Codzienność

Codzienność

niedziela, 31 sierpnia 2014

Urodziny, plany i mandala...

Niedziela, dzień odpoczynku i moje urodziny. Czas podsumowań i rozważań - co było w poprzednim roku dobre, a co się nie udało. Czas planów na rok następny. Ogólnie jestem z siebie zadowolona, choć nie wszystko udało mi się zrealizować. Brakło czasu i pieniędzy, ale jest dobrze. Przyszły rok mam nadzieję, że będzie jeszcze lepszy. Przede wszyskim mam zamiar skończyć kilka kursów. Część zawodowych, a część z gatunku hobby. Prawdopodobnie to będą kursy dziennikarski i pisarski oraz może kurs rysunku i malarstwa. Myślę też o kursie mandali. Na więcej kursów braknie mi czasu, a kuszą mnie też zajęcia w ośrodku kultury - garncarstwo, decoupage i malarstwa sztalugowego. Nie wszystko na raz. Czasem żałuję, że nie mam 4 rąk...Warto by też wydać książkę z haiku.

Ostatnio ciągnie mnie do malowania. Powstała mandala, a w planach są następne. Mandala malowana była w intencji miłości. Miała mi pomóc w sprawch uczuciowych. Chcę się stać bardziej łagodna,  może kobieca. Chcę być bardziej czuła dla Krzyśka, bo ostanio tylko na niego warczę. Biedny Krzysiek... Mandala jest prościutka, ale taka była intencja. Jest w kolorze różowym, srebrnym, pomarańczowym, czerwonym, zielonym i niebieskim. Wyszła nieźle, czego zdjęcie nie oddaje...Kolejne mandale będą malowane w intencji pieniędzy, zdrowia i kariery. Po kolei z tym, że muszę najpierw zamówić podobrazia...



Wczoraj malowałam irysy. Dziś może przygotuję szkice...

czwartek, 28 sierpnia 2014

Masa pracy, marzenie o urlopie i mandale...


Ostatnio czas mnie goni, bo mam masę pracy koło domu i w kuchni. Jestem zmęczona i nie bardzo mam ochotę na pisanie tekstów. Tak jeszcze jakiś czas będzie, bo trochę pilnych prac do wykonania mi zostało. Pieniędzy mi tym samym nie przybywa, za to wydatków i owszem. Pisanie tekstów jednak nie ucieknie, tak że mogę w tej chwili realizować tylko zlecenia z gatunku pilnych. A pieniądze? No cóż zacznę w końcu zarabiać to ich przybędzie. Mam nawet kilka fajnych pomysłów do zrealizowania. Swoją drogą marzy mi się urlop i prawdziwy odpoczynek. Chętnie bym gdzieś wyjechała, choćby tylko na kilka dni. Marzę o Bieszczadach, Podlasiu lub Beskidach. No ewentualnie mogłabym odwiedzić Oszczywilk. Byle tylko las był blisko i to taki, w którym są grzyby...Na razie Krzyśka urlop postaramy się dobrze wykorzystac i pracy podgonić...Może też znajdziemy choć trochę grzybów w naszym lesie?
Wrzesień za pasem i ogórki już nie zdążą dojść, bo liście zaczęły schnąć. Dziś zebrałam chyba ostatnią partię i zrobiłam potrawkę. Lubię tą potrawę i czasem robię.

Potrawka z ogórków

5 ogórków
mała cebula
sól
pieprz
olej
mąka
śmietana

Ogórki pokroić na plasterki, obsypać mąką i dusić z przyprawami i pokrojoną cebulą. Gdy miękkie zaprawić śmietaną.



Ostatnio, gdy szukałam kursów na jesień i zimę natknęłam się na kurs malowania mandali. Kurs jest w Katowicach w samiutkim centrum i tak sobie myślę, że mogłabym ewentualnie dojechać, bo warto by było mandalę lepiej poznać. Wprawdzie mam książkę na ten temat i od dawna mandale maluję, a właściwie rysuję, bo używam kredek, ale co kurs to kurs. Kiedyś chciałam malować mandale na szkle, ale jest to dla mnie zbyt trudne, bo kto by mi szkło przyciął. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Na szkle się nie da, to zaczęłam malować na podobraziu płóciennym. Używam oczywiście akryli. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Może dziś skończę...


wtorek, 26 sierpnia 2014

Ziele, zupa i prezent na urodziny...



