Codzienność

Codzienność

środa, 22 lutego 2017

Bolesna strata i wegetarianizm...

W poniedziałek wieczorem straciliśmy Śnieżka. Nie udało się go uratować. Złapaliśmy go w klatkę łapkę, przynieśliśmy do domu i niespodziewanie dostał chyba zawału. Nie wiem czemu. Zdziczał wprawdzie ale nawet tak się nie bał. Musiał jednak mieć osłabione serduszko. Stres tych kilku ostatnich miesięcy zrobił swoje. Strasznie mi go żal. Miał dopiero 5 lat. Mógł jeszcze żyć długie lata. Teraz mam wyrzuty sumienia, że go łapałam, że zawiodłam. Byłam pewna, że wszystkie moje koty są bezpieczne, że dożyją swoich lat niezagrożone, szczęśliwe. Niestety. Zastanawiam się czy zrobiłam błąd łapiąc go. Może na wolności by żył ale jak? Nie był szczęśliwy, bo często na strychu miauczał przeraźliwie. Żegnaj malutki, a raczej do widzenia...









Sebastian przyjechał we wtorek. Będzie do marca. Czas leci bardzo szybko. Za szybko. Szkoda, że nie można go zatrzymać. Spędzamy z sobą całe dnie. Krzysiek chodzi do pracy. Sebastian już planuje następny przyjazd. Chce przywieźć wędki i wybrać się na ryby także na noc. Próbuje i mnie namówić. Ja jednak oporna jestem. Raz, że nocą wolę być w domu i poza tym tych biednych ryb mi szkoda. Co on zrobi jeszcze zobaczymy. Kotlety rybne bym zjadła ale mordowania ryb nie chcę. Ot dylemat... Inna sprawa, że gdybym miała świnię wyhodować i zjeść to bym była wegetarianką. Kocham zwierzęta i strasznie mi ich żal. Świni też... Nie tylko koty i psy mają prawo do życia. Nie tylko ich życie jest cenne. Cały czas myślę o tym by zostać wegetarianką ale jak byłam to za dobrze tego nie znosiłam. Zimą np. było mi strasznie zimno, bo przyszło mi żyć w niedogrzanych wnętrzach. Strasznie też przytyłam. Gdyby nie to to pewnie wegetarianką bym była do dzisiaj...

niedziela, 19 lutego 2017

Sny, przyjemności i kwiat lotosu...

Ależ dzisiejszej nocy pospałam. Miałam piękne sny jak nigdy. Takie wyciszające. Wcale mi się wstawać nie chciało. Śnił mi się cudny dom w lesie nad potokiem z widokiem na góry. Dom był wspaniały, duży i wygodny. Należał do mnie. Nie wiem co ten sen miał znaczyć. Przecież nie realizację marzeń. Nie w tym wieku. Nierealne przecież. Nawet w totolotka nie gram. Przeważnie moje sny są inne. Bywa, że śni mi się nawet przemoc. Zazwyczaj mnie niepokoją. To i tak dobrze, że tylko niepokoją. Kiedyś przez wiele lat śniły mi się koszmary. Nasiliło się to od czasu gdy zajmowałam się szamanizmem, próbowałam eksterioryzacji i świadomego śnienia. Zrezygnowałam z tego właśnie przez koszmary. Nie wysypiałam się i bałam się spać. Teraz moje sny są tylko niepokojące. Nawet nie wiedziałam, że mogą być tak piękne... Może gdyby moje życie przypominało bajkę to i moje sny by takie były...W zasadzie nie wiem czemu jestem z życia niezadowolona. Żyję po swojemu i realizuję się. Powinnam być wdzięczna losowi, że jest mi to dane. Nie wiem czemu mnie to nie cieszy... Powinno przecież... Chyba byłam kiedyś zbyt ambitna i miałam za duże oczekiwania. Teraz to już nawet nie marzę. Może to błąd... Mama mówi, że jestem smutas. Coś w tym jest.

