Codzienność

Codzienność

niedziela, 30 listopada 2014

Zimny powiew, łyżwy, widok za oknem i kapryśny Mruczek...

Zimno jest albo ja to tak odczuwam. Cały czas wieje mroźny wiatr. W kominie tylko huczy. Dziś w nocy okropnie zmarzłam. Nawet stopy miałam skostniałe z zimna. Miałam też dreszcze. Coś ostatnio nie jestem odporna na zimno. Myślę nawet o zapaleniu w piecokuchni, żeby wieczorem w sypialni było choć o kilka stopni więcej. Cały problem w tym, że piecokuchnia strasznie węgiel połyka  i nie ma go kto nosić. Krzysiek się broni, a ja z chorym kręgosłupem nie bardzo sobię z tym radzę. Dziś była o to oczywiście awantura. Wściekłam się i wyzwałam Krzyśka od egoisty, bo jemu jest ciepło. Wcale się tym nie przejął i węgla nie przyniósł. Czasem mam ochotę wziąć rozwód tylko, że po rozwodzie i tak sam węgiel do pieca nie wskoczy. 
W domu już jest ciepło, a ja i tak teraz siedzę przy piecu i grzeję się. Nawet rozgrzaną cegłę mam w nogach i przykryłam się kołdrą. Może to ciągłe uczucie zimna jest spowodowane odchudzaniem? Pewnie tak jest. Nigdy się w zimie nie odchudzałam to doświadczenia nie mam pod tym względem.
Zimno mi jest, a i tak tęsknię za śniegiem. Kocham patrzeć na drzewa pod pierzynką i na ośnieżoną drogę. Lubię, gdy śnieg pada i  z chęcią wychodzę wtedy na dwór. Ostatnio zaczęłam myśleć o tym, żeby sobie łyżwy figurówki kupić. Jeździłabym przed domem po zamarzniętej jezdni. Tylko wieczorem, bo wtedy ruch jest mniejszy. Nie wiem czy to ma sens, bo za dobrze nie jeździłam nigdy, a teraz w dodatku jestem starsza i mniej sprawna. Boję sie, że jak upadnę mogę się uszkodzić. Krzysiek oczywiście jest przeciwny. Uważa, że w moim wieku jeździć nie wypada. Muszę to przemyśleć, ale trochę ruchu by mi się przydało....
Dziś mam luz i nic nie robię cały dzień. Nawet obiad dla Krzyśka mam od wczoraj. Zje kotlety mielone z ziemniakami i mizerię. Ja dziś jeszcze jestem ostatni dzień na diecie kapuścianej. Zrzuciłam 1 kg. Dobre i to. 
Jak nic nie robię to oczywiście czytam, bo malować nie mogę z powodu zimna. Jutro będę rysować widok z okna. I tu mam problem, bo u mnie za oknem jest ulica i domy sąsiadów czyli nic ciekawego. Pamiętam Kamesznicę i cudne widoki z okien - góry, drzewa i zieleń. Tak mi tego brak. Może to narysuję, albo coś z wyobraźni. Ewentualnie może być widok z okna z kuchni mojej mamy. Pod jej oknem rośnie piękna stara jabłonka. Ma gruby chropowaty pień i rozłożyste konary. To już coś.
A na koniec Mruczek, a raczej jego humory. Coś ostanio robi się okropnie niedotykalski. Często się denerwuje, kuli uszy i jak się go głaska potrafi nawet pacnąć łapą. Już dawno tak się nie zachowywał i teraz to mi się wydaje dziwne. Nie przychodzi też tak często do mnie na kolana i woli spać na fotelu. Nie wiem co go ugryzło. Czyżby to już oznaka starości? Ma przecież dopiero niecałe 9 lat. Jest jeszcze śliczny i pięknie, młodo wygląda. A może jednak, bo Lwicę też jakby częściej gryzie i inne koty goni...






piątek, 28 listopada 2014

Adwent, codzienne przyjemności, zioła szwedzkie i koty...



Dziś obudził mnie kurier. Przyniósł książkę. W domu rano było chłodno, bo tylko 18 stopni. Siedziałam przy kawie i kostniałam z zimna, a koty kuliły się na kanapie starając się wzajemnie ogrzać. W końcu to koniec listopada. Od niedzieli  już Adwent. Lubię ten czas. Jest taki pełen zadumy. Lubię wtedy to i owo sobie przemyśleć. Zastanowić się nad sobą i nad swoim życiem. Przypomnieć sobie bliskich, kórych już ze mną nie ma na tym świecie. Przypomnieć sobie święta, które pamiętam z dawnych lat. Tyle tych lat już było. Tylu bliskich już jest po drugiej stronie. Po południu czytałam i relaksowałam się przy pachnącej świecy. Od dawna staram się sprawiać sobie codziennie po 5 przyjemności. Dziś było to dodatkowo oprócz czytania i relaksu przy świecy: głaskanie przez 15 minut Mruczka, medytacja z aniołami i masaż stóp olejkiem migdałowym. Wieczorem chcę odrobić pracę domową z kursu rysunku i malarstwa. Praca będzie wykonana ołówkiem i kredkami akwarelowymi. Następne prace są równie ciekawe w tym rysowanie zwierząt i portret. To akurat mnie nie kusi, ale jakoś będę musiała tą pracę wykonać. Rady nie ma.
Wczoraj miałam trochę stresów i tak po pierwsze wyszło na jaw, że zapomniałam sobie zrobić zapasu ziół szwedzkich. Robię co roku w lecie, bo do wykonania leku potrzebna jest temperatura 25 stopni. Zioła mają wiele zastosowań. Pomagają między innymi na jesienne depresje, migreny, infekcje, bóle zębów, wzdęcia, zaparcia, problemy żołądkowe, bóle uszu, robaczyce, obrzęki, wrzody, guzy i pęcherze. Po drugie ponad dwie godziny szukałam Czarnusi. Koteczka boi się Rozy, która ją gnębi czasem i chowa się po kątach. Jak się okazało to ciciusia ukryła się w bieliźniarce i przespała sobie w spokoju kilka godzin. Wyszła dopiero wieczorem w porze karmienia. Kicia z gryzącej dzikuski wyrosła na miłą, ale nieco nieśmiałą panienkę. Głaskanie lubi, ale sama na mizianki nie przychodzi. Ja to szanuję i pozwalam jej żyć nieco na uboczu. Może jeszcze przyjdzie taki czas, że zacznię przychodzić po pieszczoty jak Śnieżek, jej brat.