Pogoda jesienna - raz anemiczne i blade słońce, a raz deszcz i zimno. Wczoraj było ładnie choć chłodno. Wykorzystałam słońce na zerwanie reszty ziela do okadzeń i rytuałów. Tym razem przyniosłam do domu liście piwoni, jałowiec i nawłoć. Piwonia ma właściwości ochronne. Chroni ciało i duszę. Można jej używać w czasie egzorcyzmów. Jałowiec to bardzo silnie działające ziele. Zapobiega kradzieżom, chroni nie tylko obejście, ale i zdrowie, sprowadza miłość. Bywa też używany w czasie egzorcyzmów. Wreszcie nawłoć - ziele używane głównie w rytuałach przywoływania pieniędzy. 
Dziś już słońca nie było. Padał za to cały dzień deszcz. W deszczu sadziłam zakupione truskawki i w potokach deszczu rwałam włoszczyznę na zupę. Przemokłam całkiem i żeby się choć troche rozgrzać rozpaliłam w piecokuchni. Zaraz w domu zrobiło się przyjemnie ciepło, co ucieszyło też koty. Po chwili porozkładały się na kaloryferach. Na obiad miałam dzisiaj zupę z kalarepy. Wyszła smaczna...

Zupa

2 kalarepki
1 marchewka
kawałek selera
kawałek korzenia pietruszki
4 ziemniaki
mała cebula
listek laurowy
olej
mąka
śmietana
pieprz
kostki rosołowe warzywne
tymianek
zielony koperek


Warzywa zetrzeć na tarce o dużych otworach. Dotać pokrojone ziemniaki, podrumienioną cebulę i przyprawy. Gotować do miękkości. Zaprawić mąką i śmietaną. posypać koperkiem.

Po południu robiłam kompoty z jabłek i buszowałam po internecie w poszukiwaniu dla siebie prezentu. Prezent ma być na urodziny. Okrągłe. Krzysiek chciał mi kupić bukiet róż i coś z biżuterii. Miałam sobie wybrać. Oczywiście wybiłam mu to z głowy, bo ja jako osoba praktyczna wolałabym coś do domu. Tak wiem. Jestem nie tylko gospodynią, ale i kobietą. Powinnam więc wybrać sobie coś co by było tylko dla mnie. W tym rzecz, że pierścionki mam, kolczyki też, naszyjników nie noszę. Podobnie bransoletek. Perfumy natomiast właśnie niedawno sobie kupiłam. No i klops. Nie mam pomysłu. Wpadło mi natomiast do głowy, żeby sobie kupić robot kuchenny, bo nie mam. Krzysiek się wścieka i się narobiło...



niedziela, 24 sierpnia 2014

Jesień, prace koło domu i słoneczniki...



Jesień zbliża się wielkimi krokami, lato się kończy. Od kilku dni jest coraz chłodniej. Zwłaszcza noce i poranki są rześkie. Śpię już pod kołdrą, a w dzień przeprosiłam się ze skarpetami i bluzką z długim rękawem. Dni też nie przynoszą za dużo ciepła. Słońce słabo grzeje, nie przypieka. Jest jakieś takie słabe, anemiczne, zamglone. Kusi mnie palenie w piecu i nieraz palę w piecokuchni. Bociany odlatują, a wróble jedzą na potęgę. Nie można ich nasycić. Ziarno znika w zastraszającym tempie. Gołębie też kilka razy zjawiają się na posiłek. Nawet Pikuś zaczął jeść z powrotem i to kości. Liście brzóz zaczynają żółknąć, a wielkie kępy nawłoci zdobią mi podwórko. Bardzo lubię ten czas. Jest względnie ciepło, ale nie upalnie, a dostatek wszelkiego dobra tylko czeka, by po niego wyciągnąć ręce. Nasycić się. Nastał czas grzybów i orzechów. W ogrodach i sadach masa wszystkiego. Przygotowuję przetwory i napełniam spiżarnię. Wczoraj zrobiłam fasolkę do słoików. Jutro będę wkładać gruszki.
Działam też na podwórku. Wczoraj wsadziłam na stałe miejsce kilka ukorzenionych czarnych porzeczek. Jeszcze mam wsadzić 7 roślinek. Mam też wsadzić 2 ukorzenione pędy winorośli.
Powinnam już poprosić sąsiada, żeby mi wyciął ostatnie suche drzewa i tu jest problem, bo sąsiad jest trunkowy i ostatnio nie trzeźwieje. Jeżeli się nie ogarnie i to szybko będę musiała to rozwiązać inaczej, bo trzeba by już zamówić młode drzewka. Mam zamiar kupić czereśnię, papierówkę, wiśnię,węgierkę włoską i ulenę. Myślę też o mirabelce, ale to w przyszłym roku.
Jeszcze remont ściany mnie martwi i komina koło którego się leje.

