Niedzielne nicnierobienie
No i znowu niedziela. Jak ja jej nie znoszę. Ten odgórny przymus odpoczywania i nicnierobienia mnie dobija. Z natury jestem leniwa i zmienna i gdy dopada mnie chęć do roboty powinnam to wykorzystać. Niestety jest niedziela i pracować nie należy. Dziś np. chciałam zrobić pranie. Nazbierało się go, a w tygodniu nie miałam czasu. Pogoda też była niepewna. Mój mąż niepraktykujący katolik mi na to nie pozwolił. Jego argument co ludzie powiedzą, gdy zobaczą sznur pełen suszącej się pościeli był nie do odparcia. Kłócić się nie chciałam.
Albo zakupy. W niedzielę pobliski sklep jest zamknięty na
głucho. Ten następny na sąsiedniej ulicy też. Niby rozumiem, że właścicielom
też się chwila oddechu należy, ale mnie z drugiej strony wkurza to, że nie mogę
zrobić zakupów. Trzeba by pojechać do centrum, a tu autobusy kursują rzadko.
Pieszo przecież nie pójdę, bo za daleko. Mąż mnie nie zawiezie, bo odpoczywa. Nic
w tym temacie zdziałać nie jestem w stanie.
Dobrze chociaż, że mąż nie wymaga ode mnie w niedzielę na
obiad rosołu i schabowego z kapustą, jak mąż koleżanki. Obiad musi biedaczka
przygotować sama, bo pan i władca w niedziele odpoczywa. W końcu cały tydzień
pracuje. Jej się to niby też należy, ale dopiero wtedy, gdy swoje przy garach
wystoi. Stoi całe pół dnia, bo i ciasto musi być w niedziele na podwieczorek.
Luksusowe z kremem nie byle gnieciuch czy babka na oleju.
Druga znowu odpoczywa wieczorem, bo całą niedzielę niańczy
wnuczka. W końcu syn i synowa muszą odpocząć. Odpoczywają w każdą niedzielę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za odwiedziny i komentarze..pozdrawiam