środa, 26 listopada 2014

Problemy, zakupy i kurs...


Mam problem i nie bardzo wiem jak go rozwiązać. Otóż w czerwcu zmieniłam dostawcę energii elektrycznej i od tego czasu nie płacę za prąd. Firma, która sprzedawała mi prąd wcześniej przysłała mi pismo, że już tego robić nie będzie, a nowa nadal faktur nie przysyła. Dług mi rośnie. Pewnie już z 1000 zł będzie do płacenia. Dzwoniłam oczywiście na infolinię i nadal nie ma mnie w systemie. Pisałam, ale nie odpowiadają. Moja mama jest w tej samej sytuacji i klnie aż miło. Innego kontaku z nimi nie ma. Jestem w kropce i wściekam sie coraz bardziej, bo dostawcę zmieniłam tylko z tego powodu, żeby nie płacić przedpłat i żeby odpisy były robione co miesiąc. Wolę płacić mniej, a częściej.
Ostatnio trochę zaszalłam i zrobiłam zakupy. Kupiłam jak zwykle książki oraz świecznik i serwetkę z ptaszkiem. Serwetka jest cudna. Mam zamiar naszyć ją na poszewkę. Do tej pory jeszcze serwetek ani zazdrostek sama nie robiłam. To trochę dla mnie za delikatna praca. To liczenie oczek i cienkie nici. Jakoś tak mnie do tego nie ciągnie. Z drugiej strony szkoda, bo serwetki lubię podobnie jak wąziutkie zazdrostki, które zawieszam nad drzwiami. Lubię też mieć dziergane ozdoby na półkach. Może kiedyś się za to wezmę. W końcu szydełko mi niestraszne...



Dziś zaczął mi się kurs pisarski. Pierwszy wykład jest ciekawy i sporo mi wyjaśnił. Pozostały mi jeszcze do zrobienia ćwiczenia czyli napisanie krótkiego teksu. Kurs polega również na rozmowach na specjalnym forum. Weszłam tam, ale jeszcze nikt się nie wypowiedział. Tak sobie myślę, że sporo powinnam się na tym kursie nauczyć. Zależy mi zwłaszcza na opiniach kursantów i nauczyciela na temat moich tekstów. Kusi mnie napisanie czegoś dłuższego niż opowiadanie, ale nie wiem czy warto się za to zabierać. Nie jestem zbyt pewna siebie pod tym względem, a opinie pod moimi tekstami na portalach pisarskich są średnie i nieco powyżej. Czytelników wprawdzie mam, co mnie cieszy, ale czy znajdę wydawcę? Mam też problem z interpunkcją. Następny stopień kursu zaczyna się już w połowie stycznia, ale opłacić go trzeba wcześniej. Czy zdobędę na o pieniądze? Jeśli nie, będę musiała poczekać kto wie ile czasu...

poniedziałek, 24 listopada 2014

Dieta, coś na ząb, książki i ikony...


Od wczoraj jestem na diecie kapuścianej. Schudłam 0,5 kg jak na razie. Dieta mi odpowiada, bo warzywa lubię i głodna na niej nie jestem. Dieta jest zdrowa i doskonale oczyszcza. Likwiduje też zaparcia. Trudne jest dla mnie tylko to, że nie wolno jeść soli i pić napoi gazowanych. Piję więc zioła i doprawiam przyprawami ziołowymi. Podstawą diety jest zupa ze słodkiej kapusty z dodatkiem cebuli, pomidorów i papryki. Powinnam też dodać seler naciowy, ale nie miałam go gdzie kupić. Oprócz tego je się głównie warzywa i owoce. Dieta może być trudna do zniesienia dla osób akywnych fizycznie z powodu braku białka i węglowodanów. Chcę wytrzymać 6 - 7 dni, a później z powrotem dukan. Zawzięłam się, bo planuję jeszcze przed świętami zobaczyć ósemkę z przodu. Zobaczymy.
Krzysiek oczywiście na diecie nie jest, a przydałoby się  żeby z 10 kg zrzucił. Dziś zje klopsiki w sosie serowym z rodzynkami.

mięso mielone
cebula
bułka tarta
serek topiony
sól
ząbek czosnku
pieprz
kostka rosołowa
mąka
rodzynki

Mięso wymieszać z bułką i przyprawami. Dodać rozdrobniony czosnek i trochę pokrojonej cebuli. Usmażyć. Zalać wodą z kostką rosołową i pokrojoną cebulą. Udusić. Dodać serek, rodzynki i zagotować. Zaprawić mąką.

Od kilku dni nic innego prawie nie robię tylko czytam, a właściwie pochłaniam książki. Czytam po dwie na raz. Dziś to będzie thriller i książka typu psychologicznej. Psychologiczne książki lubię i czasem czytam. Ostatnio znalazłam księgarnię z wyodrębnioną zakładką książek psychologicznych. Wybrałam sobie kilka i 3 już do mnie idą. Lubię też thrillery. No i powieści historyczne i książki z dziedziny ezoteryki. Ostatnio chodzi za mną książka opisująca życie na wsi. Jednak nigdzie się na taką nie natknęłam jak do tej pory. Nie lubię za o typowych romansów. Wolę książki tradycyjne od elektronicznych i takie zazwyczaj kupuję. Ostatnio zaczął mnie kusić czynik. Może wtedy polubię i ebooki. Kto wie...


