Mój własny świat... życie codzienne, twórczość, ciepłe, swojskie klimaty, nieco romantyzmu, szczypta magii i całkiem sporo pozytywnych emocji...
Codzienność
piątek, 26 lipca 2013
Sufit na podłodze, opał, szepty czyli magia i słodkie bułki bez wyrabiania
Tak mam dość remontów a czeka mnie jeszcze w tym roku dodatkowo remont przedpokoju i to remont niespodziewany i nieplanowany a konieczny bo dwa dni temu sufit podwieszany spadł i wylądował z hukiem na podłodze razem z nowym karniszem, wieszakiem i lampą. Wieszak przetrwał, karnisz niestety nie a lampa niby jest cała ale czy będzie działać to się dopiero okaże. Tyle tylko było szczęścia w nieszczęściu, że nikogo wtedy w ganku nie było bo gdyby był kot albo pies mogłoby to się skończyć tragicznie. Wszystko zaczęło się już rano. Najpierw Pikuś zaczął przeraźliwie szczekać, później odpadł kawałek,, baranka" ze ściany i wylądował na mojej głowie, a za chwilę sufit się obsunął i zatrzymał na karniszu. A wieczorem spadł cały przy akompaniamencie jazgotu przerażonego Pikusia. Sufit był remontowany dwa lata temu. Chciałam go wyłożyć styropianem bo przemarzał i wykończyć deskami z dodatkiem grubszych kantówek takich trochę przypominających belki oczywiście montowanych na ruszcie drewnianym ale fachowiec mnie od tego pomysłu odwiódł argumentując, że taniej i szybciej będzie zrobić sufit z kasetonów drewnianych mocowanych na klej. No i tak zrobił a teraz jest kłopot...Mam tylko nadzieję, że sufit w pokoju nie spadnie bo to też kasetony z tym ,że mocowane na ruszcie z listewek...
Wczorajszy dzień był już spokojniejszy i obyło się bez wstrząsów choć też sporo się działo. Rano przyjechał węgiel, później miałam ,,spotkanie" ze znajomą a po południu piekłam słodkie bułeczki dla Krzyśka.
Węgiel zamówiłam już w poniedziałek ale dopiero wczoraj został przywieziony bo pan od którego go kupuję miał zepsuty mały samochód a dużym u mnie na podwórku nie można manewrować. Tym razem przyjechały 2 tony a ile jeszcze w nadchodzącym sezonie zimowym będę musiała kupić trudno przewidzieć. Będzie to zależało i od temperatury i od długości zimy i od tego ile kupię drewna bo tak sobie myślę, żeby zacząć palić głównie drewnem w piecu kominkowym a węglem tylko w piecokuchni. Drewno w klockach chcę zgromadzić w sieni, żeby nie było problemu z przynoszeniem go do mieszkania a te 2 wiadra węgla, które przeznaczałam codziennie na palenie w pokoju spalać w piecokuchni. Nie wiem czy to rozwiązanie się sprawdzi, czy będzie ciepło i czy nie zbankrutuję. Okaże się. W poprzednie lata paliłam codziennie, nieraz już od września, w pokoju dziennym a w piecokuchni tylko w siarczyste mrozy. I było dobrze i takie rozwiązanie mi odpowiadało bo po pierwsze jestem z natury raczej zimnolubna a po drugie noszenie dużych ilości węgla do 2 pieców do przyjemności nie należy i sporo wysiłku kosztuje o czym Krzysiek przypominał mi co chwilę. W pokoju dziennym przy kominku było cieplutko, w kuchni dało się wytrzymać a sypialnię dogrzewałam grzejnikiem elektrycznym. I tak szło rok po roku. Niestety ta metoda palenia na dłuższą metę jest nie do przyjęcia bo okazała się zabójcza dla mojego mieszkania i spowodowała pojawienie się wilgoci w kuchni. Ściany były mokre a w niektórych miejscach na szafkach pojawił się nawet biały nalot. Znajomi radzą mi pomyśleć o ogrzewaniu mieszkania kominkiem bo to i taniej i węgla nosić nie trzeba a klocki można zgromadzić na zapas w sieni....Pomyślę może kiedyś...
A po południu miałam ,,spotkanie''ze znajomą oczywiście przez skypa. Ela działa podobnie jak ja w branży ezoterycznej i jest między innymi prawdziwą szeptuchą/wiedunką/z Podlasia. Znamy się już klika lat i czasem rozmawiamy ale spotkać się osobiście jakoś nie miałyśmy do tej pory okazji. A szkoda. Tak sobie czasem myślę, że może uda mi się kiedyś wybrać na wczasy znachorskie, które Ela organizuje co rok w lecie w pobliżu Białej Podlaskiej to może wtedy... Bardzo bym chciała bo bym i odpoczęła i nauczyła się sporo z dziedziny, która jest mi bliska. Może kiedyś pojadę, choć tak całkiem to pewne nie jest bo trochę się tej dalekiej drogi z przesiadkami obawiam a i moje futra zostawić mi trudno na całe 9 dni. Spotkanie jak zawsze przebiegło w cudownej atmosferze i było bardzo owocne bo Ela przekazała mi formuły,,szeptów''i sposób wykonywania rytuałów. Jej wiedza jest bardzo rozległa a formułki,, szepty" i rytuały różnią się od tych, które ja praktykuję na co dzień. Obie potrafimy np. oczyścić dom i osobę ale działamy innymi metodami czyli jest tak jakbyśmy obie zdążały do jednego celu ale innymi ścieżkami.
