Dziś miałam malować akwarelę, bo chodzi za mną obraz z wodą i słońcem. Nawet taki mi się w nocy śnił. Jednak zamiast malowania napisałam kolejne opowiadanie tym razem z przygodą w tle. Malować będę pewnie jutro o ile mi czasu wystarczy, bo mogą wyskoczyć dodatkowe zlecenia przecież...Staram się o pracę na portalu, ale małe szanse na dostanie się, bo kandydaów jest 67 jak do tej pory. Praca by była fajna, bo to by było pisanie 8 tekstów miesięcznie z tematyki medycznej. Praca by była stała...Coś dla mnie...
Kocięta się oswajają. Wreszcie, bo mają już ponad dwa lata. Śnieżuś przychodzi na mizianki, łasi się i mruczy. Czarnusia leży obok mnie na kanapie i czasem mruczy głaskana. Ostatnio nawet Suzi wyleguje przy mnie na kanapie i pozwoli się pogłaskać. Jest dobrze...
Przygoda w lesie.
Już po jedenastej, pomyślałam
patrząc na zegar ustawiony na kominku. Czas do domu. Znowu się zasiedziałam u
znajomych, przemiłej Basi i jej męża Jacka. Często do nich wpadałam wieczorem
na herbatkę imbirową i kawałek domowego ciasta. Tym razem były też konfitury i
kieliszeczek domowej naleweczki z pigwy. Rozmowom nie było końca, ale dziś
naprawdę przesadziłam i nie wiem czy uda mi się dotrzeć do domu przed północą.
- No faktycznie zrobiło się
późno. Odwieźć cię - rzuciła Basia z uśmiechem.
- Nie no coś ty. A po co. Nie
chcę sprawiać kłopotu. Przecież to tylko kawałek. Zanim zdążycie samochód z
garażu wyprowadzić ja już będę grzała się w domu przy piecu – odpowiedziałam.
- Ale to nie jest żaden
kłopot. Zresztą samochód stoi przed domem - dodał Jacek.
- Nie to nie ma sensu. Idę i
to sama - stwierdziłam, widząc, że znajomy zaczyna wkładać kurtkę z zamiarem
odprowadzenia mnie.
- No cóż to twój wybór tylko,
żebyś później nie żałowała jak spotkasz wilka - uśmiechnął się znajomy. Nie
dalej jak wczoraj słyszałem ich wycie. Podobno w okolicy kręci się wataha,
kilku sztuk. Leśniczy mi mówił.
- Tak wiem. Tyle, że ja się
na wycieczkę w góry nie wybieram - zaśmiałam się.
Pożegnałam się serdecznie,
zapięłam ciepłą kurtkę, bo wieczór był chłodny i dziarskim krokiem ruszyłam do
domu. To w końcu tylko niecałe dwa kilometry drogi, wprawdzie przez las, ale
doskonale mi znanej. Czy się bałam? A czego? Okolica u nas bardzo spokojna,
ludzie życzliwi, znają się od pokoleń i raczej lubią. No a kto by obcy ze złymi
zamiarami w nocy po lesie się włóczył. Po co? A wilki? Przecież one w pobliże
wsi nie schodzą. W zimie mogłoby to mieć miejsce, ale teraz w październiku?
Las powitał mnie spokojem i
szumem drzew. Droga była doskonale widoczna w świetle księżyca, a moja latarka,
którą przezornie zabrałam z domu sprawowała się doskonale. Szłam powoli
delektując się ciszą i zapachem butwiejących roślin. Bez przeszkód minęłam
pierwszy zakręt. Jeszcze tylko trzy i zobaczę światła przed domem Maciejaków.
To już będzie skraj wsi skąd do mojego domu będzie tylko kilka kroków.
Niespodziewanie w pobliżu drogi w lesie usłyszałam cichy pisk. Jakby miauczenie
małego kotka. Zatrzymałam się nasłuchując. Tak, to kocię. Pewnie ktoś wyrzucił
je do lasu, żeby się pozbyć kłopotu. Przecież go tu nie zostawię, bo zginie.
Pomyślałam. Poświeciłam latarką między drzewa i nie namyślając się wiele,
odważnie przekroczyłam linię drzew. Zaczęłam podążać w kierunku głosu,
rozglądając się uważnie i nawołując. Kotek musiał być blisko, bo słyszałam go
coraz wyraźniej. Jeszcze dwa kroki i potknęłam się o coś jasnego, leżącego na
ziemi. No tak reklamówka. Wyrzucenie to było za mało. Trzeba było biedaka
jeszcze umieścić w zawiązanej reklamówce, żeby mu uniemożliwić ocalenie.
Pomyślałam, złorzecząc w duchu draniowi, który to zrobił. Schyliłam się,
rozwiązałam supeł, rozchyliłam folię i moim oczom ukazał się biały pyszczek
maleńkiego kotka. Kociak był przerażony, drżał, ale przestał miauczeć i
przytulił się do mojej dłoni.