Ostatnio też sporo maluję i rysuję. Zapomniałam za to o decoupage. Mam wprawdzie plany, by ozdobić 3 duże skrzynki, które są mi potrzebne na różnego typu dokumenty i inne drobiazgi, ale jakoś tak mi schodzi. Marzą mi się też ikony wykonane w tej technice. Dokładnie to chcę mieć półkę nad drzwiami w kuchni z ikonami. Nie wiem jeszcze jakie ikony się na niej znajdą czy wykonane w technice decoupage czy też malowane na drewnie. Malowane akrylami nie pisane. Może i jedne i drugie...

sobota, 22 listopada 2014

Praca Krzyśka, plany świąteczne, introwertyzm i rysunki...

Krzysiek wrócił do pracy. Pracuje na cały etat czyli 7 godzin dziennie jako osoba niepełnosprawna z II grupą inwalidzką. Umowę ma do czerwca. Ulżyło mi, bo dwie renty i moje dochody z dorywczej pracy to trochę za mało jednak, nawet dla mnie. W domu zrobiło się cicho i pusto, tak spokojnie. Z pracy wraca zmęczony to na zbytnią aktywność typu jałowe dyskusje czy telewizja w nadmiarze nie ma już energii. Mniej się też złości, bo pewnie nie ma na to siły. 
W tym roku Wigilia i Sylwester będą dziwne ze względu na jego pracę, ponieważ w te dni pracuje po południu. Ciekawe jak wróci do domu, bo autobusy później już nie kursują. Pieszo to daleko - 7 kilometrów. Z powodu pracy Krzyśka musieliśmy zmienić plany. I tak nie pojedziemy na  Pasterkę, ani nie weźmiemy udziału w Sylwestrze urządzanym w firmie zjmującej się ezoteryką i rozwojem duchowym. Będziemy więc jak co roku siedzieć w domu. Żaden problem dla mnie.
Wszędzie widać przygotowania do świąt - na blogach piękne drobiazgi czarują i kuszą. Ja jakby na przekór nic nie przygotowuję. Ozdoby mam zamiar mieć te same, które mam od lat. Będzie to szopka po dziadku i tradycyjna choinka. Nawet bombek i łańcuchów nie zmienię. Marzę wprawdzie o żywej choince, ale nie tym razem. U mnie przygotowania zaczną się od sprzątania i pieczenia pierniczków. Święta będą w tym roku skromne ze względu na moją dietę. Będzie wszystko, ale w mniejszych ilościach. Tak, żeby Krzysiek pojadł, a ja żebym tylko spróbowała. Nie będę też piekła ciast, bo kto by trzy tortownice ciasta zjadł. Kupię po kawałku sernika, makowca i piernika i tyle.
Mam nadzieję, że w święta nie będziemy zaproszeni do brata Krzyśka. Tam zawsze jest przy takich okazjach tłum ludzi czego nie cierpię.

Od wczoraj czytam ,,Introweryzm to zaleta". Książka to objawienie dla mnie. Otworzyła mi ona oczy na wiele spraw, bo niby wiedziałam, że jestem introweryczką, ale tak jakoś do mnie to nie docierało w pełni. Teraz, dzięki niej jestem już w pełni świadoma, że do tej pory źle się z moją introwertyczną naturą czułam, bo inni mnie za nią krytykowali i ganili. Tak jakbym była winna temu, że kocham samotność, a tłum mnie męczy i pozbawia energii. Całe życie tylko słyszałam od wszystkich w koło teksty typu ,,Wyjdź z domu" ,,Wyjdź do ludzi" ,,Nie siedź sama". Teraz już zrozumiałam czemu nie mogę dogadać się z mamą, czemu tak mało czasu spędzałam z moim towarzyskim, aktywnym i gadaliwym synem gdy był dzieckiem, czemu przeżywałam katorgi z moim pierwszym mężem typowym ekstrawertykem. Będzie mi się teraz ławiej żyło. Szkoda, że jeszcze książki o nadwrażliwcach nie ma...

A na koniec moje ostanie rysunki wykonane sangwiną i kredą. Dziś może powstaną następne. Może też jakieś szkice ołówkiem. Chyba powoli dojrzewam do rysowania np. zwierząt czy aktów, ale to już wyższa szkoła jazdy.








Jeszcze informacja rozdawajka u Ankiskakanki. Zapisy do 10 grudnia...


czwartek, 20 listopada 2014

Konkurs, pasztet i artystyczne wyzwania.



Przed chwilą wróciłam do domu. Byłam w mieście na poczcie  z wysyłką obrazu na konkurs plastyczny. Konkurs jest dla amatorów i strasznie chciałam wziąć w nim udział. Tematem był pejzaż jesienny. Namalowałam kilka obrazów i później miałam problem z wybraniem tego, który chcę zaprezentować na wystawie po konkursowej. Jestem strasznie przejęta, bo to mój pierwszy konkurs. Zobaczymy, choć zdaję sobie sprawę, że szans większych nie mam, bo amator to też może być ktoś kto maluje od 20 lat np.
Z poczty wróciłam okropnie zmarznięta, bo wybrałam się w ażurowym, dzianinowym poncho i półbutach. Teraz grzeję się i dochodzę do siebie. Muszę się sprężać, ponieważ mam dziś sporo pracy. Mam zamiar między innymi posprzątać w szafie w sypialni i upiec pasztet mięsno - warzywny. Pasztet jest dietetyczny, bo zrobiony z gotowanego mięsa. Krzysiek nie za bardzo taki lubi. Woli pasztety bardziej tłuste i bez jarskich dodatków. Aż dziw, że cholesterolu nie ma.

Pasztet

1kg mięsa wieprzowego/ugotowanego/
25 dkg boczku/ugotowany/
25 dkg warzyw/ marchew, seler, pietruszka/
duża cebula
3 ząbki czosnku
2 jajka
bułka tarta
sół
pieprz
przyprawy ziołowe/majeranek, tymianek, cząber/

Mięso, boczek i ugotowane warzywa zmielić 2 razy, dodać jajko, bułkę tarą i przyprawy. Wyrobić. Piec 1 godzinę w 220 stopniach.

