Codzienność

Codzienność

czwartek, 10 marca 2016

Wiosna, wyjazd, wściekłość i artystyczne porywy...

Niedługo połowa marca. Kwitną przebiśniegi, bazi coraz więcej, ptaki śpiewają jak szalone, a ja przestałam wiosnę czuć. Jakoś tak szaro jest i smętnie na dworze. Do mnie jeszcze radosne, wiosenne nastroje nie dotarły. Może dlatego tak się dzieje, że siedzę w domu i nawet w ogrodzie jeszcze nie byłam. Do lasu i na łąki też mi się nie chce iść. Całkiem już się ruchowo rozleniwiłam. Tylko w domu bym siedziała na kanapie. Tylko wygody mi pachną. Ciekawe jak to będzie z warzywnikiem w tym roku. Zwłaszcza plewienie mnie niepokoi. U mnie ziemia kiepska, piaszczysta. Chwasty jednoroczne rosną jak szalone. Nie nastarczam plewić. Za to warzywa, zwłaszcza korzeniowe się wcale nie udają. Marchewki mi rosną cienki jak palec mimo nawozu, rzodkiewka idzie w liście, pomidory i ziemniaki bujają. Sama jeszcze nie wiem co w tym roku posieję i posadzę. Plany niby jakieś mam, ale czy je zrealizuję? Czy coś z tego wyjdzie? Co się w tym roku uda?

W tym tygodniu miałam jechać do miasta wydrukować napisy do kartek, odwiedzić fryzjera i sklep ogrodniczy. Byłam, zrealizowałam plany, choć nie wszystkie. Ważne, że się wreszcie zmobilizowałam i domowe pielesze opuściłam choć na chwilę. Łatwo nie było. Nerwy mnie złapały i taka wściekła wyjechałam z domu. Oberwało się Krzyśkowi, że się zbyt wolno ubiera /jechaliśmy razem, bo on do pracy/, Pikusiowi, że się kręci pod nogami, Rozie, że wlazła pod wannę gdy mnie się spieszyło. O mało nie skłóciłam się z mamą, bo zadzwoniła akurat wtedy gdy się ubierałam. Jednym słowem na mnie wyjazdy z domu mają zdecydowanie zły wpływ. Wygląda na to, że powinnam ich unikać co też czynię, a jakże i gnuśnieję coraz bardziej...


Za to plany typu artystycznego na ten tydzień zrealizowałam z przyjemnością. Związane były głównie z malowaniem. W użyciu były pastele suche. Choć nie tylko. W tej dziedzinie mnie raczej nie trzeba do niczego namawiać. Do tego się dusza rwie. Czasem sobie myślę jakby przebiegało moje życie gdyby swego czasu skończyła jakąś szkołę plastyczną, nie koniecznie studia. Zdolności ponoć według nauczycieli miałam. Tylko wystraszyłam się trudności z pobytem w szkole związanych. Chodziło o internat, a później akademik, bo szkół tego typu w moim mieście nie było.

Mam w końcu solidnego korepetytora. Wysłałam mu 10 pasteli i na drugi dzień już miałam dokładną analizę błędów we wszystkich obrazach. Teraz czekam na pieniądze i wyślę akwarele. Myślę, że to nie koniec, bo jest konkretny i dobrze tłumaczy... Odezwała się do mnie kolejna korepetytorka. Lekcje są przez internet. Kosztują 30 zł za 90 minut. Zastanawiam się...




2 komentarze:

  1. Aga, co do ziemi w ogrodzie, to ja mam akurat ciężką glinę, ale można temu zaradzić. Trzeba kupić kilka klocków słomianych (po ok 2 zł sztuka), ustawić "na sztorc", dać nawozu i podlać, a potem już tylko sadzić sadzonki.
    Rosną jak szalone, bo słoma trzyma i ciepło i wilgoć. Chwastów nie ma, schylać się nie trzeba.
    To się nazywa permakultura, obejrzyj w necie.
    Ja miałam dorodne pomidory, ogórki, fasolkę, truskawki, zioła, siedmiolatkę, dynię, sałaty z rozsady, buraczki, koper, pietrusznę zieloną itd.
    Polecam serdecznie. Coś dla osób nie chcących na czworakach grzebać w ziemi :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Może to jest jakieś wyjście...Poczytam na ten temat...

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za odwiedziny i komentarze..pozdrawiam