Fasolka do słoików

1 kg fasolki 
sól
cukier
ocet

Fasolkę kroić i układać w słoikach. Zalać zalewą/1 łyżeczka soli i cukru i octu na litr wody/. Pasteryzować 60 minut w pierwszy dzień i 45 minut w drugi.

A na koniec zdjęcia moich ukochanych słoneczników. Miałam ich w tym roku wyjątkowo dużo. Były i ozdobne i te normalne. Ozdobne były piękne i w kilku odmianach. Niestety już zaczynają przekwitać i kończy się ich czas w wazonie w mojej kuchni...W przyszłym roku posadzę też malwy i więcej kosmosów...Muszę też posadzić więcej cynii i astrów.


















czwartek, 21 sierpnia 2014

Pechowy dzień, truskawki, kursy i rozważania...



Wczoraj miałam pechowy dzień. Dopadły mnie same problemy. Niby nie jakieś poważne typu tragedii, ale drobne i uciążliwe. Po pierwsze zepsuł mi się telefon komórkowy. Po drugie pojechałam na targ po sadzonki truskawek i wróciłam z niczym, bo ich nie było. Po trzecie nie było też mąki do robienia żurku. Na dodatek kupiłam zepsuty minutnik. Wróciłam zmęczona i wściekła. Po południu też nic nie robiłam, bo pisanie mi po prostu nie szło. Pobuszowałam za to po internecie w poszukiwaniu książek i kursów, bo czymś się trzeba będzie zająć jesienią i zimą. Książki znalazłam dwie, z czego jedna już kupiłam. Kursów też kilka znalazłam. Myślę o dziennikarskim, pisarskim, ogrodniczym i rysunkowo-malarskim. Pewnie jakieś w tym roku skończę. Na pewno nie wszystkie. Myślę też o wydaniu książki z haiku.


Dzisiejszy dzień już był lepszy i wszystko ułożyło się po mojej myśli. Wprawdzie byłam w mieście po sadzonki truskawek, ale wróciłam w dobrym nastroju. Kupiłam 40 sztuk i dziś je posadziłam. Jeszcze muszę dokupić 20, bo miejsca jest sporo. W przyszłym roku powinnam mieć masę owoców. To mnie cieszy, bo oboje truskawki lubimy. Jutro pójdę do ogrodu posadzić 6 krzaczków czarnej porzeczki i winorośl, która wypuściła już korzenie. 
Ostatnio mam sporo pracy, bo coraz częściej trafiają mi się dodatkowe zlecenia na pisanie tekstów. Pracuję chętnie, a nowe pomysły na wykorzystanie zarobionych pieniędzy, pojawiają się jeden za drugim. Tak to u mnie już jest, że pieniędzy rzadko mam nadmiar. Z drugiej strony jestem wolnym strzelcem, bo nie wyobrażam sobie pracy od do. Nie dałabym rady. Wolę mieć mniej pieniędzy, a więcej czasu na rozwijanie swoich pasji, na medytację i kontakty z najbliższymi.
Kupiłam węgiel tym samych chłody mogą już nadejść jeśli o mnie chodzi...Szkoda mi tylko bezpańskich zwierząt...