Po dniu pełnym zajęć pewnie już wieczorem zajmę się moimi ulubionymi pasjami. Tym razem będzie to szkicowanie w tym rysunki sangwiną i kredą. Technikę tą odkryłam dzięki  kursowi rysunku i malarstwa. Technika mnie zachwyciła. Powstało sporo rysunków, a pewnie powstanie jeszcze więcej, bo technika mi bardzo przypasowała. Mam sporo pomysłów. A wieczorem pewnie będę czytać albo obejrzę jakiś film. Chodzi za mną ostatnio Rodzina Borgiów. Jutro już będzie dzień spokojniejszy, bo bez wyjazdów. Spędzę go w ciszy i w cieple. Pewnie będę rysować albo malować. Mam już gotowe szkice na dwa obrazy w tym jeden pejzaż jesienny...




wtorek, 18 listopada 2014

Deszcz, Krzysiek, niezrealizowane plany i plany na dziś...

Przed chwilą wróciłam do domu. Byłam w mieście na zakupach i na poczcie z wysyłką ułożonych krzyżówek. Parę groszy powinno wpaść. Kupiłam też sobie zioła, maść nagietkową i zioła dla Krzyśka na cukrzycę. Zmokłam jak kura i z każdego włoska mi cieknie, a spodnie miałam przemoczone do kolan. Bluzkę mogłam wykręcać. Dobrze, że jestem odporna, bo z pewnością bym się rozchorowała. A tak Krzysiek rozpalił w piecu, posadził mnie na kanapie pod kocem z kubkiem parującej herbaty i będzie dobrze. Tym bardziej, że uraczył mnie również kieliszeczkiem nalewki śliwkowej na rozgrzewkę. Teraz siedzę i dumam jakie to szczęście mam, że los mnie zetknął z Krzyśkiem. Poznaliśmy się cudem, bo on mieszkał w okolicach Lublina, a ja w okolicy Katowic. Ja szukałam kogoś na stałe i dałam ogłoszenie do gazety. On zadzwonił i od tego czasu dzwonił codziennie. Rozmawialiśmy po kilka godzin i później majątek zapłacił za telefon, ale warto było, bo dzięki temu poznaliśmy się lepiej. Po dwóch miesiącach rozmów i jednej wizycie postanowiliśmy z sobą zamieszkać i tak to trwa do dzisiaj z tym, że kilka lat temu był ślub. Układa się różnie, ale więcej jest dobrego niż złego. Czasem tylko jego choroba potrafi mi dopiec, ale cóż. Tak widocznie musi być, bo taki los mi jest pisany. Widocznie część życia miałam spędzić w samotności, a część z mężyzną, który jest dla mnie jednocześnie dużym wsparciem i urapieniem...Tak z drugiej strony o ja do tej pory idealnie dobranej pary nie spokałam...

No i w niedzielę będę siedzieć w domu. Miałam dwa ,,wyjścia" do wyboru i nic z tego nie wyjdzie. Nie pójdę na Skrzypka na dachu, bo Krzysiek zdecydowanie nie chce. Poza tym nie mamy się w co ubrać, ponieważ ja schudłam i jedyna wyjściowa bluzka na mnie lata, a Krzyśka marynarka została zjedzona przez mole. Nie wezmę też udziału w warsztatach malowania mandali, bo w Katowicach jest objazd i bez samochodu nie dojadę. Będę siedzieć w domu i się złościć. No, bo trzeba mieć pecha, żeby mieć dwie możliwości i z ani jednej nie móc skorzystać. Chyba to siedzenie w domu mi jest pisane... 
Dziś też już będę siedzieć w domu. Nawet do mamy na plotki się nie wybieram. Pewnie poczytam książkę, którą dziś kupiłam. Może prześpię się chwilkę, pomedytuję. Może wieczorem namaluję akrylami obraz, który już za mną od kilku dni chodzi. Tym razem to będą drzewa. Kusi mnie też namalowanie owoców dzikiej róży, a konkrenie gałązki. Ma w sobie takie szlachetne piękno. Ciekawa jestem czy uda mi się oddać jej wdzięk. Mam jeszcze kilka podobrazi. Niedługo pewnie skończy się malowanie w pracowni, bo będzie w niej za zimno. Pozostaną  mi więc akwarele. Lubię tą technikę i chętnie ją podszkolę...

niedziela, 16 listopada 2014

Rozrywki, wybory i twórczość...



Ta piękna pogoda, która jeszcze kilka dni mnie cieszyła skończyła się. Od wczoraj słońca już nie ma i jest znacznie chłodniej. Okno w sypialni już mam nocą zamknięte. W ogródku jednak jeszcze to i owo kwitnie. U mnie oko ciesza pelargonie, werbeny i marcinki. Kwitną poziomki. Liści też jeszcze masa trzyma się na drzewach. Gabię te opadłe po troszeczku i wyrzucam na kompost. Dziwny jakiś taki ten listopad. Przypomina październik. Brak też deszczu, co akurat za dobre nie jest, bo niektóre delikatne rośliny trzeba by chyba nawadniać. Martwię się, że wysiane rośliny zaczną kiełkować i przepadną.
Dziś oczywiście nic nie robię, bo w końcu jest niedziela. Nawet na wybory nie idę. Po co? Nie mam nadziei, że będzie lepiej. Nie znam kandydatów, a programy maja niejasne. I kogo tu poprzeć. Krzysiek oczywiście na wybory idzie, ale pewnie zagłosuje przypadkowo. Na mnie się wściekł, że iść nie chcę i usłyszałam znowu kilka epitetów typu odludek i ekscentryczka. Jak zwykle. Krzysiek niby lubi przebywać w domu, ale mnie nie rozumie tak do końca. Czasem namawia mnie na wyjście do ludzi, na spacer, na piwo czy na festyn. Chciałby też odwiedzać rodzinę i zapraszać gości. Mnie to nie bawi. Ja to bym wyszła, ale tylko czasem na koncert muzyki klasycznej, do opery, na wystawę np. malarstwa czy wieczór z poezją. Może na jakieś warsztaty czy na kurs. Jeśli na Sylwestra to nie do lokalu potańczyć, bo tańczyć nie cierpię, a na wieczorek wróżb np. Wyszłabym oczywiście, ale nie wychodzę, bo samochodu nie mam, a autobusami z przesiadkami jeździć nie będę. Za wygodna jestem. To siedzę w domu, a on się denerwuje.
Ostatnio sporo tworzę. Piszę wiersze i haiku. Maluję też obrazy z jesienią w tle.

