Codzienność

Codzienność

piątek, 29 marca 2013

Przygotowania do świąt i pierwsze w życiu akwarelki

No i się narobiło. Święta za pasem a mnie wczoraj chwyciła rwa i cała noga od uda do łydki  tak  mnie boli, że nawet leżeć bez ruchu nie mogę a co dopiero działać. Jak pech to pech. Dzisiaj od rana Adrian trochę mi pomógł sprzątać a resztę zrobi po południu Krzysiek ale klnie, że aż strach bo w pracy miał też niezły młyn i przyszedł zmęczony. A ja się muszę zmusi i zrobić po południu śledzie z kolendrą, upiec jakąś szybką babkę i sernik. Muszę nie mam wyjścia bo tego za mnie już nikt nie zrobi a jutro muszę/znowu muszę / iść święcić jajka i piec mięsa. Oczywiście robię sobie zabiegi reiki i to trochę pomaga ale już z doświadczenia wiem, że samoleczenie w przypadku rwy nie pomaga tak do końca bo mam po prostu problemy z ułożeniem rąk na plecach. Będę więc musiała po świętach jak mi nie przejdzie wybrać się kilka razy na masaże na gorącym łóżku co mi się oczywiście nie uśmiecha bo wyjazdy to dla mnie problem. Nie znoszę podróży nawet krótkich i już. No chyba, że samochodem, którego nie posiadam i mieć nie będę bo nie ma osoby chętnej do zrobienia prawa jazdy i nie sądzę, żeby ktoś z domowników zmienił zdanie w tym względzie.

Ostatnio jak byłam na zakupach kupiłam wreszcie farby akwarelowe i zaczęłam się uczyć malować. Farby są zwykłe i papier też a to oczywiście sprawia, że moje ,,dzieła'' idealne nie są. No ale na naukę od podstaw narazie  wystarczy. Z czasem koniecznie muszę kupić specjalny papier do akwarel i komplet pędzli bo ten pędzelek co mam z farbek jest zbyt cienki np.do tła i w dodatku się rozdwaja co sprawia, ze cieniutkie linie nie wychodzą tak jak trzeba. Zamieściłam  też pierwszą akwarelkę w digarcie i o dziwo dostałam dobre komentarze co oczywiście bardzo mnie cieszy. Malowanie akwarelkami bardzo polubiłam bo pracuje się szybko i szybko widać efekty. W dodatku nie muszę koniecznie mieć sztalugi i maluję w pozycji półleżącej na kanapie co mi kręgosłupa nie obciąża zanadto. Jedyne ale to to , że ta technika jest ponoć bardzo trudna bo tu zamalować błędów się nie da gdyż farby są prześwitujące i jasny kolor ciemnego nie przykryje. Tak, że trzeba bardzo uważać przy malowaniu i od początku dobrze rozplanować obraz. Trzeba też uważać ze szkicowaniem, robić bardzo delikatne kreski i używać raczej miękkich ołówków z grupy B bo z pod farb,
zwłaszcza jasnych grube kreski ołówkiem po prostu  prześwitują. No zobaczymy jak dalej nauka mi pójdzie i czy książki, które mam zamiar zamówić  na tyle rozjaśnią mi w głowie, że przestanę działać na wyczucie. A swoją drogą, ciekawe jak mi dopasują akryle. Na razie ich jeszcze nie otwierałam bo cały komplet i podobrazia czekają cierpliwie na kurs vedic art, który ma się odbyć po świętach. Akryle to też farby wodne i też schną bardzo szybko tak, że cierpliwości przy malowaniu nie potrzeba. Wręcz przeciwnie czasem nawet trzeba używać medium zapobiegające zbyt szybkiemu wysychaniu. Poczekamy zobaczymy...





