Codzienność

Codzienność

poniedziałek, 27 października 2014

Filmy i Hildegarda z Bingen

Od kilku dni siedzę w internecie i oglądam filmy, przeważnie stare typu Ojca Chrzestnego, 13 wojownik lub Duch i Mrok. Nowe filmy nie wszystkie do mnie trafiają. Komedie romantyczne mnie nudzą, horrory i sensacyjne często odrzucają nadmiarem bodźców. Cóż ja po prostu wolę, gdy napięcie się stopniuje. Wolę jednego wilkołaka od 100. Te starsze filmy były jakieś takie spokojniejsze. Nawet filmy akcji czy thillery. Sceny te z napięciem były przeplatane tymi spokojnymi. Teraz napiecie nie spada, jest masa krzyków, a to mnie po prostu męczy. Nie lubie też śledzić zbyt zawikłanej akcji. Chyba jestem zbyt wygodna. Lubię za to filmy historyczne, o ile zbyt dużo walk w nich nie ma. To samo tyczy się książek... Zastanawia mne też poziom współczesnych zarówno książek jak i filmów. Bywa żenująco niski...
Wczoraj oglądałam film o Hildegardzie z Bingen. Fascynuje mnie ta postać. Zachwyca mnie muzyka skomponowana przez nią. Mam zamiar kupić jakąś książkę i zapoznać się bliżej z tym co głosiła. Książek ukazało się kilka. Z tego co zdążyłam się zorientować zalecała dietę, posty, zioła. W terapii używała również kryształów czyli coś dla mnie. Jej wiedza pozwoliła jej przeżyć ponad 80 lat, co w tamych czasach było przecież niezwykłe. Coś w tym musi być...











czwartek, 23 października 2014

Książki, konkursy, kursy itd.

Działam ostatnio na wielu frontach i wena cały czas mnie nie opuszcza. Piszę opowiadania, wiersze i maluję. Ostatnio napisałam opowiadanie na konkurs na portalu. Opowiadanie miało być pełne grozy - powstał kryminał. Wyszło lepiej niż się spodziewałam. Dostałam też zaproszenie do wzięcia udziału w konkursie malarskim. Konkurs jest dla amatorów. Trzeba namalować pejzaż z jesienią w tle czyli coś dla mnie. Czasu mi jeszcze troche zostało. Znalazłam też konkurs dla amatorów malujących w stylu Nikifora. Pomyślę nad nim. Takie konkursy to niezła nauka. Jest to też możliwość  zaprezentowania swoich prac na szerszym forum, bo po konkursach odbywają się wystawy.

Ostatni wiersz.

Tęsknoty

ukołysana w przestrzeni
pomiędzy drgnieniem ust a spojrzeniem
dotykam tęsknoty

ileż to już dni
rozpalona skóra
nie zaznaje ukojenia

kiedy niespokojne palce
dosięgną ramion
zanurzą się we włosach
obrysują zarys ciała

czy obejmiesz jeszcze moje dni czułością
czy też odejdziesz w zapomnienie
do krainy utkanej ze snu

Wczoraj przyszła przesyłka z farbami olejnymi. Na razie podchodzę do nich nieufnie, bo się boję, że coś wyjdzie nie tak. Muszę sobie na ich temat poczytać i wtedy dopiero wezmę pędzle w dłoń. Liczę na bardziej naturalne kolory, co ma znaczenie przy malowaniu pejzaży. Mam też drugą lekcję kursu rysunku i malarstwa. Ćwiczeń jest sporo. Sporo też wiedzy. Nauka w toku.
Ostatnio coraz bardziej kusi mnie kurs pisarski. Kurs trwa kilka tygodni i odbywa się przez internet. Polega nie tylko na przyswajaniu wiedzy, ale też na pisaniu. Przy czym wszystko co się napisze jest oceniane także przez kursanów. Trochę się tego obawiam, bo piszę raczej w starym stylu, a kursanci pewnie w większości to młodzież.
Zaczęłam przygotowywać haiku do książki. Trochę mi to czasu zajmie. Może zimą się ukaże. Gotowy jest też tomik z wierszami, a dwie książki z przysłowiami się piszą. Mam też już napisane sporo opowiadań. jeszcze kilka i pomyślę o wydaniu.

Zmykam, bo czeka na mnie III część Ojca Chrzestnego. Ostatnio oglądam stare filmy i wracam sobie do czasów dzieciństwa. Dobrze mi z tym.

piątek, 17 października 2014

Codzienność, działanie, plaga myszy i opwiadanie...

Jestem wykończona, bo działałam w sadzie. Wprawdzie tylko godzinę, ale za to w porządnym tempie, ponieważ kropił deszcz i bałam się by nie rozpadało się bardziej. Pracy przełożyć się nie dało - przyszły drzewka i trzeba je było posadzić. Przy okazji znalazłam w sadzie całkiem ładne drzewko trzmieliny i chyba krzaczek leszczyny. Chyba, bo nie jestem pewna czy to na pewno leszczyna. Krzaczek jest podobny, ale kto go tam wiem. Nie znam się. Przyszłam cała mokra i zmarznięta. Dobrze, że w piecu się pali od rana.
Wygląda na to, że stagnacja w moim życiu się skończyła i wszystko pięknie ruszyło z kopyta. Przyszły nie tylko drzewka, ale i część do telefonu. W poniedziałek ją zawiązę do punktu i mam nadzieję, że telefon da się naprawić. Naprawiona też jest wreszcie pralka. Pierze jak złoto. Przesyłka z farbami olejnymi jest w drodze. A zepsuty aparat fotograficzny raczy jednak działać. Dwa dni temu był brat Krzyśka i zrobił mi dziury w suficie, żeby była wentylacja. Mam nadzieję, że wilgoć w kuchni i w sypialni się skończy. No i jest dobrze...

Wczoraj napisałam opowiadanie. Tym razem historia jest prawdziwa i wydarzyła się w górach w latach 80 ubiegłego wieku. Kobieta z opowiadania to moja mama, a główny bohater to mój znajomy. Oczywiście zmieniłam co nieco i imiona... 

Tchnienie zimy

- No zabieraj się kawalerze. Tu nie hotel. Wyśpisz się w domu - krzyknęła mu do ucha barmanka, potrząsając go za ramię. Już późno, zamykam.
- Idę, idę - mrukną Antek, podnosząc się z miejsca i chwiejnym krokiem ruszając do drzwi.
- Pani da jesce ćwiartkę - dodał.
- A dam, dam tylko weź se i idź wreszcie - warknęła kobieta, podając mu butelkę.

Antek pił od popołudnia jak co miesiąc po odebraniu wypłaty. Dziś spotkał kolegę z sąsiedniej wsi to miał z kim. Przepił sporo, ale to nic nowego. W końcu pił nie od dziś. Jutro poprawi, w niedzielę wytrzeźwieje, a w poniedziałek spokojnie pójdzie do pracy. Jak zawsze matka pogdera i przestanie. Przyzwyczaiła się już. Ojciec sam pije to nawet się nie zdziwi. W końcu, który góral wylewa za kołnierz. Antek nie znał takiego.