Późny listopad

w dłoniach ukryłam jesień
pachnącą liśćmi i błotem
dodałam ciszę
i falujące mgły chłodne
jak wargi niechętne pocałunkom

spojrzeniem otuliłam
klucz dzikich gęsi
i senne jezioro

nie czuję już ciepła
wiatr niesie zapowiedź
mroźnych poranków
krople deszczu
smakują nostalgią

idzie zima




szarość poranka
marcinki za progiem
całe w bieli

chłód o poranku
czerwień pelargoni
skuta lodem

poranek we mgle
werbena na schodach
sztywna od mrozu


Inne moje najnowsze wiersze i haiku na moim drugim blogu http://poezjaduszmalowane.blogspot.com/




piątek, 14 listopada 2014

Diety, obraz i rozważania o niezależności...

Dieta mi idzie. Waga spada powoli, ale stale tak, że mam nadzieję te kilka kilogramów zrzucić. Dieta dukana mi bardzo odpowiada, bo waga spada cały czas i przestoje mi się nie zdarzają. Przestoi nie znoszę, bo mnie frustrują i zniechęcają. Przeważnie wtedy przerywam dietę i przystępuję do niej z powrotem, dopiero wtedy gdy metabolizm wraca do normy. Oprócz dukana lubię diety krótkie np. jajeczną. Kiedyś po ciąży schudłam na niej 20 kg i wagę w zasadzie utrzymałam 20 lat. Pewnie bym utrzymała do teraz gdyby nie rzucenie papierosów. Działała też na mnie dieta z książki Leki z bożej apteki. Polega ona na jedzeniu zupy warzywnej z dodatkiem otrąb i siemienia lnianego. Ta dieta pomagała mi zrzucić około 5 kg, które miałam zawsze do zrzucenia po zimie. Nigdy natomiast w czasie odchudzania nie ćwiczyłam. Ruchu nie znoszę także wtedy, gdy jem normalnie. Wiem, że to źle, ale nie trafiłam do tej pory na ruch, który by mi sprawiał choć trochę przyjemności, a zmuszać się nie będę. Nie cierpię ani spacerów, ani tańca ani jazdy na rowerze. Pewnie tak już pozostanie.

Dziś szykuje mi się spokojny dzień bez wrażeń i nadmiaru zadań do wykonania. Spędzę go przy piecu z książką. Pewnie też będę malować. Może nawet wezmę się za farby olejne, bo już do tego powoli dojrzewam. Może też narysuje węglem i sangwiną tulipany. Rysunek ten mam wykonać jako pracę domową na kursie. Wczoraj również trochę malowałam. Powstało kilka drzewek i obraz z jesienią w tle. Obraz jest jeszcze do dopracowania...



W następną niedzielę jest warsztat malowania mandali. Jeszcze nie zdecydowałam czy wezmę w nim udział. Krzysiek oczywiście nie chce mnie puścić i marudzi. Denerwuje go, gdy ma sam siedzieć w domu. Nawet złości się, gdy wychodzę do koleżanki czy do mamy. Teraz złości się tym bardziej, bo w przyszłym tygodniu już wraca do pracy i wolną niedzielę chciałby spędzić ze mną. Gdyby warsztaty były wtedy, gdy jest w pracy to mi oczywiście nie zabrania. Mama nazywa nas papuszki nierozłączki, ale faktycznie ma trochę racji, bo bardzo dużo czasu spędzamy razem. Mnie to nie przeszkadza w najmniejszym stopniu. Nie muszę być pod tym względem niezależna i lubię czas spędzać z Krzyśkiem. Szczególnie lubię spokojne popołudnia, albo wieczory gdy każde z nas zajmuje się swoją książką, albo wspólnie oglądamy film. Niezależna muszę być pod względem finansowym, ale to już inna para kaloszy...

środa, 12 listopada 2014

Dieta, kuracja, książki i sny...

Dziś od nowa zaczynam dietę dukana. Po zrzuceniu 10 kg i fazie stabilizacji kiedy to przytyłam 0,5 kg przyszedł czas na dalszą walkę. Tym razem planuję też zrzucić 4 kg w 6 tygodni czyli do świąt. Jeżeli mi się uda to zobaczę ósemkę z przodu. Oby, bo otyłość bardzo mi już dopiekła. Faza protal jest dość trudna do przejścia, bo posiłki będą bardzo monotonne. Będę  jadła tylko jogurty naturalne, makrelę wędzoną, jajka gotowane, tuńczyka, biały ser, rybę pieczoną w folii, placuszki z sera i otrąb oraz chude mięso w minimalnej ilości. Tak będzie przez 5 dni. Później dojdą warzywa, ale też nie wszystkie i tak na przemian aż do skutku. Dieta dukana jest dość restrykcyjn, ale na innej nie chudnę. Poza tym ja lubię tego typu diety, bo nie muszę kombinować z posiłkami. Za to diety od dietetyka są dla mnie nie do przyjęcia, bo dietetyk wymyśla takie posiłki, których nie jestem w stanie przygotować z powodu trudności z dostępem do produktów. Nie mam zamiaru jeździć po cuda na kiju do miasta. Wolę posiłki proste skomponowane z małej ilości składników.
Razem z rozpoczęciem diety zaczynam  pić zioła Klimuszki na odchudzanie. Rozpoczynam też kurację antymiażdycową. Polegać ona będzie na jedzeniu czosnku, otrąb i piciu oleju lnianego na przemian z olejem z pestek winogron. Będę też pić zioła. Trochę się obawiam zaparć, które mogą mnie nękać po czosnku, ale zobaczę. Może pomyślę o nalewce czosnkowej.
Dziś czeka mnie trochę ruchu, bo zaraz jadę do księgarni po zamówioną powieść historyczną. Książka ma niezłe opinie więc jest szansa, że mi sie spodoba.