Wczoraj cały dzień zajmowałam się tylko tym co lubię. Najpierw dopracowałam wiersze do antologii i wysłałam je do wydawnictwa. Później namalowałam akwarelkę. Wieczorem ozdobiłam magnes. W międzyczasie oczywiście była joga i ryty tybetańskie. Ryty dziś wykonałam ostatni raz tylko 3 powtórzenia. Od jutra już będzie 5. Teoretycznie powinno się stopniowo dojść do 21 powtórzeń ale ja poprzestanę chyba na połowie. Dziś będę czytać i może coś podziałam artystycznie. Powinnam również ustawić klatkę łapkę w celu złapania Śnieżka. Jest z nim problem, bo zaczął ze strychu schodzić i wędrować po okolicy. Był u koleżanki trzy domy dalej. Boję się o niego... 


Wczoraj odniosłam mały sukces. No nie taki znowu mały. Udało mi się wreszcie zrobić kwiat lotosu. Trochę nisko ale jest postęp. Nie zardzewiałam. Jestem z siebie dumna. Wiem wreszcie, że ćwiczę jogę i mi idzie. Kocham moje współpracujące ciało. Może zrobi mi Krzysiek zdjęcie to wstawię...:)







piątek, 17 lutego 2017

Nowiny...

Od kilku dni wyglądam wiosny. Już ją czuję. Śnieg topnieje w zastraszającym tempie, a ptaki szaleją. Ponoć przyleciały bociany i koty zaczynają romansować. Codziennie wychodzę przed dom i sprawdzam czy przebiśniegi kiełkują. Niektórzy już się nimi cieszą. Widziałam zdjęcie na Facebooku. Ktoś wrzucił. Moje jednak jeszcze zaspały i nie wychylają się z ziemi. Topniejący śnieg odkrywa za to to co trzeba będzie wkrótce sprzątnąć między innymi popiół, który sypaliśmy na ścieżki na podwórku. Do pracy na podwórko mnie oczywiście nie ciągnie. Zdziwiłabym się gdyby było inaczej. Ktoś to jednak będzie musiał zrobić. Pewnie wrobię w to Krzyśka :)...

Upływający tydzień nie był zbyt łatwy. Był za to dość aktywny. Przygotowałam antologię, byłam w mieście, podziałałam trochę artystycznie. Musiałam też ogarnąć nieco mieszkanie, bo w poniedziałek przyjeżdża Sebastian. Mam nadzieję spędzić w jego towarzystwie kilka fajnych dni. Jak był ostatnio to bawiłam się świetnie i na prawdę odpoczęłam od pracy i internetu. Tak pewnie będzie i tym razem. Atrakcją będzie też to, że ma przywieźć wiatrówkę. Mam zamiar postrzelać. Już wydrukowałam tarcze. Jak nie trafię będzie wstyd. On strzela bardzo dobrze... Ciekawa też jestem jak pójdzie Krzyśkowi... Krzysiek strzelał ale z długiej. Ja strzelałam i długiej i z krótkiej ale wieki temu.

A na koniec wiersz i wytworki. Jest już cieplej i odważyłam się na wizytę w pracowni na chwilę. Malować się nie da jeszcze ale decu czemu nie... Przez te krótkie momenty przecież nie zamarznę...

Codzienne chwile

Chwila za chwilą mija
czas przemyka między palca
jak piasek w klepsydrze
nie mam czasu posmakować momentów

jeszcze wczoraj
tańczyłam na łące
chwytając słońce
otulona zapachem ziół

dziś wiatr smaga
znacząc policzki śniegiem

codzienność przemyka cichcem
za zasłonę wspomnień
i tylko dusza śpiewa lub łka



środa, 15 lutego 2017

Poszukiwanie równowagi i zaborcza Rozi...