- Krucafuks alem się zaprawił - wymamrotał, zapinając kurtkę. Teroz tylko, żebym jakosik do domu dotarł. Jak dobrze pódzie za niecalutką godzinę już bedę się grzoł pod pierzyną. Pomyślał, zamykając drzwi.
Wiatr ze śniegiem zaatakował go tuż za progiem. Antek naciągnoł czapkę na oczy i podążył ku drodze. Szło się ciężko, bo padający od wielu godzin śnieg zasnuł wszystko grubą warstwą bieli. W lesie było jeszcze gorzej - Antek szedł powoli, zapadając się powyżej kolan. Po chwili już się zmęczył, przystanął więc i pociągnął z butelki. Zrobiło mu się cieplej. Ruszył dalej raźniej, zataczając się przy tym i chwiejąc. W głowie mu szumiało, śnieg wciąż padał grubymi płatami, a wiatr wyciskał mu łzy z oczu. Teroz jeszcze pole Józka Wawrzyńca, kowalowa łąka, potok i już będzie zejście do chałupy. Myślał to klucząc między drzewami to chwytając się krzaków. Wyjście z lasu było tuż tuż, gdy zatoczył się mocniej i zjechał kilka metrów w dół. Zatrzymał się pod drzewem. Flaska ocałała, odpocnę. Pomyślał, biorąc spory łyk.



Anna i Jacek na wsi zamieszkali kilka lat temu. Zakochali się w tym miejscu oboje. Zachwyciła ich cisza, balsamiczne powietrze, życie w rytmie pór roku i niezwykła przyroda. Miejsce było urocze i malownicze. Dom stał na skraju wsi nad wijącym się potokiem wśród wysokich drzew.  Majestatyczne świerki zaglądały do okien, wiewiórki przychodziły do ogrodu na orzechy laskowe, a w potoku było pełno pstrągów. Oboje byli na rencie, uprawiali ogród, zbierali grzyby, hodowali kury. Jacek sam remontował dom, który kupili, a Anna jako bioterapeutka i radiestetka pomagała okolicznym ludziom. Żyło im się dobrze, dostatnio i spokojnie.

- Cały czas pada - powiadziała Anna wyglądając przez okno, żeby tylko wsi nie odcięło od świata. Znowu będzie problem z dojazdem do miasta po zakupy. Znowu samochodem nie wyjedziesz, będziemy zdani na sanie Staśka znad potoka i trzeba będzie piec chleb w domu. Mam nadzieję, że światło będzie - dodała.
- Nie martw się. Poradzimy sobie. W końcu to nie pierwsza nasza zima tutaj, a spiżarnia jest pełna - uśmiechnął się Jacek. Węgla i drewna też nam nie zabraknie, a pieczone przez ciebie bułki są lepsze niż te ze sklepu. Nafta również jest - dorzucił uspokajająco.

Głośne łomotanie w drzwi przerwało ich rozmowę. Jacek otworzył i stanął twarzą w twarz z potężnym mężczyzną ubranym w baranicę. Góral był cały obsypany śniegiem, a z ust przy każdym oddechu wydobywała mu się para.

- Szczęść boże. Czy tu mieszka ta wiedźma? Syn mi zaginął kajsik. Już ctery dni go ni ma - rzucił przybysz.
- A co na o milicja - spytał Jacek.
- Nie kcą jesce szukać - odpowiedział mężczyzna.

Już po chwili Anna siedziała z wahadełkiem nad mapą okolicy. Wyciszyła się, wzięła do ręki zdjęcie chłopaka, Zapaliła świecę i zaczęła pracę. Wahadełko kręciło się i wirowało, raz mocniej raz słabiej. Anna przesuwała nim nad mapą szukając miejsc gdzie kręciło się mocniej. W okolicy baru w L zawirowało mocno w lesie na górze nad polem Józka Wawrzyńca o mało nie wyskoczyło jej z rąk. Gdzieś w okolicy musi być, ale gdzie. Mapa nie jest dokładna, a teren  rozległy. Pełno tu jarów, wykrotów i rozpadlin. W dodatku śnieg na tym terenie musi być głęboki. Nic więcej nie zrobię i jak tu powiedzieć ojcu, że syn nie żyje. Myślała Anna ze smutkiem. Tego była pewna. Zapytała wahadełka, a ono wyraźnie wskazało, że żywego człowieka nie szuka.

Następnego dnia kilkunastu mężczyzn o ponurych twarzach, uzbrojonych w drągi ruszyło w góry. Szukali w okolicy wskazanej przez Annę. Stopniowo przemierzali las, pole i łąkę. Poszukiwania utrudniał bardzo głęboki śnieg. Mężczyźni miejscami zapadali się powyżej ud. Poszukiwania odwołano. Próbowali dzień po dniu bez efektu. Dopiero wiosną, gdy śnieg częściowo stopniał Józek Paluch wracając z L dokonał makabrycznego odkrycia. Antek siedział pod drzewem. Miał wcześniej gości, bo tropów zwierząt było w pobliżu co niemiara. Nie uśmiechał się jak to miał w zwyczaju za życia, bo brakowało mu pół twarzy i obu dłoni.

- Wiedźma miała rację - mrukną Józek żegnając się. Dobrze, że go góry łoddały. Przynajmniej spocnie w poświęconej ziemi. Myślał pędząc w dół.



W kuchni znowu mam plagę myszy. Ona łapie i łapie, a końca nie widać. Wczoraj znowu złapała, robiąc przy tym straszny rumor i demolując wszystko pod zlewem. Mysz była duża i tłusta. Pewnie miała mieć młode. Krzysiek wyniósł ją jeszcze żywą do ogrodu. Dziś następna ofiara tym razem zamęczona wylądowała w ogródku. Ciekawe ile ich jeszcze będzie...

Zmykam na medytację, a później będę robić horoskop dla znajomej z facebooka. Trochę nad nim posiedzę, bo horoskop jest partnerski czyli prawie jak dwa horoskopy indywidualne. Późnym wieczorem mam jeszcze zabieg Reiki dla kobiety z depresją typu jesiennej.


wtorek, 14 października 2014

Zmęczenie, tęsknota za samotnością, książki i opowiadanie...

Potrzebuję odpoczynku. Wczoraj byłam w mieście i jeszcze dziś czuję się zmęczona. Coś ze mną nie tak, albo po prostu narzuciłam sobie zbyt duże tempo. Czas odpocząć - zwrócić się do wnętrza. Powinnam więcej czasu poświęcić na medytacje. Przyda mi się też więcej snu szczególnie powinnam znależć czas na drzemki w dzień. W końcu nie pracuję na etacie i mogę sobie czas pracy regulować. Z drugiej strony może to nie praca jako taka mnie męczy tylko działalność na forum zewnętrznym - rozmowy, kontakty z ludźmi, hałas. Męczy mnie Krzysiek i jego aktywność - ciągłe mówienie i włączony telewizor. Na to pewnie nic nie poradzę i muszę po prostu przeczekać, bo jego urlop przecież się skończy. Męczy mnie mama. Ostatnio mam takie myśli, żeby uciec gdzieś na odludzie tylko z kotami, odizolować się i wreszcie odpocząć w samotności, choć kilka dni. Jednym słowem dziczeję coraz bardziej i coraz bardziej staję sie odludkiem. Koleżanki już zapomniały jak wygladam. Na plotkach byłam ostatnio chyba na początku lipca i wcale do tej aktywnośći nie tęsknię...Nie dalej jak w piątek, kobietę chętną na świecowanie uszu wysłałam do znajomej do Katowic. Tego typu zachowania zdarzają się, gdy saturn schodzi pod ascendent. Potrwa o jeszcze jakiś czas, bo saturn za szybko się nie przemieszcza...
Wczoraj buszowałam w internecie w poszukiwaniu książek i co nieco znalazłam. Teraz tylko pieniądze muszę zdobyć i zacznę je zamawiać. Jest tylko mały problem, bo nie ma już gdzie książek chować. Wszystkie półki i regały są zajęte, a na nową bibliotekę pieniędzy brak, bo wymarzyłam sobie coś w starym stylu. Chyba po prostu zacznę je układać w stosach na stole jak tak dalej pójdzie ylko co Krzysiek na to...