Od wczoraj czytam powieść zgraną z chomika. Książka jest całkiem niezła, choć historia jest znana. Oprócz niej zgrałam kilka innych więc przez jakiś czas będę miała zajęcie.


Ostatnio sporo pracuje z energią. Robię ćwiczenia i medytacje. Znowu pojawiły mi się jawne sny. Ja jednak w czasie ich trwania zazwyczaj nie pracuję nad sobą tylko po prostu się bawię. Najczęściej latam, a dziś jeździłam konno i pływałam. Wczystko oczywiście robiłam świadomie, siłą woli. To niezwykłe móc robić i przeżywać to co w normalnym życiu jest niedostępne, bo ja ani jeździć konno ani pływać nie potrafię. Lubię te sny, bo są pełne wrażeń i niezwykłe. Nie lubię za o tych z przebłyskami jasnowidzenia, gdyż są przeważnie niepokojące i ukazują ludzkie dramaty. Widzę w nich pożary, morderstwa i wypadki, a pomóc nie mogę.

Na koniec ostatni wiersz

Niezwykły listopad

zerwałam soczystą poziomkę  
po Wszystkich Świętych  
dni czarują słońcem  
noce tchną ciepłem  

popatrz  
jeszcze dąb w czerwieni  
uśmiecha się na polu  
jesiennego walca tańczą trawy  

przytul do serca  
mglisty poranek  
dotknij przestrzeni  
pomiędzy kroplą deszczu a duszą  

nie zapraszaj zimy  
ona jeszcze ma czas

poniedziałek, 10 listopada 2014

Codzienność, praca, torebka i pokusy...

Wstałam dziś bardzo późno, bo prawie tuż przed 12. Planuję sporo pracy wykonwać więc pewnie posiedzę do 1 w nocy. Mam trochę pisania tekstów. Chodzi za mną wiersz o listopadzie. Mam do roboty zamotkę. Chcę też wysiać na zimę marchew, pietruszkę i cebulę. Powinnam posprzątać, ale może Krzysiek mnie wyręczy. Czeka mnie też pranie legowiska Pikusia i zmiana pościeli kotów. Obiad także dziś troche czasu mi zajmie, bo będzie tarta z brukselką. Wieczorem mam następną inicjację na 1 stopień eterycznych kryształów. Jeszcze tydzień i będę mogła robić zabiegi ta metodą. Już się nie mogę doczekać. Mam również zaległości w czytaniu, a następne książki już idą.
Wczoraj skończyłam torebkę. Wyszła tak jak chciałam. Zawsze bardzo mi się podobał wzór babcinych kwadratów. Pewnie też jeszcze czapkę i może szal sobie zrobię, ale chyba dopiero zimą.



Bardzo pracowite dni mnie czekają. Niestety nie wszysko uda mi sie zrealizować. Nie pójdę między innymi na kurs ThetaHaelingu,  który ma się odbyć na począku grudnia. Kurs mnie kusi od dawna, bo metoda jest ciekawa. Nie mam jednak wolnych funduszy i kurs trwa 3 dni, a dojazd mam trudny. Nie wiem też czy bym sobie z metodą poradziła, bo wydaje mi sie dość trudna, albo tylko książka, którą czytałam jest trudna. Może to przemyślę i następnym razem, gdy kurs będzie organizowany się zdecyduję. Na razie metodę ćwiczę, ale osiągam stan theta za pomocą odpowiedniej muzyki. Na kursie uczą innych, bardziej naturalnych metod.
Ćwiczę też oczywiście malowanie zwłaszcza akwarelami.
Ostatnio maluję drzewka i kwiaty. Zadowolona nie jestem, a papiery powoli się kończą. jeszcze trochę, a wybiorę się na zakupy.

sobota, 8 listopada 2014

To i owo czyli powieści, introwertyzm i wrogowie za bramą...

Zrobiło się chłodniej i od wczoraj pada deszcz. Pracy na dworze już nie mam to mi ochłodzenie nie przeszkadza. Ważne, że wiatry się skończyły i nie ma już ryzyka, że nie będzie światła. Dziś mam wrażenie, że jest niedziela - jakoś tak leniwie spędzam dzień. Wstałam późno i nic nie zrobiłam. Tylko obiad gotuję - fasolę po staropolsku. Po południu będę znowu czytać, bo od kilku dni czytam prawie całe dnie. Wczoraj przypadkowo znalazłam księgarnie w internecie w której wyodrębnione są powieści historyczne. Uwielbiam takie książki i namięnie je czytam. Odpoczywam przy nich od współczesnych czasów pełnych hałasu i ruchu. Odrywam się od szybkiego tempa życia, które mi nie służy, a szkodzi. Książki w księgarni przejrzałam i wybrałam sobie około 20. To dużo. Tym bardziej, że ja powieści raczej nie kupuję i z braku miejsca na nie i z braku funduszy. Kupuję za to sporo poradników z których korzystam nie tylko w momencie czytania, ale i później. Krzysiek kupuje książki historyczne z tym, że nie powieści. Musiałam się dużo do Krzyśka uśmiechać, żeby go przekonać do zakupu tych książek. Oczywiście stopniowo. A gdzie te książki zmieszczę? Pojęcia nie mam...Za to będe co miała robić zimą. 
Od jakiegoś czasu z domu prawie nie wychodzę i ludzi poza najbliższymi nie widuję. Introwertyzm się kłania. Dobrze mi z tym. Przestałam się też przejmować tym, że inni mają mnie za odludka i ekscentryka. Przecież nikogo tym nie krzywdzę, że na plotki nie chodzę, życiem innych się nie interesuję i gości nie przyjmuję. Nikt przez to nie cierpi i nikt nie powinien mi mieć tego za złe... Swoją drogą ciekawe czy się zmobilizuję i wystawię nos z domu, żeby pojechać na warsztaty malowania mandali. Warsztaty są w Katowicach, ale w centrum, gdzie stosunkowo łatwo moge dotrzeć nawet bez samochodu. Zobaczymy... Gorący, ale ciekawy czas mi się szykuje...
Wczoraj użyłam po raz pierwszy wahadełka z kryształu górskiego do czyszczenia czakr. Oczyściłam sobie aurę i lepiej się poczułam. Tak, że sprawdziło się doskonale. Wygląda na to, że zanieczyszczenia typu podpięć wrogiej energii były, bo dziś w nocy śniły mi się czarne psy za bramą. Śnił mi się też rozwścieczony tygrys. Nie lubię tych snów, bo oznaczają wrogów. Czasem śnią mi się, że mnie atakują, a wtedy czekają mnie problemy ze strony innych ludzi. Tym razem były za bramą to dobrze... Dziś może oczyszczę w ten sposób mieszkanie...