A wieczorem piekłam bułki tym razem słodkie z dżemem, rodzynkami i anyżem bo Krzysiek miał imieniny a prezentu nie dostał. Wyszły smaczne ale cudem się nie spaliły z powodu awarii programatora w piecyku. Piecyk ma już kilka lat i swoje przeszedł ale do tej pory byłam w zasadzie z niego zadowolona choć jest niewielki i np. ani dużej blachy ciasta ani 2 chlebów nie mogę w nim zmieścić. No ale cóż... A tak mi się marzy prawdziwy piec chlebowy a może i wędzarnia do mięs i serów ale już chyba nie w tym życiu...
bułki/4 sztuki/
3 dkg drożdży świeżych
2 łyżki letniego mleka
łyżka mąki
łyżka cukru
Zaczyn wymieszać dokładnie i odstawić na pół godziny
2 żółtka
pół szklanki ciepłego mleka
25 dkg mąki najlepiej 650
2 łyżki cukru
łyżka roztopionego masła
cukier waniliowy
rodzynki
Ciasto wymieszać w misce z zaczynem i odstawić w ciepłe miejsce na 1 godzinę pod ściereczką. Gdy wyrośnie odrywać po kawałku, spłaszczać i nadziewać dżemem, sklejać. Posmarować wodą i posypać anyżem. Piec około 25 minut/do zrumienienia/w 200 stopniach. Posypać cukrem pudrem.
A dziś...Dziś dzień na luzie. Trochę czytania, trochę dziergania, może haiku, może jakiś wiersz a może szycie lambrekinu do kuchni bo przyszły materiały i są przecudne...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Udało się wejść!!Ale był problem
OdpowiedzUsuńPowinnaś prowadzić jakieś wczasy pod gruszą....jedzonko, wiedza...fajnie by było:):)
Fajnie tylko, że ja mieszkam niestety w mieście choć nie w centrum i tylko próbuję żyć choć troszeczkę na sposób wiejski i to sprzed lat...
UsuńNo tak troszkę to utrudnia:):)
OdpowiedzUsuńAle przy najmniej żyjesz jak lubisz:)
Próbuję a o prawdziwej wsi marzę i marzyć będę...
UsuńMarzenia się spełniają ponoć jak mocno chcemy:):)
UsuńW moim przypadku jest ten problem, że mam męża,który wychowywał się na wsi a później poznał łatwe życie w blokach i teraz o powrocie na wieś słyszeć nawet nie chce...
Usuńzależ jaka wieś, jaki dom, jak się tam żyje..ale go rozumiem...
UsuńBiedak nie znosi wsi i męczy się nawet u mnie w domu i narzeka, że koszenie, że odśnieżanie, że trzeba węgiel nosić i rozpalać w piecach...Marzy, żeby dom sprzedać i kupić mieszkanie w blokach. Ja się oczywiście nie zgadzam bo w blokach bym umarła z ciasnoty a miasta nie cierpię bo ruch, tłum i hałas...No i klops...
Usuńa ta Twoja koleżanka jakie prowadzi warsztaty?
OdpowiedzUsuńZ tego co wiem te same co ja czyli Reiki i kundalini reiki te można na odległość oraz świecowanie i konchowanie uszu no i wczasy 9 dniowe znachorskie
UsuńPozdrawiam i życzę szybkiego uporania się z problemami.
OdpowiedzUsuńDziękuję...
UsuńPodobno zima ma obfitowac w opady śniegu,tak mi powiedziała kolezanka na podstawie obserwacji bobu.Otóż jeżeli bób wysoko kwietnie to ma być dużo śniegu.ale mrozu nie wrózyła...
OdpowiedzUsuńLubię śnieżne zimy za bajkowe krajobrazy i piękno chociaż dużo opadów to też sporo pracy z odśnieżaniem. A siarczyste mrozy to już gorsza sprawa i czasem zamarznięte rury z wodą w mojej piwnicy i odpływ do szamba...
Usuńa to ciekawe z tym bobem...:):)
UsuńFantastyczny pomysł.Mamy lato ,do zimy daleko - wiec opalajmy się\ i cieszmy upałami.Pozdrawiam i zapraszam do Dobrych Czasów/
OdpowiedzUsuńTylko nie upały i opalanie roztapiam się...
UsuńSolidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuń