Codzienność

Codzienność

poniedziałek, 21 marca 2016

To i owo i garść wspomnień...

Ostatnio strasznie mnie denerwuje palenie w piecu, bo nie chce się palić i trzeba to robić kilka razy, albo pomagać sobie podlewaniem olejem. Na co znowu złości się Krzysiek. Nie wiem co się stało. Czyżby znowu coś było zapchane. No ale wtedy by szyba była zakopcona, a nie jest. Myślę, że to może też być wina węgla, który jest bardzo dobry, kaloryczny ale ciężko się rozpala. Tłumaczę sobie, że już bliżej niż dalej i wkrótce palić nie będzie trzeba, ale to niewiele pomaga. Mimo to z pieca bym nie zrezygnowała. Lubię gdy się pali. Lubię żywy ogień, szum z pieca i odgłos trzaskającego drewna. Uspokaja mnie to i wprowadza przytulność do wnętrza. Bez pieca dom by był inny. Byłby bardziej mieszkaniem, a to nie to samo. Zawsze latem dlatego między innymi tęsknię do jesieni, bo wtedy zaczyna się palić w piecu... Ja pamiętam jeszcze czasy, gdy w piecu kuchennym paliło się nawet w lecie by ugotować obiad. Może dlatego czuję do pieca sentyment. Moja mama też tak ma. Nawet teraz czasem pali w piecu latem i często na piecu gotuje obiad. Pamiętam gdy mieszkała na wsi w Kamesznicy paliła w piecu kuchennym cały rok. Piec był duży z wąskim przypieckiem, duchówką/piekarnikiem/ i zbiornikiem stalowym do grzania wody. Wchodziło do niego ponad wiadro. Była ciągle co najmniej ciepła i gotowa do użycia. Nie trzeba było bojlera w dzień załączać, bo umyć się można było. Co z tego, że na misce. Teraz nie ma już zdunów, którzy by potrafili takie piece stawiać. Czasem mi nowoczesność bardzo ciąży, bo nie wszystko co nowoczesne jest lepsze.
W ogóle coraz bardziej żałuję, że rodzice sprzedali dom w Kamesznicy. Był dla mnie idealny - trochę na uboczu, ciepły, wygodny. Były w nim trzy niezależne pokoje oraz pokój dzienny połączony z kuchnią i łazienka. Byłoby miejsce i na pracownię i na bibliotekę. Do tego własne źródełko w piwnicy z cudowną wodą oraz spory ogród z żyzną glebą, w której wszystko śmigało a chwasty nie rosły. Była też przestronna obórka wprost wymarzona dla kur, może kóz. Tylko czy by dała tam radę mieszkać bez samochodu? Inni mieszkali wtedy...Samochody nie były tak popularne. Miał mój tata i może z 5 innych mieszkańców z okolicy. Reszta jeździła autobusem i dobrze było...

Przymierzam się do zmiany stylu wyrabianych kartek. Na razie maluję akwarelki i uczę się obsługi gilotyny do papieru... Jak mi wpłyną pieniądze na konto to zrobię zakupy.Te co ostatnio zarobiłam wydałam na dziurkacze, papiery i inne drobiazgi. Wszystko już do mnie idzie, a ja się doczekać nie mogę...

1 komentarz:

  1. Jeszcze trochę niestety trzeba popalić. My gotujemy na piecu kuchennym przez okrągły rok. Miłej pracy w pracowni Agatko.

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za odwiedziny i komentarze..pozdrawiam