Mój własny świat... życie codzienne, twórczość, ciepłe, swojskie klimaty, nieco romantyzmu, szczypta magii i całkiem sporo pozytywnych emocji...
Codzienność
niedziela, 17 marca 2013
Rysunki... fotografia i codzienność...
Jako dziecko kochałam kredki i kolorowanki. Rysowałam całymi dniami, pracowicie zapełniając kartki przeważnie kwiatkami, lasami i ogrodami. Ciągle prosiłam o nowe kredki bo błyskawicznie je zużywałam. Miałam całe stosy kolorowanek i całe worki resztek z kredek w różnych kolorach. Nie nauczyłam się za to używać farb bo moi bliscy mi ich po prostu nie kupowali z obawy przed zapaćkaniem mieszkania. Pierwsze farby dostałam w szkole i używałam ich tylko w szkole na lekcjach plastyki. W domu był zakaz. Nigdy więc nie nauczyłam się malować bo po prostu nie miałam możliwości nabrać wprawy. W ogólniaku najbardziej lubiłam lekcje plastyki. Wyżywałam się na nich i czekałam na następne. Byłam niezła na tyle, że nauczycielka zaczęła coś przebąkiwać o ASP. Niestety nic z tego nie wyszło bo w drugiej klasie przeniosłam się do innej szkoły. Chciałam szybko ją skończyć i usamodzielnić się przede wszystkim finansowo. Po technikum już oczywiście z ASP nic nie wyszło. Poszłam do pracy i wkrótce po raz pierwszy wyszłam za mąż co skomplikowało mi życie na wiele lat a codzienny kierat skutecznie wybił z głowy marzenia o samorozwoju. Zapomniałam o rysowaniu. I przypomniałam sobie dopiero teraz. Najpierw zapisałam się na kurs vedic art. Zaczęłam czytać o malowaniu, kompletować podobrazia, farby i pędzle. A później po raz pierwszy od 30 lat wzięłam do ręki ołówek, zwykły i pożółkłe ze starości kartki z mojego starego szkicownika i zaprałam się za szkicowanie. Kiedyś ostatnim szkicem były róże i dziś róże były pierwszym motywem od którego zaczęłam moją przygodę. Pierwsze ruchy to był koszmar. Nic nie wychodziło i na pewno to co powstawało nie było podobne do róż. Prawie się załamałam ale po chwili zaczęło iść mi lepiej. I mam nadzieję, że z czasem nabiorę wprawy. Muszę tylko ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Tak po cichu sobie marzę, że może nawet spróbuję się nauczyć malowania farbami pejzaży i kwiatów...może się odważę...
Ostatnio też coś zaczęło mnie kusić fotografowanie i zabrałam się za poznawanie swojego aparatu bo do tej pory w funkcję menu nawet nie wchodziłam z obawy, że coś sknocę i wcale zdjęć się nie da robić. Byłam ostrożna bo to moja pierwsza cyfrówka wprawdzie tania ale i tak jej szkoda bo jest nowa i drugiej nie mam na razie zamiaru kupować. Idzie mi dobrze i ciągle kombinuję tym bardziej, że zaczęłam też o fotografii czytać a nawet znalazłam bezpłatny kurs w internecie, który sporo przejaśnił mi w głowie. Założyłam też profil na digart i oglądam zdjęcia tych, którzy się na fotografii znają i robią super fotki. Wstawiłam kilka swoich zdjęć i niektóre zostały nawet nieźle ocenione. Nie wszystkie niestety. Niektóre szybko usuwałam bo wstyd było je pokazywać z czego zupełnie nie zdawałam sobie sprawy. Uważałam je za niezłe a były tragiczne technicznie np. mało ostre albo fatalnie skadrowane.
Wiosna coraz bliżej choć tego nie widać. Śniegu wprawdzie u mnie nie ma za dużo ale za to mrozy szczególnie w nocy są i to solidne. Wczoraj było minus 10 stopni i zmarzłam bo nie napaliłam w centralnym a grzejnik sypialni nie ogrzał.
Za to gołębie już chyba wiosnę czują bo zaczęły się rozmnażać. Ostatnio coś ich więcej przychodzi do jedzenia i są młode, no przynajmniej wyglądają jak młode bo są smukłe o lśniących piórkach. Zupełnie nie wiem skąd się biorą bo my jajka zabieramy z gniazd, żeby ich nie przybywało a stada na podwórku są coraz większe. Wczoraj na drucie nad komórką siedziało z 20, pszenica kosztuje sporo a co innego jeść nie chcą tylko pukają z głodu mamie do okna. Nasze gołębie są dwa z tego co wiem. To potomkowie tych co zostały po dziadku, który gołębie kochał i hodował przez cały życie od wczesnej młodości aż do śmierci. A skąd te stada głodomorów nie mam pojęcia. Albo od sąsiada albo gdzieś się mnożą niekontrolowane. Fakt pozostaje faktem, że ich przybywa...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pieknie rysujesz, chciałabym tak umieć,
OdpowiedzUsuńniestety nie potrafię...
Jak ja zazdroszczę tym,co potrafią tak pięknie oddać rzeczywistosc nawet zwykłym ołówkiem.Rysuj ,Agato,a potem przyjdzie czas i na malowanie.Moja koleżanka,tez pięknie maluje I tez samouk.A zima się zasiedziała i u mnie.Ale przecież musi kiedyś odejśc
OdpowiedzUsuńdziękuję za odwiedzinki...
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu przez przypadek (od Sabinki). Zainteresował mnie tytuł Twojego blogu. Też mam "kurę domową" w adresie. Kota również posiadam, więc z ciekawości zajrzałam. Ładnie rysujesz :)
OdpowiedzUsuń