Równowaga wewnętrzna to to co ostatnio zajmuje moje myśli. Wydaję mi się, ze usilnie do niej dążę od wielu lat i w zasadzie udaje mi się ją osiągnąć na co dzień. Tym bardziej się męczę gdy ją na chwilę stracę. Ostatnio znowu to mi się przytrafiło. Chciałam za dużo na raz i spaliłam się, że się tak wyrażę. Ćwiczyłam pilnie przez ponad tydzień po godzinie dziennie i mój organizm zastrajkował, bo co za dużo to niezdrowo. Wyczerpałam się. Poczułam wielkie zmęczenie, brak mi było energii i zaczęłam myśleć tylko o spaniu. W niedzielę powiedziałam dość. Zrezygnowałam z rowerka treningowego na co dzień i pozostała mi tylko joga. Ćwiczę ją około 40 minut dziennie i tak już pozostanie. Rower będzie trzy razy w tygodniu góra. Oprócz jogi w dążeniu do równowagi wspiera mnie oczywiście Reiki. Znowu też co dziennie medytuję. W zasadzie kusi mnie zastąpienie czymś roweru, bo nie mogę wręcz na niego patrzeć. Myślałam o tai chi ale jest ono dla mnie dość trudne. Rower ma swoje zalety - odchudza z tym, że trzeba jeździć po godzinie, daje kondycje i wpływa na mięśnie. Kondycja mi w zasadzie jest zbędna, bo mam zamiar nadal spędzać dni na kanapie, a zbyt rozbudowane mięśnie też mi niepotrzebne. Muszę to wszystko przemyśleć jeszcze i próbować dalej z tym tai chi. Co prawda mogłabym ćwiczyć ćwiczenia cesarzy chińskich. Niewiele jednak wiem o tych ćwiczeniach. Ponoć są rewelacyjne z tym, że chwali je tylko autorka książki dzięki której poznałam je i ja. Czy tak jest w istocie? Ćwiczenia mają wpływać na meridiany. Kilka jest prostych. Pozostałe przypominają nieco tai chi. Są więc dość trudne. Są jeszcze ryty tybetańskie. O nich jest sporo opinii w internecie. Kuszą mnie od dawna. Mają doskonały wpływ na zdrowie, a na tym mi głównie zależy... Ostatnio próbuję je ćwiczyć. Na razie robię 3 powtórzenia. Powinno się docelowo dojść stopniowo do 21.


Od kilku dni coś się stało Rozi i znowu nie opuszcza mnie nawet na moment. Jest ze mną gdy leżę na kanapie. Jest gdy ćwiczę. Towarzyszy mi gdy idę do kuchni czy do pracowni. Gdy medytuję opiera główkę na moim kolanie. Niestety nie dopuszcza do mnie żadnego kota poza małą. Toleruje też Józka ale syczy. Inne koty goni, a i one boją się wejść na kanapę, bo warczy na nie. W zasadzie to ona jest od zawsze do mnie bardzo przywiązana ale napady wściekłej zaborczości tylko jej się zdarzają czasem. Nie wiem wtedy co robić, bo jest waleczna i ciągle się obawiam, że inne koty poturbuje. Tyle jest spokoju co wtedy gdy wciśnie się pod kołdrę...Wczoraj rzuciła się jak furia na biednego Morusa, a dziś na Czarnusię.




niedziela, 12 lutego 2017

Antologia i coś jeszcze

Na dworze mrozy większe, a ja tego specjalnie nie odczuwam, bo węgiel mam lepszy. Gdy rano wstaję to w piecu tli się jeszcze żar. Mimo wszystko już czekam na wiosnę. Nie sprawiła mi zima w tym roku nic przyjemności. Nawet na spacerze nie byłam i już raczej nie pójdę, bo śnieg jakiś taki zszarzały się zrobił i brudny. Ja lubię taki świeży bielutki i puszysty. Kiedyś na pierwszy śnieg bardzo czekałam. Kochałam zimę taką lekką i śnieżną. Teraz nawet lekka mi potrafi dopiec do żywego. Delikatna się zrobiłam i wygodna...
Dni mi mijają pracowicie. Ostatnio dużo piszę w tym wiersze do antologii. W antologii mam szansę zamieścić 10 wierszy plus zdjęcie z biogramem. Mam nadzieję, że chętni poeci będą i pozycja ukaże się jak zostało ustalone w maju. Na razie uczestnictwo zgłosiło 8 osób. Ma być 10 więc szansa na wydanie jest spora. Wiersze mają być o tematyce miłosnej. Nawet lubię takie pisać. Tomik ma trafić do księgarń w całej Polsce i do bibliotek. Jest to więc okazja na niezłą promocję. Wiersze muszą być gotowe do 10 marca. Czas jeszcze jest. To nie pierwsza moja antologia ale i tak się cieszę.