sobota, 16 sierpnia 2014

Los

opowiadanie

Dzień zaczął się źle i kolejne zdarzenia nie wskazywały na to by miał się dobrze skończyć. Najpierw zaspałam ponad godzinę nic sobie nie robiąc z przeraźliwego dzwonku budzika. Następnie portal z którym współpracowałam od kilku miesięcy niespodziewanie, bez podania przyczyn zrezygnował z moich usług i tym samym moje mizerne dochody stopniały jeszcze bardziej. W końcu spóźniłam się na autobus i nie miałam innego wyjścia jak czekanie prawie pół godziny na deszczu, który właśnie zaczął mżyć, rozmazując mi przy okazji makijaż. Sądziłam, że limit nieszczęść na dzisiejszy dzień się już wyczerpał. Niestety byłam w błędzie. Już za chwilę przekonałam się, że moje moje ostatnie nieszczęścia to zaledwie pestka. Wystarczył moment i jakiś wariat pędzący przez wieś na złamanie karku wjechał na pobocze i potrącił idącego spokojnie tuż przy przy krawędzi chodnika kota. Nieszczęsne zwierzę wyleciało w górę, a następnie spadło bezwładnie na środek jezdni. Ten idiota nawet nie zwolnił. Zszokowana podbiegłam do kota i zauważyłam , że jeszcze żyje. Kociak podniósł główkę i cichutko zamiauczał. Zdjęłam kurtkę by przenieść go na pobocze, a on zaczął mruczeć. Nawet się nie zastanawiając zadzwoniłam po taksówkę i już za chwilę jechałam do weterynarza. Kot wciąż żył, ale się nie ruszał, a mnie łzy mieszały się z kroplami deszczu kapiącymi mi z kompletnie przemoczonych włosów.
- To pani kot - rzucił taksówkarz
- Nie - odburknęłam, ale czy to ma jakieś znaczenie?
- Pewnie bezpański i nikt pani nie zwróci za leczenie - mruknął
Dopiero teraz przyjrzałam się kotu. Faktycznie był chudy i bardzo zaniedbany. Boki miał zapadnięte i miejscami grzbiet całkiem wyłysiały. Długo musiał się biedak wałęsać bez jedzenia, ale kiedyś z pewnością miał dom, bo nie był dziki. Pewnie ktoś go wyrzucił przed wyjazdem wakacyjnym, dwa miesiące temu, a on sobie na wolności zupełnie nie radził. Z tych ponurych rozważań wyrwał mnie głos taksówkarza
- No to jesteśmy - płaci pani 48,00 zł
- Pięknie - pomyślałam wygrzebując z portfela ostanie drobne - właśnie wydałam pieniądze przeznaczone na zakup karty do telefonu.
W przychodni na szczęście nikogo nie było i już po chwili drżący kot leżał na stole zabiegowym. Weterynarz tylko pokiwał głową i zabrał się za badanie. Po chwili stwierdził, że kot może z tego wyjść, ale nie jest to wcale takie pewne. Rzucił też taką kwotę za leczenie, że pode mną ugięły się nogi
.- No chyba, że nie chce pani ryzykować to przeprowadzimy eutanazję, żeby zwierzę nie cierpiało - powiedział
- Szkoda go, bo to młody kot i jeszcze długo mógłby pożyć - dodał
Spojrzałam na kota, zobaczyłam utkwione we mnie wielkie zielone oczy i zdecydowałam w jednej chwili:
- Ratujemy, innej opcji nie ma - odparłam
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że już pieniędzy przeznaczonych na węgiel nie mam. Na dodatek mam w domu 3 koty, które muszą jeść i nie powinnam już mieć kolejnego. Trudno jakoś to będzie.
Kot przeżył. Kajtuś okazał się cudownym i łagodnym kocurkiem, bardzo wdzięcznym za każdy przejaw troski z mojej strony.
Po dwóch tygodniach, gdy już wylegiwał się mrucząc obok mnie na kanapie przeglądałam oferty pracy na portalu dla freelancerów. Nic nowego dla mnie nie było. Znowu. Tym samym widmo nieogrzewanego zimą mieszkania było coraz bliżej. Po chwili poczułam dziwny impuls, by zerknąć do zakładki do której nigdy nie zaglądałam.
- Nie to bez sensu - pomyślałam
- Zajrzyj - usłyszałam głos w mojej głowie
Uległam i niespodziewanie znalazłam ofertę jakby stworzoną dla mnie.
Odpisałam i już za parę minut dostałam odpowiedź pozytywną. Praca była stała, bardzo ciekawa i doskonale płatna. Tym samym to co źle się zaczęło dobrze się skończyło. Zyskałam i pracę i przyjaciela. Tak sobie myślę, analizując wypadki tamtego dnia, że tak właśnie miało być. Straciłam pracę by zyskać lepszą. Spóźniłam się na autobus by uratować Kajtusia.

Gdzie jest kot?


piątek, 15 sierpnia 2014

Problemy...