.

czwartek, 28 marca 2013

wtorek, 26 marca 2013

Pożegnanie Pusi




No i nie ma już Pusi. Odeszła dziś w nocy cichutko w koszyczku przy piecu. Była ze mną prawie 12 lat i zostanie w moim sercu na zawsze. Mogła jeszcze pożyć ale los chciał inaczej. Prawie nie chorowała choć od dwuch lat bardzo się postarzała. Przestała się myć, mniej jadła, zaczęła się załatwiać tam gdzie siedziała, nawet na łóżko i dużo spała. Była na szczęście zdrowa, nawet astma jej przeszła po reiki i nie cierpiała. Już nie przyjdzie do mnie na kolana possać  drobniukiej łapeczki, już nie przybiegnie do miski. Nie ma jej i nie wróci. Ciężko mi się zv tym pogodzić choć od kilku lat nie przychodziła do mnie tak często jak kiedyś, nie łasiła się i nie pchała na kolana. Za to kiedyś była pupilką, prawie nie schodziła mi z kolan i broniła mnie do upadłego. Żaden kot nie miał prawa na mnie fuknąć bo od razu go goniła i gryzła. A miała serce lwicy choć była maleńka i drobniutka. Pamiętam dobrze ten deszczowy dzień we wrześniu gdy  dzieci przyniosły mi dwa ledwie żywe, mokre kociątka. Szybciutko wymościłam pudełko i położyłam je koło pieca. Po jakimś czasie przygrzałam mleko z wodą i zaczęłam karmić buteleczką po kroplach  do nosa. Pusia piła chętnie a jej braciszek niestety nie chciał i więcej mu z pyszczka wypływało i niż trafiało do gardziołka. No i nie przeżył . Za to Pusia radziła sobie świetnie, jadła i tyła bo mało rosła. Od małego była chora - miała problemy neurologiczne, łzawiły jej oczka i ogonek był wykręcony. Weterynarz nie pomógł. Była za to śliczna, lekko puchata z piękną okrąglutką mordeczką i wielkimi oczkami. Będzie mi jej bardzo brakowało...no ale cóż...




Przpomniałam sobie wiersz...

Za tęczowym mostem

Do widzenia... 
Nie "żegnaj", lecz 
"do kiedyś"... 
Jest specjalne miejsce, 
tam, w niebie, 
gdzie usiądę i będę czekać, 
jak czekałem codziennie na ciebie... 

Wiem, że będziesz 
stawać przy oknie, 
i kłaść dłonie na parapecie, 
wiem, że będziesz tęsknic, wspominać 
tak jak tylko Wy, ludzie umiecie. 

Już się nie martw...Tam w górze, za Mostem, 
do naszego spotkania 
dni liczę. 
To nie słońce, 
to moje futro 
o Twój się otarło policzek...

sobota, 23 marca 2013

Zupa cebulowa, święta idą nie da się ukryć i rysunki

Choć aura za oknem temu zdecydowanie przeczy święta za pasem. A mnie się sprzątać nie chce i tym razem gruntowne porządki sobie odpuszczę. Nawet okien nie pomyję bo bym skostniała i wyziębiła cały dom a w piecokuchni palę ale dopiero o 18  żeby ogrzać na noc choć trochę sypialnie i ganek dla Pikusia. Wczoraj nie napaliłam i spałam w 8 stopniach a pies rano drżał z zimna. Do świąt zacznę się przygotowywać od jutra. A ruch się zacznie od przygotowania  listy zakupów na poniedziałek dla Krzyśka. Musi kupić wszystko co ciężkie w supermarkecie a ja pojadę w czwartek po resztę. Szaleć nie będę i pieniędzy fury nie mam zamiaru wydać bo to bez sensu. Tradycja tradycją ale rozchorować się z obżarstwa nie mam zamiaru a gości nie zapraszałam. Mam zamiar w święta zostać w domu i do brata Krzyśka nie pojadę za żadne skarby, już zapowiedziałam wszystkiem, że z domu nawet wołami mnie nie ruszą. Potraw dużo nie będę przygotowywać ale i tak czuję, że obrobię się po łokcie bo nikt mi oczywiście nie pomoże. Adriana do kuchni nie wpuszczę bo by połowę zjadł próbując a Krzysiek z kuchni po prostu ucieka i gotować nie chce i nie potrafi bo uważa, że od gotowania jestem ja czyli kobieta. A dla mnie jest zupełnie niezrozumiałe bo mój tata 100% facet, bokser i pływak  i w dodatku były komandos wspaniale sobie w kuchni radził i to jego męskości nie uwłaczało. No ale mój pan jest jaki jest i walczyć z nim n ie mam zamiaru. Tym bardziej, że wybredny nie jest i zjada wszystko co ugotuję nawet przesolone czy przypalone.