Po tych ćwiczeniach mam lepszą kondycję i nabrałam werwy. Już mi praca w ogrodzie nie straszna. Warzywnik więc będzie. Może też coś wysieję już teraz. Trochę się boję, że mi koty wyjedzą i zdepczą sadzonki jak dwa lata temu ale może jednak zaryzykuję. Myślę o sałacie, później o ogórkach, dyniach i kabaczkach. Może o kalarepach i porze. Chciałabym wysiać floksy drummonda ale nie wiem czy nasiona dostanę. Powinnam zrobić próbę kiełkowania nasion, bo trochę ich mam sprzed 2 lat. Niby jeszcze powinny być dobre ale czy są?


czwartek, 9 lutego 2017

Plany zakupowe i mały sukces...

Kilka dni temu minął mi miesiąc diety. Na razie jestem zadowolona, bo wszystko przebiega dobrze. Schudłam 7 kg. Nadal ważę jednak koszmarnie dużo. Jeszcze niecałe 3,2 kg mi zostały do kolejnego mojego celu. Gdy go osiągnę chyba sobie kupię opaskę sportową w nagrodę. Bardzo by mi się przydała ale taka tańsza, mniej rozbudowana. Chcę by mi mierzyła tylko puls, kalorie, dystans. To tyle... Może mi też sygnalizować, że zbyt długo siedzę bez ruchu. Nic więcej mi nie potrzeba. Myślę, że do 200,00 zł kupię. Muszę sobie na nią pozbierać, bo Krzysiek mi oczywiście pieniędzy nie da.
Następny zakup który mnie kusi to frytkownica w której można robić frytki w łyżce oleju. Bardzo lubię frytki i często je robię. Są jednak bardzo kaloryczne. Ostatnio robię wprawdzie frytki z piekarnika ale to nie to. U mnie nie wychodzą wcale chrupiące. Wczoraj zrobiłam z batata w tymianku. Były dość smaczne ale przypieczone by były lepsze. Tak myślę i frytkownicę pewnie kupię mimo, że Krzysiek uważa to za zbędny wydatek. Zarzucił mi ostatnio, że kupię i odstawię jak szynkowar. Co do szynkowaru to faktycznie mam go już jakiś czas i nadal nie używałam. Powody są dwa. Po pierwsze trochę się boję czy mi wędlina wyjdzie. Po drugie jestem na diecie i mogę jeść tylko 10 dkg wędliny dziennie. Szynkowar jest na kilogram. Nie wiem więc czy Krzysiek sam tyle wędliny zje, a mrozić nie chcę.

Joga mi idzie coraz lepiej. Fajnie się rozciągam. Wczoraj po raz pierwszy zrobiłam to ćwiczenie. Zbyt zgrabnie nie wyszło ale ważne, że udało mi się stopy chwycić i wytrzymać pozycję przez siedem wolnych oddechów. :)


A na koniec wiersz, bo jednak  wyznaczyłam sobie zadania na każdy tydzień. Będę pisać raz w tygodniu/wiersz, haiku, opowiadanie/ oraz malować. Postaram się również czytać jedną książkę tygodniowo. W moim życiu ma zapanować równowaga. Mam zamiar się rozwijać. Chcę działać systematycznie, a nie zrywami gdy sobie przypomnę.

Chwila za chwilą

 
Chwila za chwilą mija
czas przemyka między palcami
jak piasek w klepsydrze

nie mam czasu posmakować momentów

jeszcze wczoraj
tańczyłam na łące
chwytając słońce
otulona zapachem ziół

dziś wiatr smaga
znacząc policzki śniegiem

codzienność przemyka cichcem
za zasłonę wspomnień
i tylko dusza śpiewa lub łka

 

wtorek, 7 lutego 2017

Poranki, bataty i twórcze porywy...