Dzisiaj wstałam bardzo późno, gdyż nic nie mam do roboty w związku ze świętem. Obiadu odświętnego z dwóch dań z przystawkami nie mam w zwyczaju gotować z uwagi na dietę no i zdrowie, bo gdzie takie ilości jedzenia zmieścić. Transmisji w telewizji w związku z dniem wojska też nigdy nie oglądam, ponieważ nie lubię wojska, a wojny uważam za wielkie zło. Krzysiek oczywiście oglądał wszystko po kolei czyli i przemówienia i defiladę. Ja w ogóle mało telewizję oglądam. Czasem tylko jakiś film się trafi. Krzysiek za to ogląda prawie cały czas, gdy jest w domu tzn. ogląda jednym okiem, bo drugim czyta albo rozwiązuje krzyżówki. Są ciągle o to konflikty, bo jak można mieć ciągle telewizor włączony. Nawet wtedy gdy po raz setny leci Janosik czy  Miś. Na dodatek od jakiegoś czasu Krzysiek zaczął mówić o nowym telewizorze. Ja jestem oczywiście zdecydowanie przeciwna, bo po pierwsze stary jest jeszcze dobry, a po drugie nie wyobrażam sobie u siebie w domu tego nowoczesnego, płaskiego telewizora. On jest taki lekki, że wystarczy, żeby kot go potrącił, a wyląduje na podłodze. Trzeba by go chyba na ścianie zamontować dla bezpieczeństwa, a to znowu dla mnie jest zbyt nowoczesne rozwiązanie. No i problem...
Krzysiek coś w ogóle ostatnio strasznie zmierzły się zrobił. Może to andropauza, a może po prostu zmęczenie. Najczęściej utyskuje na pracę. Narzeka na kręgosłup i bóle nóg. Nie wiem jak długo jeszcze da radę pracować w tym miejscu co pracuje. Na pewno nie do emerytury. A co później? Innej pracy nie znajdzie, bo musi pracować w zakładzie pracy chronionej. Poza tym nie mamy samochodu, żeby mógł gdzieś dalej do pracy pojechać. Samochodu mieć nie będziemy, bo ani mnie ani jego do prowadzenia auta nie ciągnie. No i drugi problem...
Trzeci problem to Pikuś, który stał się okropnie wybredny i kapryśny. Nie jada już prawie żadnych chrupek. Nie lubi też kości, nie chce jeść mięsa z ryżem ze swojej miski, bo z kocich zjada w każdej ilości. Schudł też trochę co widać po obroży, która się zrobiła luźna. Próbowałam nawet przekupić go domowym jedzeniem, które uwielbiał. Nic z tego. Jest zdrowy i wszystko z nim jest w porządku. Tylko te humory...Jest pewnie zazdrosny o koty. Jakiś czas temu, gdy leżał na kanapie nie pozwolił wejść na kanapę kotom, bo warczał. Zareagowałam oczywiście i problem się skończył. No to teraz nie je. Szczerze mówiąc mnie to denerwuje i nie mam już cierpliwości się z nim cackać - podsuwać smakołyków i przekładać jedzenie z jego miski na kocie. Jak tak dalej pójdzie to mu załatwię lekarstwo na apetyt, bo na humory lekarstwa nie ma...

A na koniec schemat podłączenia wędzarni z beczki metalowej. Też będzie problem, bo nie bardzo wiem jak się za to zabrać, a jesień i wędzenie się zbliża...


poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Zakupy, ziele, energia drzew i naturalne środki przeciwbólowe...


Dziś mój pan był na zakupach i jak zwykle zaszalał, bo przyniósł trzy pełne reklamówki plus żwirek plus zgrzewkę napoi. Nie mam pojęcia jak on sobie z taką ilością paczek poradził bez samochodu. Tak jest zawsze, gdy na zakupy jedzie do miasta. Niby się denerwuje, niby narzeka, a faktycznie uwielbia robić zakupy. Kupuję mi wszystko co zamówię i spiszę na kartce, a oprócz tego inne rzeczy, które mu wpadną w ręce. Wszystko jednak kupuje z głową i choć wydaje sporo pieniędzy to ja i tak jestem zadowolona, że nie muszę zakupów sama robić. Dziś kupił mi dodatkowo soki i owoce. Nie chciałam mu już przypominać, że jestem na diecie i oczywiście zjadłam i brzoskwinię i banana. Po południu zjem jeszcze lody i tym samym dzień ścisłej diety będzie jutro...

Po południu miałam przejść się po okolicy i poszukać ziela do okadzeń i ziół na Matki Boskiej Zielnej, bo moje podwórko było przedwczoraj skoszone i wszystkie zioła przepadły. Mam tylko kilka gałązek dziurawca i nagietek. Niestety z wycieczki chyba nici, bo się solidnie rozpadało. Szkoda. Miałam iść w miejsce gdzie rosną sosny i brzozy. Miałam zamiar przytulić się do drzew, porozmawiać z nimi i poprosić je o energię. Drzewa spełniają tego typu prośby i chętnie swojej energii użyczają. Brzoza wycisza i przynosi dobry nastrój. Łagodzi też urazy psychiczne i ułatwia kontakt z wyższą jaźnią. Pomaga także zrównoważyć pierwiastek męski i kobiecy. Natomiast sosna dodaje energii i pomaga zakreślić psychiczne granice...

Wieczorem będę robić nalewkę z gruszek.