Pisanie mi idzie i wena nie odpuszcza. Wyobraźnia pracuje, a tematy na nowe opowiadania same się pojawiają. Narazie je zapisuję. Zauważyłam, że najchętniej piszę teksty z przygodą w tle i co dziwne romanse, z tym, że lekkie, bo do tych przesyconych seksem mnie nie ciągnie. Czy tego typu teksty znajdą czytelników? Nie wiem, bo teraz jest tendencja by wszystko było pełne dramatyzmu. Najlepiej też by krew lała się strumnieniami i sceny były pełne seksu. Ja takich tekstów raczej pisać chętnie nie będę...

Ostatnie opowiadanie...

Przeraźliwy dzwonek telefonu wybił Annę z rytmu i przerwał jej potok myśli. Miała zamiar telefon zlekceważyć i pracować dalej, ale ten ktoś był diabelnie uparty. Plewiła prawie dwie godziny i rabatka pod domem już zaczynała wyglądać całkiem całkiem. Astry i marcinki wreszcie ujrzały światło dzienne i pokazały światu całe swoje piękno. Nie chciała teraz przerywać, nie miała czasu na pogawędki. Chciała wreszcie skończyć, bo po południu zapowiadali zmianę pogody. 
- Kurczę nie przestanie dzwonić. Muszę odebrać - mruknęła pod nosem i podeszła do telefonu, zostawiając przy okazji ślady butów na podłodze.
- Halo kochanie masz czas. Musisz koniecznie wpaść do mnie na chwilę - usłyszała głos cioci Stasi.
- Nie zniosę odmowy. Mam niespodziankę dla ciebie - dodała ciocia.
- Dobrze przyjdę wieczorem - obiecała Anna.
- Nie wieczorem tylko teraz. Ogarnij się trochę i chodź - nalegała ciocia.
- No, ale teraz jestem zajęta - próbowała się bronić Anna.
- Czekam - ponagliła ciocia  odkładając słuchawkę.
Anna kochała ciocię i sporo jej zawdzięczała. To ona wspierała ją po śmierci rodziców, to jej się Anna wypłakała, gdy rozpadło się jej małżeństwo. To ona była przy niej, gdy sprzedawała mieszkanie w mieście. Wreszcie to ciocia znalazła dla niej dom w sąsiedztwie i pomogła jej się urządzić. Od trzech lat odwiedzały się niemal codziennie i wzajemnie wspierały. Jednak ostatnio ciocia stała się trochę męcząca. Ubzdurała sobie mianowicie, że musi znaleźć Annie męża, skoro Anna sama nic w tym kierunku nie robi. ,,Życie na wsi jest ciężkie. Za ciężkie dla samotnej kobiety. Nie ma sensu byś się tak męczyła" mawiała.
No faktycznie lekko nie było. Trzeba było zadbać o dom i o obejście i o sad i o ogród. Do tego Anna miała stadko kur i kilka kóz. Marzyła o zakupie owiec wrzosówek. Jesienią i zimą trzeba było palić w piecach, rąbać drewno, nosić węgiel. Czasem wieczorem była wykończona, a praca zawodowa w agencji reklamowej też zabierała jej przecież trochę czasu.,,Przydałaby się druga para rąk. Łatwiej by było to wszystko ogarnąć" myślała czasem Anna.
Jak ciocia postanowiła tak też zrobiła. Wkrótce zaczęła jej przedstawiać młodych, samotnych mężczyzn. Kandydatów było kilku. Najlepiej zapamiętała dwóch ostatnich. Pierwszy grafik z Warszawy, marzący o przeprowadzeniu się na wieś był nawet interesujący. Nie przeszkadzały mu kury, ani kozy. Z przejęciem słuchał o hodowli owiec i ekologicznych warzywach. Po dwóch spotkaniach zaprosiła go do domu, upiekła ciasto. Dotarł pół godziny wcześniej i zastał ją w gumiakach i rozciągniętym dresie. Minę miał nietęgą, wszedł na podwórko i w tym momencie zza domu wyszła jej ulubiona koza Mela. Jeszcze dziś pamięta jego przerażone oczy i pisk opon pospisznie ruszającego samochodu. Więcej się nie odezwał. Następny był Ryszard syn właściciela pubu z pobliskiego miasteczka. Zaprosił ją do najdroższej restauracji w pobliskim dużym mieście. Zgodziła się choć nie cierpiała miasta, a snobistycznych lokali szczególnie. Przez godzinę opowiadał jej o wypożyczalni samochodów, którą otworzył dla niego ojciec. Nie odrywał przy tym wzroku od jej dekoltu. Tym razem uciekła ona.

- Oby tylko nie następny pretendent - mruknęła do siebie Anna, szorując dłonie. 
Przyczesała włosy, zmieniła buty i wyszła na ulicę zamykając furtkę.
Do ciotki dotarła za chwilę. Na podwórku zastała stertę drewna i dwóch mężczyzn znoszących je do drewutni. Ciotka już na Annę czekała.
- Chodź szybko skarbie. Przedstawię ci kogoś. Opowiadałam mu o tobie. To młodszy brat naszego leśniczego. Będzie weterynarzem w gminie. Wasze biorytmy doskonale pasują do siebie. W życiu nie widziałam takiej zgodności - trajkotała ciocia z przejęciem.
- O tylko nie to - jęknęła Anna w duchu.
Na ucieczkę jednak nie było czasu, bo wyższy z mężczyzn ruszył w ich kierunku. Szeroki w barach, w kraciastej koszuli flanelowej i w jeansach prezentował się nieźle, a raczej bardzo dobrze. Anna zapatrzyła się w ciemne włosy spadające niesfornymi kosmykami na czoło i kształtne dłonie. A po chwili, zafascynowana utonęła w brązowych uśmiechniętych oczach.

- Jestem Marek. Mam nadzieję, że ode mnie nie uciekniesz - rzucił na powitanie.

piątek, 10 października 2014

To i owo o ogrodzie, opowiadanie, obraz i rozważania...

Pogoda piękna. Jest ciepło i słonecznie. Zbieram resztę dobra z ogródka. Mam zamiar zebrać do połowy przyszłego tygodnia. Zostały kalarepki. Będzie  jutro zupa, a w niedzielę kotleciki. Jest jeszcze resztka fasolki szparagowej tej sadzonej wokół podpór. Jest marchewka wielkości kciuka, bo tylko taka mi wyrosła i są buraki z których mam zamiar zrobić botwinkę. Jest też szczaw na zupę. W przyszłym tygodniu ogródek ogarnę. Pozostanie skopanie, nawiezienie, posadzenie czosnku i drzewek owocowych i może przychodzić zima. Ponoć ma być ostra w tym roku. Oby nie...