Jadłospis na święta

barszcz biały z białą kiełbasą
jajka w schabie
pieczeń rzymska z jajkiem
schab pieczony
sałatka z jajkami
sałatka jarzynowa
śledzie
sernik
babka
jajka

I to chyba wszystko. Pasztetu nie zrobię. Mazurka nie będzie bo za słodki.



Dzisiaj miałam sporo pracy bo przepisywałam wiersze do tomiku ale jeszcze nie skończyłam i kiedy prześlę do wydawnictwa sama nie wiem. Napisałam też wiersz na konkurs i drugi na portale no i trochę porysowałam tym razem odważyłam się w kolorze- kredkami.Wyszło nawet ładnie choć zdjęcia tego zupełnie nie oddają. Oryginalne kolory są delikatne, rozmyte a  na zdjęciach wyszły całkowicie inne.  Muszę się uczyć dobierania barw bo jak zacznę malować farbami powinnam już wiedzieć o co chodzi.




Taki był dzisiaj młyn, że nie miałam czasu zrobić nic dobrego na obiad. Krzyśkowi ugotowałam na szybko ziemniaki/obierał sam/ i podałam z kotletem mielonym i surówką z kapusty ze spiżarki. Sama nic nie jadłam bo mięsa mielonego z tacki nie tknę. Za to na kolację sobie odbiłam bo objadłam się zupą cebulową, moją ulubioną z grzankami. Zjadłam cały talerz i jeszcze wypiłam kubek.

Zupa cebulowa


SKŁADNIKI:  2

3 spore cebule
2 żółtka
olej
2 kostki warzywne
śmietana
mąka
pieczywo na grzanki
pieprz
sól
bazylia - opcjonalnie
1 litr wody

PRZYGOTOWANIE:  15-30 MIN.

Przygotować grzanki.

Zupa: cebulę drobno pokroić i udusić na oleju nie rumieniąc, zalać wodą, dodać przyprawy i kostki warzywne, pogotować chwilkę, zagęścić mąką rozrobioną z wodą, dodać roztrzepane żółtka i śmietanę, posypać grzankami.

w sprawie wierszy zapraszam na mojego drugiego bloga

http://poezjaduszmalowane.blogspot.com/







niedziela, 17 marca 2013

Rysunki... fotografia i codzienność...


