Kilka dni temu po raz pierwszy zrobiłam sobie nową medytację z opiekunem duchowym. Założenie było takie, żeby go zobaczyć i zobaczyłam. Po raz pierwszy. Dotąd tylko czułam jego obecność. To mężczyzna około trzydziesto paro - czterdziestoletni o długich włosach i mądrych, dobrych oczach. Ciemny blondyn lub jasny szatyn. Ukazał mi się w stroju brązowym chyba z epoki wczesnego średniowiecza. To była coś jakby bluza do połowy uda z kapturem i wąskie spodnie. Na głowie miał opaskę. Moment był magiczny. Czułam się bardzo wyciszona i bezpieczna w jego obecności. To z pewnością nie była ostatnia medytacja tego typu. Nabrałam ochoty na częste kontakty. Czuję, że kiedyś był mi bardzo bliski. Tu na ziemi. Na tym świecie. Kim był? Kim byłam wtedy ja? Jak wyglądał wtedy świat? Przychodzą mi na myśl nieskończone lasy pełne zwierząt, strumienie z krystaliczna wodą, góry i polanki. Małe osady gdzieś na końcu świata. Bajka po prostu...Niestety nie tak całkiem, bo i ciężka praca dla niektórych by przetrwać, ale i wymagania ludzie mieli mniejsze. Życie było prostsze i chyba spokojniejsze, wolniejsze. Bardziej nastawione na kontakt z przyrodą, na przemijanie pór roku.
Powinnam wreszcie pomyśleć o odrobieniu ostatnich prac domowych z kursu rysunku i malarstwa. Ciągnie mnie zwłaszcza wiraż, a w zasadzie nie ten autoportret, który mam namalować na pracę domową, ale wiraże, które mam zamiar zrobić dla siebie. I tak umyślałam sobie wiraż do kuchni z owocami i do sypialni z aniołem albo z serduszkami czy gołąbkami. Te ostatnie wzory by były lepsze według feng szui. Ciekawe jak mi to pójdzie. Farby już kupiłam, ale z szybą mam problem, bo nie wiem gdzie zamówić. Pewnie się sprawa odwlecze do czasu gdy Adrian będzie zamawiał szklarza do swojego okna. Szklarz przyjedzie to przywiezie wszystko szkło hurtem.
Wczoraj kupiłam sobie bransoletkę z czarnego turmalinu. To bardzo silna ochrona przed złem skierowanym od kogoś typu złe myśli jak i własnym pesymizmem. Przyda mi się, bo pracuję z energią.
Ostatnio jem mniej, ale za to zaczęłam znowu przygotowywać bardziej pracochłonne dania. To nie są jakieś luksusy, ale proste dania typu klopsy z sosem grzybowym, musztardowym czy pomidorowym. Często robię kluski między innymi kopytka, śląskie, kładzione. Ostatnio były mieszane z bułki tartej i mąki. Te są pracochłonne, bo robi się je ręcznie - każdą kluskę osobno. Wczoraj był quiche z cebulą i papryką. Myślę o pierogach. Chodzą za mną takie z nadzieniem z kaszy gryczanej i twarogu. Częściej piekę chleb i bułki. Rzadko za to piekę ciasta. Nigdy za tym nie przepadałam, ale ciasto na niedzielę zawsze było. Ostatnio nie ma. Krzysiek zaczął marudzić. Chyba będzie trzeba zacząć piec z powrotem, bo lubi.
A na koniec nowy kalendarz...
Aż mnie ciarki przeszły, jak przeczytałam o tym opiekunie ....
OdpowiedzUsuńA Ciebie bardzo chętnie zatrudniłabym u siebie do gotowania :))) Takie pyszności robisz ....
Bo mąż udziela się w kuchni głównie w weekendy, a reszta spadła na mnie ....
Czemu ciarki to było bardzo przyjemne
UsuńPewnie tak, ale dość niesamowite, jak dla mnie :))
Usuń