Od jakiegoś czasu żyłam w biegu, czego nie lubię. Tak więc czas na odpoczynek. Dziś już zwolniłam, a właściwie prawie nic nie robiłam. Po południu spałam ponad dwie godziny, a później oglądałam w komputerze pierwsze odcinki Chłopaków do wzięcia. Lubię ten serial, ale od początku nie oglądałam więc teraz nadrabiam. Później malowałam tym razem widoczek z wodą. Cieszą mnie kolory, bo już ich mieszanie całkiem nieźle mi wychodzi. W przeciągu dwóch tygodni powinny do mnie dotrzeć farby olejne. Zacznie się poważne malowanie. Ciekawe co zdziałam, bo nawet nie czytałam na ten temat jeszcze...Książki też na ten temat nie mam...


Ostatnie opowiadanie znowu z miłością w tle...

Dwie godziny z życia Renaty.


Za dwie godziny przyjdzie Paweł. Pomyślała Renata, zamykając drzwi za ostatnią klientką. Tego dnia w jej sklepiku z rękodziełem, jak nigdy, drzwi się prawie nie zamykały. Była wykończona, zaczynała boleć ją głowa i od rana nic nie jadła. Nie zdążyła.
Z Pawłem spotykała się od czterech miesięcy i coraz bardziej się angażowała. Poznali się na targach rękodzieła, gdzie sprzedawała własnoręcznie wykonaną biżuterię. Szukał gustownego drobiazgu dla siostry. Kupił drewniane kolczyki malowane w pawie pióra i wziął wizytówkę. W sklepie zjawił się po kilku dniach. Wybrał komplet świeczników z motywem afrykańskim ozdobionych w technice decoupage. Rozmawiali przez chwilę. Nawet trochę dłużej niż chwilę, bo nawałnica nie pozwoliła mu opuścić sklepu. Opowiedział jej o mamie malującej obrazy i o siostrze - uczennicy liceum plastycznego. Od tego dnia zaczął czasem wpadać, aż Renata zdała sobie sprawę, że jest z tych wizyt zadowolona, że ich wyczekuje. Po miesiącu przedstawił się i zaprosił ją na kawę do pobliskiej kawiarenki. Nie odmówiła. Spędzili razem dwie cudowne godziny, a później jeszcze dwie u niej w mieszkaniu. Rozmawiali, śmiali się, aż zrobiło się późno i trzeba było powiedzieć sobie do widzenia. Umówili się na następny dzień i od tego czasu spotykali regularnie, kilka razy w tygodniu. Paweł czekał aż Renata zamknie sklepik i szli do niej. Ona z radością przygotowywała coś do jedzenia, a później rozmawiali do późnego wieczora, kochali się i cieszyli sobą. Poznawali się coraz lepiej. Z czasem rozstania stały się coraz cięższe do zniesienia, a samotne noce nie przynosiły odprężenia.
,,Dziś Paweł ma przyjść później niż zwykle. Zapowiedział też, że mam dla mnie niespodziankę". myślała Renata szczotkując gęste włosy w kolorze miodu.
Przed szóstą wpadła na chwilę, jej przyjaciółka Wanda. Przyniosła bukiet świeżych kwiatów ze swojego ogrodu i indyjski kadzidełka o zapachu wanilii.

- No i kiedy w końcu go poznam? - rzuciła od drzwi.
- Nie wiem. Na razie nigdzie nie wychodzimy i wystarczy nam własne towarzystwo - odpowiedziała Renata.
- Nigdzie? Coś ty. Może jest żonaty i nie chce się z tobą pokazywać - dorzuciła Wanda.
- Nie chyba nie. Wypluj te słowa. Z resztą przesiaduje u mnie całe popołudnia i wieczory, co by na to żona powiedziała - przeraziła się Renata.
- Jak bym była na twoim miejscu to bym go spytała wprost czy ma żonę. W końcu masz prawo to wiedzieć. Możesz przecież wiązać z nim jakieś plany skoro tak wam dobrze razem. Powinien to zrozumieć - dodała Wanda wychodząc.
- No nie wiem. Nie chcę go naciskać, ale z drugiej strony nie chcę się spotykać z żonatym facetem. Nie chcę być ta drugą. Nie chcę też budować swojego szczęścia na nieszczęściu innej kobiety - mruknęła Renata. Jeszcze to przemyślę.
- Tylko nie myśl zbyt długo skarbie i nie daj się oszukać. Czasem jesteś naiwna jak dziecko, a faceci potrafią być wredni - naciskała Wanda.
- Oj wiem, wiem - skończyła dyskusję Renata zamykając drzwi.

Paweł przyszedł tuż po dziewiętnastej z bukietem róż i zagadkowym uśmiechem. Na powitanie dłużej przytrzymał jej dłoń i wtulił twarz w jej włosy.

- Muszę ci coś powiedzieć - zaczął. Tylko wysłuchaj mnie proszę, do końca i nie denerwuj się - szepnął.

Zaczął mówić, a Renata słuchała bez słowa, jak zahipnotyzowana to blednąc to czerwieniąc się na przemian.

- No więc tak. Jestem żonaty - powiedział Paweł. Jeszcze. Z Ewą poznaliśmy się w liceum. Na ślub zdecydowaliśmy się po kilku latach bycia razem. To była bardziej przyjaźń niż miłość. Szybko zorientowaliśmy się, że popełniliśmy błąd. Zaczęły się awantury i ciche dni. Z przyjaźni nic nie pozostało. Potem przyszła obojętność. Po kilku latach oddaliliśmy się na tyle, że każde z nas zaczęło żyć swoim życiem. Ewa rzuciła się na głęboką wodę i zaczęła romansować z kolegą, a ja poświęciłem się pracy. Na szczęście dzieci nie mamy. O rozwodzie rozmawialiśmy nie raz, ale jakoś tak nam schodziło i żadne z nas o niego nie występowało. Do wczoraj. Efekt jest taki, że dziś złożyłem pozew o rozwód. Poczekasz na mnie jeszcze trochę? - spytał, przyciągając ją do siebie.

- Chyba tak. O ile dziś nie każesz mi spać samej i obiecasz mi, że nigdy więcej nie będziesz miał przede mną tajemnic – wymruczała Renata już spokojna, tuląc twarz do jego ramienia.
- Nie będziesz spała sama. Obiecuję. Od dziś się mnie już tak łatwo nie pozbędziesz – odpowiedział Paweł z ciepłym uśmiechem.



Ostatnio zdałam sobie sprawę, że za dużo siedzę w internecie.To juz chyba jest nałóg. Piszę, czytam, przesiaduję na portalach, a czasu na rozmowę z koleżankami i mamą nie mam. Odsunęłam się od ludzi i nie szukam ich towarzystwa, a nawet się od nich izoluję. Inna sprawa, że specjalnie towarzyska to ja nigdy nie byłam - wolałam czytać książki, oglądać filmy, albo układać krzyżówki niż przesiadywać z ludźmi i gadać o niczym. Lubię towarzystwo ludzi, ale tylko tych z którymi mam wspólne zainteresowania i z którymi mogę rozmawiać na interesujące mnie tematy. Niestety takich osób wokół mnie w świecie realnym nie ma. Nie mam o czym rozmawiać ani z mamą ani z Krzyśkiem i dlatego szukam towarzystwa w sieci... 