Jako dziecko kochałam kredki i kolorowanki. Rysowałam całymi dniami, pracowicie zapełniając kartki przeważnie kwiatkami, lasami i ogrodami. Ciągle prosiłam o nowe kredki bo błyskawicznie je zużywałam. Miałam całe stosy kolorowanek i całe worki resztek z kredek w różnych kolorach. Nie nauczyłam się za to używać farb bo moi bliscy mi ich po prostu nie kupowali z obawy przed zapaćkaniem mieszkania. Pierwsze farby dostałam w szkole i używałam ich tylko w szkole na lekcjach plastyki. W domu był zakaz. Nigdy więc nie nauczyłam się malować bo po prostu nie miałam możliwości nabrać wprawy. W ogólniaku najbardziej lubiłam lekcje plastyki. Wyżywałam się na nich i czekałam na następne. Byłam niezła na tyle, że nauczycielka zaczęła coś przebąkiwać o ASP. Niestety nic z tego nie wyszło bo w drugiej klasie przeniosłam się do innej szkoły. Chciałam szybko ją skończyć  i usamodzielnić się przede wszystkim finansowo. Po technikum już oczywiście z ASP nic nie wyszło. Poszłam do pracy i wkrótce po raz pierwszy wyszłam za mąż co skomplikowało mi życie na wiele lat a codzienny kierat skutecznie wybił z głowy marzenia o samorozwoju. Zapomniałam o rysowaniu. I przypomniałam sobie dopiero teraz. Najpierw zapisałam się na kurs vedic art. Zaczęłam czytać o malowaniu, kompletować podobrazia, farby i pędzle. A później po raz pierwszy od 30 lat wzięłam do ręki ołówek, zwykły i pożółkłe ze starości kartki z mojego starego szkicownika i zaprałam się za szkicowanie. Kiedyś ostatnim szkicem były róże i dziś róże były pierwszym motywem od którego zaczęłam  moją przygodę. Pierwsze ruchy to był koszmar. Nic nie wychodziło i na pewno to co powstawało nie było podobne do róż. Prawie się załamałam ale po chwili zaczęło iść mi lepiej. I mam nadzieję, że z czasem nabiorę wprawy. Muszę tylko ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Tak po cichu sobie marzę, że może nawet spróbuję się nauczyć malowania farbami pejzaży i kwiatów...może się odważę...







Ostatnio też coś  zaczęło mnie kusić fotografowanie i zabrałam się za poznawanie swojego aparatu bo do tej pory w funkcję menu nawet nie wchodziłam z obawy, że  coś sknocę i wcale zdjęć się nie da robić. Byłam ostrożna bo to moja pierwsza cyfrówka wprawdzie tania ale i tak jej szkoda bo jest nowa i drugiej nie mam na razie zamiaru kupować. Idzie mi dobrze i ciągle kombinuję tym bardziej, że zaczęłam też o fotografii czytać a nawet znalazłam bezpłatny kurs w internecie, który sporo przejaśnił mi w głowie. Założyłam też profil na digart i oglądam zdjęcia tych, którzy się na fotografii znają i robią super fotki. Wstawiłam kilka swoich zdjęć i niektóre zostały nawet nieźle ocenione. Nie wszystkie niestety. Niektóre  szybko usuwałam bo wstyd było je pokazywać z czego zupełnie nie zdawałam sobie sprawy. Uważałam je za niezłe a były tragiczne technicznie np. mało ostre albo fatalnie skadrowane.

Wiosna coraz bliżej choć tego nie widać. Śniegu wprawdzie u mnie nie ma za dużo ale za to mrozy szczególnie w nocy są i to solidne. Wczoraj było minus 10 stopni i zmarzłam bo nie napaliłam w centralnym a grzejnik sypialni nie ogrzał.
Za to gołębie już  chyba wiosnę czują  bo zaczęły się rozmnażać. Ostatnio  coś ich więcej przychodzi do jedzenia i są młode, no przynajmniej wyglądają jak młode bo są smukłe o lśniących piórkach. Zupełnie nie wiem skąd się biorą bo my jajka zabieramy z gniazd, żeby ich nie przybywało a stada na podwórku są coraz większe. Wczoraj na drucie nad komórką siedziało z 20, pszenica kosztuje  sporo a co innego jeść nie chcą tylko pukają z głodu mamie do okna. Nasze gołębie są dwa z tego co wiem. To potomkowie tych co zostały po dziadku, który gołębie kochał i hodował przez cały życie od wczesnej młodości aż do śmierci. A skąd te stada głodomorów nie mam pojęcia. Albo od sąsiada albo gdzieś się mnożą niekontrolowane. Fakt pozostaje faktem, że ich przybywa...