czwartek, 6 listopada 2014

Brak światła, zupa z dyni i opowiadanie.

Dziś od rana do 15 nie było światła. Awaria była spowodowana pewnie silnym wiatrem, który wiał nieprzerwanie od dwóch dni. Pogoda w ogóle jest dziwna jak na listopad, bo jest bardzo ciepło w nocy. Wczoraj było 14 stopni i dziś pewnie też tyle będzie, bo temperatura nie spada. Mnie jest oczywiście za gorąco, śpię przy otwartym oknie i sypialni nie ogrzewam. 
Przez dzisiejszy brak światła nic prawie nie zrobiłam /czytałam książkę/, bo niby jak. Tekstów nie pisałam, a obiad przygotowałam na 17. Była zupa z dyni. Wyszła rewelacyjna. Jutro sos z dynią i koniec tego przysmaku na ten rok.

Zupa z dyni

kawałek średniej dyni
4 ziemniaki
cebula
liść laurowy
3 kostki warzywne
kawałek startej marchwi
majeranek
pieprz
mąka
śmietana
kawałek boczku
kawałek kiełbasy

Marchew i dynię rozdrobnić, dodać  przyprawy, boczek, kiełbasę i gotować przez 30 minut. Dodać pokrojone ziemniaki i gotować do miękkości. Zaprawić mąką i śmietaną.

Późnym popołudniem zrobiłam sobie medytację z kamieniami i buszowałam w internecie głównie po portalach poetyckich i po forum reiki.

A na koniec ostatnie opowiadanie. Nie w moim stylu jest, ale miało być o opowiadanie grozy na portal.
Zapisałam się już na kurs pisarski. Zaczyna się pod koniec listopada i potrwa jakiś czas. Ciekawe czy kurs mi pomoże rozwinąć się.

Nieuchwytny

Cholera - zaklął porucznik Markowski, gasząc papierosa. Znowu on. Przeklęty psychol. Cała komenda ugania się za nim od kilku miesięcy, a on sobie z wszystkich drwi. Morduje dalej, nie przejmując się ani trochę działaniami policji. Jest nieuchwytny. Nieuchwytny. Tak właśnie nazywali go między sobą, co szybko podchwyciła prasa. Działa zawsze wieczorem lub w nocy, a narażone są kobiety w ciąży. Skąd u licha wie, że ofiary są w ciąży, skoro tego nie widać? Czuje to skubaniec czy co? Ciekawe czy i tym razem coś podrzuci tylko po to by dać im zajęcie, a w efekcie wyprowadzić w pole. Lubił się z nimi bawić w kotka i myszkę, lubił zwodzić i szokować.

- Pieprzony popapraniec - mruknął wysiadając z samochodu. Nie mógł sobie wybrać lepszej pory. Od rana leje. Zmyje wszystkie ślady.

Park wyglądał ponuro. Deszcz i snująca się między drzewami mgła sprawiały niesamowite wrażenie. Wyglądały jak z sennego koszmaru. Ekipa techników była już na miejscu, ale zabezpieczać nie było co. Technicy kręcili się po okolicznych krzakach klnąc i złorzecząc. Mimo późnej pory i deszczu, grupka gapiów powiększała się w tempie iście ekspresowym. 

Dziewczyna leżała w kałuży, długie jasne włosy okalały drobną, ładną twarz. Szeroko otwarte zielone oczy lśniły w świetle księżyca. Nie było widać śladów przemocy poza czerwoną plamą w dole brzucha. Krew spływała po obnażonych szczupłych udach, barwiąc wodę.

- A to drań - rzucił któryś z techników. Tym razem to prawie dziecko. Mam córkę w jej wieku.
- Ciekawe czego szukała wieczorem w takim miejscu. Nie wygląda na prostytutkę, ani narkomankę - dorzucił drugi. Zresztą kto ją tam wie? W tym wieku przeciętne dziewczyny raczej w ciążę nie zachodzą.
- Zbieramy się. Nic tu po nas - dodał.

Porucznik odjechał tuż po tym jak zabrali ciało. Nie rozmawiał z nikim, bo i po co. Przecież i tak na razie nic nie wiadomo. Na przemyślenia, przesłuchania i wnioski przyjdzie czas. Sekcja jutro. Co nieco się wyjaśni. Zawsze tak pracował - trochę na uboczu, stopniowo rozwiązując zagadkę i dodając element do elementu jakby układał puzzle. Mieli go za ponuraka, odludka i dziwaka. Trudno. Ważne, że działał skutecznie. Tym razem też mu się uda.