3/4 słoika litrowego pokrojonych gruszek zalać 1/2 litra wódki i zasypać cukrem. Dodać cynamon, goździki, anyż i cukier waniliowy. Odstawić pod szczelnym przykryciem/muchy/ na 3 tygodnie. Codziennie mieszać. Później przecedzić, zlać i odstawić na kilka miesięcy.

A na koniec wyszperany w internecie zestaw naturalnych środków przeciwbólowych...



sobota, 9 sierpnia 2014

Żywność domowa i kupna, pracowita sobota, chutney i uczep amerykański...



Ostatnio zaczęłam baczniej śledzić to co jem i wnioski są nie za dobre jeśli nie ponure. I tak. Plaster sera żółtego po jednym dniu poza lodówką przypomina kawałek oślizgłego z tłuszczu kartonu, marchewka, pietruszka i seler psują się po tygodniu leżenia w spiżarni, a kalafior czernieje już po 3 dniach. Baton z indyka, który niedawno kupiłam w supermarkecie miał w składzie 14 % mięsa, a śledzie z Frosty to w zasadzie cebula, bo były tylko 3 małe płaty na całe opakowanie 250 g. Nie chcę już wiedzieć co jest w mielonkach i kiełbasach. Od dawna planuję uruchomić domowa wędzarnię, ale tak mi schodzi. Trzeba będzie jednak się z tym pospieszyć. Na razie staram się bazować na wędlinach typu pieczonego schabu, boczku czy karczku, domowych pasztetach i mielonkach. Myślę o wędzonym boczku, schabie, kurczaku dla Krzyśka. Kuszą mnie sery typu oscypek, wędzone ryby no i kiełbasy. Nie wiem czy uda mi się te wszystkie plany w tym roku zrealizować, pewnie nie, ale dobrze by było. Myślę też o tym, by częściej niż raz w tygodniu jeść chleb domowy, bo ten kupny cuchnie kwasem i szybko pleśnieje. Jest to jednak trudne, bo nie mam pieca chlebowego i piekę w normalnym w dodatku małym piekarniku. Nie sposób jeść wszystkiego wyprodukowanego w domu w dzisiejszych czasach...Szkoda, bo to by było zdrowsze i smaczniejsze...
Dzisiejsza sobota będzie pracowita, bo mam zrobić chutney ze śliwek, które mama dostała za zabiegi bioterapii. Powinnam też przesadzić na stałe miejsce sałaty i kalarepy. Czeka mnie również podlewanie ogrodu, ponieważ deszczu ani widu ani słychu. Warto by też wyplewić w fasoli, bo trawa po kolana. Muszę też napisać trochę tekstów. Trochę tego jest...Czy zdążę? Wątpię. Odpocznę jutro, albo i nie, bo gruszki czekają na przerobienie...

Chutney ze śliwek

1 kg wydrylowanych śliwek
2 spore cebule
1/2 szklanki octu
1 łyżka soli
pieprz
2 łyżki oleju
30 dkg cukru
3 ząbki czosnku
łyżeczka cynamonu
łyżeczka gorczycy
kilka goździków

Cebulę pokroić, dodać śliwki i pozostałe składniki. Gotować na małym ogniu do rozgotowania. Gorącym napełniać słoiki i odwracać je do góry dnem.



A na koniec uczep amerykański, który wyrósł w moim ogrodzie . Ziele to działa bardzo dobrze na nerki, pęcherz, wątrobę i woreczek żółciowy. Wlewki z mocnego wywaru do odbytu są pomocne na świąd i hemoroidy. Uczep z tej rośliny nie będzie użyty, bo zbyt blisko ulicy wyrósł...



czwartek, 7 sierpnia 2014

Codzienność, plany, chory Filuś i dieta...


Od kilku dni czuję, że jest już późne lato. Skończyły się męczące upały, noce są na tyle chłodne, że śpię pod kocem i nie narzekam, w ogrodzie pojawia się coraz więcej pustych miejsc i dojrzewają owoce. Jabłka już mam prawie przerobione, a gruszki dochodzą i zaczynają spadać. Za dwa, trzy dni trzeba będzie się za nie zabrać. W tym roku mam zamiar z gruszek zrobić chutnej, trochę dżemów, nalewkę i gruszki w syropie. Pozostaną do przerobienia jeszcze śliwki, no i drugie jabłka, ale te już we wrześniu i będzie ich mniej. Poza tym zrobię jeszcze parę słoiczków fasolki szparagowej. Zastanawiam się nad mirabelkami, bo dżem z nich jest pyszny, ale kończy się miejsce w spiżarni. Myślę wprawdzie o drugim regale, ale to melodia przyszłości jest...