sobota, 9 marca 2013

Anioły, obrazy


Anioły pojawiły się w moim życiu kilka lat temu tz. pojawiły się ponownie bo były obok mnie przez cały czas tylko ja nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie widywałam ich i przestałam odczuwać ich obecność odkąd dorosłam i po prostu o nich zapomniałam. A one trwały cierpliwie i czekały tuż obok mnie na granicy jawy, przepełnione miłością, chętne do pomocy. Gdy byłam dzieckiem z pełną ufnością zwracałam się do mojego anioła stróża o pomoc, prosiłam o ochronę dla mnie i dla moich bliskich i często anioły widywałam w snach. Jako osoba dorosła, przytłoczona problemami, skupiłam się na sprawach bardziej przyziemnych. A szkoda bo anioły chronią i pomagają naprawdę. Działają bardzo skutecznie tu w realnym świecie a ich rady pomagają uniknąć wielu pułapek życiowych. Wystarczy je poprosić o pomoc, zaufać im a życie stanie się łatwiejsze. Można  je prosić o wszystko, o sprawy ważne i błahe. One zawsze mają czas, nie obrażają się, nie odwracają od nas bo są po to by nas wspierać. Kochają nas takich jakimi jesteśmy, nie oceniają i chronią w każdym momencie naszej ziemskiej wędrówki. Warto mieć takich niebieskich przewodników i warto korzystać z ich pomocy. Każdy, absolutnie każdy jest w stanie nawiązać z nimi kontakt. Wystarczy się na taki kontakt otworzyć i zaufać. Anioły można słyszeć, widzieć, czuć. Wystarczy trochę wprawy. Są wspaniałe medytacje, które to bardzo ułatwiają. Warto też nabyć jakieś książki z tematyki anielskiej np.

Doreen Virtue    - Jak usłyszeć swoje anioły
                         -  101 aniołów
                         -  101 archaniołów
                         -  Uzdrawiająca moc archanioła Rafaela
                         -  Przesłania aniołów każdego dnia inne
                         - Podręcznik anielskiej terapii
                         - Cuda archanioła Michała
Jeanne Ruland   - Wielka księga aniołów
                         - Świetlista siła aniołów
Elżbieta Ellis      - Medytuj  z aniołami


Ostatnio mam ochotę sprawić sobie kilka obrazów o tematyce anielskiej. To coś nowego bo wprawdzie malarstwo kocham i kilka obrazów posiadam ale do tej pory kusiły mnie tylko pejzaże i ewentualnie kwiaty. A tu anioły. Poszukałam w internecie i znalazłam kilka które mnie urzekły i które chętnie bym kupiła i powiesiła na ścianach sypialni. Może się zdecyduję kto wie...




                                         Adam Deda


                                         Anna Ślusarska




                                         Anna Ślusarska



                                          Elwira Amrhein



                                         Elżbieta Czarnecka

Napisałam też wiersze...

Anioł

zjawił się nagle
nie wiadomo  skąd
spokojnie bez fajerwerków
rozświetlił
ciemny zakątek pokoju
bezszelestnie
jak obłok mgły
podpłynął..
delikatnie niczym piórko
musnął policzek
starł łzę
pocieszył...
i uleciał
rozpostarwszy szeroko skrzydła
pozostawiając
kiełkujące w sercu szczęście


Anioł stróż


Jesteś blisko
tuż obok
na krawędzi snu
na odległość oddechu
chronisz mnie i osłaniasz
skrzydłem
z mgły utkanym
podobnym do tęczy

nie znam smaku samotności
nie lękam się czerni nocy
ufam ci

czasem pogrążona w zadumie
boję się labiryntu myśli
cierpkich i gorzkich
jak snu bez końca

ty czuwasz
koisz ból
niczym matka
ocierasz łzy
wiedziesz mleczną drogą
ku światłu

jak żyła bym
bez ciebie
mój aniele stróżu



piątek, 1 marca 2013

Oznaki wiosny i codzienne,,boje"