środa, 8 października 2014

Problemy, sukcesy i opowiadanie.

Ostatnio mam troche problemów. I tak po pierwsze zepsuta nowa pralka. Pralka ma 3 miesiące i wysiadł silnik. Technik, który przyjechał ją naprawić swierdził, że pod pralką był kawałek styropianu - pozostałość po zabezpieczeniach na czas transportu. Ten nieszczęsny styropian spowodowała awarię. Serwis uważa, że to moja wina, bo go nie usunęłam i za naprawę powinnam zapłacić. Wszystko pięknie. Tylko, że ja miałam opłaconą usługę wniesienia, rozpakowania i usunięcia zabezpieczeń na czas transportu. Panowie, którzy pralkę przywieźli powinni więc byli zabezpieczenia usunąć, a nie ja. No i skąd niby miałam wiedzieć, że głęboko pod pralką jakieś zbezpieczenia są. Miałam ją podnosić. Niby jak... Ciekawe jak się to wszystko skończy...Czekam już 3 tygodnie, a sterta prania rośnie...
Po drugie zepsuy telefon komórkowy. Telefon ma trochę ponad rok i już wysiadło gniazdo do ładowania. W naprawie jest już grubo ponad miesiąc i nadal części nie ma. Z częściami jest problem, bo kupiłam przestarzały model. Ostatnio musiałam kupić część w internecie. Później mam ją zawieźć do serwisu, a serwis naprawi. Tylko kłopot mam, gdyż nic kupić nie mogę, bo wysłać przelewu nie mogę z powodu autoryzacji. Nie mogę też wysłać SMS specjalnych np. na opłacenie portalu czy premium. No i uziemiona jestem. Ciekawe ile to jeszcze potrwa. Coraz bardziej mnie kusi zakup drugiego telefonu, ale Krzysiek się nie zgadza...

Wreszcie sukcesy czyli sprzedaż pierwszego opowiadania. Opowiadanie zostanie wydrukowane w Puzderku Kulturalnym. Bardzo się cieszę, bo tym samym będzie to pierwszy krok ku pisarstwu. Może więc kiedyś uda mi sie wydać zbiór opowiadań. Sporo piszę ostanio i tekstów przybywa. Mam nawet pomysł na powieść. Może kiedyś...

Przypadki Beaty R z jesienią w tle

Dzień zaczął się kiepsko. Najpierw prawie godzinę zaspałam, a później na starannie wybraną i dokładnie wyprasowaną jedwabną bluzkę wylałam poranną kawę. Bluzka była odpowiednia na wizytę w firmie, w której starałam się o pracę. Dziś czekało mnie wprawdzie tylko złożenie dokumentów czyli nic zobowiązującego, ale i tak chciałam wypaść jak najlepiej. Marzyłam o tej pracy i bardzo jej potrzebowałam. Od czasu, gdy straciłam poprzednią minęły już całe wieki, a oszczędności na koncie topniały w tempie iście ekspresowym. Z trudem wiązałam koniec z końcem. Sprzedałam już samochód, a ostatnio spóźniłam się z opłaceniem czynszu ponad dwa tygodnie i właściciel mieszkania był bardzo niezadowolony. Przez pół godziny mi tłumaczył, że zabieram mu chleb, że nie ma za co dzieciom opłacić korepetycji z angielskiego, że żona nie ma na fryzjera, że jestem nieodpowiedzialna. Było mi okropnie wstyd i czułam się podle. Jeszcze trochę i zostanę bezdomna - myślałam gorączkowo spierając plamę, która za nic nie chciała zejść. No i co teraz?

- Nie ma odpowiedniej to włożę nieodpowiednią, rady nie ma - mruknęłam wciągając przez głowę zwiewną koszulkę w kwiatki z pokaźnym dekoltem.

Przyczesałam potargane włosy, poprawiłam makijaż i po chwili wściekła jak diabli, pędziłam na przystanek autobusowy, omijając kałuże. Jesień była deszczowa tego roku - padało codziennie. Ciężkie, ołowiane chmury wisiały tuż nad gałęziami drzew.

- Zaraz zacznie padać, a ja nawet parasolki nie zabrałam - zauważyłam.

Po wejściu do autobusu, zajęłam miejsce i zapatrzyłam się na krajobraz za oknem. Miasto było ponure, szare i smutne. Ludzie w pośpiechu gdzieś zdążali, kuląc się z zimna. Tylko mijane od czasu do czasu drzewa w pięknych barwach jaśniały wesoło, nie przejmując się deszczem. ,,Już październik" myślałam ,, Minęło trzy miesiące odkąd rozstałam się z Jerzym". Nie układało nam się od dawna. Awantury wybuchały coraz częściej, ale mogliśmy to przetrwać w końcu byliśmy z sobą kilka lat i kiedyś planowaliśmy ślub. Jednak nie. Jerzy nie chciał czekać i któregoś dnia po prostu się spakował, zostawił klucze, wyszedł i nie odezwał się więcej. Za kilka dni spotkałam go z postawną brunetką. Udał, że mnie nie widzi. Jakbym nie istniała. Jakby te lata, które spędziliśmy razem nic nie znaczyły. Jakby ich nie było. No i zostałam sama. Sama, bez pracy i jeśli nic się szybko w moim życiu nie zmieni, to i bez domu. Już widziałam miny rodziców, gdy sprowadzę się do nich z powrotem po sześciu latach samodzielnego życia. Byli kochani, ale z pewnością szczęśliwi nie będą, bo mieszkanie ich jest ciasne, a oni przywykli do samotności. Do spokoju i ciszy. ,,W końcu nie są już młodzi".Pomyślałam ze smutkiem.
Po chwili dojechałam na miejsce, wysiadłam i skierowałam się do budynku firmy. Budynek był elegancki, oświetlony, a szerokie drzwi wejściowe zapraszały do wnętrza. Właśnie wchodziłam, gdy nagle poślizgnęłam się na mokrej podłodze, straciłam równowagę i po serii niezdarnych ruchów, wylądowałam na pupie łamiąc przy okazji obcas.

- No nie tylko nie to - wyszeptałam bliska płaczu.
- Niech pani poda rękę. Pomogę - usłyszałam, gdy niezgrabnie gramoliłam się z podłogi.
Wysoki szatyn stał obok z wyciągniętą dłonią, a w jego oczach migotały wesołe ogniki.
- Pan się jeszcze śmieje. Jak pan może z czyjegoś nieszczęścia - warknęłam.
- Przepraszam - odpowiedział skruszony podnosząc rozsypane wokół dokumenty, ale nic takiego strasznego się w końcu nie stało. Mogła pani przecież złamać nogę, a nie obcas – dodał pojednawczo podając mi papiery.
No i co pani teraz zamierza zrobić? Jak pani wróci do domu? Ma pani samochód - zarzucił mnie pytaniami, a ja tylko mechanicznie kiwałam głową, bo zdałam sobie sprawę, ze faktycznie będę miała problem z powrotem do domu. Widząc moją niepewną minę rzucił:
- Ostatecznie mogę panią odwieźć. Mam chwilę wolnego czasu.
- Naprawdę pan może. To świetnie tylko złożę te dokumenty - odparłam. Postawię panu za to kawę.
- Będzie mi miło - uśmiechnął się ciepło.
Po chwili już otwierał mi drzwi do samochodu na służbowym parkingu.
- Pan tu pracuje? - zapytałam.
- Tak – odpowiedział krótko.
- A ja się właśnie staram dostać tu pracę. Dziś właśnie złożyłam CV.
- Zauważyłem. Przepraszam nie przedstawiłem się. Jestem Krzysztof – dodał zaglądając mi w oczy.
- Beata - skinęłam głową.

