dietę jest dobra. A schudnąć muszę bo ważę stanowczo za dużo a ostatnio do problemów z kręgosłupem doszło jeszcze podwyższone ciśnienie, które wprawdzie unormowałam naturalnymi metodami czyli Reiki i ziołami ale które może podnieść się z powrotem jeśli nie schudnę z 20 kg. A wizyty u lekarza i brania leków wolałabym uniknąć tak długo jak się da. W tej chwili jestem na diecie 1200 kalorii, nie jem pieczywa ani kupionych w sklepie słodyczy. Domowe wypieki zjadam sporadycznie i po troszeczku. Ograniczyłam i to znacznie spożycie węglowodanów czyli moich ukochanych ziemniaków i kluseczek. I mam nadzieję, że będzie dobrze bo na Vitalii jest sporo osób w moim wieku i jeszcze starszych, które schudły po 20 i więcej kilogramów z tym, że w tym wieku odchudzanie trwa raczej długo i wskazana jest cierpliwość...
Mam oczywiście świadomość, że chudłabym szybciej z dietą ułożoną przez dietetyka ale to w moim przypadku niemożliwe bo gdzie ja bym kupiła te wymyślne produkty typu tofu, oliwki, ciemne pieczywo,  jogurty nisko tłuszczowe, łososie itp...Przydałby mi się też ruch i choć wysiłku fizycznego nie znoszę postanowiłam jednak się zmusić i zaplanowałam kupno rowerka stacjonarnego jak mi trochę gotówki wpadnie...
A na koniec ostatnio zrobiona biżuteria i parę zdjęć nowej koteczki, która już taka spokojna jak była na początku nie jest i całkiem sporo bałaganu robi w kuchni bo bawi się czym popadnie ale do kotów nadal wyjść do pokoju nie chce choć już się z nimi obwąchuje z bliska i nie zawsze fuczy gdy są z daleka...













Przyjemnego wieczoru i spokojnej nocy...


niedziela, 3 listopada 2013

Jesienne nastroje, biżuteria i rogaliki...

Samhain już za mną i na dobre zaczął się listopad i  chłodna, mroczna pora roku. Od kilku dni to widać, jest ponuro, mokro i mgliście. Jest też ciemno i nawet od rana muszę mieć zapalone światło gdy chcę coś zrobić, przygotować posiłek czy też coś przeczytać. Palę też już codziennie wcześniej w piecu co cieszy koty, które  wylegują się w pobliżu, porozciągane na całą długość, tarasując przejście do sypialni. Pikuś stracił zupełnie ochotę na wychodzenie na dwór z powodu mokrej trawy tak, że  wybiega tylko na chwilkę i natychmiast wraca, nawet mu się szczekać nie chce. W domu też się leni i śpi po całych dniach na kanapie z główką  na poduszce albo na kolanie Krzyśka. Tak słodko wtedy wygląda. A ja się ci cieszę rozgrzanym i ,,gadajacym" piecem ale już się chyba naprawdę zaczęłam starzeć co czuje w kościach i przenikliwym zimnie w okolicy ramion. A to zmusza mnie do częstego używania w domu olbrzymiej chusty co upodabnia mnie do staruszki. Zaczynają mi też marznąć stopy i zaczęłam się rozglądać za ciepłymi skarpetami. Rozleniwiłam się coś ostatnio i w dzień częściej ucinam sobie drzemki co oczywiście cieszy Krzyśka bo nie lubi ruchu, który robię gdy coś działam czy to robótkowo czy np. sprzątam. W sypialni i w kuchni znowu pojawiła się wilgoć i czas coś z tym zrobić wreszcie zanim się pochorujemy. Dziś po raz pierwszy rozpaliłam w pieco-kuchni...

Ostatnio robię sporo biżuterii czyli kolczyków i bransoletek w tym z dodatkiem naturalnych kamieni. Myślę też o koralach, wisiorach i dłuższych naszyjnikach głównie z drewna, kamieni, muszelek i może skóry i elementów dzierganych, może sznurka. Fascynuje mnie blacha, młotkowanie i szlachetniejsze metale: miedź i mosiądz a może tez srebro ale to wszystko melodia przyszłości...W tej chwili zamówiłam jeszcze tańsze półfabrykaty i czekam na przesyłkę. Nie zabrałam się też jeszcze za malowanie i decoupage na kolczykach ...Nie wszystko na raz...











 Od jakiegoś czasu przygotowuje też częściej gorące kolacje: zapiekanki, kotleciki, placuszki czy ciasta, które zjadamy na ciepło. Tu podaje przepis na pyszne rogaliki krucho- drożdżowe od Klarki z bloga Dziś tez Cię kocham, które miałam wczoraj...

3 szklanki mąki
1 margaryna
sól
2 jajka
2 łyżki śmietany
łyżeczka cukru
słoiczek dżemu/Klarka robi nadzienie z orzechów/
1/4 paczki drożdży
cukier do posypania/u mnie pół na pół z waniliowym/

Drożdże rozrobić ze śmietaną i cukrem. Mąkę, sól, jajka i margarynę oraz drożdże wyrobić jak ciasto kruche. Podzielić na cztery części, każdą rozwałkować w koło i podzielić na 8 części/trójkąty/. Na grubszą kłaść dżem i zwijać w rogaliki. Piec około 25 minut na rumiano w 200 stopniach. Posypać cukrem pudrem i zjeść bez wyrzutów sumienia...



Dzisiaj na obiad był tradycyjny kapuśniak z kiszonej kapusty z dodatkiem ziemniaków, wędzonego na wsi u znajomych boczku i przypalonej na płycie cebulki a na kolacje będą bułeczki z nadzieniem z papryki i cebuli z dodatkiem ziół...

A po południu pewnie poczytam trochę o koralikach i działce i może zrobię zabieg Reiki dla moich bliskich zmarłych...

Miłego dnia...