Dziś oprócz robienia ostatniej partii chutney muszę jeszcze pojechać do weterynarza z Filusiem, bo biedakowi dokuczają ząbki. Dwa razy już mu dawałam antybiotyki, ale zapalenie wraca i kocina cierpi. Zupełnie jeść nie może i połowę brzuszka stracił. Chyba bez zabiegu czyszczenia zębów się nie obejdzie. Przy okazji kupię też tabletki na jesienne odrobaczanie stada, bo września tylko patrzeć. Wprawdzie robaków nie widać, ale odrobaczam profilaktycznie.


Od kilku miesięcy się odchudzam i efekty nawet mam, bo schudłam 8 kg. Przy mojej wadze to nie jest jakiś rewelacyjny wynik, ponieważ jeszcze bardzo dużo zostało, ale tak stopniowo, krok po kroku myślę, że ten mój nadbagaż zrzucę. Już teraz czuję się lepiej. Jestem bardziej sprawna i kręgosłup mi mniej dokucza. W tym roku chcę zrzucić jeszcze około 4 kg. Do diety się przyzwyczaiłam, żołądek mi się skurczył i oby tak dobrze i łatwo szło dalej...

wtorek, 5 sierpnia 2014

Brak światła, piecokuchnia, awans Krzyśka i jesienne dekoracje...



Dzisiejszy dzień był niezwykły, bo prawie od rana nie było światła. Awaria była poważna, ponieważ trzy razy przesuwali termin ukończenia naprawy i w efekcie światło dali dopiero o 19. Cały plan dnia wziął w łeb - nie zrobiłam prawie nic. Na dodatek jeszcze byłam w mieście na zakupach. Kupiłam wreszcie wagę kuchenną i suszarkę do grzybów. Teraz pozostała mi do kupna tylko sokowirówka i ewentualnie mały balon do wina. Po powrocie rozpaliłam w piecokuchni, żeby sobie zrobić kawy. Na kawę czekałam godzinę, ale tylko dlatego, że piecokuchnia powinna być używana z pompą elektryczną. Jeśli nie ma światła to owszem można rozpalić, ale tak na pół gwizdka, bo od razu temperatura na rurkach rośnie. Już od dawna obiecuję sobie, że piecokuchnię przerobię, ale tak mi schodzi. Dziś poczekałam na światło, dołożyłam do pieca i cały obiad ugotowałam. Był żurek z kiełbasą i jajkiem. Niestety za dobry nie wyszedł, bo dodałam kupnego żurku, który okropnie cuchnął octem i był strasznie kwaśny. Kolejny raz się przekonałam, że wygodnictwo nie popłaca i  że warto kisić żurek w domu. Następnym razem tak zrobię...
Wczoraj Krzysiek wrócił z pracy z nowiną, że dostał aneks do umowy i teraz będzie pracował na cały etat a nie na 3/4. Nowina niby dobra, bo pieniędzy będzie trochę więcej. Z drugiej jednak strony Krzysiek będzie bardziej zmęczony i w domu już niewiele zrobi. Miał jeszcze przygotować kawałek gruntu pod truskawki, które planowałam zasadzić w sierpniu. Teraz nie wiem czy da radę to zrobić, bo ten kawałek jest mocno zachwaszczony. Być może będę musiała poprosić sąsiada...
Myślę tak o jesieni, myślę, że zaczęłam to i owo z myślą o jesiennych dekoracjach gromadzić. Wczoraj po burzy zebrałam pół reklamówki szyszek. Przydadzą się na stroiki albo na wianek. Teraz czekam na dynie ozdobne, wrzosy i kasztany. Jutro idę zorientować się ile jest w tym roku owoców dzikiej róży. Jeśli będzie mało to pójdą na dekoracje, a gdy więcej to może nalewkę z nich zrobię, albo dodam do dżemu...I tak mi dni schodzą...


niedziela, 3 sierpnia 2014

Sierpień, ptaki, natłok zajęć, chutney i torebka...


