Codzienność

Codzienność

wtorek, 18 listopada 2014

Deszcz, Krzysiek, niezrealizowane plany i plany na dziś...

Przed chwilą wróciłam do domu. Byłam w mieście na zakupach i na poczcie z wysyłką ułożonych krzyżówek. Parę groszy powinno wpaść. Kupiłam też sobie zioła, maść nagietkową i zioła dla Krzyśka na cukrzycę. Zmokłam jak kura i z każdego włoska mi cieknie, a spodnie miałam przemoczone do kolan. Bluzkę mogłam wykręcać. Dobrze, że jestem odporna, bo z pewnością bym się rozchorowała. A tak Krzysiek rozpalił w piecu, posadził mnie na kanapie pod kocem z kubkiem parującej herbaty i będzie dobrze. Tym bardziej, że uraczył mnie również kieliszeczkiem nalewki śliwkowej na rozgrzewkę. Teraz siedzę i dumam jakie to szczęście mam, że los mnie zetknął z Krzyśkiem. Poznaliśmy się cudem, bo on mieszkał w okolicach Lublina, a ja w okolicy Katowic. Ja szukałam kogoś na stałe i dałam ogłoszenie do gazety. On zadzwonił i od tego czasu dzwonił codziennie. Rozmawialiśmy po kilka godzin i później majątek zapłacił za telefon, ale warto było, bo dzięki temu poznaliśmy się lepiej. Po dwóch miesiącach rozmów i jednej wizycie postanowiliśmy z sobą zamieszkać i tak to trwa do dzisiaj z tym, że kilka lat temu był ślub. Układa się różnie, ale więcej jest dobrego niż złego. Czasem tylko jego choroba potrafi mi dopiec, ale cóż. Tak widocznie musi być, bo taki los mi jest pisany. Widocznie część życia miałam spędzić w samotności, a część z mężyzną, który jest dla mnie jednocześnie dużym wsparciem i urapieniem...Tak z drugiej strony o ja do tej pory idealnie dobranej pary nie spokałam...

No i w niedzielę będę siedzieć w domu. Miałam dwa ,,wyjścia" do wyboru i nic z tego nie wyjdzie. Nie pójdę na Skrzypka na dachu, bo Krzysiek zdecydowanie nie chce. Poza tym nie mamy się w co ubrać, ponieważ ja schudłam i jedyna wyjściowa bluzka na mnie lata, a Krzyśka marynarka została zjedzona przez mole. Nie wezmę też udziału w warsztatach malowania mandali, bo w Katowicach jest objazd i bez samochodu nie dojadę. Będę siedzieć w domu i się złościć. No, bo trzeba mieć pecha, żeby mieć dwie możliwości i z ani jednej nie móc skorzystać. Chyba to siedzenie w domu mi jest pisane... 
Dziś też już będę siedzieć w domu. Nawet do mamy na plotki się nie wybieram. Pewnie poczytam książkę, którą dziś kupiłam. Może prześpię się chwilkę, pomedytuję. Może wieczorem namaluję akrylami obraz, który już za mną od kilku dni chodzi. Tym razem to będą drzewa. Kusi mnie też namalowanie owoców dzikiej róży, a konkrenie gałązki. Ma w sobie takie szlachetne piękno. Ciekawa jestem czy uda mi się oddać jej wdzięk. Mam jeszcze kilka podobrazi. Niedługo pewnie skończy się malowanie w pracowni, bo będzie w niej za zimno. Pozostaną  mi więc akwarele. Lubię tą technikę i chętnie ją podszkolę...

6 komentarzy:

  1. no cóż... proza życia Agatko....
    u mnie wietrznie, raniutko to nawet i śnieg popadał a jutro ma go być więcej... a w czwartek ponoć całkowicie biało... też bym chciała ... nic nie robić ale się nie da...jednak przy kominku i tak dzisiaj troszkę posiedziałam
    pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
  2. To dobrego masz męża, troszczy się o Ciebie. Ja mówię, ze skoro los nas rzuca w różne miejsca i okoliczności, to tak ma być. Pewnie w niedzielę też miło spędzisz dzień. Oby tak było.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie że znalazłaś drugą połówkę na dobre i złe . Życie to nie bajka , jest różnie. Miłego wieczoru i pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za odwiedziny i komentarze..pozdrawiam