W samochodzie znowu zapalił z lubością zaciągając się głęboko. To już piąta paczka odkąd zaczął palić z powrotem. „Wykończy mnie ta sprawa jak nic. Wanda się wścieknie jak się dowie, ze znowu palę" pomyślał. Znali się z Wandą od kilku lat. Od dwóch lat byli parą. To ona ściągnęła go do N z Warszawy tuż po tym jak jego lekarz stwierdził, że jeśli chce jeszcze pożyć musi unikać stresów. Miało to być spokojne, idylliczne miejsce. Miała być spokojna praca, a tu teraz taki pasztet. Jakiemuś wariatowi zachciało się napadać na kobiety i wycinać im płody. Zabił dotychczas cztery i pewnie już polował na piątą. ,,Dobrze, że Wanda nie może mieć dzieci” myślał jadąc do domu. Przynajmniej jest bezpieczna.

Następny dzień przywitał go ciepłem i rześkim powietrzem. Wanda wyszła wcześniej pozostawiając mu śniadanie na stole i karteczkę z informacją, że ma dla niego niespodziankę. Po wczorajszym deszczu pozostały tylko nieliczne kałuże. Omijał je jadąc do prosektorium. Chciał zdążyć zanim zacznie się sekcja, ale mu się nie udało, bo zaczęli wcześniej. Gdy dotarł na miejsce ciało było już przykryte, a lekarz właśnie mył ręce. W kafelkach obok okna odbijało się jesienne słońce, ale rdzawe smugi koło stołu nie pozwoliły mu zapomnieć gdzie się znajduje. Zapach drażnił nozdrza.

- Tym razem się pomylił - zagaił lekarz. Ofiara nie była w ciąży. Nie wiedział o tym, bo rozciął jej macicę.
- Jak zginęła? - spytał. 
- Tak jak poprzednie od uderzenia w głowę.
- Żyła, gdy ją kroił?
- Trudno stwierdzić, ale jeśli tak na pewno, była nieprzytomna, bo nie ma śladów walki.
- Kiedy będę miał wyniki na biurku?
- Najdalej pojutrze. Dziś mam jeszcze jedną sekcję - samobójczyni. Zginęła pod pociągiem. Nie będzie to przyjemne i trochę czasu mi zajmie - dodał usprawiedliwiając się lekarz.

Komisariat opuścił późno - mrok już od dawna rozpełz się między domami, cienie rzucane przez latarnie wyglądały surrealistycznie. Miasto było jak wymarłe. Ludzie bali się wychodzić po zmroku, żeby nie natknąć się na szaleńca. Niby atakował tylko kobiety w ciąży, ale kto go tam wie. Wanda pewnie nie czekała z kolacją. Może już śpi. Ostatnio nie czuła się najlepiej. Wczoraj miała iść do lekarza. Nawet nie spytał co jej dolega. Zaparkował pod domem, zamknął samochód i cicho otworzył drzwi wejściowe. W domu było ciemno i zimno. Ślady błota dostrzegł już w przedpokoju. Poczuł ukłucie niepokoju, ale jeszcze niczego nie przeczuł. Po wejściu do sypialni wszystko stało się jasne. Wanda leżała na łóżku. Była naga. Ręce miała skrępowane i przywiązane do łóżka, nogi rozrzucone. Podbrzusze miała zmasakrowane, a w wytrzeszczonych oczach zastygło przerażenie. Rozbryzgi świeżej krwi lśniły w świetle. Na szafce nocnej tuż obok bezkształtnego kawałka mięsa leżało coś małego. Maleńka okrwawiona drobinka nie większa od kciuka. Kruszynka, której nie dano szans na życie. Porucznik Markowski pobladł, zamknął oczy, a ból wykrzywił mu twarz. Po chwili stracił oddech, zwalił się ciężko na podłogę i znieruchomiał. Rozszalałe serce łomotało jeszcze tylko moment. W ostatnim przebłysku świadomości pomyślał,,Tym razem przegrałem".

niedziela, 2 listopada 2014

Święta, kurs, zakupy i jabłecznik...



Dzień Zaduszny. U mnie dzień wczorajszy i dzisiejszy przebiegają podobnie na wyciszeniu, zadumie i wspomnieniach bliskich, którzy są już po drugiej stronie. Palę też świece. Niewielu bliskich mi pozostało na tym świecie. Większość już odeszła. Wiem jednocześnie, że nie odeszli do pustki. Wiem, że czuwają nade mną. Czasem czuję ich obecność wręcz namacalnie. Wspominam też ukochane zwierzęta. Dziś obejrzałam mszę w telewizji, a wczoraj byłam na cmentarzu zapalić znicze. Lubię te święta. Lubię taki nastrój, cmantarze zwłaszcza stare i kościoły. Lubię muzykę kościelną i chętnie jej słucham.
Dziś jeszcze dodatkowo przygotowuję się do inicjacji w system eterycznych kryształów. Inicjacji będę miała trzy na pierwszy stopień i trzy na drugi. Kolejne  dwa stopnie pewnie zrobię w zimie. System jest uzupełnieniem tradycyjnej litoterapii, którą znam i cenię. Zwłaszcza lubię medytować z kryształami na czakrach. Terapia w tym systemie polega na umieszczaniu energii poszczególnych kryształów np. na czakrze lub w danym organie wewnętrznym. 
Ostatnio zrobiłam zakupy. Czekam na trzy książki oraz krzyżyk z kwarcu różowego i wahadełko z kryształu górskiego. Kwarc jest np. przydatny w rozwoju czakry serca. Wspaniale otwiera na miłość. Wahadełko przyda się do czyszczenia czakr.






Wczoraj upiekłam ciasto typu jabłecznik. Wyszło bardzo dobre. Już zniknęło...

Jabłecznik z kokosem

szklanka mąki
szklanka wiórek kokosowych
3/4 szklanki cukru
6 łyżek oleju
3 łyżki rumu lub innego alkoholu i olejku rumowego
2 łyżeczki proszku do pieczenia
3 małe jajka
3 średnie jabłka
cynamon

Jabłka pokroić i dodać do wymieszanych składników. Piec około 60 minut w 180 stopniach.