Upał trwa nadal, ale nie jest tak dotkliwy, bo słońce chowa się za chmurami i nie przypieka tak mocno. Poza tym noce są już nieco chłodniejsze, nie czuć tej duchoty. W końcu nastał sierpień i lato powoli zmierza do końca. Jeszcze kilkanaście dni, a zaczną się sejmiki bocianów i ptaki pomyślą o odlocie. Jako pierwsze powinny odlecieć bociany. Później kukułki, szpaki, słowiki, czajki, jerzyki, jaskółki, skowronki, żurawie. Już we wrześniu, albo i później powinny zawitać do nas ptaki zamieszkujące tajgę i tundrę między innymi sikory, gęsi i jemiołuszki. To już będzie znak pełni jesieni. Kiedy jesień zawita w tym roku? Trudno przewidzieć, ale może to nastąpić wcześnie, bo ostatnio do mojej mamy wróciły już myszy. Są dwie i na razie kłócą się i gryzą...
U mnie nadchodzący tydzień będzie bardzo pracowity. Mam zamiar przywieźć węgiel i wyczyścić kominy. Czekają też na przerobienie ostatnie ogórki i worek jabłek. Ogórki będą kiszone. Jabłka pójdą na dżemy, kompoty i chutney. Kusi mnie cydr, ale nie bardzo mam odwagę się za niego zabrać. Poza tym moja wysłużona sokowirówka odmówiła pracy. No i nie mam małego balonu.

Chutney

1 kg jabłek
30 dkg cebuli
30 dkg cukru
1/2 szklanki octu
przyprawy -  płaska łyżeczka anyżu, cynamonu, kurkumy, goździków i chili w proszku
3 łyżki oleju
sól do smaku


Jabłka obrać i pokroić w kostkę, dodać rozdrobnioną cebulę, cukier, olej, sól, ocet i przyprawy, rozgotować. Gorący nakładać do wyparzonych słoików. Pasteryzować 30 minut.

Wczoraj zabrałam się za robótki czyli za robienie torebki. Torebka jest dziergana częściowo z kwadratów, a częściowo słupkami. Wybrałam włóczkę w kolorach jesieni - rudy, ciepłą, zgaszoną zieleń i brąz. Powinna wyjść dobrze. Dziś powinnam pracy podgonić, bo nie mam innych zajęć w planach...Swoją drogą kusi mnie jeszcze taka jak na zdjęciu i może też sobie zrobię kiedyś...


piątek, 1 sierpnia 2014

Lammas, świece i robótki...



Dziś Lammas - letni sabat. Mam  zamiar świętować, ale skromnie, żeby Krzyśka nie zdenerwować za bardzo. Zbiorę więc tylko pszenicę, zrobię pęczek i zawieszę nad piecem. Przygotuję też piękny bukiet oraz ucztę z tegorocznych zbiorów z ogrodu. Będą moje ziemniaki, pomidory, ogórki. Będą też jabłka z cukrem i cynamonem. Upiekę również bułki z dodatkiem tegorocznego ziarna. Będę palić świece. Rozrzucę ziarna ryżu po kątach i wyleję trochę mleka do ogrodu. Trzeba za dobro podziękować i warto poprosić o więcej, bo okres zbiorów jeszcze się nie skończył...

Ostatnio zaczęłam się oglądać za ładnymi przedmiotami do wystroju wnętrz. Część mam zamiar zrobić, a część kupić. Kilka dni temu wpadły mi w oko cudne świeczniki i już są moje. Świeczniki mnie zauroczyły szlachetną prostotą i pięknem. Przypominają mi świeczniki, które robił mój tata...




Świece są dla mnie bardzo ważne. Często je zapalam w domu, bo żywy ogień poprawia aurę wnętrz, dodaje przytulności, ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Przebywanie w pobliżu ognia sprawia mi przyjemność. To atawizm po przodkach, którzy gromadzili się przy ogniu od wieków. Najpierw to były okolice jaskiń, później izby. Świec używam też do celów magicznych. W magii używa się świec w różnych kolorach z tym, że można używać jedynie świec białych i ja tak najczęściej robię. Nigdy nie używam świec czarnych, ponieważ kojarzą mi się z czarną magią.

Lato się powoli kończy i dobrze, bo ja za upałami nie tęsknię. Tęsknię za to za robótkami. Chodzą za mną od kilku dni serwetki. Serwetki mają być z grubego, jednobarwnego lnu albo innej tkaniny tego typu. Koniecznie w barwie miodu, kawy z mlekiem lub beżu. Mają być ozdobione koronką zrobioną szydełkiem. Już je widzę na szafeczkach nocnych w sypialni. Na razie mam problem z zakupem odpowiedniej tkaniny...Szukam...Podobają mi się też serwetki z białego płócienka z haftem i koronka szydełkową. Znalazłam już nawet takie na bazarkach, ale waham się z zakupem ze względu na koty, które wchodzą wszędzie i białe serwetki mogą szybko wykończyć...Myślę też o ozdobieniu lampek nocnych. Podobają mi się drewniane z abażurkami z tkaniny. Są takie w sklepie z decoupage. Mają urocze kręcone nóżki. Tylko kupić i działać...Pomyślę...