Obudziłam się późno. Za późno bo nie zdążyłam złapać moczu Józka, gdy był w kuwetce. Już drugi dzień zawaliłam sprawę . A trzeba wreszcie ten mocz zbadać. Siusia bardzo ładnie i może leki bierze już niepotrzebnie. Wprawdzie no-spy już od kilku dni mu nie daję, ale wciąż dostaje jeszcze antybiotyk co obojętne dla organizmu przecież nie jest. Następna próba łapania dopiero w poniedziałek i tym razem musi się udać. Zawiozę przy okazji jak pojadę z Śnieżkiem do kastracji. Mam nadzieję, że maluch jakoś da się włożyć do torby i nie wyskoczy po drodze. Do transportera już nawet nie będę próbowała go wkładać bo ostatnim razem wpadł w taką panikę i tak się rzucał, że puściły zamki i zwiał. Na szczęście akcja była w domu i uciekł tylko pod wersalkę. Aż nie chcę myśleć co by się stało gdyby zwiał na dworze. Było by po kocie bo z pewnością by się nie dał złapać. Teraz już zasnąć nie mogę od kilku dni i zamartwiam się choć się przed tym bronię.

Miało być dziś o aniołach ale nie będzie bo nie mam nastroju, Niestety zaraz po wstaniu z łóżka straciłam dobry humor gdy zorientowałam się, że domu sąsiadów, który widziałam przez okno od najmłodszych lat już nie ma. Tak po prostu został zburzony w parę godzin i zmienił się w smętną kupę gruzu. Dom, który pamiętam od zawsze, który kojarzył mi się z dzieciństwem. Dom, który zamieszkiwali bliscy mi kiedyś ludzie, zaprzyjaźnieni z moją rodziną od zawsze. Dom rozbudowywany i modernizowany z takim trudem przez panią Margusię /Małgorzatę/- kobietę bardzo pracowitą i mądrą choć prostą. Pamiętam ją siedzącą na ławce w cieniu domu, z bosymi stopami, zmęczoną po całym dniu pracy w polu i gospodarstwie. Pamiętam jej radość gdy z wielkim trudem udało się jej wykończyć łazienkę a później zamontować kaloryfery. A teraz tego domu już nie ma i zastąpiły go wybudowane obok dwa nowe ,,potworki" bez duszy, wielkie i zimne. No ale tak pewnie musi być w dzisiejszych czasach. Starsze pokolenie odchodzi i wraz z nimi znika z powierzchni ziemi wszystko to co było dla nich cenne, to co ukochali i o co całe życie dbali. I tak pewnie będzie kiedyś i z moim domem bo jest już stary i wciąż wymaga remontu. Pewnie jestem zbyt sentymentalna i nie rozumiem niektórych spraw  ale nie byłabym w stanie zniszczyć dorobku moich przodków ani go porzucić. Może to złe, nienowoczesne podejście ale taka pozostanę i nadal będę pielęgnować to co zbudowali moi prapradziadowie. Nadal pozostanę w tym starym domu, pamiętającym lepsze czasy. Nadal będę o niego dbać na tyle na ile zdołam i nie ulegnę modzie ucieczki do łatwiejszego życia czytaj do bloków np.I nadal będę spoglądać w babci okno z wrażeniem, że babcia patrzy na mnie zza firanki, a na podwórku będę szukać wzrokiem dziadka śledzącego wzrokiem wzlatujące gołębie...

Pogoda u mnie taka sobie, raczej ciepło i nawet słońce wygląda. Zima odeszła i pozostały po niej tylko marne resztki śniegu pod świerkiem od północnej strony domu. Nadchodzi wiosna. Widać po malutku pierwsze jej oznaki - pęczniejące pączki na gałązkach forsycji, wyglądające nieśmiało z ziemi liliowce i kwitnące przebiśniegi pod oknem domku mojej mamy . To, że już marzec można też poznać po kocich romansach...