Droga do domu minęła szybko. Przez całą drogę rozmawialiśmy jak starzy znajomi. Był inteligentny, sympatyczny i bardzo przystojny. Zaprosiłam go na kawę jak obiecałam. Dwie godziny zleciały błyskawicznie. Wymieniliśmy telefony i umówiliśmy się na sobotę. Byłam oczarowana i zafascynowana, a on nie spuszczał ze mnie wzroku. Zaiskrzyło. Czułam to. Na przyjaźni się nie skończy.
- Może spotkamy się wcześniej - zażartował wychodząc.
- Może któż to wie - uśmiechnęłam się.

Następnego dnia zadzwonili z firmy i wyznaczyli mi termin rozmowy kwalifikacyjnej. Za dwa dni.

- To już w czwartek. Tak szybko - gorączkowałam się rozmawiając z mamą przez telefon.
- Pewnie dostaniesz tą pracę córeczko. Nie ekscytuj się tak, ale jeśli nie ta to następna. Jesteś wyjątkowa i zasługujesz na najlepszą pracę z najlepszych - studziła mój entuzjazm mama.

W czwartek wstałam wcześnie. Ubrałam się starannie, związałam włosy w kok i pojechałam do firmy. Tym razem obyło się bez niespodziewanych wydarzeń. Dotarłam szybko i w całości. Już za chwilę siedziałam na skórzanej kanapie w recepcji, a jedna z sekretarek rozmawiała w  mojej sprawie przez telefon.

- Pani Beata Rudecka. Proszę. Prezes panią przyjmie - wskazała mi drzwi.

Wstałam, wygładziłam nieco pogniecioną spódnicę i otworzyłam drzwi. Za okazałym biurkiem siedział Krzysztof z poważną miną. Zdębiałam.

- W tej bluzeczce z dekoltem wyglądasz lepiej, ale i tak jest świetnie - uśmiechnął się szeroko, podnosząc się z miejsca.


Zmykam do prozy życia czyli do ogródka. Mam przesadzić zioła w tym estragon, tymianek i lubczyk, bo truskawki skończył plewić Krzysiek. Ostatnio też umył kilka okien, bo mnie całkiem kręgosłup wysiadł. Dobrego mam męża, choć nerwowego...

A po południu czas na przyjemności i medytację...





niedziela, 5 października 2014

To i owo o zwierzętach i opowiadanie...

Nie mam już siły do tego Pikusia. Przed chwilą podniósł nogę i obsiusiał  stół w pokoju. Robi się coraz gorszy i czasem z nim trudno wytrzymać. Na dwór chce wychodzić co dwie godziny, bo jak nie to popuszcza. To znaczy to zachowanie ma miejsce tylko wtedy, gdy Krzysiek jest w domu. Jak go nie ma, to jest idealny pies - spokojny i niekapryśny. Jest zdrowy i wszystko z nim powinno być w porządku. Za kilka dni jadę go szczepić to spytam weterynarza co z tym fanem zrobić. Powinnam mu wtedy obciąć pazury, ale szczerze mówiąc boję się, bo ostatnio był cyrk. Były piski, szarpanie się, gryzienie i wyrywanie. Chyba więc pazury zostaną...

Dziś miałam malować akwarelę, bo chodzi za mną obraz z wodą i słońcem. Nawet taki mi się w nocy śnił. Jednak zamiast malowania napisałam kolejne opowiadanie tym razem z przygodą w tle. Malować będę pewnie jutro o ile mi czasu wystarczy, bo mogą wyskoczyć dodatkowe zlecenia przecież...Staram się o pracę na portalu, ale małe szanse na dostanie się, bo kandydaów jest 67 jak do tej pory. Praca by była fajna, bo to by było pisanie 8 tekstów miesięcznie z tematyki medycznej. Praca by była stała...Coś dla mnie...

Kocięta się oswajają. Wreszcie, bo mają już ponad dwa lata. Śnieżuś przychodzi na mizianki, łasi się i mruczy. Czarnusia leży obok mnie na kanapie i czasem mruczy głaskana. Ostatnio nawet Suzi wyleguje przy mnie na kanapie i pozwoli się pogłaskać. Jest dobrze...


Przygoda w lesie.

Już po jedenastej, pomyślałam patrząc na zegar ustawiony na kominku. Czas do domu. Znowu się zasiedziałam u znajomych, przemiłej Basi i jej męża Jacka. Często do nich wpadałam wieczorem na herbatkę imbirową i kawałek domowego ciasta. Tym razem były też konfitury i kieliszeczek domowej naleweczki z pigwy. Rozmowom nie było końca, ale dziś naprawdę przesadziłam i nie wiem czy uda mi się dotrzeć do domu przed północą.

- No faktycznie zrobiło się późno. Odwieźć cię - rzuciła Basia z uśmiechem.
- Nie no coś ty. A po co. Nie chcę sprawiać kłopotu. Przecież to tylko kawałek. Zanim zdążycie samochód z garażu wyprowadzić ja już będę grzała się w domu przy piecu – odpowiedziałam.
- Ale to nie jest żaden kłopot. Zresztą samochód stoi przed domem - dodał Jacek.
- Nie to nie ma sensu. Idę i to sama - stwierdziłam, widząc, że znajomy zaczyna wkładać kurtkę z zamiarem odprowadzenia mnie.
- No cóż to twój wybór tylko, żebyś później nie żałowała jak spotkasz wilka - uśmiechnął się znajomy. Nie dalej jak wczoraj słyszałem ich wycie. Podobno w okolicy kręci się wataha, kilku sztuk. Leśniczy mi mówił.
- Tak wiem. Tyle, że ja się na wycieczkę w góry nie wybieram - zaśmiałam się.

Pożegnałam się serdecznie, zapięłam ciepłą kurtkę, bo wieczór był chłodny i dziarskim krokiem ruszyłam do domu. To w końcu tylko niecałe dwa kilometry drogi, wprawdzie przez las, ale doskonale mi znanej. Czy się bałam? A czego? Okolica u nas bardzo spokojna, ludzie życzliwi, znają się od pokoleń i raczej lubią. No a kto by obcy ze złymi zamiarami w nocy po lesie się włóczył. Po co? A wilki? Przecież one w pobliże wsi nie schodzą. W zimie mogłoby to mieć miejsce, ale teraz w październiku?
Las powitał mnie spokojem i szumem drzew. Droga była doskonale widoczna w świetle księżyca, a moja latarka, którą przezornie zabrałam z domu sprawowała się doskonale. Szłam powoli delektując się ciszą i zapachem butwiejących roślin. Bez przeszkód minęłam pierwszy zakręt. Jeszcze tylko trzy i zobaczę światła przed domem Maciejaków. To już będzie skraj wsi skąd do mojego domu będzie tylko kilka kroków. Niespodziewanie w pobliżu drogi w lesie usłyszałam cichy pisk. Jakby miauczenie małego kotka. Zatrzymałam się nasłuchując. Tak, to kocię. Pewnie ktoś wyrzucił je do lasu, żeby się pozbyć kłopotu. Przecież go tu nie zostawię, bo zginie. Pomyślałam. Poświeciłam latarką między drzewa i nie namyślając się wiele, odważnie przekroczyłam linię drzew. Zaczęłam podążać w kierunku głosu, rozglądając się uważnie i nawołując. Kotek musiał być blisko, bo słyszałam go coraz wyraźniej. Jeszcze dwa kroki i potknęłam się o coś jasnego, leżącego na ziemi. No tak reklamówka. Wyrzucenie to było za mało. Trzeba było biedaka jeszcze umieścić w zawiązanej reklamówce, żeby mu uniemożliwić ocalenie. Pomyślałam, złorzecząc w duchu draniowi, który to zrobił. Schyliłam się, rozwiązałam supeł, rozchyliłam folię i moim oczom ukazał się biały pyszczek maleńkiego kotka. Kociak był przerażony, drżał, ale przestał miauczeć i przytulił się do mojej dłoni.

