Codzienność

Codzienność

czwartek, 19 listopada 2015

Antologia, odchudzanie, książka i wyjazd...

Wczoraj mi przyszedł egzemplarz autorski antologii o Łodzi, w której znalazły się trzy moje wiersze. To kolejna antologia, a emocje wciąż te same - zadowolenie i podekscytowanie. Będę miała co robić przez kilka dni, bo książka liczy ponad 300 stron. Współautorów jest wielu. W tym znani poeci z dorobkiem. Wyszła prawdziwa perełka.
 

Od kilku dni się zawzięłam i  przeszłam na dietę dukana ze zmniejszoną ilością kalorii. Bardzo ładnie chudnę. Jem głównie ryby i jajka. Mięsa mało i to mi służy, ale też jest bezpieczniejsze. Na tej diecie będę jakiś czas. Ile czas pokaże. Zadowolona jestem z tego, że w końcu czuję głód i ssanie w żołądku tuż przed posiłkiem. To zdrowy objaw, bo oznacza, że organizm pracuje, trawi. Znowu czuje zapach jedzenia i jego smak, a nie wrzucam do żołądka kolejne porcje jedzenia, bo tak trzeba, bo pora posiłku nadeszła. Wreszcie mój organizm nie jest zamulony zbyt dużymi porcjami jedzenia a żołądek nie jest przeciążony. Widocznie tyle jedzenia mi potrzeba, żeby chudnąć. Taką mam przemianę materii i taki tryb życia. Więcej mi nie trzeba.
Co ważne przeszły mi zaparcia i organizm pracuje prawidłowo bez zatrzymywania wody i treści w jelitach.
Ćwiczę cały czas i moja kondycja rośnie, bo wciąż dokładam następne serie. Dzięki tym ćwiczeniom zrobiłam się bardziej sprawna. Chodzę szybciej i chętniej się schylam, choć nadal kręgosłup mnie boli.
Dziś przyszła mi książka Czesława Klimuszki. Była kiedyś w domu, ale gdzieś wsiąkła. Pewnie mama komuś pożyczyła i nie raczył oddać, a ona zapomniała komu. To pozycja bardzo wartościowa, bo zawiera oprócz różnego typu rad także receptury na mieszanki ziołowe przy wielu schorzeniach. Właśnie ją studiuję po raz kolejny.


Do zimy coraz bliżej i do świąt też. Święta będą u mnie w tym roku skromne, bo jestem na diecie. Nie będzie pieczenia ciast i szaleństw. Jedzenia będzie zdecydowanie mniej niż zawsze. Choinka będzie sztuczna i tylko gałązki do domu przyniosę dla zapachu. Będzie też oczywiście szopka po dziadku Edku.
Robi się coraz zimniej. Pada i jest ponuro na dworze. W piecu palę już prawie od rana, ale jeszcze nie w piecokuchni. Węgiel już zamówiłam. Ma przyjechać w przyszłym tygodniu.
Jutro jadę do miasta i to rano. Mam autobus po 8. Później tramwaj o 9. Nawet kawy nie zdążę wypić. Wrócę pewnie zmęczona i psychicznie i fizycznie. Cóż taki los. Muszę jechać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję za odwiedziny i komentarze..pozdrawiam