Po wczorajszym dniu kiedy to byłam zmuszona szantażem stawić się u lekarki rejonowej, dziś odpoczywam w ciszy domu. Wstałam niedawno i właśnie delektuję się poranną kawą. Tym razem zaparzyłam sobie smakową- bananową.To moja pierwsza dzisiaj. Normalnie piję trzy ale bardzo słabe. Dziennie nie wychodzi więc więcej niż dwie łyżeczki. Krzysiek jest w pracy. Bardzo lubię te ciche, spokojne poranki. Nikt mi niczego nie narzuca, nie muszę jeszcze nic robić i mam czas na powolne rozbudzenie się, przeciąganie i ziewanie. Co prawda zimą muszę jednak najpierw napalić w piecu ale co tam. Dziś już po wczorajszym stresie nie ma śladu i dobrze. Obym przychodni nie musiała długo oglądać.

Ostatnio przygotowałam trzy potrawy z batatów. Wszystkie wyszły bardzo smaczne. Postanowiłam więc, że bataty na zawsze zagoszczą w moim menu. Zdjęcia zrobię innym razem. Teraz mi zostało tylko wypróbowanie topinamburu.

Spód do pizzy z batatów

100 g batatów
jajko
4 łyżki mąki
sól
przyprawy np. tymianek, zioła prowansalskie, pieprz, sól

Bataty rozdrobnić, dodać mąkę, jajko, przyprawy. Wyrobić ciasto. Rozłożyć na dnie od tortownicy. Na to położyć nadzienie. U mnie była cebula, koncentrat pomidorowy, czosnek, pieczarki, papryka i starty ser. Piekłam 30 minut.

Placuszki z batatów

100 g batatów
jajko
otręby lub mąka
olej
pieczarki
cebula 
przyprawy np. tymianek, pieprz, sól, majeranek

Bataty i cebulę rozdrobnić, dodać jajko, pokrojone pieczarki, przyprawy i otręby. Wymieszać i smażyć na rumiano z obu stron.

Piure

Bataty 100g
łyżka mleka
łyżeczka masła
przyprawy np. gałka muszkatołowa, pieprz, sól, tymianek

Bataty ugotować, rozdrobnić, dodać mleko, masło  przyprawy. 

A na koniec wiersz i ostatnia akwarela... 

Zwyczajne życie
 Pociąg zwany istnieniem
nie zatrzymuje się na stacjach
mija je w biegu
to toczy się to gna
dzieciństwo młodość dojrzałość
odchodzą w zapomnienie
zbłąkane myśli
czyny tłoczące się spiętrzone
dobre i złe
 
zwyczajne życie
nie szuka drogowskazów
wiodących na szczyty
omija przeszkody
unika  tuneli pachnących trwogą
po latach przeciera
wyblakłe oczy i
dociera do celu
wabiącego nicością

niedziela, 5 lutego 2017

Codzienność i wyzwania...

Wstałam dziś tuż po 9. Wyspałam się ale nie za bardzo odpoczęłam. Tydzień był  dość ciężki - sporo zajęć, ćwiczeń. Efekty mierne, bo mało schudłam i mało zarobiłam. Zupełnie wysiłek się nie opłacał. Zmęczenie czuję. Dzisiejszy dzień mam zamiar potraktować ulgowo, bo chcę wypocząć i zrelaksować się. Mam zamiar wrzucić na luz. Nie będzie to łatwe, bo podjęłam się sama przed sobą kilku zobowiązań i mam zamiar to co zaplanowałam wykonać. Muszę zrobić oczywiście zabieg Reiki, muszę medytować i powinnam ćwiczyć codziennie jogę. No, a teraz dodatkowo puki chcę się odchudzać powinnam codziennie jeździć na rowerze. Do tego dochodzi czytanie co najmniej jednej książki na tydzień oraz pisanie co najmniej jednego tekstu na tydzień czyli opowiadania, wiersza lub haiku i malowanie co najmniej jednego obrazka na tydzień. Problem w tym, że w upływającym tygodniu ani nie malowałam ani nie pisałam...Dziś więc ostatni dzień by z zadania się wywiązać... Czy się uda? Bardzo bym chciała, bo mam dość marnowania czasu na przesiadywanie w internecie...

W przyszłym tygodniu mają wrócić mrozy w nocy. Martwię się, bo przecież centralne u mnie wysiadło. Na razie jest szaro i ponuro. Śnieg topnieje, a na drodze jest masa kałuż. Ta zima dała mi popalić i pewnie jeszcze da. Cóż takie życie. Staram się wszystko na co nie mam wpływu znosić ale pokory we mnie nie ma i czasem się jednak wściekam. Nie podoba mi się moja złość, bo to nie jest rozwiązanie. Nerwy przecież niczemu nie służą. Powinnam nad moją złością popracować. Oj powinnam...

Na razie czekam na wiosnę, na wybuchającą zieleń, pierwsze kwiaty/u mnie przebiśniegi/, radość ptaków i na pierwszy wiosenny deszcz spływający kroplami po korze drzew i źdźbłach trawy...

A na koniec myśl, motywujące zdjęcie i zmykam...

 Miłość ludzka to najbardziej uderzający z paradoksów - istota wybrana staje się nią dzięki wartości, którą posiada tylko dla kochającego. - Georges Bataill

czwartek, 2 lutego 2017

Plany, to i owo o zdrowiu i nowe książki...

 Na dworze chyba będzie coraz cieplej. No przynajmniej w dzień. Jeszcze trochę i znowu zaryzykuję pobyt w pracowni. Decoupage mnie kusi. Powinnam zrobić skrzynkę na mąkę. Skrzynka ma stać w pokoju dziennym na segmencie. Mam w niej przechowywać zapasy mąki na kilka miesięcy. W kuchni się nie da, bo wilgoć, a w spiżarni myszy harcują. Zapasy muszę robić, ponieważ nie mam gdzie mąki na kilogramy kupować i muszę kupić hurtowo w internecie. Tak się lepiej opłaca ze względu na przesyłkę. Mąka jest mi potrzebna do wypieku pieczywa. Teraz już nie jem kupionego w sklepie. No chyba, że trafi się jakieś wyjątkowo dobre. Mnie dość trudno jednak dogodzić w tym względzie. Kocham pieczywo ale chrupiące i najlepiej jeszcze ciepłe. Gdy już skrzynkę będę mieć wypróbuję pieczenie chlebów z różnych mąk. Nie piekłam jeszcze takich z pełnego przemiału, ani orkiszowych  ani na zakwasie. Wszystko więc przede mną...:)

Jestem zdrowa, bo wyniki badań mam w normie. Wyszedł tylko stan zapalny. Pewnie od kręgosłupa. Ten mam chory od ponad 10 lat. Leczyć się nie leczę, bo truć się lekami nie będę puki ból wytrzymuję. Mimo zdrowia i coraz lepszej kondycji zdecydowałam się na branie magnezu i witamin. Kupiłam Falvit i magne b6 cardio. Poczułam się po tym jeszcze lepiej. Mam więcej energii i powieki mi przestały drgać. Uspokoiło się też serce. Niestety ten magnez mi się skończył i już mi się go nie udało kupić. Kupiłam inny ale zadowolona nie jestem. Jest mało wydajny i przez to droższy o wiele od tego pierwszego. Trzeba go łykać od 6 do 8 tabletek. Ten co miałam poprzednio brało się po 2 tabletki. Cena jest ta sama mniej więcej. Teraz nie pozostaje mi nic innego jak poszukać Magne B6 cardio w internecie i zakup kilku opakowań na zapas. Tak to jest gdy samochodu nie ma i nie ma możliwości odwiedzenia kilku aptek.

Ostatnio kupiłam kilka książek. Ciekawe jak mi się spodobają te  pozycje.




Kusi mnie jeszcze jedna. Może ulegnę...:)