- Nie bój się maluszku zaraz będziemy w domu - powiedziałam, wkładając go za kurtkę, żeby go rozgrzać. Dostaniesz jeść i zrobi ci się ciepło. Będzie dobrze. Nie pozwolę ci zginąć.

Łatwiej pomyśleć niż wykonać. Rozejrzałam się w koło z zamiarem wydostania się z lasu, ale w którym kierunku mam iść? Gdzie znajduje się droga. Las wszędzie wyglądał tak samo. Był ciemny, rozległy i ponury. Drzewa były podobne, krzaki gęste, a księżyc jak na złość schował się za chmurami. Latarka nie mogła przebić mroku. Zrobiłam kilka kroków w kierunku, w którym według mnie miała znajdować się droga i o mało nie wpadłam do strumienia. Nie powinno go tu być. Najwyraźniej weszłam w las głębiej niż sądziłam i całkiem zgubiłam się. Zaczęłam się bać i w tym momencie usłyszałam przeciągłe wycie.

- Jeszcze tego mi tylko brakowało - jęknęłam przerażona.


Wilki wprawdzie boją sie ludzi i ich unikają, ale kto je tam wie. Pomyślałam. Zaczęłam przy tym z werwą przedzierać się przez krzaki i szukać drogi. Przecież nie może być daleko. Kotek był tuż przy drodze. Blisko. Zaledwie parę kroków. Myślałam, szukając gorączkowo. Niestety poszukiwałam bezskutecznie. Las przyjął mnie w swoje objęcia i wypuścić tak łatwo nie zamierzał. Nie tym razem. I co teraz? Dumałam. Chyba trzeba będzie usiąść gdzieś pod drzewem i poczekać do rana. Rady nie ma, bo się całkiem zgubię. Tylko to przejmujące zimno. Nagle usłyszałam ruch gdzieś w lesie po prawej stronie i za krzakiem dostrzegłam w świetle latarki jarzące się ślepia. Wilk. Przemknęło mi przez głowę. To niemożliwe. To nie mogło się mi przytrafić. Boże i co teraz? Co mam robić? Chyba mnie nie zaatakuje? Wilki nie atakują ludzi. A może jednak? Zaczęłam szczękać zębami ze strachu i oblałam się zimnym potem. Przerażony kociak, chyba coś wyczuł, bo przylgnął do mnie i znieruchomiał. Poczułam pustkę w głowie, a obłędny strach ścisnął mnie za gardło. Wilk wyszedł z krzaków, zrobił parę kroków w moim kierunku i zamerdał ogonem. O rany to pies. Podobny do wilka, ale tylko pies. Pewnie kolejna bezpańska bieda błąkająca się po lesie. Wyciągnęłam rękę, a pies zbliżył się i zaczął mnie lizać. Emocje opadły tak nagle jak się pojawiły. Uspokoiłam się i zaczęłam myśleć rozsądnie, a następnie nasłuchiwać. Po dłuższej chwili usłyszałam szczekające w oddali psy i idąc w tym kierunku bez przeszkód dotarłam do drogi. Za moment już byłam w domu z kotkiem i z psem, bo przecież nie mogłam nieszczęśnika zostawić w lesie. Kotek okazał się koteczką, śliczną i słodką. Nazwałam ją Maja, a pies dostał imię Wilk, na pamiątkę pomyłki i przygody, która mogła się źle skończyć, a która nauczyła mnie, że las i góry potrafią być niebezpieczne. Zwłaszcza nocą.

sobota, 4 października 2014

Opowiadanie na podstawie życia...

Spokojny dzień bez wrażeń i kłopotów. Miałam czas i na leniuchowanie i na grzanie się przy piecu i na napisanie kolejnego opowiadania. Opowiadanie powstało na podstawie historii z mojego życia. Tak właśnie poznaliśmy się z Krzyśkiem 10 lat temu, takie miałam dylematy i takie problemy wcześniej. Nie wszystko jest identyczne, bo to w końcu opowiadanie, a nie biografia...

Spotkanie miłości.


Ewa i Marek znali się dopiero od dwóch miesięcy i już zdecydowali, że zamieszkają razem. Ewa jako, że dysponowała własnym mieszkaniem zaprosiła Marka do siebie. Wszyscy znajomi i krewni jej to odradzali, bo która rozsądna, dojrzała kobieta zaprosiłaby dopiero co poznanego faceta. Nie była rozsądną kobietą tzn. była, ale w tym przypadku postanowiła postąpić inaczej. Po swojemu. Tak jak czuła. Jak jej podpowiadało serce i intuicja.

- Oszalałaś! Przecież ty go wcale nie znasz - krzyknęła Krystyna.
- E tam nie znam. To poznam, będę miała czas, przecież przyjedzie i zostanie na kilka tygodni. Zresztą już zdecydowałam - odparła Ewa.
- Widzieliście się dopiero raz - nie dawała za wygraną Krystyna.
- No i co z tego przecież rozmawialiśmy przez telefon godzinami - mruknęła Ewa.
- Może być jakimś zboczeńcem, albo psychopatom - dorzuciła moja siostra Anna.
- To normalny, zwyczajny facet - broniła się Ewa. Wydaje się być rozsądny, stateczny i uczciwy. No i zaiskrzyło między nami od razu. Czuję jakbyśmy się znali od lat.
- Właśnie wydaje się - naciskała Krystyna.
- Dajcie wreszcie spokój. Nie wycofam się. Zdania nie zmienię, a przyjeżdża jutro - zamknęła dyskusję Ewa.