- Nie bój się maluszku zaraz
będziemy w domu - powiedziałam, wkładając go za kurtkę, żeby go rozgrzać.
Dostaniesz jeść i zrobi ci się ciepło. Będzie dobrze. Nie pozwolę ci zginąć.
Łatwiej pomyśleć niż wykonać.
Rozejrzałam się w koło z zamiarem wydostania się z lasu, ale w którym kierunku
mam iść? Gdzie znajduje się droga. Las wszędzie wyglądał tak samo. Był ciemny,
rozległy i ponury. Drzewa były podobne, krzaki gęste, a księżyc jak na złość
schował się za chmurami. Latarka nie mogła przebić mroku. Zrobiłam kilka kroków
w kierunku, w którym według mnie miała znajdować się droga i o mało nie wpadłam
do strumienia. Nie powinno go tu być. Najwyraźniej weszłam w las głębiej niż
sądziłam i całkiem zgubiłam się. Zaczęłam się bać i w tym momencie usłyszałam
przeciągłe wycie.
- Jeszcze tego mi tylko
brakowało - jęknęłam przerażona.
Wilki wprawdzie boją sie
ludzi i ich unikają, ale kto je tam wie. Pomyślałam. Zaczęłam przy tym z werwą
przedzierać się przez krzaki i szukać drogi. Przecież nie może być daleko.
Kotek był tuż przy drodze. Blisko. Zaledwie parę kroków. Myślałam, szukając
gorączkowo. Niestety poszukiwałam bezskutecznie. Las przyjął mnie w swoje
objęcia i wypuścić tak łatwo nie zamierzał. Nie tym razem. I co teraz? Dumałam.
Chyba trzeba będzie usiąść gdzieś pod drzewem i poczekać do rana. Rady nie ma,
bo się całkiem zgubię. Tylko to przejmujące zimno. Nagle usłyszałam ruch gdzieś
w lesie po prawej stronie i za krzakiem dostrzegłam w świetle latarki jarzące
się ślepia. Wilk. Przemknęło mi przez głowę. To niemożliwe. To nie mogło się mi
przytrafić. Boże i co teraz? Co mam robić? Chyba mnie nie zaatakuje? Wilki nie
atakują ludzi. A może jednak? Zaczęłam szczękać zębami ze strachu i oblałam się
zimnym potem. Przerażony kociak, chyba coś wyczuł, bo przylgnął do mnie i
znieruchomiał. Poczułam pustkę w głowie, a obłędny strach ścisnął mnie za
gardło. Wilk wyszedł z krzaków, zrobił parę kroków w moim kierunku i zamerdał
ogonem. O rany to pies. Podobny do wilka, ale tylko pies. Pewnie kolejna
bezpańska bieda błąkająca się po lesie. Wyciągnęłam rękę, a pies zbliżył się i
zaczął mnie lizać. Emocje opadły tak nagle jak się pojawiły. Uspokoiłam się i
zaczęłam myśleć rozsądnie, a następnie nasłuchiwać. Po dłuższej chwili
usłyszałam szczekające w oddali psy i idąc w tym kierunku bez przeszkód
dotarłam do drogi. Za moment już byłam w domu z kotkiem i z psem, bo przecież
nie mogłam nieszczęśnika zostawić w lesie. Kotek okazał się koteczką, śliczną i
słodką. Nazwałam ją Maja, a pies dostał imię Wilk, na pamiątkę pomyłki i
przygody, która mogła się źle skończyć, a która nauczyła mnie, że las i góry
potrafią być niebezpieczne. Zwłaszcza nocą.
Trzymam kciuki za dostanie tej pracy.Pozdrawiam sedecznie.
OdpowiedzUsuńDzięki...
UsuńPiękne opowiadanie, z szczęśliwym zakończeniem, bo przecież takie też sie zdarzają.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci, żebyś tę pracę dostała :)
:) ciężko będzie z tą pracą...
UsuńDzień dobry,
OdpowiedzUsuńMuszę szczerze stwierdzić, że podoba mi się Twój styl pisania. Widać, że masz "lekkie pióro". :) Niezwykła ilość detali w narracji działa na wyobraźnię. I chociaż to opowiadanie nie jest o miłości (za takimi przepadam), to przyznam, że czyta się bardzo przyjemnie.
Zastosowany element zaskoczenia na końcu. Już przypuszczałam, że to opowiadanie a'la Czerwony Kapturek.:) A taka niespodzianka: pies i kot jako nowi domownicy. (Przepraszam za spoilery!)
Myślę, że będę wpadać tutaj często. Uwielbiam miniaturki; to przecież najlepsza forma opowiadań.
Powodzenia życzę,
Rita
Zastanawiam sie czy nie założyć bloga z opowiadaniami, bo trochę ich osanio piszę...
UsuńDlaczego nie.:) Z chęcią przeczytam również dłuższe opowiadania.
UsuńDużo weny!
ja też Agatko trzymam kciuki za pracę...
OdpowiedzUsuńintryguje mnie to siusianie... hm