Poznali się przez ogłoszenie w czasopiśmie. Ewa miała już dość samotności i szukała partnera. Księcia z bajki jak lubiła mawiać jej siostra. Tym razem była zdecydowana. Ewentualny wybranek  miał być w miarę przystojny, wolny, odpowiedzialny, opiekuńczy, nierozrywkowy i co ważne miał być zdecydowany na stały związek, bo przygody były wykluczone. Nie miała wielkich nadziei, że kogoś znajdzie, ale ogłoszenie zamieściła. Po raz kolejny. Czemu więc to zrobiła? Sama nie wiedziała. Może posłuchała tego cichutkiego głosika gdzieś wewnątrz siebie, który ją do tego namawiał? Może zaufała gwiazdom wszak horoskop, który sobie zrobiła obiecywał miłość, taką na zawsze. Może była już tak zdeterminowana, że chwytała się ostatniej nitki nadziei. A zdeterminowana była naprawdę. Ciężko jej się żyło w samotności - pusty dom i cisza aż dzwoniąca w uszach, samotne wieczory i noce. Sama była od piętnaście lat kiedy to z hukiem zakończył się jej związek, mający być tym na całe życie. Małżeństwo trwało dwa lata. Aż dwa lata awantur, kłamstw i wzajemnych pretensji. Rozstania i powroty. Wielka namiętność z której nic nie wynikło. Nie musiała być sama, ale była. Jakoś tak wyszło, że przez te lata nie miała szczęścia poznać nikogo odpowiedniego. Zresztą gdzie miała poznać, u siebie w domu. Przecież żyła prawie jak pustelnica - nigdzie prawie nie wychodziła i nawet pracowała w domu. Co z tego, że podobała się mężczyznom, skoro ci nieliczni, których poznała nie myśleli o niej poważnie. Nie chcieli wspólnego domu, nie myśleli o wspólnej przyszłości. Oferowali co najwyżej spotkania i to raczej ukradkowe jakby na nic lepszego nie zasługiwała. Jakby parę chwil miało ją uszczęśliwić i dać siłę na samotne borykanie się z życiem.


W tym dniu Ewa wstała wcześnie. Ogarnęła mieszkanie, rozpaliła w kominku, ponieważ wrzesień tego roku był chłodny. Później wybrała się na zakupy, bo nie chciała, żeby zastał pustą lodówkę. No a poza tym planowała przygotować pyszną kolację. Jeszcze później narwała astrów, marcinków i gałęzi. Całej masy gałęzi otulonych liśćmi w  ciepłych, rdzawych barwach. Chciała przyozdobić dla niego dom, uwić gniazdko. Chciała stworzyć przyjemną atmosferę, by poczuł się dobrze i swojsko. Później już tylko czekała. Kilka godzin śledziła wskazówki zegarka. Czas biegł wolno, bardzo wolno. Próbowała się czymś zająć, ale wszystko jej leciało z rąk. Próbowała czytać, ale nie potrafiła się skoncentrować. W końcu tuż po dziewiętnastej usłyszała pukanie do drzwi. Po chwili już spojrzała w uśmiechnięte oczy i utonęła w ramionach Marka. Poczuła się bezpieczna i taka szczęśliwa. Wreszcie.

Pogoda kiepska - zimno i mokro, a truskawki czekają na wyplewienie i ostanie okna na umycie. No cóż...

czwartek, 2 października 2014

Opowiadanie

Tekst pisałam na warsztaty na portalu. Podane były krótkie fragmenty, które miały być wplecione w tekst. Fragmenty te zmieniłam i mam nadzieję, że nie będe miała nieprzyjemności z tego powodu, bo choć w tej chwili to zupełnie inny tekst, ktoś może mi zarzucić, że jest podobny....

O Annie i Januszu, przyjaciele i znajomi mówią, że poznali się na dworcu, a pokochali w autobusie relacji Katowice Lublin.
Dziwnym trafem, oboje zaspali tego dnia i spóźnili się na pociąg.
Lato było deszczowe tego roku, a gwałtowne burze nadchodziłi i odchodziły, prawie codzienie.
Niech pani wchodzi pod wiatę i nie moknie! Z resztą, to szalone i niebezpiecznie tak w czasie burzy! - powiedział.
- Czyżby nie tańczył pan nigdy w deszczu? Rozłożyła ręce, jakby wiatr miał ją za chwilę unieść i zawirowała.
Była już cała mokra, uśmiechała się, a elegancka garsonka spływała wodą, uwydatniając kształy jej ciała.
- Nie wygląda pani na szaloną romantyczkę. Już raczej na poważną inelektualiskę - rzucił studiując z uwagą jej nienaganny strój, włosy związane w surowy koczek na karku i okulary w rogowej oprawie.
- A czy intelekualiska nie może nigdy tańczyć w deszczu? - odparła, rozwiązując włosy. Nie może czuć się szczęśliwa? Nie może zapomnieć się choć na chwilę? Nie może zaszaleć?
- No cóż pewnie może, skoro Pani tak mówi, ale pewnie nie zdarza jej się to zbyt często - dodał uśmiechając się ciepło.
- To zależy - dorzuciła z figlarnym błyskiem w oczach.
- Przepraszam nie przedstawiłem się. Jestem Janusz - rzucił miłym, ciepłym głosem.
- Miło mi, Anna.
Było im dobrze razem. Z pewnością oboje chcieli, by oczekiwanie na autobus się przedłużyło. Zapach ziemi po deszczu, kałuże, ludzie na dworcu i oni, zapatrzeni w siebie. Nie zwracali uwagi na innych.
Ukradkiem przyglądała się jego szerokim ramionom. Tak o takich marzyła. Ostatnio jakby ze zmożoną siłą, odkąd jej mąż Marek zaczął ją coraz bardziej zaniedbywać.
- Przystojny - wymamrotała pod nosem, kiedy puścił ją przodem, wchodząc do kawiarni.
Interesująca, bardzo ineresująca pomyślał - wdychając słodki zapach perfum, gdy zwinnie i z wdziękiem minęła go w drzwiach. Nie piękna jak modelki z kolorowych czasopism, ale właśnie interesująca. Zachwycająco pociągające połączenie stonowanej urody i błyskoliwego inelektu czyli to coś co właśnie w kobietach najbardziej cenił. To coś co go intrygowało i przyciągało. To co go potrafiło zadziwić i zająć na dłużej niż na chwilę. Chętnie poznał by ją bliżej.
Ciepły, opiekuńczy i inteligentny czyli przeciwieńswo Marka - zauważyła Anna.
Podróż przebiegała szybko. Zbyt szybko. Zatopieni w interesującej rozmowie prawie nie zauważali uciekającego czasu. Rozmawiali szczerze i doskonale czuli się w swoim towarzyswie. To wystarczyło, by wymienić się telefonami z zamiarem kontynuowania znajomości. Anna wysiadła wcześniej. Janusz oworzył okno i uśmiechnął się na pożegnanie. Stała chwilę na dworcu zamyślona i oczarowana.
Po powrocie powitał ją pusty dom i zlew pełen brudnych naczyń. Marka nie było, choć doskonale wiedział, że dziś wraca.
Janusz zadzwonił po dwóch dniach i Anna z przyjemnością przyjęła zaproszenie na kawę do pobliskiej kawiarni. Dobrze wybrał. Lokal był przytulny, klimatyczny, a podawanej w nim kawie też niczego nie brakowało.
Tego dnia strój wybierała wyjątkowo starannie. Dłużej niż zwykle czesała bujne, ciemne włosy. Zrobiła też makijaż - delikanie podkreśliła lekko skośne piwne oczy. Nie zapomniała o ustach. Skropiła się perfumami. Marek zajęty sobą, nawet nie zauważył, że wyszła. Jak zwykle.
Janusz czekał przed wejściem do kawiarni z herbacianą różą. Już całe wieki minęły odkąd ostanio dostała kwiaty.
- Witaj - powiedział zaglądając jej w oczy.
- A więc jesteś - mruknęła.
- Jestem - odpowiedział, przepuszczając ją przodem.